Prolog

   Obserwował, jak szkarłatna kropla spływa po jasnej skórze, a następnie z cichym pluskiem wpada do ciepłej wody, by zabarwić ją na czerwono. Zaczynał słabnąć. Zastanawiał się, czy to wina tabletek, które zażył, czy utraty krwi. Najprawdopodobniej obu.

   Jedna... dwie...trzy krople. Jego ciało zaczęło powoli osuwać się po gładkiej powierzchni wanny. Spojrzał na elektroniczny zegarek stojący na szafce. Była 01:00. Znużony zamknął oczy. Nie czuł nic, gdy jego głowa znalazła się pod szkarłatną taflą.

***

   Gwałtownie podniósł się z zimnej wody. Zakaszlał i wypluł płyn, który dostał się do jego płuc. W ustach czuł ohydny, metaliczny posmak krwi. Sięgnął po wiszący obok ręcznik i otarł nim twarz. Biały materiał zabarwił się na różowo. Spojrzał na swoje ręce. Na nadgarstkach widoczne były czerwone szramy. Bolały, lecz już nie krwawiły. Przeniósł wzrok na zegarek. Czerwone cyferki rozmazywały mu się przed oczami, jednak po chwili udało mu się je odczytać. Była 01:51. Minęła, więc zaledwie godzina.

   Powoli wstał i wyszedł z wanny. Zachwiał się i w ostatniej chwili chwycił umywalkę, co uchroniło go przed upadkiem. Odczekał chwilę, aż zawroty głowy ustąpią i spojrzał na wiszące powyżej lustro. Jego cera była jeszcze bledsza niż zwykle, wręcz biała a pod oczami wyraźnie odznaczały się cienie. „No cóż, może następnym razem się uda. Jeśli nie do trzech, to do czterech razy sztuka".

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top