Rozdział VIII
Obudziłem się zalany potem. Miałem koszmar. Okropny koszmar pełen czerwieni, tak realistyczny, że wręcz mogłem poczuć zapach krwi. To pewnie dlatego, że to nie był zwykły sen a wspomnienie. Spróbowałem podnieść się nieco, lecz przerwałem, gdy szarpnął mną nagły ból. Po chwili spróbowałem znowu i druga próba się powiodła.
Leżałem na sofie przykryty kocem. Miałem na sobie tylko bieliznę, reszta moich ubrań zniknęła w nieznanych mi okolicznościach. Dziwne, nie pamiętam żadnej szalonej imprezy. Pierś, plecy, a także dłonie miałem owinięte bandażami. Czyli ktoś mnie opatrzył. Jak miło.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Była noc a przez pojedyncze okno przedostawało się niewiele światła. Mogłem więc jedynie stwierdzić, że pomieszczenie jest niewielkie. Usłyszałem jakiś głos. Wstałem (z pewnym trudem) i powoli, pomagając sobie meblami i ścianą, podszedłem do drzwi. Uchyliłem je lekko, próbując zrobić to, jak najciszej się da. Uświadomiłem sobie, że to kościół. Mniejszy od tego w moim mieście i znacznie skromniejszy.
Zmrużyłem oczy, by lepiej widzieć w ciemnościach. Na środku pomieszczenia stał Ariel, był do mnie odwrócony tyłem, więc nie mógł mnie zobaczyć. Po chwili uświadomiłem sobie, że z kimś rozmawia. Ten drugi głos był jednak znacznie cichszy, nie mogłem więc zrozumieć jego słów. Najdziwniejsze jednak było to, że nie widziałem nigdzie drugiej osoby, jakby głos wydobywał się znikąd. Podsłuchiwałem. Kto by nie podsłuchiwał?
- ...e zadanie.
- ...
- Jednak mam prawo wiedzieć.
- ...
- Jakie opcje?
- ... - Ariel milczał chwilę po usłyszeniu odpowiedzi. Żałuję, że nie mogłem zobaczyć wyrazu jego twarzy.
- Naprawdę rozważacie zabicie go? - Wow. Żałuję, że nie widzę teraz wyrazu swojej twarzy. Taki obrót spraw mnie zaskoczył. O kim mówią?
- ...
- Nie sądzę, by było to odpowiednie rozwiązanie.
- ...
- Ale jednak... - Rozmówca mu przerwał. Zauważyłem, jak Ariel zaciska pięści. - Rozumiem. Jutro doprowadzę go do bramy panie Michaelu.
Zatkało mnie. Czyżby amorek mówił prawdę. Ale przecież Ariel obiecał... Cicho zamknąłem drzwi i położyłem się na swoim uprzednim miejscu. Nakryłem się kocem i odkręciłem twarzą w stronę oparcia. Po chwili usłyszałem, jak anioł wchodzi do pomieszczenia. Usiadł na fotelu naprzeciwko sofy. Westchnął cicho. Ciekawe, o czym myślał.
***
Gdy obudziłem się rano, w pierwszej kolejności wyczułem zapach herbaty i świeżego pieczywa. Otworzyłem oczy i ostrożnie usiadłem. Dalej bolało jak cholera, ale dopóki nie wykonywałem gwałtownych ruchów, dało się żyć.
Tak jak myślałem, znajdowałem się w zakrystii. Z tym że w rogu znajdowała się kanapa, dwa fotele i mały drewniany stolik. Najprawdopodobniej przyjmowano tu „petentów". Naprzeciwko mnie siedział Ariel. Patrzył prosto na mnie, popijając herbatę z różowego kubka w białe kropki. W innych okolicznościach uznałbym to za zabawne. No dobra i tak się zaśmiałem tylko, że w duszy. Na stoliku obok mnie stał talerz pełen kanapek i kolejny różowy kubek. Ten jednak był w kwiatki. Hmm, czyli jednak wybrał ten mniej tandetny.
- Jak się czujesz?
- Jakby mi ktoś przejechał pługiem po plecach.
Ariel spojrzał mi w oczy. Nie mogłem nic odczytać z jego twarzy. Byłby genialny w pokera. Po chwili tak intensywnego kontaktu wzrokowego poczułem się niezręcznie. Już miałem coś powiedzieć, by przerwać krępującą ciszę, ale anioł mnie uprzedził. Wskazał na stolik.
- Częstuj się, musisz być głodny.
Rzeczywiście, byłem. Obejrzałem mój posiłek. Świeży chleb, masełko, szynka, sałata i... pomidor. Wziąłem jedną kanapkę i zdjąłem z niej czerwone warzywo. Dopiero wtedy z rozkoszą wbiłem w nią zęby. Po chwili kanapki już nie było, a ja sięgnąłem po kolejną. Po kilku minutach na talerzu pozostały tylko czerwone plasterki pomidora a ja dopijałem herbatę.
- Nie urośniesz, jeśli będziesz tak wybrzydzał.
Prawie się zakrztusiłem. Co on moja matka! Zaraz mi wypomni, że nie umyłem zębów przed snem. Opróżniłem kubek i odstawiłem na stolik. Okryłem się dokładniej kocem, by nie świecić golizną. Teraz czas przejść do nieprzyjemnych spraw.
- Ariel... - Anioł spojrzał na mnie. - Gdzie jest Helenka? Wszystko z nią w porządku?
Przez chwilę panowała cisza. Do mojej głowy zaczęły napływać mroczne myśli jednak nagle ku memu ogromnemu zaskoczeniu, anioł uśmiechnął się delikatnie. Wow, to chyba pierwszy raz, gdy widzę, by się uśmiechał.
- A więc to cię gryzie. Martwisz się o dziecko. Spokojnie nic jej się nie stało. Odprowadziłem ją do komisariatu po tym, jak cię tu zostawiłem. Wymazałem jej też część wspomnień. Nie jestem w tym zbyt dobry, ale dziecięce umysły są dość podatne. Kiedy ostatni raz ją widziałem była z ojcem. - Odetchnąłem z ulgą. Była bezpieczna. - Ochroniłeś ją, stawiając na szali własne życie. Możesz być z siebie dumny.
- Nie.
- Nie?
- To moja wina. Gdyby nie ja, nie doszłoby do tego wszystkiego. To ja zabiłem tę kobietę!
Zorientowałem się, że płaczę. Nie mogłem spojrzeć aniołowi w oczy, więc patrzyłem na swoje dłonie. Na bandażu widoczne były małe plamki krwi. To moja krew, czy może wariuję? Zamknąłem oczy, nie chcąc patrzeć na czerwone ślady, lecz otworzyłem je, gdy poczułem delikatny dotyk na dłoni. Ariel przykucnął przede mną. Trzymał mnie za dłoń i patrzył w oczy.
- Nie bierz na siebie cudzych grzechów. W tym wypadku jedynym winnym jest ten, który zadał cios. Byłbyś w stanie uciec, gdybyś był sam. A jednak zaopiekowałeś się tym dzieckiem. Uratowałeś ją i jestem pewien, że jej matka jest ci wdzięczna.
Nie wiedziałem co powiedzieć. Wyrzuty sumienia nie znikły, ale jego słowa sprawiły, że poczułem się nieco lepiej. Otarłem łzy, a Ariel wrócił na swoje miejsce.
- Chciałbym, abyś powiedział mi, co się stało.
Streściłem mu zwięźle wydarzenia dnia poprzedniego, domyślając się, że interesującą go częścią historii będzie ta, w której demon wyjawia swój cel. I rzeczywiści, gdy doszedłem do tego fragmentu opowieści, anioł zaczął zadawać pytania i wyraźnie była to istotna informacja. Ostatecznie zdecydowałem się wyznać coś jeszcze.
- Jest jeszcze coś.
- Tak?
- Gdy... wszedłem do tamtego zaułka... no wiesz, gdy się rozdzieliliśmy. Ja... spotkałem tam innego anioła. - Ta wiadomość widocznie zszokowała Ariela, ale szybko się pozbierał.
- Jak brzmiało jego imię?
- Nie przedstawił się.
- A więc jak wyglądał. - Opisałem mu spotkanego anioła, a Ariel zastanowił się chwile. - Powiedział coś? - Zawahałem się.
- Tak... powiedział, że chce, bym z nim poszedł, ale nie chciał powiedzieć dlaczego.
Nie wiem, czy mi uwierzył, czy stwierdził, że nie ma sensu drążyć. No w sumie to nie kłamstwo, tylko częściowe ukrycie prawdy.
- Rozumiem. Za godzinę ruszamy w drogę. Tam leżą ubrania, które udało mi się zdobyć. Powinny być dobre.
- A co z moimi?
- Znalazłem twój plecak, ale część została zniszczona, a reszta jest brudna.
- Aha...super.
- Przygotuj się do drogi.
Po tym wyszedł, a ja zostałem sam. No cóż, jak mus to mus. Podniosłem się i posłusznie ubrałem. Gdy wychodziliśmy, zerknąłem na budynek kościoła, w którym przebywaliśmy. Nad drzwiami widniał napis „Kościół imienia Michaela Archanioła".
***
To nie tak, że jestem jakiś wybredny czy coś, ale mam nadzieję, że następnym razem sam będę mógł wybrać sobie ubranie. Nie twierdzę, iż to od anioła było jakieś okropne. Po prostu nie w moim stylu. Strój, który Ariel załatwił, rozmiarem pasował idealnie. Składał się z jasnoniebieskich, dość obcisłych dżinsów, białego T-shirtu z czarnym komiksowym kotem i czerwonej bluzy z kapturem. Załatwił też bieliznę i skarpetki co bardzo doceniam, chociaż nie ukrywam, że jest mi z tym dosyć niezręcznie. Założyłem do tego moje glany, musiałem jednak wyciągnąć kolczyk z wargi, by lepiej się goiła. Pogoda była wyjątkowo ładna, więc bluzę związałem na biodrach.
Tym razem szliśmy bez pośpiechu. Ariel nie marudził, gdy zatrzymywałem się co jakiś czas, by pogłaskać kota czy pozachwycać się butami na wystawie (Były takie słodkie, miały guziczki w kształcie trupich czaszek!). Wywnioskowałem więc, że nigdzie nam się nie śpieszy.
Miasto, w którym teraz byliśmy, znacznie różniło się od poprzedniego. Owszem było mniejsze i nie było pełne drapaczy chmur, ale nadal było dość spore. No i miało wesołe miasteczko! Gdy wyszliśmy zza zakrętu i spostrzegłem te wszystkie kolejki i karuzele, prawie krzyknąłem z zachwytu.
- Ej! Ej! Chodźmy tam!
- Po co?
- No zabawić się! Nie byłeś nigdy w wesołym miasteczku?
- Nie.
- Spoko. Ja też nie. Ale zawsze marzyłem, by takie odwiedzić!
- Nie rozumiem, po co mielibyśmy tam iść, nie jesteśmy tu dla rozrywki.
- O... Okej. Masz rację. Niepotrzebnie się napaliłem. Po prostu... nigdy nie miałem okazji odwiedzić takiego miejsca. Zazdrościłem dzieciakom, które były tam ze swoimi rodzinami czy na randce. Ja nigdy nie miałem kogoś, z kim mógłbym się wybrać.
- ... Skoro to i tak po drodze... to możemy się tamtędy przejść. Ale nie będziemy zatrzymywać się na długo.
- Naprawdę?! Dziękuję! - Nie sądziłem, że szantaż emocjonalny zadziała.
Uścisnąłem anioła na tyle mocno, na ile pozwalały mi rany i ruszyłem biegiem ku karuzelom. Zerknąłem na Ariela, który nadal w lekkim szoku, szedł za mną. Chyba nikt go dawno nie przytulał.
Miejsce było wspaniałe, pełne kolorów, może troszeczkę tandetne, ale w tym wypadku mi to nie przeszkadzało. Wokół spacerowały rodziny i pary, ale również grupki znajomych. Powietrze wypełniał zapach popcornu i waty cukrowej. Zostało mi jeszcze trochę pieniędzy. Niewiele, ale na dwa bilety wystarczy. Tylko co by tu wybrać...
- Ariel przejedźmy się tym! - Wskazałem na Rollercoster. Wyglądał imponująco, a i kolejka nie była zbyt długa.
- Chwila, ja też mam tym jechać?
- No ba! A co? Boisz się?
- Walczyłem przeciwko zastępom piekielnym i miałbym się bać czerwonego wagonika?
- Świetnie! Więc jedziemy!
Staliśmy w kolejce jakieś pół godziny w kompletnej ciszy. Niedługo była nasza kolej, więc pomyślałem, że spróbuję nawiązać jakąś rozmowę.
- Ej Ariel?
- Tak?
- Tak się zastanawiam, czym jest ta broń, którą walczysz? To nie jest zwykła włócznia.
- To Guan-Dao.
- Och, a więc tak to się nazywa. Hmm... a gdzie to jest.
- Słucham?
- No bo miałeś to przy sobie podczas obu walk, ale później już tego nie widziałem. Gdzie to trzymasz? - Ariel uniósł dłoń i wskazał na dwa złote pierścienie. - Nie gadaj!
- Anielska broń jest stworzona głównie z magii. Potrafię kontrolować to, kiedy ma przybrać fizyczną formę.
- I co po prostu te dwa pierścienie zmieniają się w broń?
- Mniej więcej. To artefakty. Pomagają skupić magię. Każdy anioł dostaje taki po urodzeniu. Nie koniecznie są to pierścienie. Wystarczy jakikolwiek częściowo metalowy przedmiot. Wyryte zostaje na nim imię anioła i rzuca się specjalne zaklęcie. Dzięki temu tylko anioł, do którego należy artefakt, może go używać.
- Wow. Pokażesz mi kiedyś, jak to robisz?
- Może kiedyś.
- Jej! A zbroja? Ją też miałeś na sobie, gdy pierwszy raz cię widziałem.
- Działa na dość podobnej zasadzie. Z tym że zaklęcie rzuca się na istniejący już pancerz, a potem w każdym momencie można go przywołać. Kiedyś dokładniej ci to wytłumaczę, chyba nadeszła nasza kolej.
Rzeczywiście grupka ludzi właśnie wychodziła z wagoników. Zajęliśmy miejsca na samym przodzie. Po chwili kolejka ruszyła. Bawiłem się świetnie, krzyczałem za każdym razem, gdy wagonik zjeżdżał w dół.
Zerknąłem na Ariela. Nie potrafiłem odczytać nic z jego twarzy, ale chyba nie robiło to na nim wrażenia. No cóż, potrafił latać. Nic więc dziwnego, że nie wykazuje większego zainteresowania.
Czas mija szybko, gdy się dobrze bawisz, więc zanim się obejrzałem, kolejka się zatrzymała. Wyszliśmy i powoli ruszyliśmy dalej. Przez kilka pierwszych metrów chwiałem się lekko na nogach, ale szybko wróciłem do normalności.
- I jak? Podobało się?
- Muszę przyznać, że było... ciekawie. W Niebie nie mamy takich urządzeń.
- To, co tam robicie? No, tak dla rozrywki?
- Czytamy, spotykamy się, by rozmawiać, polujemy, pogłębiamy swoją wiedzę... Czemu tak na mnie patrzysz?
- Nie nic. Po prostu nie dziwię się już, dlaczego Lucyfer zwiał z Nieba... No tak! A co z diabłem? Istnieje? No wiesz: Szatan, Lucyfer, upadły anioł, Gwiazda Zaranna.
- Owszem istnieje. Nigdy jednak go nie spotkałem. Byłem zbyt młody, gdy wzniecił bunt.
- A więc Szatan istnieje. Hmm... Czyli to on rządzi Piekłem i demonami? Sam jest demonem?
- Nie. Lucyfer wraz z innymi opuścili Niebo i stali się upadłymi, jednak nie są demonami. Upadły to teoretycznie wciąż anioł, ta sama rasa. Demony istnieją dłużej niż anioły. Zrodziły się najprawdopodobniej z czarnej magi, anioły natomiast z białej. Upadłe anioły pozostają aniołami, z tym że odrzucają białą magię i czerpią moc z czarnej. Wciąż jednak pozostają rozumnymi istotami. W przeciwieństwie do demonów, które kierują się jedynie głodem krwi i potrzebą destrukcji.
- Ale ten demon, który na mnie polował, wydawał się dość bystry.
- To nie był demon.
- A co?
- Czart. Istota będąca w części demonem. Powstają na trzy sposoby. Kiedy człowiek lub inna istota pozwoli czarnej magi zawładnąć swoim ciałem, musi być to jednak magia wysokiego poziomu. Drugi sposób to długie i systematyczne picie demonicznej krwi.
- Po co ktoś miałby pić demoniczną krew?!
- Krew niektórych gatunków jest bardzo silnym narkotykiem. Można kupić ją na czarnym rynku. Trzeci sposób to dziedziczenie po rodzicach.
- O co chodzi z tymi innymi istotami?
- Wszystkie nadprzyrodzone stworzenia mające ludzkich przodków.
- A dokładniej?
- Wampiry, wilkołaki, sukkuby, inkuby, zmiennokształtni, wszelkiego rodzaju zwierzołaki, czarownice i wiele innych.
- Wampiry istnieją?!
- No tak. Zapomniałem, że ludzie o tym nie wiedzą.
- A błyszczą się w słońcu?
- Co? Skąd taki absurdalny pomysł?
- Nie wiem, tak jakoś. Ale fajnie... A smoki istnieją?
- Wyginęły.
- O nie!Tylko nie smoki.
- Jak twoje rany?
- Co? A tak, moje rany. Hmm... chyba dobrze. Wszystko się na mnie szybko goi.
- Yhm, rozumiem.
- Tak teraz sobie myślę... To ty mnie opatrzyłeś?
- Owszem. Coś nie tak? Zbyt ciasno?
- Nie, nie! Wszystko w porządku. Dziękuję. - Nie mogę mu powiedzieć, że się wstydzę. Rozbierał i dotykał mnie przystojny mężczyzna niczym z moich najpikantniejszych snów, a ja byłem nieprzytomny. Przegrałem życie. - O! Budka z naleśnikami! Chcesz jednego? - Ta, szybko radzę sobie z emocjami.
- Nie, dziękuję.
- Ok.
Podbiegłem do budki i zamówiłem naleśnika z owocami, bitą śmietaną, polewą czekoladową i tęczową posypką. Podano go w formie tortilli, więc mogłem go jeść, idąc. Wziąłem potężnego gryza.
- Mmm... Pyszny! Jesteś pewien, że nie chcesz? Możesz spróbować mojego.
- Nie, ale dziękuję za troskę.
Ariel zbliżył się do mnie i pochylił lekko. Jego twarz była kilka centymetrów od mojej. Przejechał palcem wskazującym obok kącika moich ust.
- Ubrudziłeś się. - Oblizał palec z czekolady. -Słodkie.
Odwrócił się i ruszył dalej, a ja podreptałem za nim. Na szczęście szedł przede mną i nie widział mojej twarzy. Czułem, jak pieką mnie policzki i czubki uszu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top