Rozdział XXII

   W centrum handlowym były tłumy, co nie było niczym niezwykłym. Zdziwiłoby mnie, gdyby ich nie było. Szliśmy nieco na żywioł. Raczej nie tak trudno będzie wypłoszyć stąd ludzi. No bo co to za filozofia. Krzyczysz „bomba" i po sprawie.

    Chodziliśmy po budynku w poszukiwaniu Miriam. Było to jednak niczym szukanie igły w stogu siana. Odrzuciliśmy pomysł rozdzielenia się. To byłoby głupie, zważywszy, w jakiej sytuacji się znajdujemy. Może i od kilku dni nic się nie działo, nie zmienia to jednak faktu, że ktoś nas ściga. Poza tym, nawet jeśli któryś z nas by ją znalazł, to nie ma jak skontaktować się zresztą. Krążyliśmy więc od dwudziestu minut po centrum. Szczerze mówiąc, zaczynało mnie to nudzić. Mogli mi, chociaż pozwolić coś kupić.

    Z naprzeciwka szedł w naszą stronę uzbrojony ochroniarz. Ostatnio ochrona w miejscach publicznych jest wzmacniana, nie dziwię się. Hmmm... a gdyby tak...

***

- Tam jest.

   Wystawie jednego ze sklepów przyglądała się wysoka blondynka. Nie wiem, czym sukkuby różnią się od zwykłego człowieka, ale ta kobieta wyglądała jak najbardziej normalnie. Chociaż rzeczywiście trochę zdzirowato. No dobra, strasznie zdzirowato. Jak największa zdzira w szkole. Obcisłe biodrówki, przykrótka bluzeczka, czerwone szpilki, kolczyki w kształcie koła. Dość stereotypowo.

- No to, co robimy? - Dalszej części planu nie mieliśmy.

- Zaczynamy?

- Tak po prostu?

- A na co mamy czekać? Teraz jest najlepsza okazja, jak wejdzie do sklepu, może być trudniej.

- Ok... a więc kto zacznie?

- Zostaw to mi. Moje izraelskie rysy i śniada cera to załatwią.

    Sam wyszedł na środek tuż obok ruchomych schodów. Rozejrzał się dookoła i wydarł się na cały głos.

- TO JEST ZAMACH!!!

   Ludzie chodzący po centrum handlowym spojrzeli w jego stronę. Część się zatrzymała a inni... poszli dalej. Najwidoczniej nasza dywersja jednak nie przyniosła efektu. Wręcz przeciwnie zwróciła na nas uwagę jedynie ta osoba, która nie miała tego robić. Miriam przyglądała nam się z ciekawością. No cóż, chyba nie mam wyjścia.

    Sięgnąłem do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyciągnąłem mały jednoręczny pistolet. Uniosłem go do góry i strzeliłem w szklany sufit. Następnie wychyliłem się za barierkę schodów i strzeliłem w wystawę na piętrze niżej. Oddałem jeszcze dwa strzały w górę. Do tego czasu jednak większość ludzi uciekła z krzykiem. Ariel i Sam patrzyli na mnie szeroko otwartymi oczami.

- Skąd masz pistolet?!

- Ukradłem ochroniarzowi.

- Skąd wiedziałeś, że będzie potrzebny?!

- Nie wiedziałem.

- ... To, czemu go ukradłeś?!

- Bo chciałem mieć pistolet.

- ... Co?!

- Nie patrzcie się tak, tylko łapcie ją.

   Miriam co prawda nie obawiała się kul pistoletu. Nie była człowiekiem, nie odczuwała więc niebezpieczeństwa ze strony zwykłej ludzkiej broni. Nie była jednak taka głupia, wiedziała, że coś jest nie tak. Zaczęła uciekać w prawą stronę, nie zbiegła jednak zbyt daleko na tych dziesięciocentymetrowych szpilkach. Ariel dogonił ją i co mnie nieco zszokowało, przywalił jej drzewcem w brzuch tak, że przeleciał jakieś dziesięć metrów, zanim uderzyła w podłogę. To nie siła tego uderzenia mnie zdziwiła, tylko zdarzenie samo w sobie. Ariel kojarzy mi się z kimś, kto raczej otwiera kobietom drzwi, a nie powala je na ziemie, łamiąc przy okazji kilka żeber. Dziewczyna jednak dość szybko się podniosła, tym razem jednak nie przypominała już zwykłego człowieka.

    Jej oczy miały kolor miedzi podobnie jak włosy. Przypominały wręcz płynny metal albo tysiące cieniutkich miedzianych drutów. Największe wrażenie robiły jednak niewielkie rogi i długi cienki ogon niczym u stereotypowego diabełka.

    Nim jednak zdążyła cokolwiek zrobić, Sam podbiegł do niej i uderzył. Kobieta uniknęła jego ciosu, nie spodziewała się jednak kolejnego z tyłu zadanego przez anioła. Sam od razu wykorzystał sytuację i nim demonica się podniosła, zakuł jej ręce w kajdanki. Inne niż te, które nosiła Franczeska, te zostały wykonane z niemal białego metalu pokrytego różnorodnymi ornamentami. Domyśliłem się, że zwykłe kajdanki raczej nie powstrzymają kogoś z nadludzką mocą. Te zapewne są w pewien sposób magiczne, nie trzeba być geniuszem, żeby się tego domyślić. Miriam przez chwilę próbowała stawiać opór, jednak Samuel ogłuszył ją pojedynczym ciosem w głowę.

- Nie uważacie, że to przesada?! Naprawdę zrobicie jej krzywdę.

- Nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia. - Oschłość w głosie Sama nieco mnie zaskoczyła.

- Przecież tak nie można!

- Słuchaj młody, nie mamy czasu, więc cię szybko wtajemniczę. Ta suka to nie kobieta to potwór. Myślisz, że jak zarobiła na te markowe ciuszki. Nie przemęczaj się, już ci mówię. Sprzedając na składniki takich naiwnych, młodych ludzi jak ty. Jest znana na czarnym rynku. Ponadto z tego, co kojarzę, jest ścigana przez naszą społeczność. Tak więc niedługo i tak ktoś ją znajdzie i zabije. Naprawdę nie ma powodu, by się z nią patyczkować. A teraz tylnym wyjściem na zewnątrz, zanim je gliny zablokują. Twoja dywersja była... no cóż, bardzo dywersyjna.

   Chyba pierwszy raz w życiu wszystko poszło po naszej myśli. W ostatniej chwili wyszliśmy z budynku, a wisiorki od Doloris sprawiły, że ludzie nie zwracali na nas uwagi. Niestety Ariel twierdzi, że są one raczej jednorazowego użytku, działają dobrze, ale niezbyt długo. Magia... dlaczego nie było jej przy mnie, gdy chodziłem do szkoły? W końcu mógłbym iść do toalety bez obawy, że ktoś mi spłucze głowę w kiblu...

   Zapakowaliśmy naszego więźnia do auta i na wszelki wypadek, jadąc zgodnie z wszystkimi zasadami ruchu drogowego (Bo trudno byłoby się wytłumaczyć z tego policji) dojechaliśmy na plac budowy. Naszą ofiarę przywiązaliśmy dokładnie tam, gdzie wcześniej znajdowała się Franczeska. Zaczynam mieć poważne wyrzuty sumienia. To już druga osoba, w której porwaniu uczestniczę... w tym tygodniu.

    Ariel usypał wokół kobiety krąg z soli o średnicy jakichś trzech metrów. Narysował także kredą wokół okręgu białe symbole. Nie wnikałem. I tak nie zrozumiem. Niepokoiła mnie jednak ta tajemnicza, czarna torba, którą Sam zabrał ze swojego mieszkania.

    Nie podobało mi się to, że o wielu aspektach tego planu tak na dobrą sprawę nie wiedziałem. Przede wszystkim nie spodziewałem się takiej... agresji. Poza tym wygląda na to, że ta dwójka znała pewne informacje o Miriam, których ja nie znałem. Jakby nie patrzeć też jestem częścią drużyny i chyba należy mi się równe traktowanie. Zwłaszcza że to dzięki mojej skłonności do pożyczania bez zamiaru zwrotu, zawdzięczamy, iż plan został zrealizowany tak sprawnie.

    Już miałem zacząć wygłaszać swoje pretensje, ale kobieta najwidoczniej się ocknęła. Szarpnęła mocno kajdanami i głośno syknęła z bólu. W miejscu, w którym metal dotykał ciała, skóra stawała się zaczerwieniona. Miriam z wściekłością spojrzała na Ariela, a następnie na Sama.

- Zabiję was.

- Możesz spróbować. - Sam chyba świetnie się bawił. Na jego ustach widniał ten sam łobuzerski uśmieszek co zawsze.

- Będziesz błagać o śmierć!

- O tym, kto będzie błagać, jeszcze się przekonamy.

- Ty...

- Zamilcz. - Ton głosu Ariela przyprawił mnie o ciarki.

- A ty kim jesteś? Śmierdzisz kadzidłem.

    Rzeczywiście. Teraz jak o tym wspomniał, również to poczułem. Do tej pory nie potrafiłem zidentyfikować tego zapachu, ale rzeczywiście przypominał lekko kadzidło. A dokładniej dym z jakiegoś tropikalnego drzewa. Może sandałowca? Nie jestem pewien, ale dla mnie zapach był raczej przyjemny. Taki upajający. Ekhem. Dobrze, że anioły nie mają umiejętności czytania w myślach, ponieważ właśnie bezwstydnie stwierdziłem, że zapach Ariela jest... upajający. To wyższy stopień fetyszyzmu. Wracając jednak do rzeczywistości...

- Nie domyśliłaś się, kim jestem? Powinnaś wyczuć to od razu, gdy zdjąłem medalion.

   Rzeczywiście wszyscy zdjęliśmy nasze medaliony, gdy znaleźliśmy się w budynku. Podejrzewam więc, że teraz powinien być rozpoznawalny. Jakaś tajemnicza anielska aura czy coś.

- Ty... - Kobieta szeroko otworzyła oczy. Przez jej twarz przeszedł grymas strachu. - Co tu robi anioł...

- Nie jest to dla ciebie istotne. Masz odpowiedzieć na moje pytania.

- ...

- Gdzie jest Lilith?

- Żartujesz prawda? Zabiję mnie, jeśli ci powiem.

- Myślisz, że pozwolę ci żyć?

- Że co? - To mnie zaskoczyło, no ale chyba nie mówi poważnie...

- Świetnie zdajesz sobie sprawę z tego, że Lilith zafunduje ci długą bolesną śmierć poprzedzoną tygodniami tortur. Ja natomiast proponuję ci łatwiejszą drogę. Powiesz mi, gdzie jest Lilith, a ja zapewnię ci szybką bezbolesną śmierć. Mimo że na taką nie zasługujesz.

- Ariel nie było mowy o ...

- Cisza. Nie wtrącaj się.

    Nie wiedziałem co powiedzieć. Jeszcze nigdy nie odezwał się do mnie takim tonem. Nie mówiąc już o tym, co powiedział Miriam. Nie miałem o tym wszystkim pojęcia. Może... może on tylko blefuje. Nie. Wiem, że nie blefuje. Po prostu to czuję. Jego głos stał się taki zimny, pozbawiony jakichkolwiek emocji. Sam przyglądał się temu ze spokojem oparty o ścianę. On o wszystkim wiedział.

- W takim wypadku nic nie powiem.

- W takim wypadku i tak zginiesz. Ale twoją śmierć poprzedzą tygodnie tortur z mojej ręki. Jak myślisz, ile anielskiej mocy wytrzyma twoje wypełnione czarną magią ciało. Jak długo pozostaniesz przy zdrowych zmysłach, gdy każda komórka twojego ciała będzie obumierać po każdej kolejnej dawce tego, co dla waszego rodzaju jest trucizną.

- Nie zrobisz tego... wy niebiańskie ciecie nie macie jaj. Nic mi nie zrobisz.

- ... To doprawdy głupie oceniać przeciwnika na podstawie jego dobrej natury. A jednak, ile z was spłonęło na stosach?

- Pieprzysz!

- ... Samuelu.

   Sam w końcu odlepił się od ściany, podniósł czarny pakunek i upuścił obok stóp anioła. Coś zabrzęczało. Metal, szkło, a może oba. Ariel przykucnął przy niej tak, że teraz jego twarz znajdowała się na równym poziomie z sukkubem. Wyjął z torby niewielką szklaną buteleczkę z bezbarwnym płynem.

- Zaczniemy od czegoś lżejszego. Wiesz, co to jest?

- ...

- Woda święcona. Lecz nie zwykła. Najwyższej jakości. Jak myślisz, co się stanie, jeśli wstrzykniemy ją do twoich żył? Na przykład w ramię.

- ...

- Ciekawe... po ilu razach odpadnie ci ręka?

- Nie zrobisz tego...

- Gdzie jest Lilith?

- Pieprz się!!!

- Samuelu.

   Sam głośno wypuścił powietrze i powoli podszedł do torby, wyciągnął z niej gruby sznur, którym po krótkiej szamotaninie zakneblował kobiecie usta.

- Wy chyba nie zamierzacie naprawdę...

- Wyjdź.

- Co?

- Wyjdź. Natychmiast.

- Ale to...

- Powiedziałem. Wyjdź.

- ... Świetnie. Wychodzę.

   Wściekły opuściłem pomieszczenie. Chciało mi się płakać. Jak on śmie tak do mnie mówić. Jak on śmie być taki... oschły. To przecież zupełnie inna osoba. Ariel nie mówi w ten sposób. Nie postępuje w ten sposób... Prawda?

   Owiało mnie chłodne nocne powietrze. Usiadłem oparty o ścianę budynku. Miałem na sobie tylko T-shirt i cienką kurtkę więc nieco marzłem. Po chwili usłyszałem stłumiony krzyk. O Boże oni naprawdę coś jej robią! Wstałem szybko z zamiarem zainterweniowania, ale w tym momencie z budynku wyszedł Sam. Ruszył w moim kierunku.

- Siadaj.

- Ale...

- Siadaj.

- Nie będziecie mi rozkazywać!

- Po prostu usiądź. Proszę.

    To mnie zaskoczyło. Chyba pierwszy raz zwrócił się do mnie tak... grzecznie. W wyniku szoku usiadłem posłusznie. Sam do mnie dołączył, wyjął z kieszeni paczkę papierosów. Zapalił jednego i mocno się zaciągnął. Zapanowało kilka sekund ciszy.

- Wiesz, jemu nie sprawia to przyjemności, czy coś.

- Że co?

- W sensie, że nie jest socjopatą. Zresztą ty chyba lepiej go znasz. Wiesz, jaki jest.

- Najwidoczniej jednak nie.

- Nie zachowuj się jak dziecko.

- Nie zachowuję się jak dziecko! Nagle staliście się najlepszymi przyjaciółmi?! Już nie skaczecie sobie do gardeł?! Dlaczego o niczym mi nie powiedzieliście!? Kiedy w ogóle to wszystko ustaliliście!? I czemu nikt mnie nie zapytał o zdanie!?

- Bo wiedzieliśmy, że zachowasz się jak dziecko.

- Gówno prawda!

- No dobra. Ja uważałem, że zachowasz się jak dziecko. Ale to był pomysł Ariela, by nic ci nie mówić. Stwierdził, że masz zbyt dobre serce. Ogólnie chciał całkowicie wykluczyć cię z całej operacji, ale stwierdził, że na to nie pozwolisz.

- To, co robicie, jest... złe!

- Jak dla mnie to karma.

- Co? Chwila... Co miałeś wtedy na myśli? W centrum handlowym?

- Miriam jest znana na czarnym rynku. Handluje żywym towarem. Głownie młodymi ludźmi, nawet dziećmi, ale też istotami. Nie muszę chyba mówić, że te osoby nie kończą dobrze. Zazwyczaj są zabijani, stają się pożywieniem. Istnieją istoty z bardzo chorymi hobby. Niektóre wilkołak wciąż praktykują polowania. Wypuszczają takiego człowieka w las ze złamaną ręką czy nogą, a później urządzają na niego polowanie, by na koniec rozszarpać. Chociaż wampiry są chyba gorsze, zabijają powoli, miesiącami sącząc krew. Oczywiście niektóre. Nie wspominam już o wykorzystywaniu seksualnie. Bo jeśli taką ofiarą jest piękna, młoda dziewczyna to wataha z chęcią najpierw inaczej się z nią zabawi. Miriam zwodzi niczego nieświadomych młodych ludzi i funduje im właśnie taki los. Dla pieniędzy. Oczywiście nie mnie oceniać czy to złe. Różne rzeczy robiłem dla pieniędzy. No więc młody?

- Ta kobieta... naprawdę jest takim potworem?

- To, co o niej powiedziałem, jest prawdą. A to tylko zalążek jej złych uczynków. Sam oceń czy jest potworem.

- ... Przemoc jest zła ... prawda?

- Czy ja wiem? Często stosuję przemoc.

- Czy mamy prawo ... robić takie rzeczy? Usprawiedliwiać się mówiąc, że ktoś zasłużył na taki los?

- ... Wiesz co młody... za bardzo się przejmujesz. Chodź ze mną.

- Dokąd?

- Przejdziemy się.

    Sam nie spojrzał nawet czy za nim podążam i ruszył w nieokreślonym kierunku. Postanowiłem iść za nim. Szybko dorównałem mu kroku i przez chwilę szliśmy obok siebie w zupełnej ciszy.

- No więc?

- Co?

- No nie chciałeś mi czegoś powiedzieć, czy coś?

- Aaaaa! Liczyłeś na jakąś gadkę moralistyczno-dydaktyczną? Gdzie tam. Ja się na tym nie znam. Dla mnie życie jest proste.

- ... To nie tak, że się czegokolwiek po tobie oczekiwałem.

- Ałć! No dobra, mogę spróbować. No więc... życie... jest popieprzone.

- ...Yhym... i?

- No i ... trudne. Ciągle ktoś umiera. Tak czy nie?

- No tak.

- Dokładnie. Tak więc. Trzeba się z tym pogodzić. – Boże jak mu zazdroszczę, że życie jest dla niego takie proste.

- Istnieje różnica pomiędzy śmiercią a zabójstwem.

- Czy ja wiem. Może i tak. Ale pomyśl, jeśli Miriam zginie, to nie zbije więcej niewinnych osób. Nie wiesz, bo jesteś nowy, ale wśród istot wciąż istnieje taki zawód jak łowca. Osoba, która tropi i zabija takie istoty jak Miriam. Ratują dzięki temu setki niewinnych. Tak więc śmierć jednego ratuje wielu. Czy w takim wypadku to jest złe?

- ... Życie jest pojebane.

- No przecież mówiłem!

- Co jest dobre, a co złe?

- Nie wiem. W niektórych przypadkach to oczywiste, ale w większości irytująco niejednoznaczne.

- Jak mam postępować dobrze skoro nawet anioły grzeszą na potęgę.

- ... Słuchaj młody. Uważasz, że Miriam zasłużyła na śmierć? Bez filozofowania. Krótka odpowiedź. Tak czy nie?

- Tak. Jeśli to, co powiedziałeś, jest prawdą, to według mnie zasłużyła na śmierć.

- No widzisz. To proste.

- Ale to moje zdanie. Nie musi być właściwe.

- To nieistotne. Każdy ma swoją moralność. Ważne, abyś ty żył w zgodzie ze swoją.

- ...

- Co czyżby moja błyskotliwość cię zagięła.

- Nie... Zrobiliśmy kółko.

- Ta. To nie tak, że chciałem ci coś pokazać, po prostu w ruchu jest cieplej.

- A ja cię już podejrzewałem o jakieś zaangażowanie emocjonalne czy coś w tym rodzaju a tobie było zimno.

- No co? Prostym niedokońcaczłowiekiem jestem.

   Opadłem na ziemię i oparłem się o zimną ścianę budynku. Po chwili Sam zrobił to samo. Wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów i zapaliłem jednego z nich.

- Ty gnojku! Zajebałeś mi pety! Oddawaj to!

- Nie, to moje! Sam sobie ukradłem!

- I ty mi tu o jakiejś moralności pieprzysz... Ty w ogóle palisz?

- Nie... ale kiedyś trzeba spróbować.

- Hmm... W takim razie dajesz.

- Co?

- No dajesz, zaciągnij się. Tylko tak porządnie.

   Popatrzyłem na Sama sceptycznie. Ten przypatrywał mi się z lekkim uśmieszkiem. Wskazał na papierosa i wykonał ponaglający gest. Przyjrzałem się rozżarzonej końcówce, a następnie powtórzyłem czynność, którą wielokrotnie widziałem w wykonaniu siedzącego obok mnie palacza.

    Myślałem, że umrę. Ledwo wciągnąłem odrobinę dymu i zacząłem dusić się i kaszleć. Oczy zaczęły mi łzawić, a ja próbowałem normalnie oddychać, chociaż kaszel skutecznie mi to uniemożliwiał. Sam siedzący obok mnie lał ze śmiechu.

- Ha ha ha !!! Oddawaj to dzieciaku! - Mężczyzna zabrał papierosa z mojej ręki i zaciągnął się nim mocno. - Haaa... i to jest życie.

- Jak ty możesz. Khe. Khe. To wdychać! Khe.

- Po prostu ciota jesteś.

- Dzięki. Bo ty to się pewnie z papierosem w ręku urodziłeś!

- No ba! I ze szklaneczką whisky w drugiej.

- Frajer.

- Dzieciak.

- No i co?! Jestem dzieciakiem. Mam chyba prawo, jeszcze nie jestem dorosły.

- I dobrze. Ciesz się. Bycie dorosłym jest przejebane.

- Bycie dzieckiem też nie jest łatwe.

- No co ty przecież jak jesteś dzieckiem, to masz rodziców... O. Sorry młody.

- Ja miałem rodziców.

- O. serio? No to dobrze dla ciebie.

- Nie do końca.

- ... Och. Czyli rozumiem, że nie mieliście zbyt dobrych stosunków?

- ... Życie jest pojebane.

- Zawsze to powtarzam.

- Ale to nie byli moi prawdziwi rodzice.

- No widzisz! Czyli jednak nie jest tak źle.

- Moi prawdziwi rodzice nie żyją.

- ... Czy ty musisz być taki depresyjny?

- Że co proszę? Może to moja wina, że im się umarło?! A może... może to moja wina...

- Ej. Ej. Ej. Spokój. Bez dziwnych hipotez.

- ... Ta. Na czym skończyłem?

- Życie jest pojebane.

- A no jest.

- Ta.

- ... Wiesz co?

- Co?

- Może to zabrzmi... dziwnie...

- Zaczynam się bać.

- ... Ja ... lubię cię.

- Ty... wyznajesz mi miłość? Bo widzisz, ja tylko żartowałem. W sensie nie no tyłek naprawdę masz spoko no ale wiesz młody, ja nie od tej strony...

- O zamknij się idioto, nie o to mi chodzi zboczeńcu!

- No to o co ci chodzi!?

- Chodzi mi o to, że... Nigdy nie miałem przyjaciela. I zawsze zazdrościłem dzieciakom, które miały starsze rodzeństwo. No i odkąd jesteś z nami, zastanawiam się... czy to tak właśnie jest posiadać rodzeństwo.

- ... Och, w sensie, że...

- Jesteś trochę ... jak brat ... czy coś w ten deseń.

- ... - Sam zrobił dziwną minę.

- Co? To jednak było dziwne? Przepraszam. Zapomnij.

- Nie... ja ... trochę się zdziwiłem. To wszystko. Hmmm. Nie wiem, czy chciałbym mieć takiego gnojka za brata.

- Że niby kogo nazywasz gnojkiem?!

- Ha ha ha. Ciebie młody. Wiesz co. Powiem ci z doświadczenia, że to mniej więcej tak wygląda posiadanie rodzeństwa. Gnojku.

- Idiota.

- Skrzat.

- Zbok.

- Ciota.

- Mówi się homoseksualista.

- Homoseksualista.

- To nie obraza.

- Rzeczywiście. Żyd.

- Sam jesteś Żyd.

- Nie no musisz wymyślić coś innego.

- Ale ty jesteś Żydem.

- A. No tak. Czasem zapominam, że to słowo nie zawsze jest obelgą. Po prostu zazwyczaj ludzie wypominają mi moje pochodzenie w formie obrazy.

- ... Pffff. HA HA HA. Jesteś idiotą.

- ... Ta.

- Ale lubię cię. Mimo że jesteś idiotą.

- ...

- Tęsknisz za swoim bratem?

- Co?

- Masz brata w Izraelu. Tęsknisz za nim?

- ...

- Coś nie tak? Przepraszam, jeśli się wtrącam.

- Nie. Nic się nie stało... Tak, tęsknie za nim. Ale nie wiem, czy on za mną.

- ... Pokłóciliście się?

- Ja... Nie byłem zbyt dobrym bratem.

- Przesadzasz. Na pewno nie jest tak źle.

- Nie. Ja naprawdę... nie jestem dobrym człowiekiem.

- ... Co... - Nie skończyłem, gdyż z budynku wyszedł Ariel. Nie wyglądał zbyt dobrze. - Ariel! Czy wszystko... w porządku?

- Wiem, gdzie jest Lilith.

- Ale czy...

- Jutro ruszamy.

    Nie mówiąc nic więcej, ruszył w kierunku auta. Sam wstał i podążył za aniołem. To było głupie pytanie. To oczywiste, że nic nie jest w porządku. Nie chciałem go denerwować, więc również pobiegłem do samochodu i postanowiłem nie zadawać już dzisiaj więcej pytań. Ariel powie mi wszystko, gdy będzie gotowy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top