Rozdział 29 - Skradzione życiu chwile...
Cristobal...
Możecie nazwać mnie zarozumiałym dupkiem, ale wiem, kiedy kobieta, którą trzymam w ramionach, pragnie mnie. Czuję jak Alejandra drży pode mną i choć praktycznie w ogóle jej nie dotykam, każde drżenie jej ciała odbija się we mnie jak echo. Czuję jej zapach, to jak zaciska mięśnie tych cholernie długich nóg, starając się powstrzymać bolesne pulsowanie. Pragnie mnie... Mimo tego co jej zrobiłem, Alejandra pragnie mnie.
Chryste! To uczucie, gdy moje usta dotykają jej gładkiej skóry, to jak czuję pod wargami, jak szybko i dziko bije jej serce. Pragnie mnie, ale jednocześnie wiem, że to pragnienie jest w większej mierze spowodowane burzą hormonów, jaka szaleje w ciele kobiety. I choć jestem dupkiem, nie jestem kutasem, który wykorzystałby sytuację. Nie teraz, gdy sprawy między nami są wciąż tak cholernie niepewne i kruche. Gdy muszę uważać na każdy swój krok, bo tylko to doprowadzi w końcu do tego, co mam zaplanowane. Nie spieprzę wszystkiego tylko dlatego, że mój kurewski fiut nie marzy o niczym innym niż o tej słodkiej i ciasnej cipce.
Ta gra nie toczy się o tę chwilę, ale o całą pieprzoną wieczność...
Składając ostatni pocałunek w kąciku zmysłowych ust Alejandry uniosłem się na ramionach, patrząc z góry na leżącą pode mną dziewczynę. Tak kurewsko piękną... Nie patrzyłem na najpiękniejszą kobietę na świecie. Nie patrzyłem na najjaśniejszą z gwiazd wszystkich pieprzonych wybiegów... Patrzyłem na moją Alejandrę. Na dziewczynę, której szmaragdowe oczy zawładnęły moją duszą wiele lat temu. Na dziewczynę, którą kochałem jak wariat.
Na moją żonę...
Jedno spojrzenie w zamglone pożądaniem zielone tęczówki i kurwa prawie doszedłem... Jęknąłem wplatając palce w gęstwinę rudych loków. Byłbym ostatnim chujem, gdybym teraz zostawił Alejandrę w takim stanie. Może nie zrobiłem tego świadomie, ale wiedziałem jak na mnie reaguje jej ciało i nie potrafiłem się powstrzymać. Jezu! Była tak kurewsko wspaniała...
- Cristobal... - wysapała.
- Cii.. Mi alma... Zajmę się tobą – wyszeptałem podciągając wyżej materiał koszuli.
To zbrodnia ukrywać tak wspaniałe ciało, jakie ma Alejandra. Zbrodnią było również pokazywanie go innym mężczyznom, bo groziło tym, że pozabijam każdego jednego kutasa, który by na nią spojrzał.
Chryste! Nie mam, kurwa, pojęcia jak długo dam radę... Tak kurewsko mocno jej pragnę, że prawie tracę rozum. Usta palą mnie, jakbym całował płomienie ognia, gdy wycałowuję ścieżkę wzdłuż tej smuklej szyi. Czuję pod ustami jak szybko krąży krew i bije serce mojej kobiety. Uśmiechając się trąciłem nosem bok piersi i chwytając w usta białą koronkę wessałem twardą brodawkę.
- Cristobal... Proszę...
Drgnąłem czując na plecach delikatny dotyk kobiecych dłoni. Z jękiem przygryzłem pierś Alejandry zostawiając na niej ślad moich zębów. Wplatając palce w wilgotne włosy na karku Alejandry pociągnąłem delikatnie, przenosząc usta na drugą pierś i obdarowując ją dokładnie taką samą pieszczotą. Alejandra jęknęła ocierając się o mnie biodrami.
- Nie ruszaj się... - warknąłem przytrzymując w miejscu biodro dziewczyny.
Kurwa! Słodkie tortury, którymi poddawała mnie Alejandra ocierając się o mnie, to jak igranie z wyposzczonym facetem, którym tak w zasadzie byłem. Przysięgam, zębami zerwałbym z niej wszystkie te zbędne jak dla mnie szmatki i przez tydzień nie wychodził z jebanego łóżka. Tyle, że ten moment, ta chwila była tylko dla niej...
Podciągając w górę spódnicę przesunąłem palcami pomiędzy nogami Alejandry, a słysząc jak sapnęła czując mój dotyk w tak intymnym miejscu, z trudem powstrzymałem się przed zerwaniem z niej tego skrawka koronki. Ja pieprzę! Była kompletnie przemoczona...
Musiałem... Musiałem w końcu posmakować tego mokrego raju. Poprzedni raz pamiętam jak przez mgłę. Byłem zbyt pijany i wściekły. Od razu opieprzyłem się w myślach za przywoływanie tamtych wspomnień i chociaż tamtej nocy spłodziłem syna, który bezpiecznie rozwija się pod sercem Alejandry, nie mam zamiaru ponownie pogrążyć się w mroku wyrzutów sumienia. To nigdy nie odejdzie, ale niech zostanie tam, gdzie umieściłem najczarniejsze chwile mojego życia. W snach i we wspomnieniach.
- Chcę cię dotknąć... - wyszeptała Alejandra wsuwając dłonie pod materiał mojej koszulki.
Spiąłem się, czując jak przeskakują po mnie ogniste iskry czystej euforii, a wzdłuż kręgosłupa spłynął pierwszy dreszcz nadchodzącego orgazmu. Chryste! Jestem tak cholernie słaby w rękach tej kobiety. Gdyby wiedziała jak bardzo... Zabiłbym dla niej. Zrównałbym cholerny świat do gołych kamieni za każdy rudy włos, który spadłby z jej głowy. Ta kobieta należy do mnie i przysięgam, nikt i nic już nie wyrwie mi jej z ramion.
- Spójrz na mnie... Mi corazón... - wyszeptałem łapiąc ją za nadgarstki. Zalała mnie czysta szmaragdowa jasność. Jezu! Jak ja kocham te oczy. – Nie marzę o niczym więcej, niż poczuć twoje dłonie na moim ciele, esposa... Nie wiem tylko jak długo jestem w stanie panować nad sobą. Cholernie mocno cię pragnę, Alejandro.
- Ja...
Widziałem jak jej oczy na chwilę ściemniały, jak pojawił się w nich strach. Nienawidzę siebie. To przeze mnie tak właśnie się czuje. Powinienem być wdzięczny Bogu, że pozwoliła mi się do siebie zbliżyć, nie mówiąc już nic o tym, że pozawala się dotykać w tak intymny sposób.
- Mi alma... Wiem, że nie dałem ci powodów do tego, abyś mi zaufała, ale proszę... Nie skrzywdzę cię, mi amor.
Złożyłem czuły pocałunek na ustach Alejandry, sunąc w dół. Objąłem dłońmi niewielką wypukłość, gdzie rosło nasze dziecko, nasz syn...
Obezwładnił mnie zapach czystego pożądania. Zaciągnąłem się nim, czując jak mój kutas zaczyna pulsować. Kurwa! Byłem tak cholernie blisko. Ten słodki ból, gdy wciskając biodra w pieprzoną sofę, oczami wyobraźni widziałem siebie wbijającego się w ciało kobiety, która tak ufnie leżała pode mną... Zacisnąłem zęby powstrzymując się przed orgazmem. Doprowadziłem Alejandrę nad samą krawędź, jest tak blisko własnego nieba, że prędzej, kurwa, spłonę niż teraz pozwolę sobie na utratę kontroli.
Pieprzony skrawek przemoczonej koronki wylądował gdzieś na podłodze. Nawet nie wiem, kiedy pozbyłem się tego fragmentu garderoby. Cała moja... Taka delikatna... Taka mokra... Przesunąłem palcami wzdłuż mokrych fałdek, czując jak Alejandra drży przy najlżejszym muśnięciu. Jej jęki podniecały mnie jak cholera, łącząc się z naszymi przyśpieszonymi oddechami. Przez sekundę żałowałem, że nie znajdujemy się w zaciszu sypialni, ale wystarczyło spojrzenie na prawie nagą kobietę, leżącą w blasku słońca z zamkniętymi oczami... Do końca życia nosić będę w sercu ten wizerunek.
Moja kobieta... Moja miłość...
Bez uprzedzenia chwyciłem w usta pulsującą łechtaczkę zaciskając na niej wargi. To wystarczyło, aby ciałem Alejandry wstrząsnął dreszcz, a krzyk pełen ekstazy uderzył w ściany apartamentu. Wiedziałem, że dojdzie gdy tylko ją dotknę. Czułem jej orgazm, to jak zmienił zapach jej ciała, jak pulsował pod skórą... Chryste... Mam ją dla siebie dopiero drugi raz, a mam wrażenie, że moje ciało zna na pamięć każdy jej ruch. Wiem jak i kiedy dotknąć, aby rozbudzić w niej większy ogień. Wiem, po prostu wiem, bo ta kobieta jest odbiciem mojej duszy.
- Jeszcze raz, mi corazón... - wyszeptałem chłodząc oddechem łechtaczkę. – Poczuj to... - wsunąłem palec w mokre fałdki, a delikatne mięśnie zacisnęły się na nim jak miękka rękawiczka. Ja pierdolę! Jęknąłem, czując wilgoć na brzuchu. Czy tak samo zaciśnie się na moim kutasie?
- Dios, Alejandro! Jesteś tak cholernie ciasna, mi corazón... Taka mokra...
Jęczałem wsuwając w nią drugi palec. Kurwa! Oddałbym wszystko, aby to mój fiut czuł teraz jak ta cipka zaciska się na nim. Zgiąłem palce i przyciskając do przedniej ścianki jej cipki, odnalazłem maleńki szorstki punkt. Teraz zapłonie...
- O Boże! – Alejandra szarpnęła biodrami, ale przytrzymałem je napierając ramionami. – Chryste!
- Poprawka, mi corazón... Jego tu nie ma... - zacząłem ssać łechtaczkę pieprząc ją coraz szybciej palcami. – Dojdź jeszcze raz. Teraz, mi vida...
Warknąłem czując jak palce Alejandry wplątują się w moje włosy dociskając do cipki. Płonęła... Pod moimi ustami, pod moimi palcami... Jeden orgazm nie zdążył jeszcze przeminąć, gdy swoimi pieszczotami doprowadziłem ją do kolejnego. Alejandra krzyczała szarpiąc mnie za włosy, a ja kurwa byłem zajebiście szczęśliwy, że to ja doprowadziłem ją do utraty zmysłów.
Czułem się jak złodziej, który ukradł życiu chwile, na które za chuja nie zasłużył. Szczęśliwy frajer, któremu dane było trzymać w ramionach swojego Anioła...
***
Lucy...
Leżałam z zamkniętymi oczami, czekając, aż moje serce i oddech uspokoi się na tyle, abym zaczęła rozsądnie myśleć. Jezu! Było mi tak cholernie wstyd! Jak mam teraz spojrzeć na Cristobala? Jak mam się zachować po tym, co właśnie się stało? W biały dzień! W cholernym salonie, do którego w każdej chwili ktoś mógł wejść... Jak do tego doszło?
Pieprzone ciążowe hormony! Hormony i mężczyzna, który potrafił jak żaden inny zamienić mnie w trzęsącą się galaretę wypełnioną ogniem i tęsknotą. Te jego płonące pożądaniem oczy, to jak dotykał mnie, jak jego ochrypły głos osiadał na mojej skórze jak ogniste iskierki...
- Alejandro?
Pokręciłam głową zaciskając powieki. Nie mogę... Nie spojrzę nigdy więcej na Cristobala. Co on sobie teraz o mnie myśli, na Boga! Prosiłam go... Błagałam... Ja nie jestem taka!
Czuję jak delikatnie poprawia na mnie ubranie, zakrywając moją nagość. Chryste! Leżałam przed nim naga! To za wiele, nawet jak dla mnie.
Usiadłam gwałtownie i zaciskając palce na koszuli, zerwałam się z miejsca i biegiem ruszyłam w stronę schodów. Boże, tak cholernie było mi wstyd...
- Alejandro, na Boga!
Wbiegłam na górę chcąc schronić się w sypialni gościnnej, gdy nagle znalazłam się w ramionach Cristobala, przyciśnięta do twardej piersi. Poczułam pod policzkiem szybko bijące serce i jak na zawołanie z moich oczu popłynęły pierwsze łzy.
- Perdóname, mi vida... - wyszeptał przyciskając mnie do siebie. – Perdóname... Nie powinienem był tego robić, mi corazón...
- Przepraszam. Ja nie chciałam... - wyszeptałam.
Poczułam jak Cristobal zesztywniał, jak wszystkie mięśnie nabrały mocy zimnej stali. Tylko szybko bijące serce, w które wsłuchiwałam się, zadudniło pod moim policzkiem i na sekundę przestało bić.
- Dios! Za co ty mnie przepraszasz?
- To nie ja... Ja... Czy możesz zawieźć mnie do domu? – wyszeptałam przełykając własne upokorzenie. - Proszę...
Ramiona Cristobala zacisnęły się odrobinę mocniej. Nie na tyle, aby sprawić mi ból, ale odczułam ich siłę. To było miejsce, w którym każda kobieta poczułaby się wyjątkowo. Silne, dające poczucie bezpieczeństwa męskie ramiona, które bez trudu uniosłyby cię dziewczyno, i o których marzyłam od wielu lat. Poznałam już ich siłę jako dziecko, gdy Cristobal nosił mnie, kiedy tylko o to poprosiłam.
Jednak ja pragnęłam czegoś innego. Tej krótkiej chwili, gdy mogłam marzyć, że ten wyjątkowy mężczyzna jest tylko mój, a ramiona, w których mnie trzyma to jedyne miejsce, w którym będę szczęśliwa. Te wszystkie wyjątkowe chwile, gdy spełniało się moje marzenie... Zbieram je w zakamarkach duszy, jak najcenniejsze wspomnienia, bo wiem, że przyjdzie dzień, gdy tylko te wspomnienia pozostaną mi po miłości mojego życia. I tylko je zabiorę ze sobą na drugą stronę.
Pół godziny później byliśmy w drodze do klubu. Nie odezwałam się ani słowem, a i Cristobal nie był skłonny do rozmowy. Od chwili, gdy poprosiłam go, aby mnie odwiózł, nie powiedział do mnie nawet jednego słowa. Ta cisza, to coś do czego byłam przyzwyczajona. Tak było przecież zawsze... Jednak cisza i obecność Cristobala w tak ciasnej przestrzeni, którą przyszło nam dzielić... Co ze mną jest nie tak?!
Wsunęłam dłonie pod uda, siłą powstrzymując się przed dotknięciem Cristobala. Już nie rozumiałam samej siebie i sygnałów, które wysyłało moje ciało. Pożądanie, którego nie sposób ugasić i ten cholerny wstyd, że nie potrafię zapanować nad własnym ciałem. To nie tylko wina tych przeklętych hormonów. Nie bądźmy dziećmi, do licha! Wiem, że zwalić winę na coś nad czym tak w zasadzie nie mamy kontroli, to jak chowanie głowy w piasek. Wszyscy i wszystko dookoła ponosi winę, ale nie my...
To nieprawda... Z trudem, ale ja naprawdę jestem w stanie zapanować nad własnym ciałem z tym cholernym rozchwianym systemem hormonalnym. Da się to ogarnąć, możecie mi uwierzyć. To nie w tym jest problem...
To ja. Ta cholerna dwudziestopięciolatka, która panuje nad wszystkim, tylko nie nad swoim pokiereszowanym sercem. To ono skłania mnie do robienia rzeczy, o których marzyłam od chwili, gdy skończyłam piętnaście lat.
Od chwili, gdy patrząc w te przeszywające ciemnobrązowe oczy poczułam, jak w mojej duszy i sercu wszystkie brakujące elementy wskakują na właściwe miejsce, wypełniając sobą puste miejsca.
Coś wam powiem... Wiem, że nikomu nie powiecie...
Chcę zebrać jak najwięcej tych chwil. Łudzić się, że mam normalne życie, z mężczyzną, który mnie kocha. Z mężczyzną, dla którego jestem gotowa ponieść najwyższą ofiarę. Nie wiem, ile jeszcze dane mi będzie tych chwil. Jak długo będę w stanie wyciągnąć po nie ręce i uchwycić w palce. Czuć ramiona, w których pragnęłabym pozostać do końca życia. Do ostatniego uderzenia mojego serca...
Następne godziny pozwoliły mi choć na chwilę oderwać myśli od tego co się stało. Nie łudziłam się, że Cristobal nagle zniknie. Teraz, gdy o mojej ciąży trąbią wszystkie gazety, a pod klubem w dalszym ciągu koczują dziennikarze, Cristobal nie spuści ze mnie wzroku. Chwilami korci mnie, żeby ponownie wsiąść w cholerny odrzutowiec i oderwać się siłą silników od ziemi i tego całego zamieszania.
Tak jak się tego spodziewałam... Dziennikarze, niech ich szlag jasny, jakimś tylko sobie znanym sposobem, zrobili zdjęcia pod apartamentem Cristobala. Dlaczego, do licha, nie kazał kierowcy wjechać na podziemny parking? A ochrona? Musieli zdawać sobie sprawę z obecności dziennikarzy, zanim pojawiliśmy się z Cristobalem pod budynkiem. Jak na razie mają tylko zdjęcia, ale na siłę próbują dopisać do nich jakąś sensacyjną historię. Byłam pewna, że niczego nie znajdą. Na razie, bo znając ich mogłam być przygotowana na wszystko. Chciałam walić głową w mur... Moja pieprzona swoboda właśnie poszła w zapomnienie i wychodzi na to, że następne miesiące spędzę zamknięta w czterech ścianach loftu. Zajebiście, prawda?
- Lucy? Co się dzieje z Cristobalem?
Zdziwiona pytaniem spojrzałam najpierw na mężczyznę, a potem na Dani. Nie mam pojęcia o co pyta. Przez ostanie kilka godzin, nie zauważyłam niczego szczególnego w jego zachowaniu. Co prawda unikał mnie, ale nie na tyle, abym miała szansę zniknąć z pola jego widzenia. Zawsze czułam na sobie jego spojrzenie, ale gdy odwracałam do niego głowę, patrzył w inną stronę. Jak na zawołanie dołączyły do nas Arii i Gabi.
- Co jest, dziewczyny?
- Zapytałam właśnie Lucy, co się stało Cristobalowi – powtórzyła.
- Miałam zamiar zapytać o to samo – odezwała się Arii. – Wygląda, jakby dźwigał na barkach wszystkie grzechy ludzkości.
- Przesadzacie, dziewczyny...
- Pokłóciliście się?
- Daj spokój, Arii – syknęłam trącając ją łokciem, bo wpatrywała się w Cristobala, jak cholerny rentgen. – Za mało rozmawiamy, żeby zaraz z tego wybuchła jakaś burda.
- To tylko tak ci się wydaje – parsknęła Gabi. – Nasza Arii potrafi wywołać dziką awanturę tylko słysząc dzień dobry.
- To było podłe, Wasza Wysokość – parsknęła. – Ale tak na poważnie... Co zaszło? I zanim powtórzysz swoje durne wymówki, przypomnij sobie z kim rozmawiasz. Sama nie wyglądasz najlepiej, więc jest jakiś problem?
Czy jeżeli przemilczę pewne rzeczy, to będzie to kłamstwo, czy tylko niedopowiedzenie? Nie mogłam powiedzieć im wszystkiego... Są rzeczy, skomplikowane sprawy, które muszę trzymać w sekrecie. Dla swojego własnego bezpieczeństwa. Tak długo, jak tylko mi się uda.
Spojrzałam na drugą stronę salonu, gdzie panowie pogrążyli się w ożywionej dyskusji. Możecie mi wierzyć na słowo, że nie omawiają ostatnich wyników ligi piłki nożnej, ani problemu ocieplenia globalnego. Sądząc z ich poważnych min i gestów, właśnie planują nałożenie na nasz klub jakiejś cholernej kwarantanny.
Miałam właśnie się odwrócić, gdy Cristobal podniósł wzrok. Zachłysnęłam się powietrzem widząc to mroczne spojrzenie przepełnione... Poczuciem winy? Co do cholery?
Powoli, słowo po słowie powiedziałam dziewczynom, co wydarzyło się w apartamencie Cristobala. Dopiero teraz, gdy te pierwsze emocje opadły zaczęłam zdawać sobie sprawę, że chyba nieco przesadziłam. Cholera! W końcu nie jestem nastolatką. Jakby na to nie spojrzeć, to w dalszym ciągu jestem związana z Cristobalem. Arii uświadomiła mnie w tym i niestety za zaistniałą sytuację mogę winić tylko i wyłącznie siebie.
Gdybym złożyła pozew rozwodowy wcześniej... Gdybym nie czekała, aż zrobi to Cristobal... Gdybym nie pominęła drobnego szczegółu, jakim jest ciąża...
Tych gdyby było więcej, a wniosek jeden. Dalej jestem mężatką. Nic, tylko otwierać szampana i celebrować!
W tej chwili, bycie żoną Cristobala wiązało się niestety z licznymi ograniczeniami. Zaplanowanie każdego jednego kroku bez wiedzy mojego męża ( czy tylko dla mnie brzmi to bardzo dziwnie?), będzie wymagało nie lada pomysłowości. Dzięki Bogu, w większości czasu będzie dzielił nas ocean i tysiące kilometrów. Ochronę zawsze można wykiwać, gorzej z nadopiekuńczym facetem, który dyszy ci dziewczyno nad głową, sprawdzając, czy zjadłaś odpowiednio dużo i czy bierzesz pieprzone witaminy. To tak na marginesie, bo oczywiście w czasie późnego lunchu, Cristobal bacznie obserwował co i ile jem.
Nie myślcie sobie, że mam w planach jakieś dzikie imprezy, czy coś podobnego, ale wizyta w szpitalu zaczyna właśnie przypominać zdobycie twierdzy.
- Chwila, moment... Czy ja dobrze zrozumiałam? – Arii była zaskoczona. – Pomacaliście się... O, przepraszam. To Cristobal wymacał ciebie, a ty powiedziałaś mu, że nie chciałaś? Zgadza się, Romero?
Uniosłam brwi zaskoczona słowami Arii... Może nie użyłabym dokładnie takich słów jak ona, ale sens był taki sam. Tyle, że nagle dopadło mnie jakieś dziwne uczucie...
- Po twojej minie widzę, że dokładnie tak było. Jezu, Romero! Gdybyś nie była w ciąży, to jak Boga kocham, strzeliłabym cię w ten rudy łeb!
- Do licha, czego znowu? – oburzyłam się. – Może miałam mu jeszcze podziękować? Arii, na litość boską...
- Lucy, ona ma rację – włączyła się do rozmowy Dani. – Wiesz jak to wygląda w oczach Cristobala? Jakby znowu użył przemocy...
Zatkało mnie... Moje serce zatrzepotało w klatce piersiowej jak schwytany w sidła ptak. Poczułam łzy pod powiekami i z zapartym tchem spojrzałam na Cristobala. Chyba wyczuł, że rozmawiamy o nim, bo jego spojrzenie od razu spoczęło na mnie, a widząc jak na niego patrzę, bez słowa ruszył w moją stronę.
- Alejandro? Dobrze się czujesz?
Nie byłam w stanie wykrztusić z siebie ani jednego słowa. Ten poranek w apartamencie Cristobala wciąż przewijał mi się przed oczami, klatka po klatce. To, jak zareagował, gdy uciekłam. To, jak mnie przepraszał i trząsł się trzymając mnie w ramionach... Boże! Odebrało mi rozum! Tak byłam zawstydzona samą sobą, że nie zdawałam sobie sprawy, że nieodpowiedni dobór słów może zostać odebrany w taki sposób...
- Alejandro... - delikatnie uniósł moją twarz patrząc na mnie rozgorączkowanym wzrokiem. – Co się dzieje, mi alma?
To było pierwsze dotknięcie, od kiedy opuściliśmy apartament Cristobala. Dokładnie jak za każdym razem, gdy to robił, poczułam ogniste iskierki na całym ciele, a mój oddech przyspieszył. Z zamkniętymi oczami chwyciłam w palce to niespodziewane uczucie, gdy szorstkie opuszki dotykały moich rozpalonych policzków.
Nie wiedzieć kiedy, nagle zostaliśmy zupełnie sami. Wtuliłam policzek w ciepłą dłoń wdychając zapach mydła i ten charakterystyczny tylko dla niego zapach mężczyzny.
- Alejandro, przerażasz mnie. Co się stało?
- Przepraszam – wyszeptałam.
- Za co ty mnie przepraszasz, skarbie?
- To nie było tak...
Boże! Nawet nie wiedziałam jak mam to powiedzieć! Jestem beznadziejna w kontaktach damsko- męskich. Trudno dobrać mi słowa, żeby Cristobal zrozumiał i uwierzył, i za cholerę nie wiem, co mogę jeszcze zrobić.
Arii zapewne powiedziałaby Carpe Diem, Romero...
Skoro nie wiem jak to powiedzieć, to spróbuję to pokazać...
- Nigdy nie byłam dobra w te klocki – zaczęłam napierając ciałem na Cristobala i zmuszając go do cofania się do tyłu. – Usiądź, proszę.
Patrząc z góry na zdezorientowanego Cristobala zdałam sobie sprawę, że zaledwie kilka razy w życiu, widziałam go w takim stanie. Ten charyzmatyczny mężczyzna zawsze wiedział co powiedzieć i jak się zachować, tym bardziej w kontaktach z kobietami. Nie to co ja...
- Dzisiaj w twoim apartamencie... – zaczęłam, ale zaraz mi przerwał.
- Alejandro, por favor... - zaprotestował próbując wstać.
Jak unieruchomić dwumetrowego faceta? Usiąść mu na kolanach. Mina Cristobala była bezcenna. Z zaskoczonej, po wstrząśniętą i przerażoną... Dosłownie czułam jak zastyga pode mną, wstrzymując oddech. Zacisnął szczęki patrząc na mnie dzikim wzrokiem.
Ta rozmowa mogła potoczyć się zupelnie normalnie. No, poza tym, że siedziałam na kolanach Cristobala, a ten zdawał się nawet nie oddychać, wszystko inne było jak trzeba. Albo prawie wszystko, bo za cholerę nie przewidziałam tego, co właśnie poczułam pod pośladkiem. Otworzyłam szeroko oczy, czując pulsującą wypukłość...
- Zabijasz mnie – wychrypiał Cristobal kładąc dłonie na moich biodrach i starając się zdjąć mnie ze swoich kolan. – Jestem tylko facetem, skarbie...
- Cristobalu? – położyłam dłonie na gładkich policzkach przesuwając palcami po linii zarostu. Musnęłam palcem miękkie usta. – Byłam zawstydzona tym jak zareagowałam na twój dotyk. Ja... Nie mam za dużego doświadczenia...
Cholera! To tak cholernie krępujące...
- Mi vida... - spojrzenie Cristobala zapłonęło złotym blaskiem. – Ty nie masz żadnego doświadczenia.
Och! Myślałam, że wtedy był tak pijany, że nie zwrócił na to uwagi. Poza tym niejednokrotnie słyszałam, że nie każdy mężczyzna zdaje sobie sprawę, że właśnie pozbawił dziewczynę dziewictwa.
- Taki jesteś o tym przekonany? – zażartowałam, ale widząc dumę na przystojnej twarzy chciałam nieco ją sponiewierać.
Sapnęłam zupełnie zaskoczona, czując dotyk szorstkich palców na wewnętrznej stronie ud i to cholernie blisko mojej bielizny. Trzeba być mną, aby po przyjściu przebrać się w sukienkę i stringi, wielkości znaczka pocztowego, ale kto u licha spodziewał się, że ta rozmowa w ogóle się odbędzie? Ja na pewno nie!
- Wiesz, że jesteś już mokra? – wyszeptał z zarozumiałym uśmiechem przesuwając palcami pomiędzy moimi nogami. – Cholernie mokra...
- A wiesz, że ten kij na dwa końce? – wysapałam dociskając się do pulsującej erekcji. Gardłowy jęk Cristobala wywołał na mojej twarzy szeroki uśmiech. – Ach!
Jęknęłam, czując jak palce Cristobala zagłębiają się w mojej cipce. Zacisnęłam się na nich i unosząc biodra docisnęłam łechtaczkę do kciuka, którym mnie zaledwie muskał.
- Alejandro... - dłoń Cristobala unieruchomiłam moje biodra, podczas gdy palce zanurzone w moim wnętrzu wciąż się poruszały. - Już ci powiedziałem... Nie igraj z wyposzczonym mężczyzną, bo możesz dostać więcej niż się spodziewałaś.
- Carpe diem, señor de la Hoja – wyszeptałam zanim przesunęłam językiem po ustach mężczyzny.
Może właśnie popełniam największy błąd w życiu... Walić to! W końcu popełniłam ich już tak wiele, że jeden więcej na tej liście nie zrobi większego znaczenia. Nie zmieni znacząco mojego życia, ani tego kim jestem. Chwytam chwile, każdą jedną, której zapragnę. Każdą jedną, której mi brakowało podczas tych długich lat samotności, gdy jedynymi wspomnieniami, jakie miałam, były raniące do krwi słowa mężczyzny, którego kochałam.
Carpe diem, Lucy, a potem świat może przestać dla ciebie istnieć...
***
Jeżeli miałam nadzieję, że moje życie dalej będzie takie spokojne i raczej przewidywalne jak dotychczas, to niestety nie wzięłam pod uwagę niszczącego wpływu Cristobala de la Hoja. Albo, co bardziej prawdopodobne, nie chciałam wziąć tego pod uwagę. Niestety... Ta zmora mojego życia dziwnym trafem zadomowiła się w Edynburgu i za cholerę nie miała zamiaru wrócić do Meksyku. Jakby tego było mało, przyjaźń z Raulem i Cruzem zaczynała poważnie mnie niepokoić. Gdy Cristobala pochłaniały obowiązki służbowe, nad głową wisiało mi dwóch byłych pułkowników kolumbijskich Cazadores.
Chwilami czułam się jak księżniczka Fiona uwięziona w wysokiej wieży, pilnowana nie przez jednego, a przez dwa smoki. Nawet nie wyglądałam przybycia dzielnego Ogra, bo ten zielony stwór wcale nie był lepszy od tych dwóch gadów.
Doskonale zdaję sobie sprawę do czego dąży Cristobal. Od tygodni suszy mi głowę o powrót do Meksyku. Mistrz strategii w akcji... Myślał chyba, że tak zamroczy mnie to co wyprawia z moim ciałem, że bez słowa sprzeciwu zgodzę się na przeprowadzkę. Gdy w końcu doszedł do wniosku, że zmiękłam dostatecznie podjął temat i jak to on uderzył z grubej rury.
Postawił mnie przed faktem dokonanym...
- Pojutrze wracamy do Meksyku, skarbie. Nie musisz pakować wszystkiego, wydałem już odpowiednie dyspozycje i nowa garderoba będzie na ciebie czekała. Umówiłem cię również do najlepszego ginekologa – położnika, będzie dbała o ciebie i o naszego syna.
W pierwszej chwili nie dotarło do mnie, o czym właśnie wydał dekret, bo z całą pewnością nie była to zwyczajowa wymiana zdań, w celu osiągnięcia jakiegoś rozwiązania. To był cholerny dekret z przymusem natychmiastowej realizacji. Jeżeli Cristobal spodziewał się, że w tej właśnie chwili zerwę się na równe nogi szukając w panice walizek, to z przykrością odarłam go ze złudzeń.
Nie ma cholernej możliwości, że ruszę się z Edynburga dalej niż do Nowego Jorku, gdzie od kilku tygodni mieszka Leonia. Miałam zamiar porozmawiać o tym z tym gburem, ale uprzedził mnie swoją przemową. Poza tym, ale o tym nie mogę mu powiedzieć, mam tutaj zaufanego lekarza i choć ostatnio nie zgadzam się z jego poradami, to tylko jemu ufam na tyle, że gdy przyjdzie czas, wybierze zgodnie z moją wolą.
- Już ci powiedziałam... Nie mam zamiaru mieszkać w Meksyku. Edynburg jest moim domem.
- Alejandro, dlaczego jesteś taka uparta? Teraz sytuacja jest diametralnie inna. Jesteś w ciąży, a każdy dziedzic rodziny de la Hoja urodził się w Meksyku.
- Ten urodzi się w Szkocji.
- Nie ma mowy! – warknął Cristobal.
- Posłuchaj, ja nie trzymam cię w tym kraju. Chcesz to wracaj, ale ja się stąd nie ruszam dalej niż do Nowego Jorku odwiedzić Leonię. Meksyk to dla mnie zamknięta strefa i nie zmienię tego nawet dla ciebie.
To był pierwszy raz, gdy otwarcie pokłóciliśmy się o to. Pierwszy raz, gdy Cristobal spędził noc w swoim apartamencie. Jeżeli myślał, że tym wymusi na mnie zmianę zdania, to się rozczaruje. Dla mnie ważne są chwile, które wciąż z uporem maniaka ścigam. Skoro Cristobal tak chce zakończyć naszą relację, nie ma problemu.
Nawet gdybym chciała... Chryste! Ja nie mogę wyjechać do Meksyku! Już tutaj mam problem, gdy Cristobal towarzyszy mi przy każdej wizycie w szpitalu. Kombinowanie za jego plecami tak, żeby nie dowiedział się prawdy, to wyzwanie roku. Dzięki Bogu, zdążyłam uprzedzić mojego lekarza, tak więc o cokolwiek Cristobal pytał w czasie wizyt, uzyskiwał z góry uzgodnioną odpowiedź.
Jedyne, co w dalszym ciągu pozostaje zagadką, to płeć naszego dziecka. Uparta fasolka ani razu nie dała szansy zerknąć w trakcie badań USG. Mam przeczucie, tak samo jak Cristobal, że to chłopiec. Przynajmniej to będę w stanie dać Cristobalowi. Upragnionego dziedzica i spadkobiercę.
Dziewczyny tylko obserwują te nasze słowne przepychanki. Znam ich opinie i już nie jeden raz miałyśmy na ten temat ostrą wymianę zdań. Chcą, żebym powiedziała Cristobalowi prawdę. Tylko po co? Co to zmieni? Już nic z tym nie zrobi, tym bardziej, że...
- Alejandro?
Odwróciłam się zaskoczona obecnością Cristobala. Od prawie tygodnia nie pokazywał się w lofcie po tym, jak odmówiłam przeprowadzki. Karał mnie milczeniem, choć dzwonił po kilka razy dziennie do dziewczyn i był w stałym kontakcie z pozostałymi panami. Ja w tym czasie poprosiłam Gabi o użyczenie odrzutowca. To był ostatni dzwonek, abym zobaczyła się z Leonią. Pomału, krok po kroku, nie wzbudzając podejrzeń, muszę pozamykać pewne sprawy.
Stanęłam tyłem do Cristobala zamykając walizkę. Nie mam o czym z nim rozmawiać.
- Jeżeli przyszedłeś truć o Meksyku, to możesz sobie darować. Nie mam zamiaru tego ponownie wysłuchiwać, a poza tym się śpieszę.
- Alejandro, przepraszam... Miałaś rację. Nie mogę zmusić cię do życia w Meksyku, skoro tego nie chcesz.
Zdziwiona spojrzałam na Cristobala, czując przeszywający mnie dreszcz. Niby wszystko było w porządku, ale w oczach miał jakiś dziwny błysk, który znikł równie szybko, jak się pojawił, gdy Cristobal zorientował się, że na niego patrzę.
- Nie chciałem cię denerwować. W twoim stanie powinnaś unikać wszelkich stresujących sytuacji. Rozmawiałem z Gabriellą. Lecisz do Leonii?
Trochę dziwnie się poczułam... Albo to moje sumienie daje mi znać uwierając za każdym razem. Mam więcej sekretów i kłamstw, które skrywam, że zaczynam w każdym widzieć własne grzechy. Carpe diem, Lucy... Tylko to mi pozostało.
- Tylko na kilka dni – odpowiedziałam stawiając walizkę.
Prawda jest dużo gorsza... Jestem już w trzydziestym tygodniu ciąży i każdy kolejny sprawia, że jestem coraz słabsza. Nie oszukuję się myśląc, że stanie się cud. Mój cud musiałabym okupić zbyt dużym ryzykiem, a tego nie zrobię. Decyzję podjęłam odmawiając aborcji. Mój syn, to wszystko co po mnie zostanie...
- Jeżeli nie masz nic przeciwko mojemu towarzystwu, to chciałbym lecieć z tobą. Miałem zamiar odwiedzić wkrótce Leonię, więc możemy to zrobić razem.
No i powiedzcie? Kim ja jestem, żeby odmawiać? Skoro Gabi zgodziła się, to ja nie miałam prawa zgłaszać sprzeciwu. Tym bardziej, że jeżeli nie razem ze mną, to chwilę po mnie Cristobal pojawi się w Nowym Jorku. Może to i lepiej? Po tym wszystkim co się stało, widok mnie i Cristobala powinien uspokoić Leonię.
Nie jesteśmy wrogami jak kiedyś, ale wspólne życie nie jest i nigdy nie było nam pisane. Można powiedzieć, że jesteśmy przyjaciółmi. Przyjaciółmi, którzy spodziewają się dziecka i jeszcze nie tak dawno temu sypiali ze sobą.
Kolejne chwile wydarte życiu do mojej kolekcji... Widok szczęśliwej siostry, gdy zobaczyła nas razem. Jej śmiech... Te jej cudowne oczy, których widok zabiorę ze sobą... Spędziłyśmy razem tak cholernie mało czasu. Nie winię już Cristobala o te cztery lata izolowania mnie od Leonii. Przeszłości nie zmienię, a jedyne co mogę zrobić, to zadbać o przyszłość i podarować im wszystkim lepsze wspomnienia.
Za namową Cristobala zdecydowałam się na nocny lot do Edynburga. Przynajmniej prześpię część drogi, a ostatnio coraz szybciej się męczyłam. Podjechaliśmy bezpośrednio na pas startowy, gdzie czekał już na nas odrzutowiec należący do Konsorcjum. Poczułam jak samolot zaczyna kołować na odpowiedni pas. Zerknęłam na zegarek obliczając, że powinniśmy wylądować w Edynburgu około drugiej po południu. Odetchnęłam głęboko zamykając oczy.
Tak niewiele czasu pozostało...
- Jesteś głodna?
Otworzyłam oczy. Samolot unosił się już w powietrzu, a pod nami widziałam oddalające się światła Nowego Jorku. Chyba na chwilę odpłynęłam.
- Nie, ale z chęcią bym się napiła.
- Jak chcesz to połóż się w sypialni. Widzę, ze kręgosłup daje ci się we znaki.
- To twój syn daje mi się we znaki – odpowiedziałam ze śmiechem i od razu dostałam porządnego kopniaka pod samo żebro. – Widzisz? – wysapałam z trudem.
- Połóż się, mi vida. Przyniosę ci coś do picia i możemy przespać lot.
Niby wszystko było między nami w porządku. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się... Jednak bliskość, którą udało się nam stworzyć zanim doszło do kłótni o przeprowadzkę do cholernego Meksyku, już nie powróciła. Cristobal spał ze mną, ale tak, jakby w ogóle go nie było. Przytulał się do mnie, póki nie zasnęłam, ale kilka razy przyłapałam go na tym, że myśląc, iż już śpię, po prostu wychodził z łóżka i już nie wracał.
Być może ta noc będzie jedną z ostatnich, które przyjdzie mi spędzić w jego ramionach.
Carpe diem, Lucindo Romero... To była moja ostatnia myśl, zanim otoczona ramionami Cristobala zapadłam w sen.
***
Przeciągnęłam się, czując dziwny zapach w powietrzu. Pachniało suchą trawą, kwiatami i deszczem. Jak w domu... Przez niedomknięte zasłony do sypialni wpadały ciepłe promienie słońca, które czułam na twarzy. Gdzieś z zewnątrz dotarł do mnie tak znajomy odgłos galopujących koni.
Cudowny sen... Śni mi się dom, ten prawdziwy, w Meksyku, a nie ten, który stworzyłam sobie z dziewczynami. Leżąc z zamkniętymi oczami staram się wciąż łapać te ulotne wrażenia płynące ze wspomnień. Zaplatając palce poczułam dotyk czegoś dziwnego. Zdziwiona otworzyłam oczy podnosząc w górę lewą dłoń. Co do cholery? Zamrugałam powiekami, jakbym tym samym chciała wymazać widok, który miałam przed oczami...
Na moim palcu widniała obrączka. Pieprzony złoty krążek, którego tam nie było, gdy kładłam się spać. Usiadłam gwałtownie w łóżku i prawie zwymiotowałam na podłogę widząc zupełnie obcy pokój...
Zerwałam się i dopadając do okna szarpnięciem zerwałam zasłonę. Zrobiło mi się słabo... To niemożliwe... To nie dzieje się naprawdę...
Wiedziałam! Wiedziałam, że nigdy nie mogę ufać Cristobalowi. Nigdy nie daje niczego za darmo. Zawsze oczekuje zysków nie biorąc nawet pod uwagę, że może stracić. Ten sukinsyn zawsze wygrywa.
Nawet teraz...
Jestem w pierdolonym Meksyku!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top