Rozdział XIV

   Hotel nazywał się Wellington. Byłem blisko. Gdy wchodziliśmy do środka, portier dziwnie na nas spojrzał. Przypomniałem sobie, że przecież trzepnął mnie samochód. Najwidoczniej było to po mnie widać. Sam też nie pomagał. Każdy jego krok wyrażał pewność siebie... i cwaniactwo. Gdybym to ja był pracownikiem hotelu, na pewno pilnowałbym czy przypadkiem nie chowa czegoś po kieszeniach. Wow i kto to mówi. Mimo wszystko bez problemu dostaliśmy się na piętro.

    Gdy przekroczyłem próg drzwi, zobaczyłem Ariela siedzącego na łóżku. Gdy tylko mnie zobaczył, zerwał się na równe nogi.

- Sky! Martwiłem się.

- Żyję.

- Co ci się stało? Jesteś ranny?

- To tylko krwotok wewnętrzny.

- Co?!

- Żartuję, chyba.

- Cieszę się, że nic ci nie jest.

- Ta, ja też. No i przyprowadziłem gościa!

- Co?

- Joł.

    Sam ukazał się w drzwiach. Ariel od razu przyjął postawę do walki, uważnie przyjrzał się Samowi, a później spojrzał na mnie. Jego wzrok wyrażał troskę. Aż mi się ciepło na serduszku zrobiło.

- Kto to?

- Samuel Eze... Sam. Po prostu Sam.

- Witam.

- Odsuń się od niego. - Ariel stanął między mną a Samem.

- Spokojnie, uratował mi życie.

- Dokładnie.

- No i może nam pomóc!

- Mogę?

- To wampir!

- Pół-wampir.

- Skąd pomysł, że możemy mu zaufać?

- No właśnie. Skąd pomysł, że możecie mi zaufać?

- A mamy lepszą opcję?

- No właśnie. Macie lepszą opcję?

- Możesz się zamknąć? - Nie wytrzymałem.

- Ej no, też chcę uczestniczyć w dyskusji. Co z tego, że nie mam nic wartościowego do powiedzenia.

- Nie powinniśmy, poza tym nie wiemy, czy ma jakieś informacje.

- A więc o to wam chodzi! Informacje! Och cóż innego niż przeznaczenie musiało połączyć nasze losy!

- Że co słucham? - Spojrzałem na Sama zaciekawiony.

- Piję do tego, że lepiej trafić nie mogliście. Bo tak się składa, że jestem... jakby to powiedzieć... informatorem.

- Widzisz?! - Znalazłem informatora. Brawo ja. A mówiłem, by pytać przypadkowych ludzi.

- Nadal nie jestem przekonany... - Ariel nie podzielał mojego entuzjazmu.

- No więc, co chcecie wiedzieć? - Brunet przeszedł prosto do rzeczy.

- Gdzie jest brama do Piekła?

- Sky!

- No co?!

- Brama. Do Piekła? Ciekawe. A po co komuś taka informacja?

- Nie musisz wiedzieć. - Ariel spojrzał mężczyźnie w oczy.

- No właśnie nie do końca. Ratowanie życia było za darmo, ale usługi kosztują.

- Ile chcesz?

- Nie stać was, ale proponuję wymianę. Informacja za informację.

- Ariel?

- ... Pytaj.

- A więc, po pierwsze. Kim jesteś?

- Jestem Ariel, anioł dziewiątego chóru niebiańskiego.

   Samuel gwizdnął głośno.

- Tego się nie spodziewałem. Interesujące. W takim razie... kim jest ten dzieciak?

- Moim podopiecznym.

- Nie. Chcę wiedzieć, „kim" jest.

- ... Świętym Dzieckiem.

- Ach! To dlatego czuć od niego światłem i dobrem i stokrotkami! Półanioł! Czyli... to twój dzieciak?

- Na niebiosa nie!

- Że co!? - Nawet mnie owo przypuszczenie zmroziło.

- Nie, ja tylko... opiekuję się nim.

- Hmmm... może i tak, nie widzę rodzinnego podobieństwa.

   Myśl, że Ariel mógłby być moim ojcem, jest tak absurdalna, że boję się, iż mogłaby okazać się prawdą. Na szczęście nią nie jest.

- Kto was ściga?

- Nie wiemy.

- Hmmm... jestem w stanie w to uwierzyć. Święte Dzieci są cenne i rzadkie, świetnie chodzą na czarnym rynku.

- Handlujecie ludźmi?!

- Niekoniecznie. Zazwyczaj sprzedaje się po kawałku. Krew jest najcenniejsza, ale kości też dobrze chodzą. Wiedźmy robią z nich amulety.

- To chore...

- Ludzie też handlują organami. To dokładnie to samo.

- Teraz nasza kolej. Co wiesz? - Ariel się nie cackał. Chyba nie przepadał za moim nowym znajomym. Trochę się mu nie dziwię. Brunet czuł się niezwykle komfortowo, zdążył już rozsiąść się na jednym z foteli.

- Nie powiecie mi, po co idziecie do bramy?

- Musimy spotkać się z pewnym upadłym.

- Uuuu, nie dość, że zajmujesz się bękartem, to jeszcze kontaktujesz z upadłymi. Podejrzewam, że z aniołami też nie macie najlepszych stosunków?

- ...

- Czyli zgadłem.

- Mów co wiesz. - Po oschłym tonie głosu domyśliłem się, że anioł jest nieźle zirytowany. Tylko czym? Sam nic jeszcze nie zrobił. Może to moja wina. Podejrzewam, że nie powinienem był go tu przyprowadzać.

- A więc sprawa wygląda tak. Mogę udzielić wam informacji, ale niewiele wam to da. Wyjątkowo jednak mogę wam pomóc. Jeśli wy pomożecie mi. Bo tak się składa, że nasze interesy się krzyżują.

- Doprawdy?

- Tak. Już śpieszę z wyjaśnieniem. Nie mam pojęcia, gdzie jest brama.

- Więc jak możesz nam pomóc?

- Znam jednak kogoś, kto może to wiedzieć.

- Mianowicie?

- Lilith.

- Lilith? - To mnie zaskoczyło.

- Ta.

- Pomoże nam?- Ciekawe kim naprawdę jest Lilith. Seriale telewizyjne nie dają zbyt wiarygodnych informacji.

- Najprawdopodobniej nie po dobroci, ale gwarantuje, że uda wam się ją namówić do zwierzeń.

- To potężna upadła, skąd pomysł, że jakoś na nią wpłyniemy. - Najwidoczniej Ariel ma poważne wątpliwości co do tego planu.

- Spokojnie, też mam z nią do załatwienia pewne sprawy. Szukam kogoś, a ona może wiedzieć, gdzie on jest.

- No dobrze, w takim razie gdzie jest Lilith?

- Nie mam pojęcia.

- ... W takim razie jesteś bezużyteczny.

- Nie tak szybko. Na razie nie wiem, ale się dowiem. Mam wtyki i wiem jak poruszać się w podziemnym świecie. Musimy tylko znaleźć kogoś, kto ma odpowiednie informacje i wyciągnąć je od niego a sposoby na to są różne.

- Czyli pomożesz nam znaleźć bramę? - Zapalił się we mnie płomyk nadziei.

- Tak, o ile zabierzecie mnie ze sobą do Lilith.

- Ariel?

- ... Jeśli stwierdzę, że coś kombinujesz, to skrócę cię o głowę.

- Uuuu już się boję.

- Kiedy możemy zacząć?

- Jeśli chcesz nawet dzisiaj. Chociaż odradzałbym, skoro ktoś na was poluje. Przede wszystkim powinniście się przenieść. Znam bezpieczną kryjówkę. Niezbyt luksusowe miejsce, ale znajoma wiedźma otoczyła je zaklęciami ochronnymi, więc zdecydowanie jest odpowiedniejsze. To małe mieszkanie na Brooklynie. Niestety będziemy musieli zmieścić się w trójkę. Dwa pokoje, ale tylko jedna łazienka. Pasi?

- Jak dla mnie spoko. Ariel?

- ... Zgoda.

- A co do poszukiwań, mogę zacząć jutro. Nie gwarantuję, że od razu coś znajdę. Podejrzewam, że zależy wam na dyskrecji. W takim wypadku muszę działać ostrożnie, a to dłużej potrwa.

- Możemy czekać, aby nie zbyt długo.

- Świetnie. Skoro formalności mamy już za sobą, pozostaje mi życzyć nam udanej współpracy drużyno.

- A co z tymi demonami? - Teraz moja kolej, by zadać kilka pytań.

- Słucham?

- Wiesz, czym są. Prawda?

- A no tak, trochę wiem. Widziałem je już kiedyś u pewnej wiedźmy, z tym że w znacznie słabszej wersji. Szczytem jej umiejętności było pół tuzina kruków, a była dość silną wiedźmą. Ktokolwiek was ściga jest potężny, skoro potrafi przyzwać watahę wilków.

- Czym dokładnie są te stworzenia? - Nawet jeśli duma anioła nieco ucierpiała z powodu braku wiedzy, to nie okazał tego. Wręcz przeciwnie był skupiony i analizował każde słowo na temat naszego niedawnego przeciwnika.

- Duchami, szczątkami duszy, energią. Coś w ten deseń. Nie jestem magiem, nie udzielę wam pełnej definicji. Wiem tylko, że to magia z dziedziny nekromancji. Tak więc średnio legalna. Trudna w kontrolowaniu, wymagająca doświadczenia i dużej mocy. Musisz posiadać fragment ciała martwego stworzenia. Najczęściej używa się kości. A potem robisz czary-mary hokus-pokus i jakoś przywołujesz mniej lub bardziej materialną cząstkę duszy tego stworzenia, którą możesz kontrolować. Działa to tylko ze zwierzętami, ludzka dusza to znacznie bardziej skomplikowana sprawa. Pełna nazwa to „Atarangi o te wairua" co oznacza „cień duszy" w języku Maori. Z tego, co wiem to, aby je pokonać musisz zniszczyć tę materialną część, która została użyta do zaklęcia. Jest ona takim... rdzeniem. To wokół nie buduje się ciało. Jest to trudne, bo zazwyczaj to mały element. Pazur, kieł czy fragment kości.

- Czyli ściga nas mag?

- Prawdopodobnie. Lub ktoś, kto wynajmuje maga. No i nie tylko magowie potrafią kontrolować magię. Nie mam pojęcia, komu podpadliście trudno mi więc określić.

- Chyba wszystkim podpadliśmy. - No cóż, jestem szczery.

- Może dlatego nie spotkałem jeszcze Świętego Dziecka. Jeśli wszyscy macie takie problemy to nic dziwnego, że jesteście tacy egzotyczni. I cenni.

- W każdym razie, musimy stąd ruszać, nie jest tu bezpiecznie. - Ariel wydawał się mieć już w głowie pewien plan.

- Zamówię wam taksówkę. - Sam uśmiechnął się promiennie i wykonał, krótki telefon.

    Pół godziny później staliśmy pod typowym nowojorskim blokiem mieszkalnym. Szary tynk odpadał od ścian, a obok drzwi na klatkę stała para mężczyzn w bluzach z kapturem. Najwidoczniej właśnie skończyli transakcje, ponieważ jeden z nich chował spory pliczek banknotów do tylnej kieszeni. Wow. Prawie jak w domu.

***

    Widząc wnętrze mieszkania Sama, z łatwością można było opisać jego styl życia. Imprezy i zero odpowiedzialności. A ja myślałem, że w moim pokoju jest syf. W rogu salonu stała nawet dość imponująca piramida zbudowana z puszek po piwie. Spojrzałem na mężczyznę z wyrzutem.

- Uprzątnie się.

- Ta jasne, „się" uprzątnie.

- Po prostu zazwyczaj nie mam gości, a przynajmniej nie tak... wymagających.

- Ludziom naprawdę nie przeszkadzają takie warunki? - Nawet Ariel wydawał się zniesmaczony.

- Ej no przecież im płacę, mam jeszcze dla nich sprzątać? Nie są specjalnie wybredne.

- ... Mam nadzieję, że w sypialni sprzątasz.

- A tam akurat jest czyściutko. Chodźcie, pokaże wam wasz pokój.

    Sam ruszył w głąb pomieszczenia. Z sieni wchodziło się prosto do dużego pokoju będącego salonem, połączonym z kuchnią, dalej znajdował się wąski korytarzyk, w którym znajdowały się trzy pary drzwi.

- Pss Ariel.

- Tak?

- Uważaj, żeby nie mieć styczności z jego krwią.

- Dlaczego?

- Jeszcze coś złapiesz...

- Idziecie?!

- Ta.

    Nasz pokój był dość mały, ale posiadał wszystko, co najpotrzebniejsze. Przy dwóch przeciwległych ścianach stały łóżka a obok jednego z nich spora szafa. W pomieszczeniu nie było okien. Gdy zapytałem Sama, dlaczego odpowiedział, że to dla bezpieczeństwa. W pokoju tak jak zresztą w całym mieszkaniu dominowały różne odcienie szarości. Łazienka również była niewielka, ale na szczęście w miarę schludna.

- Czujcie się jak u siebie w domu.

- Dzięki.

- Spoko.

- Nie, naprawdę. Dziękuję, to bardzo nam pomaga.

- ... Żaden problem młody. Tylko nie sprowadzaj tu panienek.

- Nie musisz się o to martwić.

- Ta, wiem.

- Co?

- Nic. Po prostu... wyglądasz na odpowiedzialnego.

    Obdarzył mnie tajemniczym uśmieszkiem. Wie, że jestem gejem? Może. Nawet jeśli to chyba niezbyt się przejął. No i niby skąd wie? Po wyglądzie? No w sumie, wyglądam dość stereotypowo.

    Rozpakowałem nasze rzeczy i podliczyłem, ile kasy nam zostało. Niewiele.

- Ej Sam?

- Ta?

- Co z zapłatą?

- Jaką zapłatą?

- Za mieszkanie. No wiesz jedzenie, prąd.

- Pff. Nie obrażaj mnie, jesteście... gośćmi.

- No ale...

- Masz czym zapłacić?

- ... Nie bardzo.

- No właśnie. Nie przejmuj się, wbrew pozorom kasy mi nie brakuje. Wystarczy mi, że zabierzecie mnie do Lilith.

- No nie wiem, trochę źle się z tym czuję...

- W takim razie możesz zapłacić mi swoim ciałem. - Wymownie poruszył brwiami.

- ...

- Ok. A tak na poważnie. Chcesz jakoś się odwdzięczyć? Możesz tu posprzątać i będziesz zmywać naczynia. Może być?

- ... Ok.

- No to ustalone. A gdzie twój anielski znajomy?

- Siedzi w pokoju i poleruje broń.

- Ciekawe hobby nie powiem.

- Chyba mu się nudzi. Nie bardzo odnajduje się w ludzkim świecie.

- Taaa, wszystkie anioły mają kij w tyłku.

- Nie mów tak, to niemiłe.

- A nie jest tak?

- No... trochę jest.

- Połóż się spać. Jutro z rana pójdziecie na zakupy.

- Po co?

- Bo widziałem wasz bagaż.

- Nie będę się wykłócać. A ty?

- Ja popytam znajomych co i jak w naszej sprawie.

- Ok. W takim razie... dobranoc.

- Pikantnych snów.

- No chyba nie.

- Ha, ha.

    Ariel siedział na łóżku i wpatrywał się w ścianę. Jak zawsze nie potrafiłem odczytać nic z jego twarzy. O czym myśli?

- Kryzys egzystencjalny?

- Słucham?

- Coś nie tak?

- Zastanawiam się, czy można mu ufać.

- Ta ja też.

- Wyglądasz, jakbyś go lubił.

- Nie wydaję się złym człowiekiem i bardzo nam pomaga, ale to nie znaczy, że zamierzam od razu mu zaufać. Nie jestem aż takim idiotą.

- Cieszy mnie to.

- Że nie jestem aż takim idiotą? Dzięki.

- Rozmawiałeś z nim. Co powiedział?

- Jutro wybierzemy się na zakupy. Kupimy jakieś ubrania, przydadzą się. Sam pogada ze swoimi znajomymi i spróbuje się czegoś dowiedzieć.

- ... Niech i tak będzie.

- Ok, no to dobranoc.

- ... Dobranoc.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top