Rozdział XII
Ariel obudził mnie o wschodzie słońca, był już ubrany i gotowy do drogi. Wziąłem szybki prysznic i spakowałem nasze rzeczy. Pracownika motelu nie spotkałem, ale anioł zarzekał się, że go nie zabił, a jedynie wyjaśnił, co się stanie, jeżeli taka sytuacja się powtórzy. Ja natomiast, bez wyrzutów sumienia (a wręcz z satysfakcją) opróżniłem kasę. Nie było tam wiele, ale na kilka dni wystarczy. Kamer też tu nie było. Bądźmy szczerzy, zdziwiłem się, że mają tu w ogóle ciepłą wodę. Nawet Ariel oszczędził mi tym razem kazań. Tak więc szliśmy pustą drogą prowadzącą przez las. Droga była stosunkowo nowa jednak rzadko uczęszczana z powodu pobliskiej autostrady, którą wybiera większość podróżujących.
Szliśmy już jakieś pół godziny, gdy nagle mój towarzysz się zatrzymał, a ja wyrżnąłem w jego plecy.
- Co do kur... - Anioł pokazał mi gestem ręki, bym był cicho i rozejrzał się dookoła.- Coś się stało? - Zniżyłem głos do cichego szeptu.
- Coś nas obserwuje.
-Co? Skąd wiesz?
- To... przeczucie. Ty tego nie czujesz?
Zastanowiłem się nad tym. Również rozejrzałem się dookoła i uświadomiłem sobie, że rzeczywiście coś jest nie tak. Poczułem się nieswojo. Może panikowałem przez to, co powiedział Ariel. Poza tym trudno nie wyobrażać sobie różnych rzeczy w takim otoczeniu. Pogoda była okropna. Nie padało, ale było pochmurnie i mgliście. Czułem się jak bohater jakiegoś horroru w stylu „Silent Hill". Atmosfera była bardzo podobna. Dzięki temu porównaniu nagle mnie oświeciło.
- Słyszysz coś?
- Co? - Anioł przez chwilę nasłuchiwał. - Nic nie słyszę.
- No właśnie. Z każdej strony otacza nas las, a nie słychać nawet jednego ptaszka. Nic. Zero jakichkolwiek oznak życia. A to pieprzony las.
- ... Masz rację. To nie jest normalne. Ponadto jestem pewien, że poczułem na sobie czyiś wzrok. Nie usłyszałem jednak nic, co wskazywałoby czy to zwierzę czy człowiek.
- Myślisz, że ktoś nas śledzi?
- Nie wiem. Nie wyczuwam żadnych oznak obecności demona czy czarnej magi. Nie jestem jednak ekspertem w tej dziedzinie. Posiadam jedynie podstawowe umiejętności... Sky?
- Tak?
- Spróbuj się skupić. Masz silny instynkt i jesteś spostrzegawczy.
- Ale czego mam szukać?
- Czegokolwiek co wyda ci się w jakiś sposób niezwykłe.
- Okej...
- Myślę, że powinniśmy powoli ruszać. Stoimy tu zbyt długo. Jeśli coś rzeczywiście nas obserwuje, to zapewne wie, że my wiemy. Spróbuj zachowywać się naturalnie.
- Spoko...
Ruszyliśmy powolnym spokojnym krokiem. Jeszcze raz rozejrzałem się wokół. Zmieniłem jednak nieco taktykę. Patrzyłem w jeden punkt, nie skupiając się jednak na nim zbyt mocno. Po pięciu sekundach wybierałem inny punkt kilka metrów od poprzedniego. W pewnym momencie coś zauważyłem. Delikatny ruch. Przyjrzałem się miejscu, w którym go zauważyłem, ale była to tylko mgłą. W tym miejscu była nieco gęstsza i pewnie rozwiał ją wiatr. Tylko że dzisiaj nie wiało.
Nie zwróciłem na to wcześnie uwagi, ale mgła była w pewnych miejscach gęstsza niż w pozostałych. Nagle z przerażeniem uświadomiłem sobie, o co chodzi. Mgła była niezwykle gęsta w lesie, ale na drodze była ledwo widoczna.
- Ariel?
- Tak?
- Czy potrafiłbyś zlokalizować kierunek, z którego ktoś cię obserwuje?
- Zazwyczaj tak. Problem występuje, wtedy gdy ktoś używa magi. Ale w takim wypadku nie zorientowałbym się, że w ogóle jestem obserwowany.
- A co jeśli... jesteś obserwowany ze wszystkich stron? - Anioł spojrzał mi w oczy. Zrozumiał. Byliśmy otoczeni. - Co teraz?
- Zostały nam dwa kilometry do autostrady. Przebiegniesz tyle na pełnej prędkości?
- Bez problemu.
- Na mój znak biegniesz i nie zatrzymujesz się. Jasne?
- Jak słońce.
- Gotowy... Teraz.
Ruszyliśmy w idealnej synchronizacji. Przez kilka sekund nic się nie wydarzyło, ale po chwili pasma mgły ruszyły naszym śladem i zaczęły przybierać zwierzęce kształty. Co najgorsze doganiały nas.
Jeden z nich wyprzedził nas i zagrodził drogę. Przypominał wyrośniętego wilka utkanego raczej z dymu niż mgły. Mimo to wydawał się jak najbardziej materialny. Zwłaszcza jego ostre kły i pazury. W miejscu, w którym powinny znajdować się oczy, żarzyło się czerwone światło.
Zatrzymaliśmy się, nie mając innej drogi ucieczki. Ariel zdjął z palców pierścienie, wyciągnął dłoń przed siebie i wypuścił je z ręki. Te jednak, zamiast zgodnie z prawem grawitacji spaść na ziemie, zawisły w powietrzu i po chwili ustawiły równolegle w odległości jakichś dwóch metrów od siebie. Pomiędzy nimi przeszło coś w rodzaju wyładowania, a następnie złote „światło", które po chwili zmieniło się w metal. W podobny sposób pojawiło się ostrze. Nie uwierzyłbym, gdybym nie widział tego na własne oczy. Ariel chwycił za broń i ciął bestię. Ta jednak jedynie rozpłynęła się na chwilę, by zacząć formować się na nowo. Ten moment jednak nam wystarczył. Minęliśmy kłębiący się dym. Chwila triumfu nie trwała jednak długo, gdyż reszta stworów była dosłownie kilka kroków za nami.
- Biegnij dalej.
- Co?
Ariel zatrzymał się i przeciął kilka stworów. Usłyszałem okrzyk, gdy jeden z nich ugryzł ramię anioła. Ten jednak odrzucił wilka, zadał kilka ciosów i ruszył za mną. Zacząłem zwalniać i po chwili anioł mnie dogonił. Chwycił moją rękę, próbując mi pomóc. Jednak przeceniłem nieco moje siły. Wciąż byłem osłabiony po spotkaniu z czartem. Nie nadążałem i po kilkudziesięciu metrach potknąłem się o własne nogi.
Podnosząc się, zobaczyłem rzucającą się na mnie bestie. Zasłoniłem się rękoma, jednak zanim stwór mnie dopadł, rozpłynął się. Dosłownie. Zmienił się w kłąb dymu i zniknął. Podobnie pozostałe. Ariel pomógł mi wstać. Miałem pozdzierane kolana i dłonie, ale adrenalina sprawiła, że nawet nie czułem bólu.
- Co się stało do cholery?
- Nie mam pojęcia.
- Demony?
- Nie. Demony nie rozpłynęłyby się tak po prostu. Myślę, że to czarna magia. Nie wiem jednak jakiego rodzaju.
- Twoi przełożeni je na nas nasłali?
- Nie. Tego akurat jestem pewny. Anioły nie posługują się czarną magią, nie korzystają też z usług istot, które ją znają. Martwi mnie to, że jej nie wyczułem. Musi więc być na dość zaawansowanym poziomie.
- Jakiś pomysł kto je nasłał?
- Nie.
- Wrócą?
- Nie wiem. Najprawdopodobniej mieliśmy sporo szczęścia i zaklęcie osiągnęło limit czasowy lub odległości. Jednak nie wiem, czy osoba, która je rzuciła, użyje go ponownie. Lepiej więc będzie, jeśli jak najszybciej oddalimy się od tego miejsca.
Po kilkunastu minutach doszliśmy do autostrady. Udało nam się nawet załapać na podwózkę prosto do centrum miasta. Wcisnąłem kierowcy kit o tym, że zaatakowały nas dzikie psy. Oczywiście nie obyło się bez "Ochów" i 'Achów" ale nie zadawał zbyt wiele pytań. Taka znieczulica społeczna. Kilka minut później byliśmy w Nowym Jorku. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek się tu znajdę. No niby znajdowało się na mojej liście "Rzeczy do zrobienia przed śmiercią", no ale kto by pomyślał, że się uda. Moje rodzinne miasto było dość spore, jednak w porównaniu z tym, co zastałem tutaj, wydaje się być miasteczkiem. Gdyby to ode mnie zależało, wybrałbym się na porządny shopping. Niestety Ariel miał chyba inne plany.
***
Tym razem zatrzymaliśmy się w przyzwoitym hotelu. Planowaliśmy zostać tu kilka dni, więc woleliśmy zapewnić sobie godne warunki. Przemyłem i zdezynfekowałem dłonie i kolana, a następnie opatrzyłem ranę Ariela. Na szczęście ugryzienie nie było poważne i nie wyglądało na to, by miało jakieś skutki uboczne. Jednak na wszelki wypadek sprawdzałem co jakiś czas czy nic się nie zmienia. Cholera wie, co ta magia potrafi. No ale w wilkołaka się raczej nie zmieni.
Zamówiliśmy jedzenie do pokoju. Ja kurczaka z frytkami i ciasto czekoladowe a Ariel sałatkę. Podczas spożywania posiłku obmyślaliśmy plan działania.
- Czyli co, szukamy istot?
- Tak. Jednak nie każda istota orientuje się w nocnym świecie. Wiele z nich żyje jak zwykli ludzie i nie chce mieć nic wspólnego z demonami, aniołami czy upadłymi.
- A więc mamy chodzić i pytać się każdego z nadzieją, że może coś wie?
- Nie, to wzbudziłoby podejrzenia, jeśli trafilibyśmy na nieodpowiednią osobę.
- Więc co zrobimy?
- Musimy działać dyskretnie. Na początek spróbujmy zorientować się w sytuacji. Kto się liczy wśród tutejszych istot i kto mógłby posiadać interesujące nas informacje.
- Spoko, ale jutro.
- Dlaczego?
- Dzisiaj nigdzie się nie ruszam. Mamy tu wannę z hydromasażem, telewizor oraz łóżka bez pluskiew i mam zamiar się tym nacieszyć. Poza tym nie wiemy, czy przez tę ranę nie zemdlejesz gdzieś po drodze. Sam mówiłeś, że nie masz pojęcia, czym są te stworzenia i co potrafią.
- ... Zgoda. Przyda nam się odpoczynek.
- Serio?!
- Tak. Sam jestem znużony i masz rację w sprawie mojej rany.
- No ba, że mam.
Zadowolony rozłożyłem się na łóżku z pilotem w ręku. W końcu chwila relaksu. Co prawda moje życie nadal było w niebezpieczeństwie, ale kto by się tym przejmował, mając przed sobą 55 cali. Mój zapał jednak szybko przygasł, gdy po piętnastu minutach przeglądania kanałów najciekawsze co znalazłem to film przyrodniczy o langustach.
Ariel położył się na swoim łóżku i chyba zasnął, chociaż równie dobrze mógł tylko leżeć. Jego pierś poruszała się powoli w rytm oddechu. To zdecydowanie obraz ciekawszy od langusty. Nagle anioł się poruszył, a ja zamarłem z przerażenia. Na szczęście jedynie przekręcił się na bok. Zdecydowałem się porzucić te nieczyste praktyki, bo zacząłem sam siebie przerażać. Nigdy bym nie pomyślał, że upadnę tak nisko, by jak jakiś stalker obserwować śpiących ludzi.
Wziąłem plecak i poszedłem do łazienki. Pomieszczenie było urządzone z prostotą i klasą. Dominowała tu biel z elementami czerni. Większość miejsca zajmowała duża wanna. Zrzuciłem z siebie ubrania i odkręciłem wodę. W aucie oczyściłem rany i obwiązałem je bandażem, który teraz zdjąłem. Rany były niewielkie, ot co, zwykłe zadrapania. Jest różnica między zdartym kolanem a cięciem przez połowę pleców. Całość już zaczęła się goić, więc opatrunek był niepotrzebny.
Na półeczce obok wanny stały trzy płyny do kąpieli. Zrezygnowałem z różanego i waniliowego wybierając ten o zapachu cytrusowym. Wyciągnąłem z plecaka telefon, który o dziwo wciąż działał (mówiłem, że to czołg) i miał prawie połowę baterii. Włączyłem jakąś spokojniejszą playlistę i zanurzyłem się w gorącej wodzie.
Westchnąłem z rozkoszy. Minęły zaledwie cztery dni, od kiedy spakowałem plecak i uciekłem z domu, a czuje się, jakbym wędrował co najmniej miesiąc. Z drugiej strony nie przewidziałem morderczych demonów, zabójczych aniołów i walniętych ćpunów na diabelskiej metamfetaminie. Trzy dni, a moje życie nie tyle odwróciło się o180 stopni, co wyleciało na inną orbitę.
Powoli stres ostatnich dni zaczął opuszczać moje ciało. Spokojna muzyka, przyjemny zapach i gorąca woda pozwoliły mi się rozluźnić. Mówiąc gorąca, mam na myśli naprawdę gorąca. Gdy po jakichś dwudziestu minutach wyszedłem z wody, wyglądałem jak znienawidzone przeze mnie warzywo. Założyłem coś w miarę wygodnego i wróciłem do pokoju. Ariel siedział na łóżku i oglądał telewizję. Jego najwyraźniej zainteresował film o langustach.
- Łazienka jest wolna a wanna boska.
- W takim razie pójdę... co ci się stało?
- Próbowałem wypalić z siebie grzechy wrzątkiem.
- Co?
- Nic. Idziesz czy nie?
- Idę...
Anioł podszedł do plecaka i wyjął z niego swoje rzeczy. Muszę mu kupić coś jeszcze. Może i uciekamy przed Niebem i Piekłem, ale możemy być przy tym schludni i czyści. Z drugiej strony nie dość, że musiałbym za nie zapłacić (tak jakby), to jeszcze musiałbym nosić je w swoim plecaku. Ciężki mój los.
Ponownie stałem się władcą pilota i jeszcze ras przejrzałem wszystkie kanały. Ostatecznie zdecydowałem się na obejrzenie po raz dwudziesty Harry'ego Pottera. Po dwudziestu minutach dołączył do mnie Ariel i tak minęła reszta dnia. Postanowiliśmy położyć się wcześnie spać, by z rana rozpocząć poszukiwania. Nie potrzebowałem dużo czasu, by zasnąć. Odpłynąłem w chwili, w której moja głowa znalazła się na mięciutkiej poduszce.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top