Rozdział VI
Byliśmy w drodze już od jakichś trzech godzin. Przesiadaliśmy się z jednego środka komunikacji publicznej, do drugiego a moje pieczołowicie zbierane oszczędności niknęły w oczach. Anioł nie wyglądał jednak jakby posiadał jakiekolwiek pieniądze a poza tym głupio mi było pytać. Jakby nie patrzeć zawdzięczam mu życie. Zacząłem mieć jednak wątpliwości, gdy w moim portfelu zostało tylko kilka centów, co zmusiło nas do kontynuowania podróży na piechotę. Moglibyśmy nieco zaoszczędzić, jeżdżąc na gapę, ale anioł będący najwidoczniej wcieleniem uczciwości, uparł się, by płacić za każdy bilet. Tak więc od pół godziny przemierzaliśmy ulice Akron z buta. To anioł co nie? Nie mógłby użyć skrzydeł? Podejrzewam, że jakby mógł, to by to zrobił. No ale żeby niebiańska istota używała komunikacji miejskiej. Nie mówiąc już o tym, że jechaliśmy głównie na stojąco, ponieważ mężczyzna ustępował miejsca każdemu niezależnie od płci, wieku czy stanu zdrowia. No ja mu nie bronię, ale czemu ja też musiałem?! Ariel prowadził, zerkając na (kupioną za moje pieniądze) mapę i tylko w tych krótkich momentach miałem chwilę wytchnienia. Pośpiech pośpiechem, ale bez przesady. Poza tym byłem cholernie głodny.
- Ariel?
- Tak?
- Moglibyśmy się zatrzymać i coś przekąsić?
- Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to jeszcze dziś będziemy na miejscu. Wytrzymasz do tego czasu.
Gówno prawda. Nie jesteśmy nawet w połowie drogi. Chyba że on oczekuje, że będziemy szli całą noc... Po moim trupie! Oczywiście mu tego nie powiedziałem.
- Ale ja umieram z głodu. - Ariel zatrzymał się i spojrzał na mnie oceniająco.
- Ludzki organizm potrafi wytrzymać kilka dni bez pożywienia, a ty nie wyglądasz na umierającego.
- Tak się tylko mówi! Po prostu jestem bardzo głodny.
- Nie posiadamy już ludzkiej waluty.
Tym uciął naszą dyskusję. Ciekawe czy dalej by tak mówił, gdyby nie jadł od wczoraj. Czy anioły w ogóle jedzą? A jeśli tak to co? Trudno mi wyobrazić sobie Ariela wcinającego cheeseburgera. Ciekawe czy mogą mieć niestrawność? No cóż, nie tym powinienem się teraz martwić. Sam zadbam o swój żołądek. Wiem jak przetrwać w miejskiej dżungli.
Szedłem przed siebie, ukradkiem poszukując w tłumie ludzi odpowiedniej ofiary. Szybko ją znalazłem. Mężczyzna w drogim garniturze rozmawiający przez smartphona szedł w naszym kierunku. Przyśpieszyłem nieco i zderzyłem z moim celem.
- Ojej! Przepraszam.
Mężczyzna burknął coś i poszedł dalej, a ja dyskretnie obejrzałem zdobycz. Mały, czarny, skórzany portfel. Niestety wewnątrz było kilka kart i niewiele gotówki, ale na posiłek starczy i to nawet taki w drogiej restauracji. Nie, żebym planował do takiej iść, zadowolę się hot-dogiem. Ariel nic nie zauważył, szedł kilka kroków przede mną, próbując znaleźć coś na mapie. Akurat mijaliśmy budkę z jedzeniem.
- Poproszę dużego hamburgera bez pomidora i z podwójnym sosem!
Ariel zatrzymał się gwałtownie, słysząc mój głos. Odwrócił się lekko zszokowany.
- Co ty wyprawiasz?
- Zamawiam żarełko. Chcesz coś? Ja stawiam. To znaczy nie do końca ja, ale darowanemu koniowi nie zagląda się w zęby.
- Skąd masz pieniądze. Twierdziłeś, że nic ci nie zostało.
- No bo to prawda! Nie kłamałem. Ja nigdy nie kłamię. Naprawdę nic mi nie zostało.
- A więc skąd masz pieniądze?
- A czy to ważne? O! I cole do tego poproszę! Może być pepsi, aby niedietetyczna!
Zapłaciłem i odebrałem swoje zamówienie. Wgryzłem się w ogromnego hamburgera.
- Mmm! Pycha! Na pewno nic nie chcesz?
- Nie.
- Spoko. Nie to nie. Tylko nie mów, że nie proponowałem.
Ruszyliśmy dalej. Po jakimś czasie Ariel zwolnił nieco kroku i zrównał się ze mną. Przez chwilę po prostu szliśmy ramie w ramię. Zdecydowanie czegoś chciał. W końcu bardziej stwierdził, niż zapytał.
- Ukradłeś te pieniądze.
- Wolę to nazywać odszkodowaniem za wyrządzone krzywdy, pożyczką bez zamiaru zwrotu lub karmą, no bo skoro ukradziono mu pieniądze, to on też pewnie komuś kiedyś ukradł. - Napotkałem poważne spojrzenie anioła. - No ale skoro chcesz nazwać to kradzieżą...
- Czemu to zrobiłeś?
- Boooo byłem głodny.
- Powiedziałem przecież, że wytrzymasz, aż dojdziemy na miejsce.
- Nie wiem jak wy anioły, ale my ludzie nie lubimy głodować.
- Kradzież jest zła.
- No co ty nie powiesz. Kłamstwo też.
- Słucham?
Oj świetnie wiesz, o co mi chodzi. Oczywiście nie powiedziałem tego głośno.
- Nieważne. Na pewno zasłużył na swój los.
- Odebrałeś mu jego własność.
- Której zniknięcia nie odczuje. Najwyżej trochę się zirytuje, bo będzie musiał zablokować wszystkie karty.
- Nie masz wyrzutów sumienia?
- Szczerze? Mam, ale nauczyłem się z tym żyć.
- Małe zło rodzi większe zło. Teraz nie masz oporów przed kradzieżą, a co będzie następne?
Nie odpowiedziałem. Też coś, żeby mi jakiś anioł matkował. Postanowiłem jednak wykorzystać to, że sam rozpoczął rozmowę.
- Powiedziałeś, że jesteś moim aniołem stróżem. Co to konkretnie znaczy?
- ... Powiedzmy, że muszę się tobą zająć i dopilnować by nic ci się nie stało.
- A gdzie byłeś do tej pory?
- Słucham?
- No, do tej pory przydarzyło mi się wiele złych rzeczy. I co? Teraz, nagle masz się mną zajmować?
- Nie wiem co się z tobą działo wcześniej, ale skoro żyjesz, to nie było tak źle. A to zadanie otrzymałem niedawno.
- Zadanie polegające na chronieniu mnie?
- Tak.
- I zaprowadzeniu do twoich „przełożonych"?
- Owszem.
- Po co?
- ... Nie udzielono mi takich informacji.
- Czyli prowadzisz mnie tam, nie wiedząc po co?
Nie odpowiedział. Przedstawił się jako mój anioł stróż, pokazał swoje skrzydła i uratował przed demonem, więc mu zaufałem, ale... czy to nie była zbyt pochopna decyzja? Stereotypowy anioł powinien być wcieleniem dobra, no i niby wszystko się zgadza. Ale czemu coś przede mną ukrywa? Może to był błąd. Może... wcale nie jestem przy nim taki bezpieczny.
- Czyli nie wiesz też, czemu zaatakował mnie demon?
- Już mówiłem, po prostu był głodny.
- Ale to przed demonami masz mnie chronić, tak? Czemu? Czemu nagle jakiś demon miałby się mną interesować? I czemu akurat mną? A może nie chodzi o demony?
Zapędziłem go w kozi róg. Starał się tego nie okazywać, ale zdenerwował się. W końcu stwierdził tylko...
- Skąd mam wiedzieć co myślą demony? Moja misja to doprowadzić cię w całości z punktu A do punktu B. Nie potrzebuję wiedzieć, po co i dlaczego.
Kłamał, a ja go na tym przyłapałem. Najpierw twierdzi, że musi mnie chronić, a później nie potrafi powiedzieć, przed czym ani czemu. Zdecydowanie coś ukrywa. Nie ciągnąłem go dalej za język. Nie chciałem przesadzić. Szliśmy więc dalej w kompletnej ciszy, on tak jak wcześniej kilka kroków przede mną. Przechodziliśmy obok wąskiej uliczki prowadzącej na jakiś plac przy blokach mieszkalnych. Uliczka jakich wiele. Normalnie nie zwróciłbym na nią uwagi, lecz kątem oka dostrzegłem tam jakieś światełko.
Wszyscy zawsze powtarzają, by nie iść w stronę światła, ale ja jestem zbuntowanym nastolatkiem, więc robię wszystko na przekór. Zakręciłem w stronę uliczki tak, że mój towarzysz nawet tego nie zauważył i nagle... znalazłem się w innym miejscu. To znaczy, wyglądało tak samo, a jednak było inne. Wokół panowała kompletna cisza, a ja zrozumiałem, że jestem na Granicy. Przy okazji zauważyłem coś ciekawego. Najwidoczniej przechodzeniu przez wyrwę towarzyszy pewne nieprzyjemne uczucie. Jak wtedy gdy jedzie się windą. No i zatykają się uszy jak przy nagłej zmianie wysokości. Gdy gonił mnie demon, nie zwróciłem na to uwagi, ale też to czułem. Interesujące.
Ruszyłem dalej w głąb uliczki i tak jak się spodziewałem, wyszedłem na dość niewielki placyk na środku, którego znajdował się plac zabaw dla dzieci. Muszę przyznać, że wyglądało to dość upiornie. Zwłaszcza że w tym miejscu było bardziej ponuro i pochmurnie.
Przejście na Granicę jest naprawdę specyficznym doświadczeniem. Jesteś w miejscu, w którym świeci słońce i panuje harmider, nagle zatykają ci się uszy i pojawiasz się w znacznie bardziej ponurej wersji świata, który znasz.
Przeszedłem przez malutką furtkę, rozejrzałem się wkoło i podszedłem do huśtawki. Każdy szanujący się fan horrorów zwiewałby stąd, gdzie pieprz rośnie. Czemu? Bo powoli bujała się w przód i tył. Bez niczyjej pomocy. Wiatru też nie było. Co on mówił? Świat duchów? Zbłąkanych dusz? Samara to ty?
Zatrzymałem huśtawkę. Nic się nie stało, żaden duch mnie nie zjadł. Nagle poczułem coś za sobą. Odwróciłem się szybko i zobaczyłem siedzącego na drabinkach... anioła. Uśmiechał się do mnie promiennie. Aczkolwiek „promiennie" nie było pierwszym słowem, które przyszło mi do głowy. Po tylu doświadczeniach z ludźmi potrafiłem dostrzec, że był to uśmiech fałszywy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top