Rozdział III

   Nie spałem zbyt dobrze. Nie jestem pewien, ale chyba miałem koszmary. Tak czy siak, nic nie pamiętam. Wstałem przez to trochę później, więc udałem się prosto do szkoły, po drodze spożywając zrobioną w pośpiechu kanapkę. Dzisiaj również założyłem czarne rurki (te miały dziury na kolanach) do tego biały T-shirt z czarnym napisem „Hope" wykonanym ładną, ozdobną czcionką oraz szary, cienki sweterek sięgający do połowy uda, zapinany na drobne guziczki. Odpuściłem sobie ozdoby oprócz drobnych kolczyków. Nie wyjmuję ich, na noc wymieniam jedynie na mniejsze. Poszedłem od razu w trampkach i tak nikt się nie zorientuje, że nie zmieniłem butów.

   W szkole wszystko szło dobrze, chociaż matmę miałem ostatnią, więc teoretycznie najgorsze przede mną. Niby wszystko do tej pory było ok, ale cały czas miałem złe przeczucie. Moje wewnętrzne ja podpowiadało mi, by zawinąć się w kołdrę, wejść pod łóżko i scalić się z tamtejszym kurzem, ale przecież takie myślenie jest absurdalne. No bo co takiego może się stać? Myślenie o tym było najgłupszą rzeczą, jaką mogłem zrobić. Przecież zawsze, gdy myślisz coś w stylu „Co mogłoby pójść nie tak?" coś idzie nie tak. Mimo to do przerwy obiadowej nic się nie wydarzyło.

   Dziś postanowiłem wybrać się na stołówkę. Obiady można jeść zawsze, wystarczy zapłacić. Jest to coś w rodzaju bufetu. Do wyboru zawsze jest kilka zup, co najmniej dwa rodzaje mięsa i jakaś ryba, ryż, ziemniaki, kasza, no i mnóstwo sałatek. Kto co lubi, chociaż czasem można kwestionować jakość niektórych dań. No i nie ma deserów. Hańba za to. Ostatecznie zdecydowałem się na zupę... no nie wiem warzywną? Nie mam pojęcia, ale mimo podejrzanego wyglądu pachniała naprawdę smacznie. W dodatku była jeszcze gorąca. No i to był mój pierwszy błąd.

  Rzadko jadam na stołówce, ponieważ zazwyczaj nie ma tu miejsca. Tym razem było tak samo. Pokręciłem się chwilę i udało mi się dostrzec pojedyncze, puste miejsce i to wśród ludzi, których nie znam. Lepiej nie mogłem trafić. Ruszyłem jak najszybciej w stronę stolika, by zdążyć, zanim ktoś zajmie upatrzone przeze mnie miejsce. I to był błąd numer dwa.

   Moim trzeci błędem było to, że nie zwracałem uwagi na otoczenie. Nagle przede mną pojawił się Matt. Najgorsze było to, że w tym właśnie momencie potknąłem się o czyjeś wystawione nogi. Talerz z gorącą zupą poleciał do przodu i uderzył w zaskoczonego chłopaka. Ten z krzykiem cofnął się i poślizgnął na resztkach mojego obiadu, po czym z wrzaskiem wpadł na stojący za nim stolik, ku ogromnemu zaskoczeniu spożywających tam osób. Na kilka sekund zapanowała kompletna cisza i nagle cała sala wybuchła śmiechem. Ja również, ponieważ widok Matta ubabranego w puree, groszku i sosie (I Bóg jeden wie co jeszcze było na tych talerzach) był przezabawny. Ludzie zaczęli robić zdjęcia, a ja lałem ze śmiechu, gdy Matt ponownie poślizgnął się na zupie i wyrżnął w podłogę.

- JOHNSON!!!

   Ok, już nie jest śmiesznie. Jestem trupem. Tym razem mój instynkt samozachowawczy zadziałał i zwiałem ile sił w nogach. Za plecami przez chwilę słyszałem jeszcze wściekłe wrzaski Matta. No to już po mnie, mogiła.

   Najrozsądniej byłoby teraz zwiać. Tylko że był jeden problem. Dzisiaj przy bramie dyżuruje Hetfield, a więc szanse na ucieczkę były marne. Wie, że niektórzy uczniowie zwiewają przez mur i dokładnie go pilnuje. Innym rozwiązaniem byłoby po prostu wytrzymać jakoś do końca lekcji. Wystarczy, że będę się kręcić w pobliżu nauczycieli. Nic mi nie zrobią na ich oczach. Jakoś wytrzymam.

   Wprowadziłem mój plan w życie i szło całkiem dobrze. Na lekcji Matt posyłał mi mordercze spojrzenia, ale nic więcej. Przebrał się w strój na wf i pewnie wziął prysznic w szatni. Pod koniec dnia cała szkoła mówiła o zajściu na stołówce, a zdjęcia były w internecie. Popularność ma swoje wady i zalety. Jednego dnia jesteś gwiazdą szkolnej drużyny koszykarskiej, a następnego błaznem z groszkiem we włosach. Nie było mi go żal, wręcz przeciwnie czułem ogromną satysfakcję. Karma zawsze do ciebie wraca. Tylko czemu musiała mnie w to wplątać?

   Oczywiście nie tylko Matt był szkolną sensacją. Niestety cała szkoła świetnie zdawała sobie sprawę z mojego wkładu w owo zajście. Większość jednak mylnie sądziła, że było to działanie w pełni zamierzone. Nie zamierzałem wyprowadzać ich z błędu i tak nikt mi nie uwierzy. Ignorowałem wszelkiego rodzaju zaczepki i rzucane w moją stronę spojrzenia. Część ludzi (Ta, której Matt zalazł za skórę) gwizdała z uznaniem i rzucał krótkie okrzyki w stylu„Brawo!". Cała reszta uznała mnie za idiotę i samobójcę. Ktoś nawet rzucił mi litościwe spojrzenie. No cóż, ja ginąć nie zamierzam. Nawet jeśli sporo osób mi tego życzy. Właściwie właśnie dlatego, że wiele osób mi tego życzy. No bo jaki może być lepszy powód do życia, niż możliwość zrobienia innym nazłość?

   Ostatecznie jakoś udało mi się dotrwać do ostatniego dzwonka. Poszedłem do szafki i zmieniłem trampki na glany. Z jednej strony poczułem się lepiej, czując znajomy ciężar. Z drugiej natomiast, w nich będzie trudniej uciekać.

   Rozglądając się na wszystkie strony, wyszedłem ze szkoły. Nie użyłem bramy, tylko przeskoczyłem przez murek na wypadek, gdyby tam na mnie czekali. Rozglądałem się uważnie, ale nie wyglądało na to, by ktokolwiek za mną szedł. Czyżby na dzisiaj sobie odpuścili? Pełen optymizmu, że wciąż żyję, mam wszystkie zęby i żadnego krwotoku, dreptałem chodnikiem. Im bardziej oddalałem się od centrum, tym mniej ludzi mijałem.

   Dochodziłem już prawie do domu, gdy nagle zza zakrętu wyszli Trevor i Tom. Zacząłem się cofać i wpadłem... prosto na Matta. No to przejebane. Kto by pomyślał, że potrafią być tacy subtelni. No kurwa ninja.

  Chciałem krzyczeć, ale zasłonił mi usta dłonią i zaciągnął do zaułka, który wcześniej minąłem i w którym najwyraźniej ukrywał się razem z Rodnejem. Skąd wiedzieli, że będę tędy przechodził? I najważniejsze. Czemu nikt tego do jasnej cholery nie widział?!

   Zostałem brutalnie pchnięty na ziemię. Mam nadzieję, że kałuża, w którą wpadłem to woda. Zresztą, nie miałem czasu się o to martwić, bo potraktowano mnie mocnym kopnięciem w brzuch. Tym razem się nie powstrzymywał. Przez chwilę nie mogłem złapać oddechu. Gdy w końcu udało mi się podnieść, zostałem znowu powalony, tym razem ciosem w szczękę.

- Leżeć psie!

   Upadając, zraniłem się w rękę kawałkiem rozbitej butelki, leżącej na ziemi. Obok mnie stał metalowy kosz na śmieci, przy jego pomocy udało mi się szybko wrócić do pionu. Nie puszczałem go jednak, bo miałem wrażenie, że zaraz przewrócę się bez niczyjej pomocy. Położyłem dłoń na brzuchu, bolało jak cholera, a w ustach czułem smak krwi z rozbitej wargi. Rozejrzałem się wkoło, szukając jakiejkolwiek drogi ucieczki.

- Nie uciekniesz, jesteś w pułapce. Pogódź się z losem i błagaj o litość.

   Miał racje. Przede mną stało czterech gości a za mną i po bokach, lita ściana. Mimo wszystko warto spróbować.

- Pomocy! Ratunku! Gwałcą!!! - No co? Przecież nie mam zamiaru się z nimi bić.

- Zamknij się śmieciu!

   Tom ruszył w moją stronę, próbując mnie złapać i uciszyć. Spróbowałem wykorzystać sytuację, chwyciłem stojącą obok butelkę i wyminąłem jakoś chłopaka. Jestem zwinny jak kot, może siłą mogą mnie przewyższyć, ale nie szybkością. Zostało trzech. Rzuciłem butelką prosto w Matta, licząc, że gdy zrobi unik, uda mi się prześlizgnąć obok. I prawie mi się udało. Prawie. Ponieważ nagły ból brzucha znacznie spowolnił moje ruchy. Trevor złapał mnie za rękę i z powrotem powalił na ziemię. Matt, który nie do końca zdążył uniknąć lecącego w jego stronę przedmiotu, był teraz na maksa wkurzony.

- Nauczymy tego sukinsyna gdzie jego miejsce!

   Nie miałem szans, wiedziałem to. Więc po prostu skuliłem się na ziemi, próbując osłonić głowę oraz brzuch i czekałem aż skończą. Zacisnąłem mocno zęby i z całych sił próbowałem się nie rozpłakać, by nie dać im tej satysfakcji. Nie wiem, jak długo się nade mną znęcali. Dla mnie trwało to wieczność. W końcu uznali, że starczy i po prostu sobie poszli. Słyszałem, jak ich śmiechy cichną w oddali, ale gdy podniosłem wzrok, zauważyłem, że Rodnej nadal stoi przy wejściu do zaułka.

- Żyjesz? - Serio?! Naprawdę oto zapytał?!

- Wal się.- Wykrztusiłem tonem mówiącym jasno, co myślę o nim i jego trosce.

   Spojrzał na mnie, jakby oceniając czy przypadkiem się nie przekręcę, wzruszył delikatnie ramionami i odszedł, a ja znowu zostałem sam.

   Nawet nie zorientowałem się, że płaczę. Wszystko tak strasznie mnie bolało. Myślałem, że w końcu przyzwyczaję się do bólu, że za którymś z kolei razem będzie bolało mniej. Nie. Ciągle bolało tak samo. I jak zawsze zadałem sobie pytanie, czemu muszę tak cierpieć? Co złego zrobiłem? Zrobiłem z niego pośmiewisko? Nie chciałem tego. Nie zrobiłbym tego specjalnie. On to robił. Niejednokrotnie upokarzał mnie publicznie. Nie tylko on, ale głównie. Wiedział, że ujdzie mu to płazem. W końcu jego ojciec, sędzia Thompson gra w golfa z naszym dyrektorem. Nie widziałem, aby cierpiał w żaden sposób po tym, jak na początku pierwszej klasy obciął mi włosy czy zostawiał gazety czy gejowskim porno na mojej ławce. Albo, gdy w internecie pojawił się filmik, w którym podtapiają mnie w sedesie. Lub gdy po lekcji wychowania fizycznego zabrali moje ubrania, zostawiając mi możliwość paradowania po szkole w samej bieliźnie, lub w kiecce.

   To wydarzyło się pod koniec pierwszej klasy. W tamtym momencie miałem już na tyle wyjebane, że bez zastanowienia wszedłem na lekcję biologi w różowej sukience na ramiączkach. Nauczycielka oczywiście od razu po tym, jak ocknęła się z szoku, zaprowadziła mnie prosto do dyrektora. Powiedziałem jedynie, że ktoś zabrał moje ubrania i nie miałem innego wyjścia. Dyrektor miał sprawdzić zapisy z kamer, ale okazało się, że kamera naprzeciwko szatni w tym konkretnym momencie akurat nie działała. Nawet się nie kłóciłem. Wszyscy wiedzieli, że to nie prawda. Do końca pierwszej klasy jedynym tematem był mój crossplay. Do tej pory co jakiś czas słyszę, że jestem pedałem i drag queen. Pominę fakt, że ci debile nie wiedzą nawet, kim jest drag queen. Jedyne co mnie pociesza to fakt, że wyglądam w kiecce lepiej niż połowa dziewczyn z mojej klasy. Chociaż nie wiem, czy to powinien być powód do dumy.

   Gdy próbowałem się podnieść, upadłem i pokaleczył dłonie o szkło z wcześniej rzuconej przeze mnie butelki. Ostatecznie poddałem się i z powrotem skuliłem na ziemi. Zamknąłem oczy i leżałem tak jakiś czas, chyba nawet przysnąłem.

   Nie wiem, ile czasu minęło, ale zaczęło robić się chłodno. Na początek usiadłem, opierając się o ścianę, a po chwili przy jej pomocy spróbowałem się podnieść. Udało się, ale zakręciło mi się w głowie. Postałem więc chwilę przytulony do zimnej ściany. Gdy świat się zatrzymał, powoli ruszyłem do domu.

   W końcu jakoś tam doczłapałem. Mojej matki nie było, co mnie trochę zaskoczyło. Może to i lepiej, jeszcze by się wkurzyła, że dywan brudzę. A krew ciężko sprać. Poszedłem do łazienki, wziąłem długi, gorący prysznic i opatrzyłem skaleczenia. Założyłem piżamę z zamiarem pójścia spać, ale ból uniemożliwiał mi zaśnięcie. Wziąłem więc dwie mocne tabletki przeciwbólowe. Stwierdziłem jednak, że leki zazwyczaj słabo na mnie działają, więc wziąłem dwie kolejne. Jednak po chwili doszedłem do wniosku, że chcę naprawdę porządnie odpłynąć, więc łyknąłem jeszcze kilka. Długo nie mogłem zasnąć z powodu męczącego bólu jednak gdy tabletki zaczęły działać, padłem jak zabity.

***

   Obudziłem się sześć minut po północy. Tabletki przestały działać, tak jak powinny. Czułem ból, ale jednocześnie byłem lekko otumaniony. Kręciło mi się w głowie i nie miałem siły wstać czy chociażby się poruszyć. Ręce i nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Z jakiegoś powodu (Najprawdopodobniej z tego samego, przez który jeszcze żyję, bo po takiej dawce nie powinienem) leki działają na mnie inaczej, słabiej a czasami w ogóle. Zresztą nie tylko leki. Narkotyków nie próbowałem, ale alkohol piłem. Ukradłem kiedyś całą butelkę ojcu. On zazwyczaj upija się taką ilością, mi tylko zrobiło się niedobrze i zwymiotowałem. Tak więc mój obecny stan mnie nie zmartwił. Najprawdopodobniej za chwilę mi przejdzie. Usłyszałem jakiś hałas na dole. Czyżby rodzice nie spali? Przeszedł mnie dreszcz. Miałem bardzo, bardzo złe przeczucia. Teraz usłyszałem hałas na schodach. Czy mama wróciła do domu? Nie słyszałem, ale przecież twardo spałem, mogłem to przegapić. Co, jeśli jej nie ma? Jeśli jestem z nim sam...

   Próbowałem się podnieść, lecz moje ciało dalej nie słuchało. Jednak poczułem lekkie mrowienie, jak wtedy gdy poruszysz zdrętwiałą kończyną. Już miałem spróbować ponownie, gdy usłyszałem ciche kliknięcie naciskanej klamki. Wstrzymałem oddech i nasłuchiwałem. Moje serce przyśpieszyło z przerażenia. Ktoś wszedł do pokoju. Na chwilę zapanowała cisza. Nie usłyszałem dźwięku zamykanych drzwi a ciężkie nierówne kroki. Ktoś zatrzymał się przy moim łóżku. Leżałem nakryty kołdrą, odwrócony w stronę ściany. Nie widziałem go, ale wiedziałem, kim jest. Słyszałem ciężki, świszczący oddech i poczułem odór alkoholu. Przez kilka sekund nic się nie działo, ale moje serce waliło tak mocno, że miałem wrażenie, że on również je słyszy.

   Cholera! Jestem idiotą! Doprowadziłem się do stanu, w którym jestem bezbronny, nie upewniając się, czy mama będzie w domu. Nie przychodzi, gdy ona tu jest. Do tej pory udawało mi się uciec, ale teraz z powodu własnej głupoty... Jeszcze kilka minut i będę mógł się ruszyć, ale co z tego? On jest silniejszy, a ja zawsze polegałem na swojej szybkości i zwinności. Modliłem się, by odszedł, ale jak zwykle zostałem olany.

   Łóżko zaskrzypiało pod jego ciężarem. Poczułem, jak jego ręka wsuwa się pod kołdrę i dotyka mojego uda. Pochylił się nade mną, a jego oddech stał się głośniejszy. Jego dłoń wędrowała wyżej i nagle się zatrzymała. Wstrzymałem oddech. Oczy miałem szeroko otwarte z przerażenia, ale on tego nie widział. Nie wiedziałem, czy mogę już się poruszać, bo teraz blokował mnie strach.

   Złapał mnie za ramię i przewrócił na plecy. Zamknąłem oczy. Nie chciałem na niego patrzeć, nie mogłem jednak odciąć się od jego głośnego sapania i obleśnego dotyku. Poczułem jego ciało na swoim. Jego twarz była tak blisko, że zemdliło mnie od odoru alkoholu wydobywającego się z jego ust. Wsunął rękę pod moją bluzkę i zadarł ją do góry. Jego dłoń wędrował po moim ciele najpierw w górę, a potem coraz niżej i wsunęła pod spodenki. Moje ciało nie wytrzymało, otworzyłem oczy i pisnąłem cicho. Zatrzymał się i nasze oczy się spotkały. Wiedział, że nie śpię, ale to nie miało znaczenia, bo ja nie miałem siły się sprzeciwić.

   Nagłym ruchem zrzucił kołdrę na ziemię. Owiał mnie chłód, teraz czułem się zupełnie nagi. Jakby ostatnia tarcza została zniszczona. Jakby kołdra tak jak w dzieciństwie miała ochronić przed potworami. Rozłożył moje nogi i wszedł pomiędzy nie. Znowu przycisnął mnie swoim ciałem, lecz teraz czułem bezpośrednio jego skórę na swojej. Jedną ręką trzymał mnie za udo, unosząc moją nogę do góry, drugą dalej wędrował po moim ciele. Polizał moją szyję, na co przeszedł mnie dreszcz i mocniej zacisnąłem wokół niego nogi. To mój czuły punkt. Wystarczy, że ktoś muśnie moją szyję i robi mi się gorąco. Jego dłoń przestała błądzić i złapała za materiał moich spodenek. Pociągnął za nie, a te wraz z bielizną z łatwością się zsunęły. A ja dalej byłem sparaliżowany. Powtarzałem sobie, że muszę się ruszyć, zrobić cokolwiek. Usłyszałem dźwięk rozpinanego rozporka. To przywróciło mnie do życia.

   Już miałem zacząć wrzeszczeć, drapać, gryźć, ale powstrzymałem się. On również przestał. Trzasnęły frontowe drzwi.

- Thomas?

   To mama. Wróciła.

- Sky to ty nie zgasiłeś światła?!

   Ojciec zaklął pod nosem, zszedł ze mnie i wyszedł, kierując się na dół. Przez jakieś dziesięć sekund po prostu leżałem, patrząc w sufit, jednak otrząsnąłem się. Założyłem spodenki i wyszedłem na korytarz. Stanąłem przy schodach i zacząłem nasłuchiwać.

- ...tu przyszła?!

- Przyszłam tylko zabrać kilka rzeczy. Nie zamierzam się z tobą męczyć, przenocuję u Jenny.

- Możesz wcale nie wracać niewdzięczna szmato!

   Nie słuchałem, jak dalej wymieniają się epitetami, podjąłem decyzje. Wpadłem do mojego pokoju i znalazłem plecak. Wyrzuciłem na podłogę wszystkie książki, zostawiając jedynie szkicownik. Wrzuciłem do środka szkatułkę z biżuterią na dnie, której ukryte są moje oszczędności. Na chybił trafił wyjąłem z szuflady jakąś bieliznę oraz skarpetki i włożyłem do mniejszej kieszeni plecaka. Następnie spakowałem jeszcze kilka ubrań. Brałem, co wpadło mi w ręce. Na koniec wrzuciłem do środka telefon. Założyłem glany i prostą materiałową kurtkę w kolorze khaki. Sięgała do połowy uda, a rękawy i kaptur miała obszyte białym futerkiem. Wyglądałem komicznie, ale teraz nie miało to znaczenia. Usłyszałem trzaśnięcie drzwi. Nie było już czasu. Teraz albo nigdy. Otworzyłem okno i wyskoczyłem. Wylądowałem w kontenerze wypchanym plastikowymi workami. Miałem szczęście, że jutro jest dzień wywożenia śmieci. Odstawiają go zwykle na koniec alejki, ale ja zawsze przesuwam go pod okno na wszelki wypadek. Nie czekając ani chwili, zgrabnie wyskoczyłem ze środka i biegiem ruszyłem przed siebie.

   Tutaj kończył się mój plan. Nie miałem pojęcia gdzie się udać. Na początek postanowiłem po prostu iść, gdzie nogi poniosą. Po kilku minutach zacząłem trząść się z zimna. Pod kurtką miałem tylko cieniutką piżamę, a glany sięgały do połowy łydki.

   Musiałem się gdzieś ukryć. Iść do hotelu? Ale co jeśli zaczną zadawać pytania? Wyglądam dość podejrzanie. Nagle zorientowałem się, że jestem w znajomym miejscu. Już wiedziałem gdzie się udać. Miałem nowy plan. Abym tylko zdążył.

   Po niecałej minucie biegu byłem pod katedrą. Podszedłem do drzwi i okazały się otwarte. Jak najciszej wszedłem do środka. Przy ołtarzu ksiądz właśnie gasił ostatnie świece. Z tego, co się orientowałem, zawsze zostaje tu do północy, a maksymalnie do pierwszej. Szybko ukryłem się między ławkami. Tym razem moje modlitwy zostały wysłuchane. Ksiądz nic nie zauważając, wyszedł z budynku i zamknął drzwi na klucz. Wyszedłem spod ławki i usiadłem na niej. Tutaj też było chłodno, ale nie miałem siły się przebierać. Wyjąłem tylko bluzę, która leżała na wierzchu i przykryłem nią nogi, a z plecaka zrobiłem poduszkę. Ławka była niewygodna, ale dało się przeżyć.

   Ok, teoretycznie na razie jestem bezpieczny, ale co z tego? Rano pojawi się ksiądz, a ja będę musiał się ulotnić. Z kasą nie powinno być problemu. Coś tam nazbierałem, a w razie czego po prostu uszczuplę zawartość portfela jakiegoś zamożnego przechodnia. Aby tylko nie dać się złapać, bo wtedy to mnie czeka pernamentna śmierć. O ironio i po co były te wszystkie próby samobójcze? Wystarczyłoby mocniej wkurzyć ojca. Jak będę musiał wrócić do domu, to nie będzie ze mnie czego zbierać. Zresztą, nikt mnie nie zmusi, bym tam wrócił. Może jedynie diabeł we własnej osobie, ale wątpię, by się fatygował.

   Przeszły mnie dreszcze na wspomnienie jego dotyku. Czemu jestem taki słaby? Czemu nie mogę zapanować nad własnym ciałem? Po prostu leżałem tam i... nie mogłem nic zrobić. Nienawidzę się za to. Tak samo było, gdy po raz pierwszy dotknął mnie w ten sposób, jakiś miesiąc temu.

   Stałem przy kuchence i smażyłem jajecznice. Dzień jak co dzień. Podszedł do mnie od tyłu i objął, kładąc rękę na moim biodrze. Wiedziałem, że coś jest nie tak. Wiedziałem, że to nie było niewinne, ale nie odepchnąłem go, nic nie powiedziałem. Po chwili mama weszła do kuchni, a on wyszedł. Gdy się odwróciłem, napotkałem jej spojrzenie. Ona też wiedziała. Też nic nie zrobiła. Czy zdawała sobie sprawę, co może się dziać, gdy jej nie ma? Tak. Doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Wiem to. I to chyba boli najbardziej.

   Tak, więc do domu wrócić nie mogę, pałętać się po mieście też nie. Największym problemem jest szkoła. Jeśli nie będę chodzić na zajęcia, niedługo ktoś to zgłosi. Nie mam innej rodziny czy przyjaciół, kogokolwiek komu mógłbym zaufać. Jednym słowem, przejebane.

   Moja egzystencja to jedna wielka porażka. Dlaczego spotykają mnie te wszystkie nieszczęścia? Kara boska? Ale czemu? Co takiego zrobiłem? Dlatego, że jestem gejem? No cóż, dlatego jestem prześladowany  w szkole, no ale bez przesady! Przecież nikogo nie krzywdzę. Czemu nic się nie stanie temu staremu zbokowi? To on zasługuje na najgorsze! Z wściekłością kopnąłem ławkę przede mną. I to ma być sprawiedliwość? Cały ten świat jest powalony. Tak naprawdę im gorszym człowiekiem jesteś, tym lepsze jest twoje życie. Dobrzy ludzie są na dnie łańcucha pokarmowego. Czy ja jestem dobrym człowiekiem? Raczej nie. Nie wiem. Święty nie jestem. Nieraz wyciągnąłem coś z czyjejś kieszeni, ale zawsze była to kieszeń pełna gotówki, której to zniknięcia właściciel nie odczuje. To oczywiście w żaden sposób mnie nie usprawiedliwia. Jestem tego w pełni świadomy. Nigdy jednak nie skrzywdziłem nikogo słabszego. Przecież to okropne, jak można cieszyć się z czyjegoś bólu? To chyba robi ze mnie trochę hipokrytę, skoro przed chwilą życzyłem ojcu śmierci. Ale on nie jest słaby i bezbronny. Jest silny i to wykorzystuje. Dalej będzie kogoś krzywdził. A co jeśli zrobi coś innemu dziecku? Kto go powstrzyma?

   Policja? Niejednokrotnie przychodzili do nas wzywani przez sąsiadów. Słuchali kłamstw ojca i potakiwań matki, doskonale wiedząc, że dzieje się coś złego. Mimo to odchodzili, nie robiąc nic. Ale co ja wtedy robiłem? Też nic. Bałem się. Powinienem był sam to zgłosić. Ale jakie byłyby konsekwencje? Ojciec ma kilku znajomych w policji. Może nie wysoko postawionych, ale jednak. Gdybym to zgłosił, a on nie zostałby ukarany, jakby się to dla mnie skończyło? Wolę o tym nie myśleć.

   A więc może Bóg go ukarze? Ta, już to widzę. Spojrzałem w stronę ołtarza. Anioł patrzył na mnie.

- A może ty będziesz nade mną czuwał.

   Z tą myślą zasnąłem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top