Rozdział VII
- Witaj. - Powiedział wesołym lekko chrypliwym głosem.
- Kim jesteś? - Nie zamierzam bawić się w uprzejmości.
- Jestem aniołem.
- No co ty nie powiesz.
Muszę przyznać, że on znacznie bardziej pasował do znanego mi wizerunku anioła niż Ariel. Wyglądał trochę jak kupidyn z tych wszystkich walentynkowych karteczek, z tym że ten wydawał się, być w moim wieku, no i nie nosił pieluchy.
Szczerze mówiąc, nie odgadłbym jego płci, gdybym nie usłyszał jego głosu, niby wysoki, ale lekko chrypliwy, jakby był przeziębiony. O ile anioły mogą się przeziębić. Zdecydowanie był mężczyzną, ale niebywale pięknym. W ten uroczy sposób. Złota aureola loków okalała jego twarz w kształcie serca. Miał duże złote oczy z długimi jasnymi rzęsami, małe różowe usteczka i drobniutki nosek. Był mojego wzrostu i miał równie jasną cerę. Ubrany był dość zwyczajnie w dłuższą, luźną, białą bluzkę na ramiączkach, białe spodnie do kolan i złote, sznurkowe sandały. Jego dodatki natomiast były dość nietypowe. Na szyi miał szeroką, metalową obrożę w złotym kolorze, zakrywającą prawie całą szyję a przy pasie złotą liną przywiązana była... chyba lira. Nie znam się, więc się nie wypowiadam. Do tego na rękach miał mnóstwo złotych bransoletek. W przeciwieństwie do Ariela nie ukrywał skrzydeł. Jego były nieco mniejsze i lekko złotawe na końcach.
Ten słodki aniołek uśmiechał się do mnie przyjaźnie. A jednak od razu go nie polubiłem. Coś w tym uśmiechu, a nawet tonie głosu było wymuszone.
- A więc czego ode mnie chcesz.
- Chce ci pomóc.
- Jest już taki jeden, co chce mi pomóc. Tylko nie chce mi powiedzieć jak ani czemu.
- Mówisz o Arielu? Wcale się nie dziwie, że nic ci nie powiedział.
- O czym ty mówisz? Wiesz coś? Znasz Ariela?
- Czy go znam? Myślę, że można tak powiedzieć. Chociaż nie darzę go zbytnią sympatią. Natomiast czy on mnie zna? Oto jest pytanie.
- Świetnie. Widzę, że wszyscy macie niesamowity talent do udzielania odpowiedzi, niezawierających odpowiedzi na pytanie. Dlatego sprecyzuję. Czy mógłbyś mi łaskawie powiedzieć co do kur... co się tutaj dzieje? Dlaczego nikt nie chce mi powiedzieć, czego ode mnie chcecie?
- Ależ oczywiście. Już ci wszystko tłumaczę. Otóż widzisz słoneczko, Ariel nie chce ci pomóc. Prowadzi cię na pewną śmierć.
- Co... - Czyli Ariel chce mojej śmierci? Ale w takim razie, po co miałby mnie ratować? Przecież gdyby nie on ten demon na pewno by mnie zabił. Poza tym, czemu miałbym zaufać innemu aniołowi. - Co masz na myśli, mówiąc, że prowadzi mnie na pewną śmierć?
- Jeśli trafisz do Nieba, na pewno zginiesz.
- Ale dlaczego?! Możecie do cholery zacząć wysławiać się jaśniej?
- W Niebie są pewne osoby, którym zagraża twoja obecność. - Super, dużo się dowiedziałem. - Chodź ze mną. Nie pozwolę cię skrzywdzić i wszystko ci wytłumaczę.
Anioł wyciągnął do mnie rękę i obdarzył kolejnym olśniewającym uśmiechem. No dobra, zazwyczaj te ciarki na plecach podpowiadają słusznie więc tym razem może by tak ich posłuchać.
- Wolę nie.
- CO!? - Uśmiech zniknął z jego twarzy. Czyli jednak.
- Powiedziałem, że nie.
- Chcesz zginąć?
- Jakoś sobie poradzę, ale dziękuję za troskę.
- Słuchaj ty... - Nagle przerwał i spojrzał w stronę uliczki. Zmienił się nie do poznania. Ponownie się uśmiechnął, lecz tym razem złośliwie, z jakiegoś powodu pomyślałem, że to bardziej do niego pasuje. - Świetnie. W takim razie załatwimy to kiedy indziej i... w inny sposób.
Anioł odbił się od drabinek i... odleciał. Nie wiem, czemu byłem taki zszokowany. Przecież nie mają tych skrzydeł tylko dla ozdoby. Wylądował na dachu najbliższego budynku, przyłożył palec do ust w geście mówiącym, że mam trzymać gębę na kłódkę i zniknął mi z oczu. Zrozumiałem, czemu odszedł, gdy usłyszałem za sobą głos Ariela.
- Co ty wyprawiasz! - Ooo, chyba się wkurzył. - Czemu się oddaliłeś!
- Wydawało mi się, że coś widzę i chciałem to sprawdzić. - To nie kłamstwo. Odpowiedziałem zgodnie z prawdą, o nic więcej nie pytał.
- Mogłeś wejść prosto w paszcze demona! W jednej chwili po prostu zniknąłeś! Masz szczęście, że znalazłem tę szczelinę! Mogłeś zginąć!
- A tobie na pewno byłoby bardzo przykro z tego powodu.
- Co?
- Nieważne! Chodźmy, podobno ci się śpieszy.
Minąłem go i wszedłem w uliczkę. Znowu to dziwne uczucie i nagle znów znalazłem się na ruchliwej ulicy. Przez chwilę szliśmy w milczeniu. Dlaczego mu nic nie powiedziałem? A czemu miałbym. Kłamał i to bezczelnie. A więc dlaczego miałbym mu ufać. W końcu nie wytrzymałem.
- Po co prowadzisz mnie do Nieba?
- Już ci mówiłem, to rozkaz moich przełożonych.
- Będę tam bezpieczny.
- ... Oczywiście.
- Nikt mnie nie skrzywdzi?
- Skąd taki pomysł?
- ...
- Spotkałeś kogoś?
- A miałem kogoś spotkać? - Jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie.
- Nie. Nie rozmawiaj z nikim.
- Czemu?
- Bo tak mówię.
- Że co proszę?!
- To dla twojego bezpieczeństwa.
- Ta. Jasne. - Sam zadbam o swoje bezpieczeństwo.
Dyskretnie się rozejrzałem. Byliśmy w centrum miasta w godzinach szczytu, wokół był tłum ludzi. Po chwili dostrzegłem moją szansę. Po prawej na przejściu dla pieszych zielone światło zaczęło mrygać. Co oznaczało, że za chwilę zmieni się na czerwone. Nagle, biegiem ruszyłem w tamtym kierunku. Zdezorientowany anioł dopiero po chwili zrozumiał, co się stało. W chwili, gdy przebiegłem przez przejście, światło zmieniło się na czerwone, a auta ruszyły, odcinając mnie od niedawnego towarzysza. Słyszałem za sobą klaksony, ale nie ryzykowałem sprawdzenia, co się stało. Pewnie ten idiota wbiegł na ulicę. Mam nadzieję, że kierowca był ubezpieczony. Biegłem dalej, przepychając się przez tłum. Po dziesięciu minutach biegu zatrzymałem się, by złapać taksówkę. Miałem szczęście i nie musiałem długo czekać. Kazałem kierowcy jechać do północnej części miasta i pogrążyłem się w myślach. Co teraz?
***
Po dwudziestu minutach jazdy kazałem kierowcy się zatrzymać. Zapłaciłem, chociaż jestem pewien, że przejechaliśmy mniej, niż wskazywał licznik. Nie miałem jednak sił, by się wykłócać. Taksówkarz odjechał, a ja zastanawiałem się co dalej. Ostatecznie stwierdziłem, że wszystko będzie lepsze od stania w miejscu.
Ruszyłem w przypadkowym kierunku i spostrzegłem wejście do parku. Pomyślałem, że odrobina kontaktu z przyrodą dobrze mi zrobi. Park był ogromny i można by podzielić go na dwie części. Ta, w której obecnie się znajdowałem, była znacznie mniejsza. Były tu ponad dwa tuziny osób. Znajdowały się tu szerokie, brukowane uliczki, wokół były małe drewniane budynki, w których można było coś zjeść czy kupić pamiątki. Wszystkie ścieżki prowadziły do małego okrągłego placyku, na którym znajdowała się fontanna. Co kilkanaście metrów stały drewniane ławki i kosze na śmieci. To ta „ucywilizowana" część. Reszta parku to kilkadziesiąt hektarów lasu, przez który przepływa nawet niewielka rzeczka. Usiadłem na najbliższej ławce, by odpocząć. Miałem chwilę wytchnienia, by spokojnie się zastanowić co dalej.
W tłumie najprawdopodobniej jest bezpiecznie. Powinienem więc przebywać w tłocznych miejscach. Nikt mnie przecież nie porwie, gdy wokół jest pełno ludzi. Mam przynajmniej taką nadzieję. Ariel jest najprawdopodobniej dalej gdzieś w centrum miasta. Nie powinien mnie znaleźć. Z drugiej strony, już raz to zrobił. Może powinienem ciągle zmieniać położenie. Mógłbym wyjechać gdzieś do dużego miasta. Ale co mi to da? Teoretycznie w moim domu leżą dwa trupy. Jeśli nikt ich jeszcze nie znalazł, to jestem bezpieczny, ale jak długo? Gdy ktoś je znajdzie i wezwie policję to oczywiste kto będzie głównym podejrzanym. Nastoletni syn karany za kradzież, który uciekł z miasta. Tak, złapali mnie kiedyś na kradzieży, ale był to tylko jeden pojedynczy raz. No i w sumie to nie zostałem ukarany tylko upomniany.
Nie zmienia to faktu, że w oczach policji jestem już kryminalistą. Chyba że wezmą mnie za kolejną ofiarę i uznają za osobę zaginioną. Tak czy siak, najprawdopodobniej za kilka dni ujrzę swoją twarz w telewizji. Mógłbym jakoś zmienić swój wygląd, ale poza tym nie mam żadnych dokumentów, a nawet jeśli to jestem jeszcze niepełnoletni. Nie zajdę więc zbyt daleko.
Może zostanę pustelnikiem? Ta, wytrzymam tak długo, jak bateria w moim telefonie. Jak tak dalej pójdzie, to powieszę się na najbliższym drzewie. Stwierdziłem, że nie mam ochoty teraz się tym zadręczać. Sytuacja była patowa, więc postanowiłem poczekać i zobaczyć, co przyniesie los.
Wstałem z ławki i ruszyłem wzdłuż ścieżki. Odetchnąłem głęboko, świeżym powietrzem. A przynajmniej spodziewałem się, że będzie czyste, świeże i przyjemne. Zamiast tego wyczułem zapach zgniłych jaj. Czyżby ktoś zostawił sałatkę jajeczną na piknikowym stole? Zgniłe jaja. Coś zatrybiło w mojej głowie, ale nie mogłem skojarzyć, o co chodzi. Zerknąłem na prawo, gdyż akurat ktoś mnie mijał. Młoda kobieta przechodziła obok mnie, trzymając za rękę małą dziewczynkę, na oko siedmioletnią. Były bardzo do siebie podobne, obie miały długie rude włosy i piegi na twarzy. Śmiały się do siebie z jakiegoś tylko im znanego żartu. Zagapiłem się na nie i potknąłem o wystający kamień. Nie udało mi się odzyskać równowagi i wyrżnąłem w ziemię.
Doświadczyliście kiedyś sytuacji, w której drobne zrządzenie losu zdecydowało o waszym życiu lub śmierci? Jak w tych filmach w internecie, na których ktoś odchodzi z miejsca, w które sekundę później uderza rozpędzone auto. Ja właśnie doświadczyłem tego na własnej skórze.
Na raz wydarzyło się wiele rzeczy. Po pierwsze: udało mi się nieco zamortyzować upadek rękoma, tak więc nie padłem, jak długi a jedynie upadłem na kolana i wyciągnięte dłonie. Po drugie: usłyszałem jakiś dziwny świszczący odgłos. Po trzecie: przypomniałem sobie, z czym kojarzony jest zapach zgniłych jaj. Z siarką. Następnie nastąpił szybki ciąg zdarzeń.
Usłyszałem, jak coś obok mnie uderza o ziemie i poczułem coś mokrego na policzku. Spojrzałem w tym kierunku i spostrzegłem coś turlającego się w moim kierunku oraz czerwień, mnóstwo czerwieni. Mój mózg się zablokował i dopiero po kilku sekundach dotarło do mnie, że to ludzka głowa. Głowa kobiety, której śmiech wciąż rozchodził się w mojej głowie. Kobiety, która przed chwilą znajdowała się tuż obok mnie. Uświadomiłem sobie, że to mogłem być ja... to miałem być ja...
Ktoś krzyczał. Ludzie zauważyli, co się wydarzyło i zaczęli uciekać. Ja dalej klęczałem. Nie mogłem oderwać wzroku od twarzy kobiety. Spojrzałem jednak przed siebie, gdy usłyszałem dźwięk metalu uderzającego o metal. Jakieś dziesięć metrów przede mną stała zakapturzona postać.
Na pierwszy rzut oka wyglądał jak człowiek, ale nim nie był. Był ubrany na czarno i normalnie pewnie nie zwróciłbym na niego uwagi, mijając go na ulicy, ale teraz z tej perspektywy mogłem zobaczyć jego twarz, skrytą pod kapturem. Miał ostre nieludzkie rysy twarzy oraz szkarłatne oczy. Nie tylko tęczówki, białka również. Nie posiadał też źrenic. Uśmiechnął się drapieżnie, odsłaniając ostre jak u rekina zęby. W dłoni trzymał coś przypominającego kształtem bicz. Z tym że było wykonane z wielu naostrzonych, metalowych segmentów.
Jak zahipnotyzowany patrzyłem, jak krople krwi spływają po metalu. Oprzytomniałem jednak i zerwałem się na równe nogi. Chciałem uciekać, ale zorientowałem się, że tuż za mną wciąż stoi dziewczynka. Szeroko otwartymi oczami patrzyła na ciało matki. Nie mogłem jej zostawić. Chwyciłem ją za rękę i pociągnąłem za sobą między drzewa. Potykała się co chwilę, nie mogąc dotrzymać mi kroku, ale nie zatrzymywała się. Szybko jednak opadła z sił, bieg stał się więc prawie niemożliwy. W pewnym momencie potknęła się i przewróciła. Obejrzałem się za siebie i nikogo nie zauważyłem. Zatrzymałem się, zdjąłem plecak i rzuciłem go w krzaki. Tylko przeszkadzał i mnie spowalniał. Coś chlupnęło. Oczywiście musiałem trafić do strumyka, jakże by inaczej.
Wziąłem dziewczynkę na ręce. Bieg z dzieckiem na rękach był trudny, dziewczynka była jednak lekka jak piórko, więc udało mi się przebiec w ten sposób kilkaset metrów. Niestety sam zacząłem się męczyć. Stwierdziłem, że najlepsze co mogę w takiej sytuacji zrobić to się ukryć.
Zauważyłem rosnące w grupie wysokie krzewy, a z braku alternatywy to musiało się nadać. Gałęzie były gęsto pokryte liśćmi, trudno było więc cokolwiek z między nich dostrzec. To samo jednak dotyczyło drugiej strony. Trudno było cokolwiek w nich zauważyć. Posadziłem dziewczynkę na ziemi i odetchnąłem głęboko. Wszystko będzie dobrze. Wystarczy, że będziemy cicho. Nic jednak nie może iść po mojej myśli. Dziewczynka zaczęła cicho pochlipywać. A jak się tu rozryczy to po nas.
- Ej mała, ciii. - Efekt był odwrotny od zamierzonego. Cholera, sam mam ochotę zwinąć się w kłębek i płakać. - No już ciiii. Jestem Sky i obiecuję, że cię obronię, ale musisz być teraz cicho. Dobrze? - Mała popatrzyła mi w oczy. Przez chwilę myślałem, że wybuchnie płaczem, ale zamiast tego uspokoiła się nieco. - Jak masz na imię?
- Helenka.
- Ślicznie. A teraz posłuchaj Helenko. Musisz mi obiecać, że będziesz robić to, o co cię poproszę. Dobrze? - Mała pokiwała twierdząco głową. - Świetnie. Więc na początek musisz być cichutko jak myszka. Ok? - Kolejne twierdzące kiwnięcie.
Dziewczynka wpatrywała się w moją twarz, a konkretnie w mój prawy policzek. Dotknąłem go i poczułem coś mokrego. Spojrzałem na swoje palce. Krew. Wytarłem twarz rękawem i próbowałem nie myśleć o tym, czyja to krew. Przez dwie minuty, które wydawały się wiecznością, nic się nie działo. Po chwili usłyszałem jednak dźwięk łamanych gałązek, który w panującej wokół ciszy był głośny jak upadające drzewo. Co gorsza, odgłos był coraz głośniejszy. Zbliżał się tu. Ślady. Nie ukrywaliśmy ich. Jeśli potrafi tropić to oczywiste, że nas znajdzie. Nie pomyślałem o tym, no bo bądźmy szczerzy, kto w dzisiejszych czasach potrafi odnaleźć czyiś trop. Z drugiej strony to demon. Nie mam pojęcia, co potrafi.
Spojrzałem na dziewczynkę. Przyłożyła sobie rączki do ust, jakby bała się, że mimowolnie wyda jakiś dźwięk. Biedne dziecko, nie jest niczemu winne. To przeze mnie.
- Posłuchaj Helenko. Nieważne co się stanie, nie wychodź stąd, chyba że ci każę. Dobrze?
Dziewczynka desperacko chwyciła mnie za rękę.
- Gdzie idziesz?! Nie zostawiaj mnie!
- Odciągnę go. Gdy pójdzie za mną i nie będziesz już nikogo słyszeć, to policzysz dwa razy do dwudziestu i wrócisz na plac.
- A ty? Co z tobą?!
- Nie martw się. Widziałaś, jaki jestem szybki. Biegam jak struś pędziwiatr, a on jest jak głupi kojot. Oglądałaś tę bajkę? Wiesz co zawsze dzieje się z kojotem? - Dziewczynka potaknęła. - No widzisz, nie masz więc się, o co martwić.
- Boję się.
- Wiem, że będziesz dzielna i sobie poradzisz. Obiecuję ci, że ktoś tam będzie na ciebie czekał. - A przynajmniej mam taką nadzieję. Policja powinna przyjechać do tego czasu. - Wierzę w ciebie.
Nie wiedziałem co zrobić, więc po prostu uśmiechnąłem się i potargałem ją po głowie. Kroki były już naprawdę blisko. Wyskoczyłem z krzaków i sprintem ruszyłem przed siebie, lecz nagle coś uderzyło o ziemię dosłownie metr przede mną.
Gwałtownie wyhamowałem. W ziemi znajdowała się głęboka bruzda wykonana przez metalowe narzędzie. Za mną kilka metrów od naszej kryjówki stał demon.
Zdałem sobie sprawę, że był to tylko pokaz umiejętności. Gdyby chciał, zabiłby mnie. Nie doceniłem przeciwnika. W grach komputerowych zwykle kończy się to śmiercią. Niestety w prawdziwym życiu nie da się wczytać zapisu. Dlatego wolę gry od życia. No i w grach są smoki. Chwila! Jeśli anioły i demony istnieją... to smoki też?! Chociaż to chyba nie najlepszy moment, żeby się nad tym zastanawiać. Zaraz zaliczę permanentną śmierć. Odwróciłem się w stronę mojego prześladowcy, ponieważ to nie najlepszy pomysł, by stać tyłem do przeciwnika. Nie, żebym twarzą w twarz miał większe szanse.
- Jeśli będziesz grzeczny, to może zachowasz głowę. - To mówi! I brzmi jak przeciętny człowiek! Zaskakujące. - Żywy jesteś wart więcej.
To wcale nie zabrzmiało pocieszająco. Muszę szybko opracować jakiś plan. Mógłbym grać na czas i liczyć, że ktoś (kogo przed chwilą zrobiłem w konia i mu zwiałem) mi pomoże. Jednak to było zbyt naiwne. Nie mogę liczyć na szczęście, bo zazwyczaj go nie mam. Natomiast jeśli policja się tu pojawi, to najprawdopodobniej skończy się to rzezią... policji. Poza tym nie udało mi się odciągnąć go od Heleny. Co, jeśli ją zauważy? Wątpię, by miał jakieś skrupuły. Zwiać? Nie mam za bardzo jak. A może...
- Pójdę z tobą, dokądkolwiek chcesz i zrobię cokolwiek zechcesz tylko mnie nie dekapituluj!
- ... He, tak po prostu się poddasz?
- Tak! Jestem tchórzem i śmieciem! Oglądam horrory przy zapalonym świetle! Boję się igieł i pająków i ciemności i ludzi!
- ... Rozczarowanie. Miałem nadzieję, że się trochę zabawie skoro nagroda jest tak wysoka. A tu proszę... Zaryzykowałem nawet zabicie cię z obawy przed zbytnim oporem.
- Czyli... ktoś płaci za moją głowę?
- Za głowę... niekoniecznie przytwierdzoną do reszty.
- Wolę zostać w jednym kawałku.
- Mi wszystko jedno. Podejdź tu. - Posłusznie ruszyłem w jego stronę. - Oddalisz się o metr, a stracisz rękę.
- Będę się pilnował. Lubię swoje ręce, przydają się. - Odetchnąłem z ulgą, za chwilę odejdziemy z tego miejsca...
- Byłbym zapomniał. Nie zostawiamy świadków.
- Co?
- Chyba nie myślisz, że jej nie zauważyłem? Za kogo mnie masz?
Fuck, fuck, fuck, fuck! Co teraz?! Co teraz?! Demon sięgnął po bicz. Nie było czasu na plan. Walić instynkt przetrwania. Rzuciłem się na niego i chwyciłem za jego broń, uniemożliwiając jakikolwiek atak. Moja dłoń przejechała po ostrym metalu, rozcinając skórę. Bolało jak cholera, ale palce nadal miałem wszystkie. To prędkość i siła nadawała tej broni tak śmiertelną skuteczność. Nie zmienia to faktu, że rana powiększała się z każdym szarpnięciem, gdy próbowałem wyrwać mu broń. To dość dosłowne odzwierciedlenie przysłowia tonący brzytwy się chwyta...
- Helena! Uciekaj!
Dziewczynka nie czekała. Od razu rzuciła się do ucieczki. Jednak nie zdołała dobiec daleko. Demon przestał się ze mną szarpać i po prostu przywalił mi pięścią w twarz z siłą, której Matt by pozazdrościł. Poleciałem do tyłu, ale zachowałem świadomość. Od razu wstałem i ruszyłem przed siebie. Muszę tylko dobiec do drzew. Kątem oka zobaczyłem, jak robi zamach... w stronę dziewczynki.
- Nie!
Gwałtownie skręciłem i zwaliłem dziewczynkę na ziemię. Jednocześnie poczułem ogromny ból w plecach. Krzyknąłem i objąłem dziewczynkę, chroniąc ją własnym ciałem. Obiecałem, że ją ochronię i dotrzymam obietnicy. A przynajmniej póki żyję, zrobię wszystko, co w mojej mocy.
Płakała, ja również. Z bólu i strachu. Usłyszałem szczeknięcie metalu. Czy następny cios mnie zabije? Zamknąłem oczy i mocniej objąłem Helenkę. Szepnąłem, że wszystko będzie dobrze. Skłamałem. Miałem nie kłamać, ale nie mogłem powiedzieć prawdy. Poza tym...wciąż miałem nikłą nadzieję. Bo był ktoś, kto nade mną czuwał. Anioł stróż.
Rozległ się dźwięk metalu uderzającego o metal. Spojrzałem za siebie, sprawdzając, co się dzieje. Zacisnąłem zęby, gdyż nagły ruch wywołał ogromny, rozrywający ból. Jednocześnie odczułem też ogromną ulgę. Zobaczyłem znajomą postać.
Ariel zgrabnie parował wszystkie ataki. Demon nie wyglądał już na tak pewnego siebie. Anioł przeszedł do ofensywy. Jego ruchy były szybsze i płynniejsze. Gdy demon próbował zadać kolejny cios, Ariel wykorzystał lukę w obronie, błyskawicznie zbliżył się do przeciwnika i zadał cios prosto w serce. Nie skończył jednak na tym i przekręcił ostrze. Demon wydał krótki okrzyk, który zmienił się w charchot i padł na kolana. Anioł wyszarpnął ostrze pokryte czarną krwią i ostatecznie zakończył jego życie jednym ciosem, odcinając mu głowę. Odwróciłem się, nie chcąc na to patrzeć. Helena dalej obejmowała mnie mocno, chowając głowę w mojej piersi. Przytuliłem ją mocno.
- Widzisz. Obiecałem, że nic ci się nie stanie.
Nie mam pojęcia, co wydarzyło się później. Straciłem przytomność.
***
Ariel
Przybyłem na miejsce w ostatnim momencie. Nie trudno było odnaleźć chłopca. Owszem na początku nie miałem pojęcia, gdzie mógł się udać. Ludzkie miasta są duże i tłoczne. Nie wspominając o niezliczonej liczbie zakamarków, w których mógłby się ukryć. Ponadto istniała szansa, że nauczył się odnajdywać szczeliny w Granicy.
Nie wiedziałem, czego mam się po nim spodziewać, ale to, co spotkałem... zupełnie zbiło mnie z tropu. Wyglądał i zachowywał się jak zwykły człowiek. Łatwiej byłoby, gdyby okazał jakiekolwiek mordercze skłonności. Jednak jedyne negatywne cechy, jakie do tej pory zaobserwowałem to kleptomania i niewyparzony język. Czyżby był tak dobrym kłamcą? Lecz ten strach i zagubienie w oczach wydawały się prawdziwe. Gdy przestaje się kontrolować, można czytać z niego jak z otwartej księgi. Zaskoczyła mnie jego ucieczka, a jednak... potrafię go zrozumieć.
Wiele aut na sygnale jechało w jednym kierunku, a ludzkie pudełka pokazujące obrazy, przekazywały informacje o brutalnym morderstwie. Znalazłem go. Ruszyłem za niebieskimi pojazdami. Po chwili jednak je wyprzedziłem. Wiedziałem już gdzie się kierować dzięki coraz lepiej wyczuwalnemu zapachowi siarki. Znalazłem ludzkie ciało. Kolejne życie, które zakończyło się zbyt wcześnie. Biegnąc pomiędzy drzewami, spostrzegłem czarny plecak chłopca. Przyśpieszyłem. Zobaczyłem go spomiędzy drzew, to on był źródłem mdlącego zapachu siarki.
Szybko rozprawiłem się z demonicznym pomiotem. Nie był wymagającym przeciwnikiem, ponadto najwidoczniej nie spodziewał się niebiańskiego wysłannika. Odciąłem demonowi głowę. To nie było konieczne, ale... po zobaczeniu jego ofiary uznałem, że to właściwe.
Chłopiec był ranny, nie potrafiłem jednak stwierdzić czy zagrażało to jego życiu. Najwidoczniej stracił przytomność. Mimo to dalej kurczowo trzymał w ramionach ludzkie dziecko. Dziewczynka nie była ranna i równie mocno trzymała towarzysza. Dopiero gdy podszedłem bliżej, zauważyłem, jak zmaltretowane było drobne ciało chłopca. Krwawił nie tylko z długiej rany na plecach, lecz również z dłoni i rozbitej wargi. Na jego policzkach widoczne były ślady wyżłobione przez łzy. Oddychał ciężko i nierówno. Wyglądał tak krucho, jakby jeden nieostrożny ruch mógł go złamać. W moim sercu zaczęły rodzić się wątpliwości.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top