Rozdział XI



Ariel

   Nie spałem. Wciąż nie mogłem uwierzyć w to, co zrobiłem. Dostałem drugą szansę, lecz ją zaprzepaściłem. Mogłem naprawić błędy z przeszłości, odbudować swój wizerunek, a jednak postanowiłem tego nie robić. Czy żałuje tego, co zrobiłem? Uświadomiłem sobie, że nie. Czy kierowały mną wyrzuty sumienia? Może.

   Wtedy na tej polanie, gdy zobaczyłem przerażenie w jego oczach... coś we mnie pękło. Mimo deszczu potrafiłem dostrzec jego łzy, jednocześnie miałem przed oczami obraz jego uśmiechniętej twarzy, gdy opowiadał o swoich najskrytszych marzeniach. Nigdy nawet przez myśl mi nie przeszło, że skończę w takiej sytuacji.

   Przed wyruszeniem namiję wiele godzin spędziłem, zastanawiając się, jaki jest. Na to nie byłem przygotowany. Nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak on. Ku własnemu zdziwieniu uświadomiłem sobie, że spędzanie z nim czasu jest naprawdę przyjemne. Czuje się przy nim lepiej niż przy moich pobratymcach. Jest naprawdę interesującą i pełną sprzeczności osobą. Z jednej strony nie waha się zaryzykować swojego życia, jest odważny i dumny, z drugiej strony jest pełen samokrytyki i zdaje sobie sprawę z własnych wad oraz słabości. Wydaje się mieć silną osobowość, ale jednocześnie jest niezwykle delikatny. Trudno mi go rozgryźć.

   Zasnął kilka minut temu, a zdążył zmienić pozycję już z pięć razy. Obecnie leżał na prawym boku, zwrócony w moją stronę. Przytulał się do poduszki, a kołdra zsunęła się na ziemię po tym, jak kilkakrotnie owijał się nią, by po chwili odrzucić na bok. Poruszył ręką, a gdy nie odnalazł swojego okrycia, mruknął coś pod nosem i podkulił nogi. Ostrożnie wstałem z łóżka, by nie obudzić chłopca skrzypieniem. Okryłem go dokładnie kołdrą i zamarłem, gdy zaczął się delikatnie poruszać. Obudziłem go? Nie. Dalej śpi.

   Wygląda jak dziecko. Może powinienem właśnie tak go traktować. Był przecież wychowywany według ludzkich standardów. Gdy ja byłem w jego wieku, zabiłem już swego pierwszego demona. On kilka dni temu po raz pierwszy zobaczył jednego na własne oczy, nie mówiąc o tym, że wcześniej nawet nie wiedział o ich istnieniu. Stara się być dzielnym, ale jest słaby. Nie zna realiów tego świata. Jest zbyt... altruistyczny. Na przykład teraz.

   Śpi zupełnie bezbronny. Zaufał mi bezgranicznie, a czym sobie na to zasłużyłem? Nie żałuję mojej decyzji. Wierzę, że jest dobrą osobą. Poza tym... nie chcę ponownie widzieć jego łez.

   Jest jednak coś, co nie daje mi zasnąć. Kim był anioł, którego spotkał chłopiec. Na poszukiwania wysłano oprócz mnie pięcioro aniołów. Żaden jednak nie pasował do opisu chłopca. Ponadto demon, który go zaatakował, należał do kogoś. Te elementy zupełnie nie pasują do układanki. Mam wrażenie, że to jedynie czubek góry lodowej.

***

- Ty zostajesz tutaj. Ja idę się rozejrzeć.

- Dobra, dobra.

   Odczekałem dwadzieścia minut i wyszedłem z motelu. Przez okno widziałem, że Ariel ruszył na wschód, więc poszedłem na zachód. Miasteczko było niewielkie, ale zadbane. Wsiadłem do autobusu, który akurat podjechał na przystanek i... wyszedłem na kolejnym. Z tym że cięższy o dwa portfele i wyrzuty sumienia. Waga portfeli jednak przeważała.

   Wstąpiłem do kilku sklepów odzieżowych. Po przygodzie z czartem zasób moich ubrań został uszczuplony. To, co pozostało czyste i niezniszczone miałem teraz na sobie. Powróciłem za to do mojego stylu. Chociaż w małym miasteczku nie było to do końca wskazane. Troszeczkę rzucałem się w oczy. Miałem na sobie o co najmniej dwa rozmiary za duży, jasnofioletowy T-shirt z prostym czarnym krzyżem. Do tego czarne alladynki za kolano no i ciekawe dodatki: choker, kolczyki i metalowy łańcuszek przy spodniach. Pochodziłem trochę po sklepach i ostatecznie kupiłem kilka rzeczy. Dla siebie czarny i biały T-shirt, ciepłą bluzę moro i czarne rurki, a dla Ariela czarny T-shirt i dresowe spodnie w tym samym kolorze. Wolałem nie wybierać nic więcej bez uprzedniej konsultacji. Chociaż trochę mnie kusiło. Wyglądałby świetnie w czarnej skórze...

   Zadowolony z zakupów udałem się jeszcze do apteki. Wyposażyłem się w leki przeciwbólowe, dużą ilość bandaży, wodę utlenioną i plastry. Miałem przeczucie, że prędzej czy później się przydadzą.

   Godzinę później siedziałem w naszym pokoju, wcinając pizze. Drzwi nagle się otworzyły, a do pokoju wszedł Ariel. Jego spojrzenie powędrowało ode mnie do leżących na łóżku toreb z zakupami i z powrotem na mnie.

- Co to?

- Ubrania.

- Skąd je masz?

- Ze sklepu.

- Czym za nie zapłaciłeś?

- Pieniędzmi.

- Skąd wziąłeś pieniądze?

- Z portfela.

- A portfel?

- Z kieszeni.

- ... Czyjej kieszeni?

- ... Z cudzej kieszeni... - Ariel westchnął głośno.

- Sky nie możesz okradać ludzi.

- A masz lepszy sposób na zdobycie pieniędzy?

- Nie potrzebujemy ich.

- ... Ty nie wiesz jak, funkcjonuje życie, prawda?

- Słuchaj ja... - Przerwało mu głośne burczenie.

- Hmmmm.... chyba ktoś jest głodny... Ale co zrobić przecież mamy tylko tę pyszną pizzę kupioną za NIEPOTRZEBNE, skradzione pieniądze...

- ...

- Chcesz kawałek? - Chyba zaakceptował swoją porażkę. Usiadł obok mnie i wziął kawałek pizzy.

- I co. Dowiedziałeś się czegoś?

- Wątpię, abyśmy znaleźli tu jakąś istotę, znającą jakąkolwiek informację o przejściu.

- Więc co zrobimy?

- Udamy się do Nowego Jorku. W tak dużym mieście ktoś musi, coś wiedzieć. Pytanie brzmi czy zechce nam powiedzieć.

- Co masz na myśli.

- Istoty nie przepadają za nami. Zwłaszcza od czasów inkwizycji.

- Mieliście związek z inkwizycją?

- Tak. Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak wiele z ich historii jest kłamstwem i ile zostało przed nimi ukryte. O ile mi wiadomo pan Haniel się nią zajmował... i z tego, co słyszałem, próbuje przeforsować propozycje kolejnej. To głównie z jego powodu jesteśmy tak nielubiani przez istoty. W czasie inkwizycji wybito ich prawie połowę.

- Czyli istoty są złe?

- Niektóre tak, ale... to tak jak z ludźmi. Niektórzy są źli i dopuszczają się zbrodni, inni są przykładnymi obywatelami. Problem leżał w tym, że większość istot to rasy stworzone przez upadłych. Świadomie lub nie.

- Nie napisaliście może jakiegoś podręcznika? Bo szczerze mówiąc, czuję się jak idiota.

- W Niebie mamy bibliotekę. Mógłbyś spędzić tam wieki, próbując poznać historię oraz zasady działania świata.

- No ale nie macie czegoś takiego, no wiesz... w pigułce.

- Nie. Przykro mi.

- Spoko. Mam jeszcze kilka pytań.

- Nie krępuj się.

- No więc przede wszystkim jestem ciekaw... czemu nie latasz? Masz skrzydła, ale nie widziałem, byś ich używał.

- To dość... skomplikowane. Można powiedzieć, że obecnie nie jestem w pełni swoich mocy. Ogranicza mnie pewna pieczęć. Miała za zadanie zapewnić, że nie zrobię nic... ryzykownego. Jak widać, nie spełniła swojego zadania. Mogę używać swoich skrzydeł, jednak jest to dość trudne. Chodzi o kontrolowanie ich. Ponadto, gdy ich używam, moja energia jest znacznie bardziej wyczuwalna, co jest niewskazane. Zważywszy, że się ukrywamy. Ogólnie więc mogę ich używać jednak wolę zrobić to tylko w ostateczności. Jeśli zaś chodzi o pieczęć, nie jest ona zbyt silna, jednak ogranicza mnie w pewnym stopniu.

- Ok. Kolejne pytanie. Jak rozmawiałeś z Michaelem?

- Było to możliwe dzięki magii. Nie bez przyczyny kościół był pod wezwaniem archanioła Michaela. Budynek jest bardzo stary. W XVII wieku, gdy był budowany, Michael wysłał anioła, by ten umieścił w ścianie kamień runiczny, który umożliwia kontakt z nim. W większości starych kościołów znajdują się takie kamienie. Najwięcej z nich posiada chyba pan Haniel. Umieszczał je w czasach inkwizycji, by orientować się, jak postępuje. Dowodził nią sam, jednak nie zstąpił na ziemię. Wykorzystywał do tego ludzi. Chodzą nawet pewne plotki... na pewno są fałszywe, jednak wśród niżej postawionych mówi się... że Haniel miał syna z ludzką kobietą i to on był jego prawą ręką w tym szaleństwie.

- Hmmm... ten Haniel... Brzmi, jakby był dupkiem.

- Sky! To archanioł, członek Rady, jedna z najwyżej postawionych person w Niebie. Jedna z dwunastu osób, które decydują w twojej sprawie.

- O... i jak głosował?

- Co?

- Jaki był jego głos w mojej sprawie?

- ... No cóż, nie wiem na pewno, ale z tego, co słyszałem... to on pierwszy wyszedł z pomysłem, aby cię zgładzić.

- Dupek to za mało powiedziane! Już ścierwa nienawidzę!

- ... No cóż... przyznaję, że nie znam osoby, która by go lubiła, jednak jego pozycja i siła sprawia, że muszę czuć do niego pewien respekt... mimo że, masz rację.

- Skopię mu dupę, jak go spotkam.

- Tak. Na pewno.

- To był sarkazm? - Spojrzałem na anioła niepewny czy mam się zdenerwować.

- Nie. Potrafię sobie wyobrazić, jaka biegniesz do niego z krzykiem, by skopać mu... tył.

- No ba. A o co chodzi z tą Radą? I z niżej postawionymi? To jakaś hierarchia?

- Tak, w Niebie mamy pewną hierarchię. Opiera się ona głównie na sile wynikającej z urodzenia. Jednak nikt nie sprzeciwia się temu porządkowi, ponieważ jest sprawiedliwy. Każdy jest traktowany na równi i ma prawo wyrazić swoje zdanie. Ogólnie mamy 3 kasty. Archaniołowie, Serafini i Aniołowie. Ja należę do Serafinów. Główna różnica leży w mocy. Zwykłe anioły nie są zbyt potężne i stanowią około 70% z nas. Serafini to około 20% a Archaniołowie zaledwie 10% jednak to głównie oni posiadają władzę. Serafini również mogą należeć do Rady, jednak dla nas jest to trudniejsze. Główna różnica pomiędzy serafinami i archaniołami polega na tym, iż archanioły rodzą się niezwykle potężne. Już od dziecka są niezwykle silne, moc jest w nich po prostu od samego początku. Serafini natomiast początkowo nie różnią się niczym od zwykłego anioła. Dopiero z czasem zyskujemy na sile i zbiegiem czasu dzięki treningowi, nauce, ciężkiej pracy no i w dużej mierze dzięki predyspozycjom, możemy dorównać siłą archaniołowi. Obecnie, gdyby pieczęć mnie nie ograniczała, mógłbym stoczyć walkę z archaniołem. Przegrałbym, jednak myślę, że wytrzymałbym kilka minut. Jednak wątpię, by jakikolwiek archanioł zstąpił na ziemię. Przede wszystkim ludzki świat ogranicza ich moce, po drugie nie będą w stanie, ukryć swojej energii, a walka z archaniołem mogłaby zmieść z powierzchni ziemi spore miasto. Oprócz tego są oni niezwkle rzadcy i cenni dla nas. Nie ryzykujemy ich, żyć o ile nie jest to konieczne.

- A Rada? To ona rządzi w Niebie tak?

- Tak. Rada składa się z dwunastu przedstawicieli. Decyduje większość.

- A gdy będzie remis?

- Pat. Sytuacja pozostaje bez zmian, dopóki ktoś nie zmieni zdania. Obecna Rada składa się z dość młodych aniołów. Najstarsi z nas nazywani są Cherubinami. Szanujemy ich i Rada liczy się z ich zdaniem jednak... po buncie, odsunęli się od władzy.

- Wasz system władzy jest mimo wszystko znacznie prostszy niż nasz.

- Tak. Wydaje mi się, że tak. No cóż, my nie boimy się o korupcję czy dyktaturę. Nasza rasa żyje w harmonii i prawości.

- Z wyjątkiem tego jednego razu z Lucyferem.

- Tak. Z wyjątkiem tego. Coś jeszcze?

- Tak, jeszcze jedna sprawa. Wiem, że na pewno masz jakąś teorię w sprawie tego, co mi się przydarzyło. Chodzi mi o tego demona i morderstwo moich rodziców. Miał na sobie obrożę no i powiedziałeś, że to nie on ich zabił.

- Rzeczywiście. Mogę podzielić się z tobą moimi spostrzeżeniami. A więc jeśli chodzi o demona. Rzeczywiście miał na sobie obrożę. To oznacza, że na pewno do kogoś należał. W takim wypadku to, że cię spotkał, nie mogło być przypadkiem. Wątpię też, by miał za zadanie cię zabić. Ten typ demona jest łatwy w tresurze. Można go wyszkolić, tak by nie zabił ofiary, a jedynie ją wytropił, zranił i doprowadził do swojego właściciela. Podejrzewam, że ktoś także cię szuka. Ktoś, kto nie należy do oddziału, do którego należę. Być może ten anioł ma z tym coś wspólnego. Wydaje mi się także, że to on mógł uszkodzić przejście w twoim mieście. Gdybym miał zgadywać, to powiedziałbym, że demon został wpuszczony na Granicę, by wytropić cię w przypadku, gdybyś tam trafił. Tak też się stało. Nie wiem, czy należał do tego anioła. Natomiast, jeśli chodzi o ludzi, którzy cię wychowywali... najprawdopodobniej zabił ich właściciel demona. Niestety możemy tylko gdybać. Mamy zbyt mało informacji.

- Dzięki. To i tak dużo... Jakoś sobie poradzimy co nie?

- Tak, na pewno. A teraz pakuj się, ruszamy. Udamy się do Nowego Jorku. To najbliższe tak duże miasto, ktoś musi tam coś wiedzieć.

- Po co taki pośpiech?

- Nie mamy powodu, by zostawać tu na dłużej. Musimy znaleźć bramę do Piekła. Poza tym niedługo ktoś zorientuje się, że zniknął mu portfel i zgłosi to na policje.

A nawet dwa ktosie...

***

   Podróżowanie bez auta jest trudne. Bądźmy szczerzy, większość ludzi unika autostopowiczów. Oczywiście zdarzają się osoby, które się nad biednymi podróżnymi zlitują. Jednak nie zawsze zmierzają w tym samym kierunku. Tak więc po tym, jak podwiozła nas rodzinka z trójką dzieci, znaleźliśmy się dziesięć kilometrów od autostrady i sto dwadzieścia od celu naszej podróży. Mimo to byliśmy zadowoleni. Nowy Jork już blisko i jutro powinniśmy być u celu. Dalsza wędrówka dzisiaj byłaby bezcelowa, ponieważ niedługo zacznie robić się ciemno, a o tej porze roku noc nadciąga niezwykle szybko. No a kto oprócz niezrównoważonego staruszka wpuści do samochodu obcych ludzi włóczących się w środku nocy. Tak więc zatrzymaliśmy się w pobliskim motelu.

   Nagle poprzedni wydał mi się niezwykle luksusowy. Mężczyzna siedzący w recepcji wyglądał jak typowy koleś z ciemnego zaułka. Ariel podszedł do niego, by wynająć jakiś pokój a ja wolałem trzymać się z tyłu. Mężczyzna rozmawiał z aniołem, ale jego wzrok co chwila padał na mnie. Udawałem, że tego nie widzę i nerwowo przestępowałem z nogi na nogę. Ile to może trwać?! Ten koleś mnie przerażał, było w nim coś, co źle mi się kojarzyło. Nie wiedziałem jednak co. W końcu Ariel wziął klucze i ruszył w stronę korytarza.

- Sky, mamy pokój numer 6.

- Ok.

   Ruszyłem za aniołem, ale zerknąłem jeszcze za siebie. Mężczyzna wlepiał we mnie swoje świńskie oczka. Już wiedziałem, skąd znam to uczucie. Mój ojciec (Czy raczej przybrany ojciec) patrzył na mnie w ten sposób przez ostatnie kilka miesięcy. Przyśpieszyłem i dogoniłem Ariela. Chwyciłem go za ramię, a ten spojrzał na mnie zaskoczony.

- Coś się stało?

- Nie. Nic. Czemu pytasz?

- Zbladłeś.

- Wydaje ci się. To przez oświetlenie. O! Numer 6. To tu.

   Był to ostatni pokój i szczerze wątpię, by jako jedyny był wolny. Ariel jakby czytając mi w myślach, powiedział...

- Jesteśmy jedynymi klientami motelu. To jest jednak jedyny pokój z dwoma pojedynczymi łóżkami i łazienką.

- Aha.

   Po wejściu do pokoju pomyślałem, że może jednak lepiej byłoby przespać się w lesie. Już miałem to zaproponować, ale usłyszałem dźwięk deszczu uderzającego w okno. Mimo wszystko można by spróbować. Zawsze chciałem doświadczyć kempingu, a wizja zapalenia płuc wydawała się przyjemniejsza niż... cokolwiek co można tu złapać. Moje rozmyślenia przerwało głośne tupnięcie. Spojrzałem na Ariela i pytająco uniosłem brwi.

- Zabiłem coś.

- Coś? - Anioł powoli uniósł but i spojrzał na brązową plamę na dywanie.

- Nie jestem pewien co.

- Lubisz biwakować?

- Nie, gdy leje jak z cebra a ja nie mam namiotu.

- Och.

- Chcesz wziąć prysznic jako pierwszy?

- Ty idź. Tylko uważaj, by cię coś nie wciągnęło.

- Jak chcesz. - Anioł podszedł do mnie, wyciągnął ubrania z plecaka i wszedł do łazienki.

- A! I jak nie wrócisz za pół godziny, to zadzwonię po ekipę ratunkową, ale sam nie mam zamiaru po ciebie iść!

   Ariel nie odpowiedział. Może już go coś wciągnęło? Po chwili jednak usłyszałem dźwięk bieżącej wody. Wybrałem sobie łóżko bliżej drzwi, bo nie chciałem spać pod oknem. Ściągnąłem plecak i zajrzałem do środka. Nie miałem już prawie żadnych czystych ubrań. Po kilku minutach Ariel wyszedł z łazienki ubrany w dresy i T-shirt. Swoje ubrania trzymał złożone w rękach.

- Teren czysty. No może nie do końca czysty, ale nie zarejestrowałem żadnych żyjących form życia. Chyba że zaliczasz grzyby i pleśń.

- Spoko...

- A i w łazience jest pralka.

- Serio?!

- Tak, wydaje mi się, że działa.

- Super! Chcesz, żebym uprał twoje ciuchy?

- Jeśli to nie problem.

   Wziąłem plecak oraz ubrania Ariela i wszedłem do łazienki. Ciasna, skromna, z zielonymi kafelkami na podłodze i ścianach. Rzeczywiście była tu pralka. Mała i sfatygowana, ale działająca. Rolę suszarki pełnił rozwieszony przez pomieszczenie sznurek. Wrzuciłem do pralki wszystkie brudne ubrania z plecaka, a po wyciągnięciu z niego reszty rzeczy również sam plecak. Miałem szczęście i mój szkicownik nie został zbytnio uszkodzony. Oczywiście część kartek zamokła i nadawała się najwyżej na rozpałkę, ale większość rysunków dała się uratować. Niby nie wiem, czemu targam to ze sobą, ale rysowanie zawsze mnie odprężało no i dobrze jest mieć ze sobą coś znajomego. Rozebrałem się i do sterty ubrań dorzuciłem te, które zdjąłem i te należące do Ariela.

   Zdjąłem z siebie wszystkie bandaże. Rany się już prawie zagoiły, blizny będą pewnie widoczne jeszcze przez kilka tygodni, ale też powinny w końcu zniknąć. Z nieufnością zajrzałem do kabiny prysznicowej. Duszę bym teraz oddał za klapki. No cóż, mówi się trudno. Na szczęście woda była gorąca. Nie śpieszyłem się i stałem pod prysznicem z dziesięć minut, aż woda zaczęła być letnia. Wytarłem się i owinąłem ręcznikiem. Przeglądając pozostałe ubrania, coś sobie uświadomiłem. Wszystkie spodnie wrzuciłem do prania. Świetnie. Zapomniałem zostawić coś do snu. Ostatecznie zostało mi jedynie ubrać się w to, co było. Wyglądałem dość... dziwkarsko. Biały T-shirt był na tyle długi, że zakrywał moje bokserki. Co nie było zbyt fajne, bo wyglądałem jak w zdecydowanie zbyt krótkiej kiecce. Odczekałem jeszcze chwilę, by pralka skończyła prać i rozwiesiłem ubrania na sznurku.

   Tak jak się spodziewałem, koci T-shirt był teraz brudno-różowy. Nie chciało mi się segregować kolorów. No nic. Bluza za to nie ucierpiała. Rozwieszałem właśnie bieliznę, gdy zorientowałem się, że bokserki, które trzymam, zdecydowanie nie są moje. Strzeliłem takiego buraka, że moja twarz miała odcień czerwonej bluzy. Chwila, skoro one są tu, to znaczy, że Ariel nie ma na sobie bielizny... Fuck! Moje dziewicze serduszko tego nie przeżyje. Ostatnio byłem tak blisko atrakcyjnego mężczyzny... nigdy. Opłukałem twarz zimną wodą i odpędziłem kosmate myśli. Nic nie poradzę, że jestem niewyżytym seksualnie nastolatkiem.

   Gdy wyszedłem z łazienki, Ariel wyglądał przez okno. Spojrzał na mnie obojętnym wzrokiem. Ałć. To nie tak, że liczyłem, że się na mnie rzuci w przypływie pożądania, ale... no dobra może trochę o tym fantazjowałem. Poza tym byłem cholernie zażenowany tą sytuacją, dlatego trochę dotknęła mnie ta obojętność. No bo oczywiście zdaję sobie sprawę, że on lubi kobiety. O ile anioły w ogóle odczuwają pożądanie. Niby mają dzieci, więc o ile nie występuje u nich zjawisko niepokalanego poczęcia, to biologicznie są zapewne tacy sami jak ludzie. Tak czy siak, zapewne mężczyźni go nie kręcą. Więc nieważne jak zgrabne nie byłyby moje nogi, nie zrobiłyby na nim wrażenia.

- Chodźmy spać. Jutro wyruszymy przed dziewiątą. - Głos Ariela przerwał potok myśli w mojej głowie.

- Ok.

   Położyłem się w swoim łóżku. Po chwili Ariel zgasił światło i usłyszałem, jak również się kładzie. Po kilku minutach zasnąłem, wsłuchując się w stukot deszczu.

***

   Było jeszcze ciemno, odgłos deszczu jednak lekko ucichł. Usiadłem na łóżku i rozejrzałem się po pokoju. Łóżko obok było puste.

- Ariel?

   Zero odpowiedzi. Sprawdziłem w toalecie, ale tam też go nie było. Wyjrzałem przez okno, ale było zbyt ciemno by cokolwiek zobaczyć. Gdzie on się podział? Jego buty też zniknęły. Wyszedł? Ale po co? Przeszedł mnie dreszcz. Zostawił mnie? Nie. To niemożliwe. Nie zrobiłby tego. Coś stuknęło na korytarzu.

   Powoli wyszedłem z pokoju. Włącznik światła znajdował się na początku, więc musiałem iść w egipskich ciemnościach. Ruszyłem ostrożnie wzdłuż ściany. Znowu usłyszałem jakiś dźwięk.

- Ariel to ty?

   Przeszedłem przez korytarz i znalazłem się w holu. Tutaj było jaśniej dzięki światłu księżyca wpadającemu przez okna. Ruszyłem w ich stronę, gdy nagle ktoś chwycił mnie za rękę.

- A ty co tu robisz? Może chcesz coś zwinąć? Co? - Wyjątkowo nie.

   Mężczyzna, który wcześniej nas obsłużył, patrzył na mnie w sposób, który zbyt dobrze znałem.

- Nie, ja tylko... - Próbowałem mu się wyrwać, lecz chwycił mnie jeszcze mocniej, aż sapnąłem z bólu. - ... tylko szukam mojego przyjaciela.

- O... Nie ma go tu?

- Nie... - Spojrzenie mężczyzny wędrowało po moim ciele, a ja zorientowałem się, w jakiej sytuacji się znalazłem. - ...ale zaraz wróci!

- Doprawdy? Może pomóc ci szukać?- Przyciągnął mnie do siebie. Poczułem zapach potu i papierosów.

- Jeśli mnie pan nie puści, to zacznę krzyczeć!

   Mężczyzna uśmiechnął się, a ja uświadomiłem sobie, że tylko go sprowokowałem. Jakim debilem trzeba być, by uprzedzać napastnika. Przyłożył mi dłoń do ust i przycisnął do ściany. Poczułem jego drugą dłoń na moim pośladku i zacząłem panikować.

- Na początku myślałem, że jesteś kobietą. Ale nie szkodzi i tak możemy się zabawić.

   Nie wiedziałem jak się bronić. Jak to możliwe, że potrafię szarpać się z demonem, a jestem sparaliżowany w takich momentach. Do oczu napłynęły mi łzy. Wcisnął kolano między moje nogi i przycisnął mnie jeszcze mocniej. Mimo ogłuszającego łomotu mojego serca usłyszałem ciche trzaśnięcie.

   Nagle mężczyzna poleciał do tyłu i z hukiem uderzył w podłogę. Przede mną stał Ariel. Jego oczy jarzyły się zielenią w mroku. Pierwszy raz widziałem go tak wkurzonego.

- Nic ci nie jest?

   Skinąłem głową, bo nie mogłem wydać z siebie głosu.

- Idź do pokoju.

   Spojrzałem jeszcze raz na mężczyznę i wykonałem polecenie. Jakoś trafiłem tam po ciemku, bo oczywiście nie pomyślałem o tym, by zapalić światło. Usiadłem na łóżku i czekałem. Nasłuchiwałem, ale nie było nic słychać. Po chwili do pokoju wszedł Ariel. Podszedł do swojego łóżka i zdjął buty. Usiadł i popatrzył na mnie.

- Jesteś pewien, że wszystko dobrze?

- Tak, jest ok.

- Czemu wyszedłeś?

- Nie było cię i... martwiłem się.

- Przepraszam. Nie chciałem cię budzić.

- Po co wyszedłeś?

- Wydawało mi się, że widziałem coś przez okno. Chciałem to sprawdzić.

- I co?

- Nic nie znalazłem.

- Może to paranoja? - Próbowałem żartować, ale wciąż cały drżałem.

- Sky.

- Tak?

- Jesteś aniołem. To dlatego jesteś wyjątkowo atrakcyjny dla ludzi. Przyciągasz ich. Powinieneś zdawać sobie z tego sprawę. Nie jesteś tacy jak oni. Zawsze będziesz obiektem ich podziwu, zazdrości lub pożądania. Dlatego... uważaj na siebie.

- ... Dobrze, będę. No to... dobranoc.

- Sky.

- Yhm?

- Nie musisz się bać. Nie zostawię cię już samego. Dobranoc.

   Przez kilka minut nie mogłem zasnąć. Rozmyślałem nad tym, co powiedział Ariel. Czyli to nie tak, że mam pecha i wkurwiam ludzi, ja ich do siebie przyciągam. W pewnym stopniu wyjaśnia to dlaczego, to zawsze ja zostaję ofiarą numer jeden. To nie tak, że jestem jedynym "dziwnym" dzieciakiem w szkole, a jednak to ja miałem najbardziej przejebane. Czyli... ja po prostu mam to we krwi. Nie. To jednak wcale nie jest pocieszająca informacja. To coś na zasadzie - " Nie martw się Sky, to nie twoja osobowość i zachowanie irytują ludzi, ty masz to po prostu we krwi". Świetnie. No i jeszcze nie znalazłem się w sytuacji, w której ktoś by mnie podziwiał. No, chyba że za głupotę. Mimo wszystko, gdy wiem już, o co chodzi, czuję się nieco lepiej. Wychodzi na to, że wcale nie jestem taki dziwny. Dla mojej rasy to normalne. Boże jak dziwnie to brzmi. Ponadto nawet wśród walniętych, nadprzyrodzonych istot jestem fenomenem, więc w sumie nic się nie zmieniło. Jestem dziwadłem wśród dziwadeł. Super. No ale załóżmy, że z moją tożsamością na razie się pogodziłem.

   Jest jeszcze jedna rzecz, która mnie niepokoi. Ariel mówił, że zobaczył coś przez okno, lecz niczego nie znalazł. Jednak to nie dawało mi spokoju. Gdy w poszukiwaniu go wyjrzałem przez okno, też coś zauważyłem. Był to tylko ułamek sekundy, ale wydaje mi się, że zobaczyłem w lesie parę błyszczących ślepi. Najprawdopodobniej tylko mi się wydawało. A nawet jeśli coś naprawdę tam było. Przecież to las, na pewno jest pełen zwierząt. To mogła być sarna albo jakiś bezdomny pies. Tylko czemu wydawały się czerwone?

   To mogło być odbicie neonowego logo motelu. Jest w kolorze czerwonym. To najprawdopodobniej to. Światło z neonu odbiło się od jakiejś szklanej butelki. Ta myśl uspokoiła mnie na tyle, że zdołałem zasnąć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top