Rozdział XIX
Samuel
Pożegnałem się z moim informatorem i ruszyłem w stronę motoru. Jak zawsze miał sporo przydatnych informacji. Ceny również miał dość spore, ale warto. Znajdę jakiś sposób, by odzyskać te pieniądze. W tym biznesie w ciągu doby możesz z bezdomnego zmienić się w króla. Oczywiście nie w sposób legalny ani moralny. Musisz tylko wiedzieć, kiedy wkroczyć, a kiedy się wycofać, znać odpowiednich ludzi, no i oczywiście potrafić wyłączyć swoje sumienie. Wbrew pozorom nie jest to takie trudne.
Nagle coś wyczułem. Odwróciłem się gwałtownie, ale za mną nikogo nie było. Przynajmniej początkowo taki mi się wydawało. Jakiś metr przede mną stał duży szary szczur, o gorejących czerwienią ślepiach.
***
Rozwalałem właśnie ostatniego bosa, gdy do mieszkania wszedł Sam. Nie mógł poczekać? Jeszcze kilka ciosów i bym go wykończył. Mimo to przerwałem grę i ruszyłem do stołu, gdzie najwidoczniej miała odbyć się narada wojenna. Ariel już tam siedział. Od godziny niecierpliwie czekał na powrót pół-wampira. Spóźnił się półtorej godziny. Twierdził, że nie zajmie mu to więcej niż godzinę, a nie było go prawie trzy.
Najwidoczniej nie zamierzał nam wyjaśniać powodów swojego spóźnienia i od razu przeszedł do spraw kluczowych.
- Mamy ją.
- W teorii, z realizacją mogą być problemy.
- Niekoniecznie. Po co być takim pesymistą?
- Realistą. Poza tym od początku byłem przeciw temu niegodziwemu planowi. – Może i na mojej drodze stanęły siły piekielne, ale nie wyzbędę się moralności. No, a przynajmniej będę zachowywał pozory.
- Najpierw może mnie wysłuchaj.
- ... Dajesz.
- A więc nasza wampirzyca nazywa się Franczeska. Nazwisko nieznane. Jest stosunkowo młoda, około 90 lat.
- Ta, młodziutka.
- Nasz cel jest stałym klientem w klubie o nazwie „Vanitas". Wiem, że będzie w nim tej soboty.
- A więc co, wpadniemy tam i ją zgarniemy.
- Nie ma szans. To dość ekskluzywny klub dla istot. Jedną z tamtejszych zasad jest brak przemocy. Jeśli rozpoczniemy jakieś zamieszanie, będziemy mieli na karku cały klub. Musimy ją stamtąd wywabić.
- Jak?
- Wampiry piją krew. Gwarantuje wam, że gdy wampir idzie się zabawić, to nie ogranicza się do kilku kieliszeczków krwi z barku.
- Sprzedają tam krew z barku?!
- Ta. Drink nazywa się Krwawa Marry i spokojnie to dobrowolnie oddana krew, zdrowych, w pełni świadomych ludzi, którzy zostali za to odpowiednio wynagrodzeni. No, a przynajmniej w tych lepszych klubach. Nie gwarantuję tego w tych bardziej podejrzanych dzielnicach.
- Super. Co jeszcze, móżdżki i flaczki?
- Tak jak mówiłem... nasza koleżanka z pewnością skusi się na czyjąś szyjkę. Wystarczy jej kogoś podesłać, by udawał zainteresowanego przygodą z wampirem i wyciągnął ją w „spokojniejsze" miejsce.
- Ktoś ma być przynętą? – Świetnie, ten plan podoba mi się coraz mniej.
- Tak.
- I kto to będzie? Ty?
- Niestety nie.
- W takim razie ja. Myślę, że podołam. – Ariel do tej pory słuchał w ciszy dlatego drgnąłem lekko na dźwięk jego głosu.
- Nie. Ty też nie.
- Czyli... Nieeee. – O nie, nie, nie. Nigdy nie chciałem zostać bohaterem zmierzchu. No, a przynajmniej nie po tej stronie. Jestem raczej w team Jacob.
- Tak. – Sam natomiast był wyraźnie zadowolony z takiego obrotu spraw.
- Nie!
- Nie. – Ton głosu Ariela wskazywał na to, że bardzo mu się ten pomysł nie podoba.
- Czemu nie? - Sprzeciw Ariela najwidoczniej zdziwił Sama tak samo, jak mnie.
- To zbyt niebezpieczne. Nie narażę Sky'a.
- Przecież mówiłem, w klubie nic mu nie grozi. Załatwię mu wstęp i wszystko będzie cacy.
- Dlaczego któryś z nas nie może być przynętą?
- Bo na konkretną rybkę, potrzebna jest konkretna przynęta. Każdy wampir ma swój ulubiony typ krwi. Aby ją zwabić, potrzebujemy tego w jej typie.
- A jaki to typ?
- Według mojego informatora Franczeska lubi męską, młodą, niewinną krew.
- Niewinną? - Sam uśmiechnął się szeroko na moje pytanie.
- Dziewiczą.
Dopiero po chwili to do mnie dotarło. Poczułem, jak pieką mnie policzki i końce uszu.
- Niby skąd wiesz?!
- Po zapachu.
- A niby jak pachnie dziewica?!
- Młodymi kwiatami. Ty pachniesz bzem. Jestem co prawda tylko pół-wampirem, ale od ciebie czuć dobrze. Tym lepiej dla naszej sprawy. Jesteś totalnie w jej typie. Musimy cię tylko odpowiednio ubrać. No i nasza dwójka odpada.
Chwila. To znaczy, że... nieeee. No kto by pomyślał. Anioł. Najwidoczniej Niebo wcale nie jest takie święte...
- Czyli mam ją uwieść i wyprowadzić z klubu.
- No mniej więcej. Będziemy cię śledzić. Ja wejdę z tobą do klubu, ale oczywiście trochę wcześniej, żeby nikt nas nie powiązał. Ariel zostanie na zewnątrz i ...
- Nie. Ja też wejdę do środka.
- No ale przecież...
- Muszę mieć go na oku. Nie zostawię go na łasce istot.
- Niech ci będzie. Może być i tak.
- A mnie nikt nie zapyta o zdanie?
- Nie. Tak więc mamy dość sporo czasu. Skombinuję ci jakieś fajne ciuszki i ustalimy dokładniejszy plan działania. Już nie mogę się doczekać!
- Ta. Ja też...
- Przecież mówiłem, że nikogo nie obchodzi twoje zdanie.
- ...
***
- Szach mat!
- Gramy w pokera.
- ... Czyli nie wygrałem?
- ... Ariel chcesz pograć w pokera?
- Nie znam zasad tej gry.
- Nauczę cię i tak nie będziesz gorszy od niego.
- Ej no!
- Naprawdę? Będziesz protestował?
- ... Ok. Może nie jestem zbyt dobry w pokera.
- ...
- O Boże daj mi żyć! Przepraszam, że jestem nieudacznikiem!
- Ale ja nic ...
- Nienawidzę cię!
Samuel spojrzał na Ariela skonfundowany.
- ... Okres?
- Arrrghh!!!
- Samuelu nie dokuczaj mu, wstał dzisiaj lewą nogą.
- Gówno prawda!
- Język. – Kto by pomyślał, że anioł będzie przejmował się moim słownictwem.
- Nie prawda!
- Dobra, dobra zamówię mu pizze i się zamknie.
- ... Z podwójnym serem.
- Powiecie mi proszę, dlaczego właściwie to znoszę? To moje mieszkanie.
Odszedłem od stolika i ostentacyjnie rzuciłem się na kanapę. To nie moja wina. To przez hormony. Na razie mogę nimi usprawiedliwiać moje humorki. Gorzej, jeśli mi tak zostanie, wtedy sam ze sobą nie wytrzymam.
Położyłem się wygodnie i zamknąłem oczy. W telewizji leciały wiadomości, ale nie chciało mi się ich słuchać. Zamiast tego zacząłem nucić w głowie muzyczkę z pokemonów. Jakbym miał lepszy telefon, a moje życie nie było zagrożone, to bym sobie trochę połapał. A tak muszę siedzieć w domu.
Chcąc nie chcąc usłyszałem urywki z najnowszych niusów. Nie zwracałem jednak na nie zbytniej uwagi.
- ... chłopca nie znaleziono. Ostatnio był widziany w ...
- Ej Sky?
- Yhm?
- Jesteś w telewizji.
- ...
- ...
- CO KURWA!!!
Zerwałem się i spojrzałem na ekran. Obok blondwłosej prezenterki w lewym górnym rogu widniało moje zdjęcie ze szkolnej legitymacji. Co prawda miałem wtedy dłuższe włosy sięgające do ramion, ale to zdecydowanie byłem ja. Pod spodem widniał podpis. „Brutalne morderstwo rodziny". No to mam przejebane.
- Jesteś sławny. I podejrzany o podwójne morderstwo.
- Arghhhh!!!
- Przestań wydawać dźwięki nędzy i rozpaczy i się ogarnij.
- Nie dość, że ktoś chce mnie zabić, to teraz będziemy mieli policję na karku!
- E tam. Za dnia nie będziesz wychodził, a jak już będziesz musiał, to cię przebierzemy, albo załatwimy jakiś amulecik.
- Że co?
- No wiesz magiczny amulet. Istoty często ich używają, by nie rzucać się w oczy. Nie wymazują całkowicie twojej obecności, ale mogą sprawić, że będziesz niewidoczny dla urządzeń elektronicznych lub ludzie nie będą zwracać na ciebie uwagi. Zależy od mocy i przeznaczenia amuletu. Te słabsze i tańsze mogę ci załatwić. Powinny wystarczyć. Istoty będą cię widzieć, ale ludzie nie będą zwracać na ciebie uwagi, chyba że dojdzie do bliższego kontaktu. No wiesz, wpadniesz na kogoś albo zaczniesz z nim rozmowę. Ale na ulicy nikt cię nie rozpozna, dopóki się nie wyróżnisz.
- Magia to potrafi?
- Magia potrafi najprawdopodobniej wszystko. Potrzeba tylko dużej piramidy i serca wyrwanego z piersi dziewicy.
- ... Tak w sumie to żartujesz czy mówisz serio?
- Chciałem zażartować ... ale bardzo prawdopodobne, że istnieje czar, do którego potrzebna jest piramida i ofiara z dziewicy.
- Taaa... Czyli myślisz, że udałoby ci się załatwić mi taki amulet?
- Myślę, że tak. Nie wiem tylko na kiedy.
Do pokoju ponownie wszedł Ariel. Spojrzał na nas i najwidoczniej od razu wyczuł, że coś jest nie tak, bo przybrał zaniepokojony wyraz twarzy.
- Coś się wydarzyło?
- Sky jest gwiazdą telewizji!
- ... Będziemy potrzebowali amuletu.
- No właśnie mówiłem. Spoko coś załatwię. Na razie i tak siedzimy w domu. A w barze nikt cię nie rozpozna.
- Skąd ta pewności?
- Spokojnie. Ja tego dopilnuję.
Na twarzy Sama wykwitł łobuzerski uśmieszek. Już się boję, co z tego wyniknie.
***
Dzień przed rozpoczęciem naszego niesamowitego planu niczym z najgorszych filmów akcji, Sam zabrał nas do sklepu zielarskiego. Nie tego, z którego wygoniono nas miotłą a innego, bardziej... niezwykłego. Oprócz herbaty i ziółek można było kupić tam amulety, karty do tarota, ogólnie różne pseudo magiczne ecie-pecie. Nic czego bym do tej pory nie widział. Z tym, że gdy młoda, zielonowłosa dziewczyna za ladą nas zobaczyła, od razu poprowadziła nas na zaplecze, gdzie znajdował się... drugi sklep. No i tam było już... ciekawiej. Owszem tu również było mnóstwo amuletów i w sumie prawie wszystko to, co znajdowało się w poprzednim pomieszczeniu, ale oprócz tego znajdowały się tu liczne księgi, dziwne substancje w różnokształtnych flakonikach, rośliny, których nigdy w życiu nie widziałem, broń, części zwierząt, a nawet żywe zwierzęta. Stanąłem obok jednej z półek, do której przybita była mała tabliczka z napisem „Venenum" i przyjrzałem się flakonikom. Wskazałem na jeden z nich.
- Ej Sam, co to?
- Trucizna.
- A to?
- Silna trucizna.
- Aha. A to?
- Bardzo silna trucizna.
- No spoko... a to.
- Nawet nie dotykaj.
- Dlaczego tu są same trucizny?!
- Nie wiem. Może dlatego, że to półka z truciznami.
- Dlaczego jej nie podpiszą?
- Jest podpisana.
- Niby w jakim to języku?
- Łacina.
- Kto w dzisiejszych czasach zna łacinę?!
- Ci, którym potrzebne są trucizny.
- ... A ty znasz łacinę?
- Tu es asinus.
- Co?
- Nieważne. Odejdź, zanim się zabijesz.
- Ej, co powiedziałeś?! Nie podoba mi się ten uśmieszek. Obraziłeś mnie prawda! Przyznaj się, co powiedziałeś.
- Nie no co ty. Ja? W życiu.
- Nie kłam łajzo co żeś powiedział?! Ariel! On mnie obraża!
- Nie mieszajcie mnie w to.
Anioł był zajęty, przyglądaniem się różnego rodzaju nożom i sztyletom wiszącym na ścianie. Podszedłem do niego. Sam zaczął rozmawiać z kobietą, potrzebował jakiegoś amuletu i chyba jeszcze kilku innych przedmiotów. Średnio mnie to interesowało. Natomiast zachowanie Ariela to co innego.
- Chcesz coś kupić? Przecież masz broń.
- Nie dla mnie. Dla ciebie.
- Dla mnie? Ale po co? No i czy palna nie byłaby lepsza?
- Broń palna jest... zawodna. Może skończyć ci się amunicja, musisz wycelować, trafić. Moim zadaniem jest, byś nigdy nie znalazł się w sytuacji, w której zostałbyś zmuszony do samoobrony, ale dobrze wiemy, że nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli. Dlatego pomyślałem, że przydałaby ci się broń. Wydaje mi się, że miecz do ciebie nie pasuje, ponadto teraz jesteśmy w świecie ludzi, potrzebujesz czegoś, co nie będzie się rzucać w oczy i co będziesz mieć zawsze przy sobie. Dlatego pomyślałem o nożu lub sztylecie.
- Och... ale ja nie potrafię posługiwać się nawet nożem kuchennym.
- Nauczę cię. Jesteś aniołem, masz to w genach, musisz tylko znaleźć odpowiedni typ broni. Wydaję mi się, że to będzie sztylet. Najbardziej do ciebie pasuje. Bazuje na szybkości i sprycie, nie na sile. Byłby przedłużeniem twojej ręki. Czy któryś wpadł ci w oko?
- Hmmm. Ten jest ładny. Co cię bawi?
- Może wybierzesz jakiś inny?
- A czemu nie ten?
- To sztylet ofiarny.
- ... Ok wybiorę inny. Może...
Wybór był ogromny, trudno było wybrać jeden. Miały różne długości, kształty, niektóre były proste inne bogato zdobione. Jeden rzucił mi się w oczy. Niby niczym się nie wyróżniał, ale wydawał się odpowiedni.
- ... Ten. Mogę go potrzymać?
- Oczywiście. Przede wszystkim musisz sprawdzić jak leży ci w dłoni.
Anioł podał mi sztylet. Był dość przeciętny. Ostrze miało zwykły prosty kształt i przebiegały przez nie drobne runy. Rękojeść natomiast również nie należała do najbogatszych w porównaniu do innych sztyletów, niektóre z nich były pozłacane, a nawet wysadzane kamieniami, być może nawet szlachetnymi. Ten natomiast była prosta, metalowa, jedyne ozdoby to ornamenty wyżłobione w metalu. Były to bardzo piękne kwiatowe wzory.
- Jak leży w dłoni?
- Hmmmm, wydaje mi się, że dobrze. Wygodnie się go trzyma.
- Spróbuj ten. - Anioł podał mi inny sztylet. Chwyciłem go w drugą dłoń.
- Nie. Ten jest znacznie gorszy. - Oddałem go aniołowi, a ten odwiesił go na miejsce.
- A co z wagą?
- Czuję, że mam go w dłoni, więc nie jest za lekki. No i nie jest też zbyt ciężki, nie potrzebuję zbyt wiele siły, by go utrzymać.
- Doskonale. To znaczy, że będzie dla ciebie odpowiedni.
W tym momencie podszedł do nas Sam. Trzymał w ręku papierową torbę. Najwidoczniej już skończył zakupy.
- Co robicie?
- Myślę, że Sky potrzebuje broni. Mógłbyś za nią zapłacić? Obiecuję, że znajdę sposób by ci się odwdzięczyć.
- Hmmm... nie masz ze sobą anielskiej waluty?
- Mam kilka monet, ale w ludzkim świecie nasza waluta jest bezwartościowa czyż nie?
- Nie do końca. Wasze monety są ze złota. Złoto jest tutaj cenne. Z łatwością je opylę.
- Doskonale, czuję się lepiej, z tym że mogę ci zapłacić.
- Taaaaa, to i tak nie zrównoważy tego, ile wydałem, by wyżywić tego gnoma, ale się przyda.
- Ej no!
- Zamilcz. Jesz za trzech. No więc, co wybrałeś.
- Ten! - Z dumą pokazałem mężczyźnie wybrany przeze mnie sztylet.
- Kwiatki? Serio? Chcesz, żeby przeciwnik umarł ze śmiechu?
- Ej, jak ci go wbiję pod żebra, to nie zrobi ci różnicy to czy jest w kwiatki, czy jednorożce frajerze!
- No dobra jak chcesz. Po prostu jest troszkę... babski.
- Powiedział facet, który godzinę układa włosy!
- No już, już, nie denerwuj się tak, tylko się z tobą judze. Proszę pani! Proszę jeszcze ten sztylet doliczyć! I tak biorę na kreskę. Wracajmy, bo jestem głodny.
Sam ruszył, nie czekając na nas. Powoli poszliśmy za nim. Ramię w ramię.
- Myślisz, że ma rację?
- W jakim sensie?
- No, że ten sztylet jest... niepoważny.
- Nie. On też tak nie myślał, tylko żartował. To bardzo dobry sztylet. Świetnie wykonany, doskonale wyważony, z dobrych materiałów no i z drobnymi zaklęciami wplecionymi w metal. Świetnie wybrałeś. Sam chciałem ci go zaproponować.
- Naprawdę?
- Tak.
Anioł uśmiechnął się do mnie delikatnie, a ja poczułem te słynne motylki w brzuchu. Ariel mnie pochwalił! Powiedział, że dobrze wybrałem! Jest ze mnie zadowolony! Nawet się do mnie uśmiechnął! Nie pamiętam, kiedy ktoś ostatnio mnie pochwalił. Zawsze ludzie widzieli tylko to, co robiłem źle. To naprawdę miłe uczucie! Nie mogłem powstrzymać uśmiechu.
***
- Jesteś w tym coraz lepszy.
- A nie mówiłem! Za kilka dni będę bogiem pokera.
- Ach tak? W takim razie co zrobisz teraz? Podbijam stawkę!
- Ha. All in! Stawiam wszystko!
- Zwariowałeś! Jak teraz przegrasz, stracisz wszystko!
- Jestem świadom ryzyka. A co z tobą? Boisz się? Może spasujesz?
- Jesteś szalony! Ale to mnie kręci. Wchodzę!
- Gracie o żelki.
Ariel od pół godziny przyglądał się naszej rozgrywce. Wydawał się już nią nieco znużony.
- Kareta! A ty Sam? No dajesz, co tam masz?
- Poker królewski!
- Niemożliwe! Oszukujesz! Kłamstwo! Konspiracja! Spisek! Nie zgadzam się!
- Pogódź się z tym młody. Przegrałeś. Misie są moje.
- Ale, ale... to moje gumisie!
- Spróbuj zachować resztki godności i odpuść.
- Ale ty nawet nie zjesz ich wszystkich!
- Zjem. Choćbym miał puścić pawia.
- Ariel powiedz mu coś!
- Przegrałeś. Powinieneś zaakceptować porażkę i wyciągnąć z niej wnioski.
- No ale... ok. Spoko. Abyś się nimi udławił! - Gniewnie wskazałem na górę misio-żelków leżącą przed Samem.
- Oj młody nie fochaj!
- Kantowałeś! Nie wiem jak, ale kantowałeś!
- Spokojnie młody tego też cię nauczę.
- Czyli kantowałeś!
- Nic na mnie nie macie.
- Przyznałeś się!
- Naprawdę? Masz to na papierze?
- ... Poczekam, aż zaśniesz a wtedy...
- Ha ha ha. Już się boję.
- Idę do swojego pokoju, nie gadam z oszustami.
- Tutaj nie ma „twojego pokoju" to moje mieszkanie.
- Nic nie słyszę!
Wszedłem do pokoju, ale stwierdziłem, że zrobiłem to zbyt zwyczajnie. Dlatego otworzyłem drzwi i ostentacyjnie nimi trzasnąłem, by wyrazić moją frustrację. Rzuciłem się na łóżko i leżałem tak, patrząc w sufit. Po pięciu minutach usłyszałem, jak ktoś otwiera drzwi. Ariel usiadł na brzegu łóżka i spojrzał na mnie.
- Jesteś zły?
- ... Niespecjalnie. Chociaż miałem ochotę na te żelki.
- Ale... nie jesteś smutny z tego powodu?
- Nie. W sumie to dobrze się bawiłem, było zabawnie.
- Więc co się stało? Wyglądasz na przygnębionego.
- ... Tak jakoś... chyba trudno mi uwierzyć... że tak miło spędzam z kimś czas. To trochę jakbym... miał przyjaciela.
- Samuela?
- Tak.
- Hmmm... Czyli mnie nie zaliczasz jako przyjaciela?
- Nie.
- ...
- Jesteś ważniejszy niż przyjaciel. Nie potrafię cię określić, ale obecnie jesteś najważniejszą osobą w moim życiu.
- ...
- Co? Przestraszyłem cię. Za szybko.
- Nie. To zaszczyt.
- A ty?
- Ja?
- Co o mnie myślisz? Pewnie jestem irytującym problemem. Przeze mnie wpadłeś w kłopoty. Nie możesz wrócić do domu, narażasz swoje życie. Dla kogo? Dla zwykłego dopiero co spotkanego dzieciaka.
- ... Wiesz, że przez te dwa tygodnie okazałeś mi więcej życzliwości niż większość z mojego rodzaju. Jesteś dobrą osobą i naprawdę mi na tobie zależy.
- Dziękuję.
- Hmm... Chcesz obejrzeć broń?
- Jasne!
Usiadłem na łóżku obok Ariela. Anioł wykonał tę samą czynność co zawsze. Zdjął pierścienie, upuścił je, a broń pojawiła się w ten sam niezwykły sposób. Z bliska robiło to jeszcze większe wrażenie.
- Chcesz potrzymać?
- Mogę?
- Tak. Normalnie nie pozwoliłbym nikomu go dotykać. To dość niebezpieczne. Jeśli anioł użyje mocy cudzej broni, ta obróci się przeciwko niemu.
- A więc to niebezpieczne? Może nie powinienem?
- Jeśli tylko potrzymasz nic się nie stanie. Możesz wziąć to za dowód zaufania. Nikomu innemu nigdy na to nie pozwoliłem. Broń jest dla nas trochę... jak cząstka naszej duszy.
- Och... dziękuję, że mi tak ufasz. Chyba nie zasługuję.
- Zasługujesz. Trzymaj.
Anioł podał mi broń. Miała prawie dwa metry i ważyła chyba z 8 kilo. Była naprawdę ciężka. Drzewiec był wykonany z metalu w kolorze srebra i był pokryty wzorami w kształcie pnączy wykonanymi ze złota podobnie jak wzór na ostrzu przedstawiający chmurę.
- To jest naprawdę ciężkie. Jak dajesz radę tak tym wymachiwać?
- Lata ćwiczeń.
- Powiedziałeś, że znasz magię, ale nie widziałem, byś się nią posługiwał.
- To dość... mało przydatna umiejętność. Moją specjalizacją jest magia wiatru, jednak znam także podstawy magii elektryczności, która jest specjalizacją mojego mistrza.
- Hmmm. To dużo wyjaśnia.
- W jakim sensie?
- Jesteś jak burza. Tak kiedyś o tobie pomyślałem. Wychodzi na to, że to by się nawet zgadzało.
- Czemu burza?
- No... ten... w sensie... burza jest... groźna, niszczycielska, ale gdy mija, pozostawia po sobie spokój, oczyszcza atmosferę no i... jest w tym wszystkim bardzo piękna. Kiedy się denerwujesz, jesteś jak burza.
- ... Jesteś bardzo poetycki.
- Naprawdę?
- Masz bardzo ciekawe porównania.
- Plotę trzy po trzy.
- Nie... to, co mówisz, bardzo mnie uszczęśliwia.
Anioł uśmiechnął się do mnie. Ma bardzo piękny uśmiech, taki łagodny. Czułem, jak na twarz wypływa mi rumieniec. Oddałem Arielowi broń, a on zręcznie przywrócił ja do formy dwóch pierścieni. Nagle anioł spojrzał na mnie poważnym wzrokiem. Zatkało mnie nieco i poczułem, że czerwienie się jeszcze bardziej. Zbyt intensywnie wpatrywał się w moją twarz.
- Ty...
- Ja...?
- Masz piegi.
- Co?
- Piegi. Teraz je widzę, ale... wcześniej ich nie było.
- Piegi... a no tak. Piegi. Boże. Nie stresuj mnie tak. Mam piegi. Są bardzo delikatne więc zazwyczaj ich nie widać, ale jak się rumienię, są lepiej widoczne.
- Masz gorączkę?
- Co?
- To dlatego się czerwienisz? - Anioł przysunął się do mnie i dotknął mojego czoła swoim. - Nie wydaje mi się, byś miał gorączkę. Mam wrażenie, że jeszcze bardziej się czerwienisz. Gorąco ci?
- Ta... trochę.
- Może chodźmy do salonu. Napijesz się czegoś zimnego.
- Ta...
On mnie kiedyś zabije...
***
Tak więc te kilka dni do rozpoczęcia planu minęły dość szybko. Wolny czas spędziliśmy głównie na graniu w gry a w przypadku Ariela śledzeniu najnowszych wiadomości. Okazało się, że może nie będzie tak źle. Policja uznała mnie za prawdopodobną ofiarę, a nie mordercę. Ponadto najwidoczniej nikt mnie nie skojarzył, śledczy nie mają więc żadnych śladów i nie wiedzą nawet, czy opuściłem miasto. Ogólnie trochę zaskoczyło mnie to, jak sprawnie anioł zaczął radzić sobie z technologią w tak krótkim czasie. Naprawdę potrafi się dostosować. Chociaż gdy chciałem zrobić sobie z nim selfie nie wyglądał na przekonanego.
Nasz plan został dokładnie omówiony i zdołaliśmy chyba wymyślić wersje na każdą niespodziewaną okoliczność. Najbardziej martwił nas fakt, że ktoś na nas poluje. Atarangi nie pojawiły się jednak od ostatniego incydentu. Nie wiedzieliśmy, czy to dobrze, bo nasz oprawca nie może nas znaleźć czy może po prostu czeka na odpowiedni moment lub ma jakiś plan. Mimo wszystko musieliśmy zaryzykować.
Za godzinę mieliśmy ruszać do klubu Vanitas. Nie do końca podobał mi się ten plan, brzmiał jednak sensownie i z czasem zrozumiałem, że lepszego nie ma i raczej nie będzie. Tak więc teraz próbowałem wbić się w ubrania, które przyniósł mi Sam.
Z jednej strony pochwalam jego zmysł stylu, bo nie można zaprzeczyć, że ubrania były... ładne, nie spodziewałem się jednak tak skromnej ilości materiału i takiej ilości czarnej skóry. Wyglądałem, lekko mówiąc jak ladacznica, tylko w męskiej wersji. Skórzane, obcisłe spodnie z paskiem nabijanym ćwiekami, obcisła koszulka z czarnej siatki i czarna, skórzana kurtka. Nie dość, że czułem się nagi, to jeszcze było mi zimno. Równie dobrze mógłbym iść w samej kurtce, Sam jednak stwierdził, że należy chociaż udawać skromność. Przynajmniej pozwolił mi założyć moje glany. Na szyi miałem czarną obrożę nabijaną ćwiekami, paznokcie pomalowałem na czarno, a oczy podkreśliłem czarną kredką. Włosy nastroszyłem lekko do góry.
Przyjrzałem się swojemu odbiciu i stwierdziłem, że wyglądam jak członek jakiegoś zespołu rockowego, którego muzyka sprzedaje się tak słabo, że na okładce albumu muszą pozować bez koszulek. Chociaż osobiście uważam, że w siateczkowej koszulce wyglądam jeszcze bardziej perwersyjnie niż bez niej. Podejrzewam, że o to chodziło.
Stroiłem się już prawie godzinę, Sam i Ariel byli już gotowi i siedzieli w salonie. Ubrali się zwyczajnie, tak jak zawsze, z tym że w całości na czarno, mieli po prostu nie wyróżniać się z tłumu. Sam załatwił Arielowi jakiś amulet, który miał ukrywać jego anielską aurę. Anioły nie są mile widziane wśród istot. To nie tak, że im się dziwie, dla nich to pewnie tak jakby wpuścić SS-mana do synagogi.
Wziąłem głęboki oddech. Mówiąc szczerze, czułem się cholernie zażenowany. Miałem być uwodzicielski, z tym że moje zdolności dotyczące uwodzenia ograniczają się do gier typu visual novel. W tym jestem mistrzem. Osiągnąłem wszystkie dobre zakończenia w Diabolik Lovers.
Wyszedłem z pokoju. Ariel i Sam siedzieli na kanapie i oglądali telewizję, program o gepardach. Ariel chyba naprawdę lubi Animal Planet. Chrząknąłem lekko, a ich głowy odwróciły się w moją stronę.
- No to... Jak wyglądam?
Sam wyszczerzył się w uśmiechu, podszedł do mnie i zaczął oglądać z każdej strony.
- Bosko! Jak z okładki porno.
- ... Dzięki zawsze chciałem to usłyszeć.
- Gdybyś był dziewczyną to bym cię... chociaż w sumie tyłek masz niezły.
- Przestań gapić się na mój tyłek!
- A ty przestań strzelać buraka, przyzwyczajaj się, w klubie każdy będzie obczajał twój tyłek. Miejmy nadzieję, że nasza koleżanka również. Chociaż ona zwróci uwagę raczej na tę piękną, smukłą, bladą szyjkę.
- Świetnie. Zawsze chciałem także, być traktowany przedmiotowo...
- Masz wyglądać, jakbyś chciał, być traktowany przedmiotowo. Wersja jest taka. Jesteś wtajemniczonym i pierwszy raz odwiedzasz miejsce spotkań istot. Wejście załatwił ci znajomy. Szukasz przygody i dreszczyku emocji.
- Jestem łatwy.
- Dokładnie. Tylko nie daj się zbałamucić komuś innemu niż nasz cel. Żadnych drinków od przystojnych nieznajomych.
- Ha. Ha. Ha. Bardzo śmieszne.
- Tak właściwie to mówię serio. Będziesz miał branie.
- Ja? Widziałeś zdjęcie tej całej Franczeski? Jeśli wszystkie istoty tak wyglądają, to będziemy mieli szczęście, jak mnie w ogóle zauważy.
- Sam się przekonasz.
Ariel cały czas siedział na kanapie i wpatrywał się we mnie z pokerową twarzą. No cóż, w Niebie raczej nie noszą takich rzeczy.
- Coś nie tak...?
- ... Nie jestem pewien czy to dobry pomysł.
- Co?
- To chyba jednak zbyt niebezpieczne, nie wiemy, kto na nas poluje ani czy...
- Dobra, dobra, nie bajeruj. Wszystko mamy ustalone, nic nie pójdzie źle. Za późno, żeby się wycofać, a taka szansa może się już nie nadarzyć. Mamy pół godziny, aby dotrzeć pod klub więc wynocha z mieszkania. – Głos Sama był stanowczy i wyrażał pewność siebie.
- Ale...
- Spokojnie, będziemy go pilnować, nikt go nie zje... chyba że ty masz ochotę.
- He? - Chwila dalej o mnie mowa?
- ... Racja, ruszajmy. - No cóż, słowa Sama nie zrobiły na aniele zbytniego wrażenia, mimo iż ewidentnie miały go wkurzyć.
Ariel wstał i nie czekając na nas, wyszedł z mieszkania. Sam dalej stał obok mnie ze złośliwym uśmieszkiem na ustach.
- O co chodziło?
- Nie ważne. Może kiedyś się dowiesz.
- Dziwni jesteście...
***
Na miejscu znaleźliśmy się sześć minut po północy. Nie wiem, czego się spodziewałem, ale raczej nie czegoś tak... prostego. Był to mały budynek wśród wielu innych budowanych szeregowo. Nad wejściem wisiał prosty, fioletowy neon, z nazwą klubu, a przed drzwiami stał niczym niewyróżniający się bramkarz.
- To tu?
- Tak.
- Nie wygląda zbyt wyjątkowo.
- Poczekaj, aż wejdziemy do środka. Tak więc, jak ustaliliśmy, wchodzimy razem, potem od razu się od nas odłączasz i siadasz przy barze. Jasne?
- Jak słońce.
- Świetnie.
Podeszliśmy do mężczyzny, ten przyjrzał się nam od stóp i głów. Wysoki, łysy, szeroki w barach koleś. Podobnych spotkasz przy prawie każdym barze, ale... jednak miał w sobie coś... no nie wiem zwierzęcego? Tak jakby oceniał cię w kategorii „jeść" lub „nie jeść".
- Nazwisko.
- Hazzan. Szukaj najdłuższego wpisu.
Bramkarz spojrzał na listę, przekręcił kilka kartek, kiwnął lekko głową, a następnie zamknął notes i wskazał na nas.
- A oni.
- Są ze mną. Wtajemniczeni. Biorę odpowiedzialność.
- Wchodzić.
Weszliśmy do ciemnego korytarza, na którego końcu znajdowały się proste drzwi. Gdy Sam je otworzył, okazało się, że znajdują się za nimi schody prowadzące w dół.
- Łatwo poszło.
- To dlatego, że Boby pije z ciekawymi osobami. No i był mi winien przysługę za tą akcję z żoną Reksia. Wilkołaki mają silne poczucie własności.
- Zabił ją?!
- Gorzej. Przeleciał.
- ...
Schody prowadziły do kolejnego korytarza zakończonego prostymi czarnymi drzwiami. Teraz jednak można było usłyszeć przytłumiony dźwięk muzyki. Gdy Sam je otworzył, hałas prawie mnie ogłuszył. Najwidoczniej te niepozorne drzwi były dźwiękoszczelne, bo za nimi zabawa trwała w najlepsze.
Przyznam, że nigdy nie byłem w klubie, ale podejrzewam, że ten nie różnił się zbytnio od ludzkich. Z tym że rzeczywiście był dość luksusowy. Spodziewałem się świec, kandelabrów i srebrnej zastawy. Ogólnie bardziej... fantastycznego, wiktoriańskiego wystroju. No w końcu to wampiry, wilkołaki, czarownice. A jednak nie. Klub był bardzo nowocześnie wystrojony. Dominowały metaliczne barwy w połączeniu z czernią. Bardzo stylowo i z pazurem.
Jedyne co pozwalało stwierdzić, że nie jest to ludzki klub, to osoby bawiące się w jego wnętrzu. Istoty najróżniejszego rodzaju, nie potrafiłem odróżnić, kto jest kim, jednak zdecydowanie mogłem stwierdzić, że to nie ludzie. Ich oczy świeciły w ciemności niekiedy szkarłatem tak jak Samuela. Podejrzewam, że to wampiry. Inni mieli różne zwierzęce cechy, rogi, ogony, pazury czy kły. A niektórzy spiczaste uszy lub cerę w nienaturalnym kolorze. Byli też tacy, którzy wyglądali kompletnie normalnie.
Moje obawy co do tego, że za bardzo będę wyróżniać się strojem, okazały się bezpodstawne. Większość klubowiczów nosiła czerń i skórę, no i szczerze mówiąc, w porównaniu do niektórych, mój strój naprawdę wiele zasłaniał. Sam dotknął mojego ramienia i nachylił się, próbując przekrzyczeć hałas.
- Bar jest tam. My usiądziemy przy tamtym stoliku. Nie będziesz nas widział, ale my ciebie tak więc się nie stresuj. Powodzenia.
Pewnym krokiem ruszyłem w stronę baru. Nawet jeśli czuję się jak płotka wśród rekinów, to nie mogę tego pokazać. Idąc, cały czas czułem na sobie spojrzenia. Mógłbym przysiąc, że jeden koleś nawet się oblizał. Usiadłem i aby się czymkolwiek zająć zacząłem przeglądać menu. Diabelskie Martini, Krwawa Marry, Żywa śmierć, Mroczny Kosiarz, Harpia, Ostatni Oddech, Dziewicze Łzy, Szpik, Bazyliszek, Zakazany Owoc, Oko Ghula, Niewinna Dusza... zastanawiam się, czy nazwy tych drinków mają po prostu fajnie i mrocznie brzmieć, czy część z nich naprawdę odnosi się do ich zawartości. Postanowiłem nie czytać propozycji przekąsek, bojąc się, że odkryję coś, czego wiedzieć nie chce. Odłożyłem kartę na miejsce i zorientowałem się, że ktoś siada obok mnie.
Był to wysoki mężczyzna o ciemnej karnacji, długich blond włosach i złotych oczach. Miał na sobie skórzane spodnie i luźną , lekko prześwitującą bluzkę z cienkiego, kremowego materiału. Nosił mnóstwo złotej biżuterii, a jego oczy były mocno podkreślone czarnym eyelinerem na egipską modłę. Ogólnie wyglądał, jakby ktoś wyciągnął go z sarkofagu. Mężczyzna uśmiechnął się, ukazując dwa rzędy idealnych białych zębów. Wyglądał jak cholerny Apollo tylko w egipskiej wersji. Muszę przyznać, że lekko mnie zatkało. Mój nowy znajomy to zauważył i najwidoczniej bardzo mu się tu podobało.
- A więc co tak mała niewinna owieczka robi pośród tych wszystkich wilków?
- Samobójstwo?
- Ależ życie jest zbyt piękne, by myśleć o takich rzeczach.
- Jestem martwy w środku.
- Powiedz tylko słowo, a pokaże ci uroki życia.
- Słowo.
- Ha, ha, ha. Urocze. Co powiesz na drinka?
- Jestem nieletni.
- Wiem.
- Jestem bardzo nieletni.
- Nie przeszkadza mi to. I tak możemy się zabawić.
- Masz bardzo niezdrowe zainteresowania. Co jeszcze mi zaproponujesz. Lizaka? Małe kotki?
- Hmmmm... to pierwsze.
- Jesteś mało subtelny.
- A po co subtelność? Ty wiesz, że chce cię przelecieć, ja wiem, że cię pociągam. Żadna filozofia. Więc jak chcesz znaleźć się dzisiaj w raju.
- ... Podziękuję.
- Doprawdy? Jesteś pewien?
- Tak.
- Popatrz mi w oczy i spróbuj odmówić ponownie.
- Powiedziałem, że... emm... co ja mówiłem? - Spojrzałem. I nie widziałem nic innego. Piękny kolor niczym płynne złoto, na którym odznaczała się czerń źrenicy o podłużnym kształcie jak u kota... albo węża... kobry...
- Choć ze mną, sprawię, że będziesz płakał... z rozkoszy.
- Ta...
- Będziesz krzyczał i błagał o więcej.
- Będę...
- Wyzwolę wszystkie twoje pragnienia, spełnię najskrytsze żądze.
- Tak...
Mężczyzna złapał mnie za podbródek i przyciągnął moją twarz do swojej. Jego głos był taki kuszący.
- Więc... chodź ze mną.
- Ja... nie chcę.
- Co?
- Nie chcę. Nie. – Odepchnąłem dłoń mężczyzny i przez chwilę byłem zdezorientowany. Co się stało? Mówiłem coś. On też coś mówił. Nie jestem pewien co, ale jego głos brzmiał tak kusząco.
- ... Cóż muszę przyznać, że to drugi raz w moim długim życiu, gdy ktoś mnie odrzucił.
- A pierwszy?
- Och w końcu go zdobędę. Udaje niedostępnego. A ty? Jak możesz odrzucać taką propozycję?
- Mam coś innego w planach.
- Coś czy kogoś?
- ... Coś.
- Doprawdy?
- Tak.
- Domyślam się, że ma to coś wspólnego z tym zielonookim dżentelmenem zabijającym mnie wzrokiem.
- ... Nie wiem, o kogo ci chodzi.
- Hmmm. No cóż, cokolwiek tutaj robicie to nie moja sprawa. Potrafię zaakceptować porażkę. Powodzenia aniołku. Mam nadzieję, że znajdziesz tego, kogo szukasz.
- Co?!
Mężczyzna natychmiast zniknął w tłumie tańczących. Domyślił się? Jak? Czy to coś zmienia w naszym planie? Spokojnie. Najważniejsze, aby nie panikować. Koleś był dziwny, ale nie czułem żadnego zagrożenia z jego strony. Co prawda roztaczał wokół siebie specyficzną aurę. Jego głos, zapach i spojrzenie, wszystko przyciągało mnie do niego. Mam wrażenie, że gdybym nie wiedział, że nie jest człowiekiem, to poszedłbym za nim wszędzie i zrobił, cokolwiek by zechciał. Wystarczyło, aby poprosił albo po prostu się uśmiechnął.
Ostatecznie postanowiłem trzymać się planu. Nic nie wskazywało na to, by nieznajomy miał jakieś ukryte intencje, nie warto więc ryzykować niepowodzeniem. Z powrotem wziąłem menu, udając tylko, że je czytam. Dyskretnie jednak przeszukiwałem salę w poszukiwaniu wysokiej brunetki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top