Rozdział 28 - Wciąż jesteś moja...

Cristobal

Uwierzcie... Trzymanie się od Alejandry na odległość wymagało ode mnie cholernie silnej woli i samozaparcia. Kompletnie zaskoczyła mnie wiadomość o jej ciąży i z początku byłem tak kurewsko szczęśliwy, że od razu z lotniska chciałem do niej jechać. Siedziałem w samochodzie, wpatrzony w jej zdjęcie na tym cholernym portalu plotkarskim, z idiotycznym uśmiechem na twarzy. Przynajmniej raz na coś się przydali ci pieprzeni dziennikarze, pomyślałem, podziwiając niewielką wypukłość, pod którą rosło nasze dziecko.

W chwili, gdy już miałem powiedzieć Sergio, żeby zawiózł mnie do Alejandry, przypomniałem sobie słowa Moniki. Czy to dlatego Alejandra ukrywała ciążę? Nie jestem, kurwa, głupi. Doskonale wiedziałem, kiedy zaszła w ciążę i wysyłając mi te pieprzone dokumenty rozwodowe wiedziała, że spodziewa się naszego dziecka. Mało tego, wiedziała o tym już od dawna i nie powiedziała mi o tym ani jednego pieprzonego słowa!

Przecież prędzej czy później bym się dowiedział. Alejandra jest osobą publiczną i nie było kurewskiej możliwości, aby ukryła coś takiego przed światem. Nie było takiej możliwości, żeby ukryła się przede mną. Nawet, gdyby rzeczywiście doszło do naszego rozwodu. Nie miałem zamiaru zostawić Alejandry. Rozwód rozwodem, ale ta kobieta należała do mnie i prędzej spaliłbym pół świata, niż pozwolił jej odejść ode mnie. Byłem gotów brać z tą kobieta ślub nawet co tydzień, jeżeli tylko tego zażąda.

Tak jak zawsze, gdy miałem do czynienia z Alejandrą, musiałem na nowo przemyśleć następne kroki. Dałem znać Rafaelowi, że wylądowałem i zadzwoniłem do kogoś, kto tak jak ja oczekiwał z niecierpliwością na powrót dziewczyn.

- Widziałeś? – odezwałem się, gdy tylko usłyszałem głos po drugiej stronie.

- Tak. Jestem już w Edynburgu.

- Doskonale. Prześlę ci adres mojego apartamentu. Musimy spotkać się i zaplanować ochronę. One idą na jakąś wystawę, może być gorąco, szczególnie po tym artykule w internecie.

- Jaka jest szansa, że zostaną w domu?

Nadzieja brzmiąca w jego głosie rozbawiła mnie jak jasna cholera. Szczeniak jeszcze nie poznał tych dziewczyn i nie ma jebanego pojęcia w co się władował. Mógłbym mu pomóc, wyjaśnić pewne sprawy... Ale kto mnie przeszkolił w zakresie radzenia sobie z kobiecym umysłem? W dodatku, gdy tych kobiet jest więcej niż byś sobie człowieku życzył, a jedna za druga poszłaby do bram piekła tylko po to, żeby nawrzucać samemu rogatemu?

- Powiedziałbym, że raczej zerowa – odpowiedziałem. – Ale jak chcesz, to możesz spróbować.

Słysząc po drugiej stronie ciężki oddech i zgrzytanie zębów wiedziałem, że miał nadzieję na inną odpowiedź.

- W porządku. Zorganizuję ochronę. Dogadujemy się z Navarro i resztą, czy działamy sami?

Chciałbym zobaczyć, jak poradzą sobie jego ludzie bez dodatkowego wsparcia ze strony miejscowych. Ich widok z pewnością zostanie zauważony, gdy tylko pojawiliby się przed klubem. Co jak co, ale Ariela pierwsza wyczułaby 'świeżą krew'. Jeszcze tylko tego brakuje, żeby wywołała konflikt na skalę międzynarodową.

- Razem z Navarro – zdecydowałem. – Jesteś gotowy zmierzyć się z nimi wszystkimi?

- Nawet z całą cholerną armia – zapewnił.

- Życzę szczęścia, Ramsay – rzuciłem. – Wszystkim nam się przyda.

Zorganizowanie tak daleko zakrojonej ochrony dla dziewczyn zajęło nam kilka godzin, ponieważ dogadanie się z pieprzonymi Cazadores potrafi wkurwić człowieka jak nie wiem co. Kurwa! Alejandra i jej bezpieczeństwo to moja pierdolona sprawa, a ci najemnicy mogą się walić. Gówno mnie obchodzi to, że są na swoim terenie. Tak długo, jak ta kobieta nosi moje nazwisko i należy do mnie, tak długo to ja decyduję co i jak.

Raul w końcu pogodził się z tym, choć mruczał pod nosem, że jego kobieta oskalpuje go, jeżeli coś stanie się pozostałym dziewczynom. Stałem wtedy otoczony przez czterech mężczyzn i zastanawiałem się, jakim kurewskim cudem te kobiety tak napieprzyły nam w głowach?

Napieprzyły? Niedopowiedzenie roku... Chyba nie chcecie wiedzieć jak się poczułem, gdy po czasie dowiedziałem się, że Alejandra pojechała do tej pieprzonej galerii bez odpowiedniej ochrony. Za każdym razem, gdy znika jak to ma w zwyczaju, mam ochotę rozpieprzyć wszystko w zasięgu wzroku. Łącznie z Sergio, który jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo Alejandry, ale widocznie sobie z tym, do kurwy nędzy, nie radzi.

- Szefie, przysięgam na Boga! Señora Alejandra wymknęła się nawet nie wiem kiedy. Ochrona nie zameldowała, że opuszcza budynek. Jak dla mnie, to tam musi być jakieś ukryte przejście, z którego za każdym razem korzystają.

- Gówno mnie obchodzi, czy faktycznie jest jakieś przejście, czy nie... Jak dla mnie mógłby być i sam pieprzony podkop. Waszym obowiązkiem jest pilnowanie mojej żony. Czy to jest, kurwa, jasne? – warknąłem i ma szczęście, że przez telefon niewiele mogłem mu zrobić. – Jeszcze jeden taki błąd...

- To się już nie powtórzy – zapewnił pośpiesznie.

Mam taką nadzieję, bo przysięgam, jeden rudy włos nie ma prawa spaść z jej głowy. Przez całą drogę do tej pieprzonej galerii przeklinałem w myślach. Po jaką cholerę tam pojechała i to w chwili, gdy prasa dostała jakiegoś pierdolonego wścieku. Uśmiechnąłem się... Z drugiej strony, czy mogłem marzyć o jeszcze większym szczęściu? Chyba najwyższy czas uświadomić ich i cały pieprzony świat, do kogo naprawdę należy Lucinda Romero.

Miałem zamiar wyciągnąć Alejandrę z wystawy tak szybko jak to będzie tylko możliwe. Nienawidziłem takich spędów i tych wielkich oczekiwań pokładanych w nowych artystach. Choć uczciwie muszę przyznać, że akurat ten cały ALRO niezaprzeczalnie ma cholernie wielki talent. Już na poprzedniej wystawie zauważyłem kilka jego prac, które pomimo wysokiej ceny jak na fotografie, postanowiłem kupić.

Nie wiem, czego spodziewałem się po tej wystawie, ale na pewno nie takich tłumów. Wkurwiony jak cholera, dołączyłem do Rafaela i pozostałych, zatrzymując się nieco z tyłu. Nie chciałem, aby moja obecność została odkryta zbyt szybko, choć dałbym głowę, że Alejandra wyczuła mnie. Widziałem jak nerwowo rozgląda się dookoła. Miałem dość ucieczek mojej kobiety i dość czekania, aż raczy usadzić tyłek w jednym miejscu. Szczególnie teraz, gdy powinna zadbać o nasze dziecko.

Plan jest prosty. Nie jestem jakimś neandertalczykiem, który za włosy zaciągnie swoją kobietę do jaskini. W końcu mamy dwudziesty pierwszy wiek i tak dalej. Pozwolę Alejandrze pozałatwiać swoje sprawy w Europie, nie powinno być tego dużo, zaledwie czas niezbędny na spakowanie walizek. Tak naprawdę, to mogłaby zostawić te wszystkie swoje szmatki, bo w domu czeka na nią nowa garderoba. Odrzutowiec stoi gotowy do startu, tylko jeszcze muszę dostarczyć na pokład moją krnąbrną małżonkę.

Tak, tak... Dobrze usłyszeliście. Dzięki Bogu, dalej jesteśmy małżeństwem. Tej pieprzony papierek, który podpisałem jest mniej wart niż sam papier, na którym był wydrukowany pozew rozwodowy, ponieważ Alejandra zataiła fakt, że spodziewa się dziecka. Tym bardziej, że to ona wystąpiła o rozwód. Rafael złożył już odpowiednie dokumenty, a ja znowu, kurwa, mogę oddychać...

Czas, o który tak się cholernie modliłem... Teraz mam go od cholery, ponieważ co jak co, ale dziecko związało nas mocniej i trwalej, niż pieprzone obrączki. Alejandra nie opuści mnie, a je nie pozwolę, aby mój syn i dziedzic wychowywał się z dala ode mnie i rodzinnego kraju.

Zanim jednak wrócę z Alejandrą do domu, musimy w końcu porozmawiać. Pieprzona Monica tak namieszała, że mam ochotę ukręcić suce kark. Ja okazałem się kretynem roku i przez cały ten czas, gdy ta kobieta krążyła dookoła mnie jak pieprzony szpiegowski satelita, nie zorientowałem się, że robi wszystko, aby zająć miejsce Alejandry w moim życiu i łóżku.

Drzwi do głównej sali, za którymi zniknęła Alejandra z przyjaciółkami otworzyły się, a tłum zaproszonych gości ruszył do przodu jak na komendę. No w końcu, kurwa, pomyślałem.

- Dobra panowie, zdaje się, że możemy już wejść. Załatwimy to szybko i zabieramy nasze panie do domu.

- Zaczekaj, Cristo, powinieneś o czymś wiedzieć – odezwał się nagle Rafael.

- Później, Rafa – machnąłem niecierpliwie dłonią. - Teraz obejrzymy te obrazki, o które było tyle szumu i wracamy.

Kompletna strata czasu, która oddzielała mnie od Alejandry, pomyślałem wchodząc do środka. Zamiast się szwendać i udawać zainteresowanie jakimiś pieprzonymi zdjęciami, powinienem być z Alejandrą w naszym apartamencie. Dość czasu już straciliśmy na jakieś pieprzone podchody i ignorowanie problemów.

- Cholera, dobry jest – przyznałem z niewątpliwym podziwem. Zaskoczyło mnie to, że po raz kolejny bohaterami byli ludzie. Zwykli ludzie, a nie cholerne widoczki z zachodem słońca, czy romantyczne miejsca. – Szkoda, że interesuje się tylko takim rodzajem fotografii. Z chęcią zleciłbym mu zrobienie zdjęć na hacjendzie i w moich hotelach.

- Nie lubisz portretów? – zapytał Raul.

- Nie jest to coś co powiesiłbym na ścianie w sypialni albo w salonie. Jak dla mnie trochę za spokojne, ale ogólnie robią wrażenie. Wszystkie są takie?

Rozejrzałem się i moją uwagę zwróciły kolejne drzwi, przez które goście przechodzili do kolejnego pomieszczenia. Ruszyłem za dobiegającym nas narastającym szeptem. Coś tam musiało na tyle zainteresować tych wszystkich ludzi, że...

Madre de Dios! Stanąłem jak porażony piorunem i nie byłem w stanie nawet oddychać. Z każdej ściany patrzyły na mnie anielskie istoty... Znałem je, a po minach towarzyszących mi mężczyzn mogłem się tylko domyślić, że doskonale wiedzieli, kto jest na zdjęciach. Na żadnym z nich nie było widać twarzy, ale my wiedzieliśmy... Były tu prawie wszystkie, nawet Leonia i Eleonor... Co mnie najbardziej zdziwiło to brak zdjęć Alejandry. Cholernie dziwne...

Na środku pomieszczenia wisiały w kręgu duże metalowe ramy, a na nich zdjęcia. Dokładnie sześć... Jakiś uścisk w piersi podpowiadał mi, żebym zignorował to i od razu wyszedł... Jednak coś ciągnęło mnie do tych zdjęć. Coś tak silnego, że ignorując podszepty intuicji stanąłem naprzeciwko, a mój wzrok od razu odnalazł to jedno jedyne, na widok którego przestałem na chwilę oddychać...

Ogłuszony, bez tchu wpatrywałem się w zdjęcie Alejandry. Zacisnąłem szczęki i ignorując stojących obok mnie mężczyzn, wyszedłem z sali. Nie byłem w stanie dłużej stać tam i patrzeć na to kurewskie zdjęcie Alejandry. Jej jedno jedyne zdjęcie na wystawie, podczas gdy podobizny pozostałych dziewczyn ozdabiały wszystkie ściany. To jedno wystarczyło za tysiące innych. Tęsknota... Każdy jeden atom Alejandry na tym zdjęciu krzyczał wręcz niewyobrażalną tęsknotą. Za kim?

Wciekły i rozgoryczony postanowiłem zaczekać na Alejandrę na zewnątrz. Wychodząc z galerii zatrzymałem się na chwilę przy stanowisku recepcji, gdzie uśmiechnięty właściciel tej budy zbierał laury pochwalne za kolejny jebany sukces pieprzonego ALRO. Kim, kurwa, jest ten facet? Jakim cudem zdjęcie Alejandry znalazło się na tej cholernej wystawie i dlaczego nikt mnie nie uprzedził?!

- Chcę kupić jedno ze zdjęć – warknąłem przerywając jego pieprzenie do jakiejś wypindżonej lalki. – Pan jest właścicielem, o ile się nie mylę?

Spojrzeli na mnie. Facet z wyraźnym wkurwieniem, że przerwałem mu podryw, a kobieta najpierw z ciekawością, która w ułamku sekundy zmieniła się w zmysłowy taniec pieprzonych rzęs i zębów, przygryzających usta. Chryste! Miałem takich widoków i spotkań po dziurki w nosie. Jeden i ten sam powtarzający się schemat. Czy te kobiety się klonują, czy jaki chuj?

- O której pracy mówimy?

- 'Tęsknota' – warknąłem.

Facet wyraźnie zaskoczony moim zachowaniem, przez chwilę nic nie mówił. Doskonale widziałem, jak oszacował mój garnitur i zegarek, i gdybym nie był tak wkurwiony powiedziałbym mu, że traci czas starając się dopisać do mnie odpowiednią ilość zer. To było, kurwa, niewykonalne dla jego małego rozumku.

- Te prace nie są na sprzedaż – zaczął coś pieprzyć. – Autor...

Wyciągnąłem książeczkę czekową. Byłem gotowy kupić nawet ten pierdolony budynek, łącznie z galerią, gdyby zaszła taka konieczność. Wiedziałem, że ten cały ALRO nieźle sobie liczy za te swoje pieprzone zdjęcia, ale nie pozwolę, aby jakiś napalony kutas kupił zdjęcie Alejandry i powiesił w swojej sypialni. To, że na zdjęciu nie widać dokładnie twarzy kobiety nie oznacza, że nikt nie wie, kim ona jest. Mi wystarczyło jedno spojrzenie...

- Proszę wpisać kwotę, która pana satysfakcjonuje – rzuciłem. – Pracę chcę mieć jak najszybciej u siebie. Mój prawnik skontaktuje się z galerią w celu ustalenie terminu.

- Ależ proszę pana! Tak nie wolno...

- Diabła tam, kurwa, nie wolno – warknąłem wyrywając czek. Wpisałem kwotę. Pieprzony fotograf zarobi dziś niezłą kasę, pomyślałem oddając skrawek papieru. – O ile się nie mylę, za chwilę dostanie pan kolejne propozycje odnośnie pozostałych pięciu zdjęć. Dobrze panu radzę przyjąć oferty, bo jak znam kupujących, nie będą tak mili jak ja.

Facet wyraźnie zdenerwowany zaczął otwierać usta, zapewne po raz kolejny chciał uraczyć mnie swoim odmownym bełkotem, ale jego uwagę przykuło coś za moimi plecami. A raczej ktoś i to pomnożony razy cztery. Ja swoje załatwiłem, pomyślałem wychodząc na zewnątrz i przy wtórze trzasków migawek i wrzasków dziennikarzy, wsiadłem do czekającego na mnie samochodu. I choć z natury byłem cholernie niecierpliwym facetem, oparłem się o siedzenie i zamykając oczy postanowiłem poczekać. Znowu...

Jak pieprzony książę na swojego uciekającego Kopciuszka...

***

Lucy

A mogło być tak, kuźwa, pięknie... Jak w pieprzonej bajce. Wszystkie złe moce pokonane, a ty dziewczyno wciskasz koronę na uszy, żeby ci jej nie zwiał wiatr, miecz pod pachę i do następnej bajki, ubić kolejnego potwora. Przeznaczenie chyba nie doceniło moich zdolności, skoro wciąż tkwię w jednej i tej samej historii, a potwór zdaje się być nieśmiertelny.

- Nie odpowiesz mi, żono?

Odetchnęłam głęboko starając się powstrzymać odpowiedni komentarz. Miłość miłością, ale czasami miałam taką ochotę przywalić temu facetowi, że nie macie pojęcia. Tym bardziej w tej chwili, gdy w niewielkiej przestrzeni samochodu, ta cholerna energia wręcz pulsowała między nami. Każdy jeden włosek na moim ciele stał jak żołnierz na warcie, reagując na każdy oddech i ruch Cristobala.

To cholernie niesprawiedliwe, że kobiety w czasie ciąży są tak podatne na działanie hormonów. Płaczemy na głupich reklamach części samochodowych, a wściekamy się na łzawych historiach miłosnych. Przynajmniej ja tak mam.

Nie pytajcie mnie o te inne sprawy związane z cudownym stanem błogosławionym, bo jedno mogę wam tylko powiedzieć. To nie ma nic wspólnego z błogosławieństwem. To czarne moce rządzą naszymi ciałami, budząc demony w nas, biednych kobietach.

Mogłam się domyśleć, że po ukazaniu się wiadomości o mojej ciąży, Cristobal pojawi się w Edynburgu, choć nie spodziewałam się go aż tak szybko. Minęło zaledwie kilka godzin, do licha, a on już krąży nade mną. Nie miałam czasu przygotować się mentalnie, a czując co się dzieje z moim ciałem w jego obecności, jestem zdecydowana ograniczyć nasz kontakt do bezwzględnego minimum.

- Cześć – mruknęłam odwracając wzrok. Bezpieczniej będzie patrzeć na to co jest za oknem. – Co robisz w Edynburgu?

- Tylko tyle masz mi do powiedzenia, żono? – warknął.

Jeżeli gdzieś tam, bardzo głęboko we mnie tliła się jakaś iskierka nadziei, że Cristobal jeszcze nie wie o mojej ciąży, a co ważniejsze, zdążył już poślubić swoją uroczą narzeczoną, to właśnie straciłam wiarę w cuda. Zwrócił się do mnie trzy razy i trzy razy z jego grzesznych ust padło to cholerne słowo żona. Ale nie ze mną te numery, de la Hoja, pomyślałam zaciskając pięść.

Ślubu jeszcze niestety z nią nie wziął, ale zmajstrował jej dziecko w tym samym czasie. Taka, cholera jasna, kumulacja potomków. Sam przecież powiedział, że uwielbia sposób w jaki dzieci są powoływane na ten świat i zaręczam, że nie miał na myśli zapłodnienia in vitro. To chyba cud, że przez tyle lat nie zapłodnił każdej ze swoich kochanek. Powinnam uważać się za szczęściarę? No niekoniecznie...

- Posłuchaj... Jestem zmęczona i nie mam siły kłócić się z tobą – powiedziałam odwracając się do Cristobala.

Światła latarni wpadały do środka rozjaśniając co chwilę ciemne wnętrze samochodu. Cristobal siedział przodem do mnie, z ramieniem wyciągniętym na oparciu. Spod rozpiętej marynarki wyłaniała się śnieżnobiała koszula z rozpiętymi górnymi guzikami. Zacisnęłam uda ignorując tępe pulsowanie w dole brzucha.

- Coś ci się szczególnie podoba, kochanie? – wymruczał jak leniwy kot tym zmysłowym głosem, który postawił na baczność wszystkie moje hormony.

- Raczej nie – odpowiedziałam modląc się, aby nie zauważył jak moje ciało zareagowało.

Cichy, ochrypły śmiech wypełnił samochód. Podziałał na mnie jak wyładowanie elektryczne, pełznąc wzdłuż kręgosłupa prosto między nogi. Przygryzłam język powstrzymując jęk czystej przyjemności, gdy bolesne pulsowanie w dole brzucha rozeszło się falami po moim ciele.

Dlaczego, do cholery, on musi być tak diabelnie seksowny? Może, gdyby miał brzuszek od nadmiernej ilości piwa, albo łysinę, czy dwa zakola w tych czarnych jak sadza włosach, przestałabym reagować jak napalona nastolatka? Zdecydowanie nie powinien się też w ogóle odzywać, nosić ciemne okulary, bo te przeszywające spojrzenie tęczówek w kolorze gorzkiej czekolady, nie dawało dziewczynie żadnych szans na utrzymanie bielizny na sobie. Ogólnie... Miłość to cholerny ból...

Zmuszając się do skoncentrowania wzroku na umykającym za szybą widoku, zdałam sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze, to nie 'Kuara', którą przyjechałam i zdecydowanie, to nie Ross siedział za kierownicą. Po drugie, budynek, pod którym właśnie się zatrzymaliśmy, to nie klub 'Falen Angeles'.

- Co do licha... - warknęłam widząc jak w stronę samochodu zmierzają czterej mężczyźni.

- Zapraszam, kochanie – zwrócił się do mnie Cristobal otwierając drzwi po swojej stronie.

- Zawieź mnie do klubu.

- Najpierw porozmawiamy.

- Jestem zmęczona. Porozmawiamy jutro – upierałam się wbijając plecy w oparcie.

Nie ma cholernej możliwości, że dobrowolnie wysiądę. Przecież nie będzie się szarpał z ciężarną kobietą, prawda? W lofcie w każdej chwili mogłam wyprosić Cristobala i tyle. Tutaj, na jego terenie, będę skazana na niego. Poza tym jest środek nocy!

Po raz pierwszy od chwili, gdy zdałam sobie sprawę, że nie jestem sama w samochodzie, miałam okazję lepiej przyjrzeć się Cristobalowi. Światło wpadające do środka z oświetlonego jak bożonarodzeniowa choinka holu budynku, padło na twarz mężczyzny. Wyglądał na zmęczonego, ale kto nie byłby zmęczony mając w domu tak roszczeniową zołzę jak Monica Santos? Nawet święty by z nią nie wytrzymał, a co dopiero taki facet jak Cristobal.

Odwróciłam głowę wbijając wzrok w budynek wielkiego apartamentowca po mojej stronie. Po jakie licho wciąż katuję się ich związkiem? To nie moja sprawa, jak sobie radzi Cristobal, a jedyną sprawą, którą ewentualnie mogę się interesować jest to, jak Monica będzie traktowała Leonię. Reszta to nie mój cyrk i nie moje małpy. Usłyszałam głębokie westchnięcie, po czym drzwi zostały delikatnie zamknięte.

Widzicie? Można? Można. Wystarczy posłuchać głosu rozsądku.

Rozsądku, który właśnie wyleciał przez otwarte po mojej stronie drzwi. Nie zdążyłam nawet pisnąć, gdy silne ramiona oplotły moje ciało wyciągając z wnętrza samochodu.

- Jesteś cholernie uparta, kochanie – mruknął Cristobal w moje włosy idąc dziarsko w stronę wejścia.

- Do cholery... Postaw mnie! – próbowałam odepchnąć się od gorącego ciała, do którego przyciskał mnie Cristobal. Jeszcze tylko tego brakuje, żeby zobaczył nas jakiś zabłąkany fotograf. - Chcę wrócić do domu.

- O niczym innym nie marzę, skarbie – rzucił ze śmiechem wnosząc mnie do windy.

- Do cholery, Cristobalu, puść mnie – warknęłam uderzając pięścią w twardą jak stal pierś.

- Nigdy. Nigdy więcej już cię nie puszczę...

Poderwałam głowę czując gorący oddech i zaciskające się na mnie ramiona. Jezu! Oczy Cristobala płonęły jak dwie pochodnie, których nie odrywał od mojej twarzy. Czułam każdy jego głęboki oddech i każde uderzenie serca. Ten ogień... To pragnienie, które właśnie obnażał przede mną, a które płonęło w głębi jego oczu.

Odwróciłam wzrok... Nie, to tylko złudzenie. To tylko wytwór mojej cholernej wyobraźni. Takim wzrokiem mężczyzna patrzy na ukochaną kobietę, bez której nie potrafi żyć. To hormony, przekonywałam to miękkie serce, które starało się przekonać rozum do swoich racji. Cristobal nigdy na mnie tak nie patrzył...

- Cholernie za tobą tęskniłem – wyszeptał parząc swoim oddechem moje usta.

Te. Cholerne. Hormony! Dosłownie czułam jak zaczynam się gotować z przepełniającego mnie pożądania. To nie tak miało wyglądać, na Boga! Rozmowa z Cristobalem miała być spokojna, logiczna i bez tego całego cyrku w postaci pieprzonej chcicy! Przecież ten facet ma cholerną narzeczoną, na litość boską!

- Przestań – odwróciłam głowę wbijając wzrok w jakiś niezidentyfikowany punkt w ścianie windy. – Nie powinieneś tak mówić.

- Porozmawiamy o tym później, kochanie – wyszeptał w chwili drzwi windy rozsunęły się z cichym szumem.

Dyskretnie oświetlony hol prowadził prosto do salonu połączonego z nowocześnie wyposażoną kuchnią. Olbrzymia przestrzeń i oszałamiający widok na miasto były naprawdę niesamowite.

- Czy mógłbyś w końcu przestać mnie nosić – syknęłam ze złością. – Mam nogi i mogę chodzić sama.

To nie tak, że mi to jakoś strasznie przeszkadzało, czy coś. Przecież każda kobieta uwielbia czuć się jak mała kruszyna w ramionach mężczyzny, czuć się dla niego ważna i delikatna. To raczej reakcji własnego ciała na bliskość Cristobala zaczynałam się obawiać i sądząc po uśmiechu, z jakim spojrzał na mnie mogłam się tylko domyśleć, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co się ze mną dzieje. Ja tam wiem swoje... Hormony...

- Twojemu ciału podoba się, gdy jestem tak blisko – wyszeptał zerkając z uśmiechem na moje piersi. – Powiedziałbym, że nawet bardzo...

Przesadził! Zaparłam się rękami o twardą klatkę piersiową i ignorując nagłe napięcie mięśni pod palcami, starałam się odepchnąć od siebie Cristobala. Jego słowa, zapach i to jak na mnie działał, doprowadzało mnie do szaleństwa. Chyba wolałam się z nim kłócić, niż być narażoną na działanie słynnego uroku de la Hoja.

- Zarozumiały bufon – syknęłam.

- Jesteś piękna, gdy się tak na mnie złościsz, żono.

- Cristobal, do cholery! Czy możesz z łaski swojej mnie postawić? Kręci mi się w głowie – warknęłam.

O dziwo, moje małe kłamstwo poskutkowało. Połowicznie, co prawda, ale został osiągnięty jakiś postęp. Zamiast stanąć na własnych nogach, zostałam posadzona na miękkiej sofie stojącej naprzeciwko panoramicznego okna. Przez sekundę twarz Cristobala znalazła się tak blisko, że czułam na ustach jego oddech. Przesunęłam językiem po spierzchniętych ustach, a słysząc głęboki oddech zerknęłam w ciemniejące tęczówki.

- Przestań tak na mnie patrzeć – wyszeptałam odwracając gwałtownie głowę.

Chryste! To będzie ponad moje siły. Cristobal działał na mnie jak żaden inny mężczyzna. Jednym spojrzeniem tych oczu w kolorze gorzkiej czekolady, jednym dotykiem, czy ochrypłym głosem, z którym wyszeptał teraz moje imię zamieniałam się w jedno wielkie trzęsawisko emocji i pragnień. Chciałam przywołać w pamięci wszystkie złe wspomnienia, które mogłyby pozwolić mi obronić się przed nim i tym, co wyprawiał z moim ciałem. Cokolwiek, do cholery!

Zamiast tego w mojej pamięci wciąż były te jego cholerne oczy, w których płonął ogień...

Dlaczego on tak na mnie patrzy? Nawet tamtego pamiętnego dnia w jego oczach nie było tego żaru, z którym teraz zawłaszczał moje ciało. Dokładnie. Zawłaszczał... Prawda uderzyła mnie w twarz jak zaciśnięta pięść. To nie o mnie mu chodzi, tylko o dziecko, które rośnie pod moim sercem. Tylko tego chce. Potomka, dziedzica fortuny de la Hoja...

- Alejandro? Co się stało?

Odetchnęłam głęboko starając się nie zwracać uwagi na zapach Cristobala, który klęcząc przede mną bacznie przyglądał się mojej twarzy. Byłam tak cholernie zmęczona, że nie potrafiłam logicznie myśleć, a co dopiero mówić o potyczkach z tym mężczyzną.

- Jestem zmęczona – odpowiedziałam spokojnie starając się uspokoić dziko bijące serce. - Czy mógłbyś odwieźć mnie do klubu?

- Raczej nie, kochanie – odpowiedział po chwili milczenia, przeszywając mnie spojrzeniem. – Odwiozę cię rano.

- Raczej nie? Co to ma znaczyć, do licha? – odsunęłam się jak najdalej od ciepła bijącego od Cristobala. Czy on zawsze był taki gorący?

- Jest już późno, Alejandro – stwierdził spokojnie wzruszając ramionami.

- To po cholerę mnie tutaj przywiozłeś? – warknęłam ze złością wstając.

Powinnam urządzić mu dziką awanturę już w samochodzie, a nie spokojnie dać się przywieźć do miejsca, które kojarzyło mi się tylko z jednym z jego cholernych podstępów. Jakby tego było mało, sytuacja była tak cholernie podobna, że nic tylko walić w tę przystojną twarz, żeby się w końcu ogarnął i przestał zachowywać jak palant.

Pamiętacie ten wieczór? Poprzednia wystawa, zaproszenie na kolację pod pretekstem rozmowy, a potem co? Pieprzony środek nasenny w winie i ta cholerna malinka na szyi przed spotkaniem z prawnikami i efekt jest taki, że wciąż niestety tkwimy w tej parodii zwanej małżeństwem. Tak cholernie niewiele brakowało, żeby wszystko skończyło się bez zbytnich komplikacji. Niecałe dwa tygodnie... Czy ja naprawdę tak wiele oczekiwałam od życia? Pieprzonych dwóch tygodni, po których jedyną rozmową, jaką odbyłabym z byłym już mężem byłoby ustalenie wizyt i te wszystkie logistyczne sprawy.

Ironia... Mój niestety jeszcze nie były mąż, po kolejnej już wystawie przywiózł mnie do swojego cholernego penthousu. Po jaką cholerę, nie wiem...

Dobra, na razie nie będę się zagłębiała w zatajenie w dokumentach rozwodowych pewnej ważnej informacji... Och, dlaczego, do licha, nie miałam czasu, żeby porozmawiać z Arii o wszystkich związanych z tym skutkach prawnych? Wiem, że w tej chwili nie mam co liczyć na polubowne załatwienie sprawy. W głębi serca liczyłam na to, że Monica zdąży w tym czasie zaciągnąć Cristobala do ołtarza. Przecież była tak zdesperowana, żeby wykopać mnie z życia swojego kochanka, że posunęła się nawet do szantażu. Cholera! Nieudolna suka, która nie potrafiła doprowadzić sprawy do końca przez dziewięć tygodni...

Wiem, że może jestem niesprawiedliwa... Równie dobrze to przez Cristobala mogło nie dojść do ich ślubu. Cholera... Jestem już tak zmęczona, że nie wiem co plotę. Najbezpieczniej będzie, gdy wrócę do klubu sama. Mogę zadzwonić... Albo i nie, bo za cholerę nie wiedziałam, gdzie jest moja torebka.

- Szukasz czegoś, kochanie?

Kątem oka zobaczyłam stojącego z założonymi na piersi ramionami mężczyznę, który przyglądał mi się z tym durnym uśmiechem, który już niejeden raz chciałam zmazać mu z twarzy. No i z czego taka radocha, de la Hoja?

- Gdzie jest moja torebka? – jestem pewna, że miałam ją w samochodzie...

- Wybierasz się gdzieś, skarbie?

Nie reaguj na to Lucy, upominałam się w myślach, choć zachowanie spokoju graniczyło z cudem. Te jego przytyki w stylu kochanie, skarbie, że nie wspomnę o żono... Podnosi mi ciśnienie i jak się nie opanuję zaraz powiem, albo zrobię coś, czego mogę żałować.

- Torebka. Gdzie jest? – zapytałam stając w bezpiecznej odległości dodatkowo oddzielona od Cristobala szeroką sofą.

- Została w samochodzie.

- Doskonale – stwierdziłam ruszając w stronę windy.

Niestety, jeżeli miałam nadzieję wydostać się z tego miejsca bez żadnych większych problemów, spotkała mnie przykra niespodzianka. Ta cholerna winda nawet nie miała zamiaru się otworzyć. Sukinsyn zablokował ją!

Teraz... Mogłabym zacząć się z nim kłócić, wyzywać i co tam jeszcze. Tylko powiedzcie mi, po jaką cholerę i co by mi to dało? Skoro Cristobal przywiózł mnie tutaj i uniemożliwił powrót, to za nic w świecie nie odstąpi od tego, co sobie w tej czarciej głowie zaplanował.

Zdjęłam buty, dziękując Bogu za chłodne marmurowe kafelki pod obolałymi stopami i nie patrząc na Cristobala skierowałam się w stronę schodów na piętro. Jeśli mam spędzić tutaj noc, nie będę spała na kanapie, choćby nie wiem jak była wygodna. Aż tak bardzo nie mam zamiaru cierpieć, nawet kosztem dania Cristobalowi nauczki i zadrapania jego sumienia.

Pieprzyć sumienie. Ważniejsze wygodne łóżko.

Minęłam główną sypialnię nie zaszczycając nawet jednym spojrzeniem uchylonych do niej drzwi. Byłam tutaj zaledwie drugi raz i nie miałam pojęcia, gdzie znajdują się sypialnie gościnne. Idąc korytarzem zaglądałam do każdego mijanego pokoju. Siłownia, salon, gabinet... Dwie sypialnie, ale jak dla mnie zdecydowanie za blisko pokoju Cristobala. Kolejny korytarz i w końcu sukces! Niewielka sypialnia, do której weszłam była idealna. Trzasnęłam za sobą drzwiami, dając tym samym znak, że nie życzę sobie żadnych intruzów i rzucając na podłogę buty rozejrzałam się po wnętrzu.

Jasne ściany z szarozielonymi dodatkami i grafitową pościelą na łóżku, nieliczne meble, a przede wszystkim łazienka, pomyślałam z uśmiechem wchodząc do środka. Poleżałabym sobie w ciepłej wodzie, ale obawiałam się, ze mogłabym zasnąć w wannie. Zrzucając z siebie sukienkę weszłam pod prysznic z ulgą witając ciepłe strumienie wody. Ze zdziwieniem zauważyłam stojące na półce kosmetyki. Dokładnie takie, jakich używałam od lat... Co, do licha?

Owinięta puszystym szlafrokiem, który jakby tylko czekał na mnie, przeszłam do sypialni. Po drugiej stronie zauważyłam garderobę i z ciekawości weszłam do środka. Światło zapaliło się, gdy tylko przekroczyłam próg. Wstrzymałam oddech patrząc na rzędy wieszaków wypełnione ubraniami. Czyżby to była sypialnia Leonii? Tylko dlaczego wszystkie ubrania miały jeszcze metki? Dla pewności sprawdziłam szuflady, znajdując w nich nowiusieńkie komplety bielizny.

- Sukinsyn – mruknęłam pod nosem.

Cristobal dokładnie wszystko zaplanował. Jak zawsze zresztą. Wiedział, że przywiezie mnie do swojego apartamentu i że wybiorę pokój jak najdalej od niego. Wszystkie rzeczy znajdujące się w garderobie nie dość, że były nowe, to dokładnie w moim rozmiarze. Dlaczego Cristobal wydał fortunę na ubrania dla kobiety, która nic dla niego nie znaczyła? Ma Monicę i dziecko, które ona mu urodzi, po jakie licho wciąż tkwi w moim życiu? Dobra, będziemy mieli dziecko i w związku z tym na zawsze w jakiś sposób zostaniemy ze sobą związani. Nie mam zamiaru utrudniać kontaktów Cristobala z dzieckiem, ale bądźmy szczerzy... On mieszka w Meksyku, a ja w Szkocji i nie chcę zmienić tego stanu rzeczy. Poza tym, jakoś niespecjalnie rajcuje mnie perspektywa widywania Moniki, a tego mogę się spodziewać, gdybym się przeprowadziła. Z pewnością kilka pierwszych lat będzie trudnych i znalezienie najlepszego sposobu widywania się z Cristobala z dzieckiem nastręczy nam niejednej kłótni, ale nie wyobrażam sobie, aby zabrał moje dziecko do Meksyku, gdzie byłoby narażone na złośliwości Moniki.

Do licha... Czym ja się martwię? Minie jeszcze kilka lat, zanim będziemy musieli zmierzyć się ze wzajemnymi oczekiwaniami. Na razie postanowiłam odłożyć najistotniejsze pytania na inną okazję. Wybrałam pierwszy z brzegu komplet bielizny i zrzucając ręcznik założyłam na siebie. Mruknęłam z przyjemnością czując chłodny dotyk satynowej pościeli na moim rozpalonym ciele.

To był cholernie wyczerpujący dzień...

***

Cristobal

Najbardziej uparta kobieta na tym cholernym świecie... Gdyby nie była w ciąży, już na wstępie sprałbym jej ten seksowny tyłek. Za to, że zostawiła mnie na cholernie długie tygodnie, za to, że ani razu nie odpowiedziała na dziesiątki wiadomości, które jej wysłałem, a przede wszystkim za to, że tak cholernie łatwo uwierzyła w kłamstwa Moniki. Ale zaraz... Czy ja nie zrobiłem dokładnie tego samego? Nie mam prawa oceniać Alejandry, tyle, że cholernie boli brak zaufania. Ona jedna zna mnie jak nikt inny i powinna wiedzieć...

Stałem przed łóżkiem w gościnnej sypialni i patrzyłem na pogrążoną we śnie kobietę. Moją kobietę, która nosiła pod sercem nasze dziecko. Zacisnąłem pięści przypominając sobie, kiedy zostało poczęte. Kurwa! Tamta noc...

Do końca życia, do ostatniego oddechu będę pamiętał o tym, co zrobiłem. W snach wciąż widzę związaną kobietę, jej wystraszone szmaragdowe oczy i plamę krwi na pościeli. Katuję się każdym zapamiętanym siniakiem i śladem palców, jaki zostawiłem na jej nieskazitelnym ciele. I ty się jeszcze, kurwa, dziwisz facet, że nie powiedziała ci o dziecku, zaśmiałem się gorzko w myślach. Nawet nie chciałem pamiętać naszej kłótni przed ślubem Raula. To co wtedy powiedziałem...

Dios! Wiem, że wypomni mi moje własne słowa i to szybciej niż bym chciał. Alejandra jest wojowniczką. Będzie ze mną walczyła na każdym kroku. Sprawę z Monicą wyjaśnię jak najszybciej, bo tylko to w tej chwili uniemożliwia mi dalsze kroki. Alejandra jest przekonana, że ta suka jest ze mną w ciąży...

Szlag by to trafił... Sam zapracowałem na opinię, jaką ma o mnie. Każdym jednym zdjęciem w tych pieprzonych gazetach, które ukazywały się przez sześć lat naszego małżeństwa. Czy uwierzyłaby, gdybym wyznał jej prawdę? Wątpię. Czasami naprawdę warto jest schować dumę do kieszeni i po prostu błagać o drugą szansę, a nie udawać kogoś, kim się do diabła nie jest, pomyślałem biorąc w ramiona śpiącą Alejandrę. Nie ma takiej możliwości, żeby spała w cholernej gościnnej sypialni. Jej miejsce jest w naszym łóżku.

Kładąc się obok jedynej kobiety, którą będę kochał w swoim życiu, pomyślałem, że życie to cholerna suka, która kąsa aż do krwi. Miałem w ramionach i we własnym łóżku kobietę, dla której biło mojej serce. Moje życie. Dotknąłem dłonią niewielkiej wypukłości, przesuwając palcami po ciepłej skórze. Dziecko... Maleńka istotka, która połączy nas na zawsze. Kurwa, byłem tak cholernie szczęśliwy, że chwilami miałem wrażenie, że z tego szczęścia rozerwie się moje serce. W końcu miałem pewność, że Alejandra zostanie ze mną.

Wtulając twarz w wilgotne włosy odetchnąłem zapachem ciała mojej kobiety.

To będzie cholernie długa i wyczerpująca noc...

***

Lucy

Budząc się rano przez chwilę miałam wrażenie, że dopadło mnie pieprzone deja vu... Ta sama sypialnia, w której na pewno się nie położyłam ostatniej nocy i ten sam facet, który położył mnie do swojego łóżka, jakby miał do tego prawo. Gdyby nie ta cholerna winda, którą Cristobal zablokował, już dawno by mnie tutaj nie było. Chryste! Zamknęłam oczy uderzając dłonią w mokre kafle, po których spływała woda. Mogłam się domyślić, że ten uparty i wkurzający facet postawi na swoim i zatarga mój śpiący tyłek tam, gdzie chce. Mam na myśli jego łóżko, w którym obudziłam się kilkanaście minut temu, opleciona jak bluszcz ramionami Cristobala.

Dlaczego on mi to robi? Dlaczego nie pozwala zapomnieć? Dlaczego daje mi wspomnienia, których wcześniej nie miałam, a które teraz wciąż do mnie wracają, torturując?

- Alejandro?

Zamknęłam oczy słysząc głos Cristobala. Chwała Bogu zamknęłam drzwi, w przeciwnym wypadku zapewne miałbym już towarzystwo w łazience, pomyślałam. Z drugiej strony, ten facet nigdy nie należał do cierpliwych, więc w każdej chwili może po prostu wyważyć drzwi i tyle. W końcu jest u siebie i to co robi ze swoją własnością to jego sprawa.

- Alejandro, wyjdź, albo wyważę drzwi...

Słyszycie? Dokładnie o tym mówiłam przed chwilą i po prostu uwierzcie, że jest do tego zdolny.

- Minuta – westchnęłam wycierając się w pośpiechu.

- Alejandro!

Kurwa! Czy ten facet nie na pieprzonego zegarka? Jak mówię minuta, to minuta, a nie dziesięć sekund!

Zacisnęłam pasek szlafroka, jakbym zawiązywała obi na kimonie i zaciskając szczękę otworzyłam drzwi. I pierwsze co chciałam zrobić...  To uciec jak najdalej. Ludzie, dajcie mi siły!

Jezusie! Te tatuaże! Wcześniej zauważyłam tylko ten na lewej dłoni, ale na Boga! Cristobal miał pokryte kolorowym tuszem obydwie ręce, aż po ramiona. Wbiłam paznokcie w dłonie powstrzymując się przed dotknięciem każdego jednego. Czy one coś znaczą, czy są tylko zwykłymi rysunkami? Jedno jest cholernie pewne. Cristobal de la Hoja i bez tych cholernych tatuaży pozbawiał mnie tchu i zdrowego rozsądku. Teraz, mając wciąż przed oczami jego ciało pokryte przeklętymi tatuażami, prawie się śliniłam. Takie widoki dla ciężarnych kobiet powinny być zakazane, tak samo jak picie alkoholu, przysięgam!

- Alejandro, dobrze się czujesz?

Otworzyłam oczy mrugając powiekami. Moje spojrzenie jak zaczarowane spoczęło na ramionach Cristobala. Jednak nie przewidziało mi się... One nadal tam są. Znaki, jakieś symbole i litery. Chyba japońskie, choć nie miałam pewności.

- Czy mógłbyś się ubrać? – zapytałam patrząc gdzieś ponad ramieniem Cristobala. Tak będzie bezpieczniej. Jak najszybciej muszę wydostać się z tej pułapki, którą na mnie zastawił. – Chciałabym wrócić do klubu.

- Najpierw porozmawiamy.

No masz ci babo... To nie będzie dobry dzień, jęknęłam czując jak moje ciało reaguje na tego półnagiego diabła. Już nawet nie chciało mi się tracić energii na wszczynanie kłótni z Cristobalem. Teraz, kiedy każdy jej gram będę potrzebowała na powstrzymanie samej siebie przed popełnieniem największego błędu w życiu. W dodatku znajdowaliśmy się w sypialni, ja w szlafroku, on w tych cholernych spodniach dresowych, które tak seksownie odsłaniały opalone ciało.

Seksownie? Ludzie trzymajcie mnie, bo to niedopowiedzenie stulecia. Wyobraźcie sobie naprawdę, ale to naprawdę przystojnego faceta. Takiego, na widok którego majtki same spadają, a w głowie pojawiają się same kosmate myśli. Dodajcie do tego ciało jak marzenie, wyrzeźbione co do jednego malusieńkiego mięśnia, szerokie ramiona, w których każda kobieta czułaby się bezpieczna, te cholerne mięśnie brzucha, które miałabym ochotę polizać, cudownie opięte opalona skórą, a do tego te cholernie seksowne tatuaże.

Przepadłam w szpilkach... Jak mam rozmawiać z tym mężczyzną, skoro w zasięgu wzroku jest cholerne łóżko, a w myślach, konwersacja znajduje się na szarym końcu? To dzikie pulsowanie w dole brzucha z każdą chwilą spędzoną z Cristobalem nabierało mocy. Pieprzone hormony! To ich wina! Pamiętaj, ten facet to nic dobrego i przekonałaś się o tym na własnej skórze, dziewczyno. Ma narzeczoną, prawie żonę, która jest w ciąży i zdrada nie jest czymś, co spędzałoby mu sen z powiek. Zdradzał będąc twoim mężem, to będzie zdradzał Monikę, ale ja, do cholerny, nie mam zamiaru być częścią tej popieprzonej relacji.

Dla mnie wierność w związku jest najważniejsza i nie wiem na co liczy Cristobal, ale jeżeli chce zaciągnąć mnie do łóżka, to spotka go bardzo przykra niespodzianka.

- W porządku. Możemy porozmawiać przy śniadaniu, ale potem chciałabym wrócić do siebie.

Chyba nie bardzo spodobały się Cristobalowi moje słowa. Zauważyłam jak zacisnął pięści, a w oczach pojawił się mrok. Przecież mnie nie uwięzi w swoim mieszkaniu, na litość boską! Wiem, że nie ominie mnie rozmowa, ale jak Cristobal będzie dalej zachowywał się jak pieprzony pies ogrodnika, to przysięgam, zawinę się szybciej niż zdąży nawet o tym pomyśleć i do końca ciąży pozostanę poza jego zasięgiem. Nawet, gdybym musiała zamieszkać w cholernym samolocie.

Nie zdziwiłabym się, gdyby wychodząc, Cristobal trzasną drzwiami. Wściekłość dosłownie wypełniała powietrze z każdym jego oddechem. Nie wiedziałam ile zostało mi czasu, ale znając Cristobala, zaraz zjawi się ponownie. Szybko przejrzałam zawartość garderoby, z żalem stwierdzając, że wybór niestety mam bardzo ograniczony z uwagi na mój brzuszek. Widocznie ubrania, które się tu znajdowały zostały kupione kilka miesięcy temu. W końcu mój wybór padł na luźną koszulę i długą spódnicę z gumką w pasie. Nie wyglądało to najgorzej, ale przede wszystkim było wygodne. Zamiast szpilek, włożyłam balerinki, oczywiście kupione specjalnie dla mnie i biorąc głęboki oddech wyszłam z sypialni.

Już na korytarzu poczułam zapach świeżo zaparzonej kawy. Przyzwyczaiłam się do braku tego napoju bogów w moim życiu, ale jej zapach wciąż sprawiał, że aż mruczałam jak kotka.

Natomiast widok Cristobala de la Hoja w kuchni robiącego śniadanie to coś czego nigdy wcześniej nie widziałam. Chyba nigdy nie przywyknę do widoku tego mężczyzny... Bez znaczenia, czy ubrany w szyty na miarę garnitur, czy jak choćby teraz, w sprane jeansy i zwykły T-shirt, ten mężczyzna po prostu zapierał dech w piersi. Nic dziwnego, że kobiety ustawiały się w kolejce do jego łóżka, pomyślałam zagryzając usta. Cristobal emanował tak cholernie zmysłowym magnetyzmem, że naprawdę trudno było się oprzeć.

- Zapraszam, kochanie...

Dosłownie oklapłam jak balon... Jakby to powiedziała Arii... Należy dokonać przeszeregowania, bo w tym stanie, w jakim się obecnie znajdowałam, zdecydowanie byłam na przegranej pozycji. Wszystkie moje myśli były wypełnione tym mężczyzną, który jak nikt inny potrafił wprawić moje ciało w szaleńcze pragnienie. Jak mam z nim rozmawiać?

Szybko i konkretnie, Lucy. Nic innego nie wchodzi w grę, o ile nie chcesz ponownie zwiedzić sypialni Cristobala...

- Dziękuję. Dla mnie tylko tost.

- Alejandro – zaczął tonem nagany, ale nie dałam mu szansy rozwinąć tematu.

- Czy naprawde chcesz się teraz o to kłócić?

- Powinnaś zjeść porządne śniadanie – upierał się patrząc na mnie z góry.

- Jest za wcześnie. Nie jestem jeszcze głodna.

- Mimo... Dobrze. Ale obiecaj mi, że potem zjesz.

W tej chwili gotowa byłam obiecać mu wszystko. Nawet cholerny pokój na świecie. Każda sprzeczka z Cristobalem to dodatkowe minuty spędzone w jego towarzystwie, a ja naprawdę nie wiedziałam, jak długo jeszcze uda mi się ignorować własne zdradzieckie ciało.

- Masz to jak w banku – zapewniłam sięgając po talerz z tostami.

Czułam jak bacznie mi się przygląda. Koniec świata z tym facetem. Założę się, że w myślach już policzył ile kalorii wepchnęłam w siebie i ile jeszcze powinnam spożyć do końca dnia. Ciekawe... Czy Monikę też tak pilnuje, czy to tylko ja mam takie pieprzone szczęście? Na wspomnienie o tej suce, poczułam jak wszystko staje mi w gardle. Z trudem przełknęłam popijając sokiem. Okazanie słabości, nawet w postaci nieoczekiwanych porannych mdłości, nie wchodziło w grę. Nie teraz i nie z tym mężczyzną.

- Dziękuję, już więcej nie dam rady – odsunęłam talerz jak najdalej od siebie i unikając uważnego spojrzenia Cristobala czym prędzej wstałam. – Nie przeszkadzaj sobie. Poczekam, aż skończysz.

Uciekanie przed Cristobalem stało się dla mnie jakąś pieprzoną tradycją. Już nawet nie pamiętam od ilu lat próbuję, ale za każdym razem nie udaje mi się od niego oddalić na większą odległość. Ledwo usiadłam w salonie, już pojawił się za mną, jakby obawiał się, że wyparuję.

- Jak długo masz zamiar przede mną uciekać? – warknął kucając przede mną.

- Przesadzasz... Wcale nie uciekłam.

- ¡Por el amor de Dios! Uciekasz za każdym razem i mam już tego dość!

- Cristobalu – odetchnęłam głęboko starając się opanować. – O co ci chodzi?

- Dlaczego nie powiedziałaś mi, że jesteś w ciąży? Myślałaś, że się nie dowiem?

Czyli zaczynamy i to z grubej rury, pomyślałam przesuwając się do tyłu, aby zwiększyć odległość pomiędzy nami.

- Raczej trudno by mi było ukryć to przed tobą – warknęłam. – Możesz się odsunąć?

Jak w zwolnionym tempie widziałam jak na twarzy Cristobala pojawia się ten cholernie zarozumiały uśmiech. Jego spojrzenie spoczęło na moich ustach... Jezu! Czy ja zaczęłam dyszeć?

- Dlaczego? – wyszeptał pochylając się nade mną. – Przeszkadza ci moja bliskość?

- Cristobalu... Przestań...

- Alejandro, otwórz oczy, mi vida...

Mentalnie zaprzeczyłam kręcąc głową. Nie musiałam otwierać oczu. Wystarczy, że czułam każdy cal własnego ciała i to jak reagowało na ciało pochylonego nade mną mężczyzny. Mogłam uciekać, kiedy miałam ku temu okazję. Teraz, uwięziona w klatce ramion, tych cholernie seksownych i wytatuowanych ramion, starałam się nie poddać temu cholernemu pragnieniu.

- Pragnę cię, esposa... Tak cholernie mocno...

Gorąco... Nie wiem co się ze mną dzieje... Ostatkiem sił staram się nie poddać temu ochrypłemu głosowi, nie zwracać uwagi na to, jak moje ciało odpowiada na bliskość Cristobala, jak wszystko, łącznie z duszą i sercem wyrywa się do tego mężczyzny... On jest przecież zaręczony... Jezu! Te usta... Takie miękkie, takie gorące...

- Wiesz jak się czuję widząc jak na mnie reagujesz? – wyszeptał w moją skórę składając pocałunki na mojej szyi. – Drżysz... Nawet nie muszę cię dotknąć, a twoje ciało odpowiada... Kurewsko mnie to podnieca, esposa...

- Nie możesz...

- Spójrz na mnie – żąda ochrypłym głosem i nie jestem w stanie przeciwstawić się tym słowom. Twarz Cristobala widzę jak przez mgłę, ale płonące blaskiem oczy nie pozwalają mi odwrócić wzroku. – Powiem to teraz, mi alma. Nie spałem z Monicą. Nie dotknąłem jej, bo jedyną kobietą, której pragnę jesteś ty, Alejandro. Wciąż jesteś moja... 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top