Rozdział 27 - Buenas tardes, esposa...

Lucy

Bałam się wrócić. Ten strach narastał we mnie z dnia na dzień, zatruwając każdą myśl i sen. Próbowałam wyobrazić sobie wszelkie możliwe scenariusze, gdy Cristobal dowie się, że spodziewam się jego dziecka i każdy z nich przerażał mnie okropnie.

Przez tych kilka tygodni trzymałam się jak najdalej od prasy, dziennikarzy i tej medialnej nagonki, która wciąż się za mną ciągnie. Gdy tylko wyczułam, że za mną chodzą, od razu zmieniałyśmy z Leonią miejsce pobytu. Dzięki Gabi miałyśmy taką możliwość, a odrzutowiec stał się naszym latającym domem.

Nie wiedziałam, czy Cristobal ogłosił oficjalnie zaręczyny, czy jeszcze nie. Chyba powinien, prawda? Monica jest w dziewiętnastym tygodniu ciąży, tak jak ja. Już nie może skrzywdzić dziecka, a Cristobal z pewnością zachowa się tak jak powinien, dając mającemu narodzić się potomkowi swoje nazwisko. Ktoś mógłby powiedzieć, że teraz, gdy Monica nie może usunąć ciąży, powinnam powiedzieć Cristobalowi, że ja również oczekuję jego dziecka.

Zastanówmy się nad tym... Jak zachowałby się Cristobal postawiony przed takim wyborem? Dwie kobiety, dwoje dzieci... Jak dla mnie, choć nie jestem specjalistą, Monica Santos sprawia wrażenia niestabilnej emocjonalnie osoby. Obawiam się, że nawet po ślubie z Cristobalem mogłaby skrzywdzić własne dziecko. Może nie fizycznie, ponieważ co jak co, ale Cristobal nie dopuściłby do tego. Jednak znęcanie się psychiczne? Całkiem możliwe, jeżeli mówimy o tej kobiecie. W jej głowie jest tylko fortuna rodziny de la Hoja i posunie się do wszystkiego, aby zapewnić sobie i ewentualnie własnemu dziecku, swobodny i nieograniczony dostęp do funduszy. Bądźmy szczerzy... Głównie sobie.

Wiem, że Cristobal chciałby brać udział w wychowaniu swoich dzieci, a moje dziecko nie byłoby bezpiecznie w miejscu, gdzie znajduje się Monica.

Sytuacja byłaby jeszcze gorsza, gdyby Cristobal nie ożenił się z Monicą, decydując się tylko uznać dziecko i łożyć na jego utrzymanie. Jesteście w stanie wyobrazić sobie, do czego zdolna by była Monica? Mam raczej bardzo dobrze rozwiniętą wyobraźnię, ale nawet ja nie jestem przewidzieć jej zachowania.

I tak niedobrze, i tak niebezpiecznie...

Arii próbowała mnie odwieść od rozwodu, tak samo jak pozostałe dziewczyny. Jedynie Leonia nie wypowiedziała się w tej sprawie. Wiem, że wciąż bardzo to wszystko przeżywa, ale dopiero niedawno powiedziałam jej, dlaczego zdecydowałam się na ten krok. Wiązanka przekleństw, której nie szczędziła ani Monice, ani swojemu bratu, zasługiwała na brawa. Całe szczęście, że moja siostra nie zamierza wracać do Meksyku i jest całkowicie niezależna finansowo. Ta wredna suka nie dałaby jej spokoju, zatruwając swoim jadem.

Mówiąc szczerze, te ciągłe podróże zaczynają mnie już nużyć. Jestem tym zmęczona. Chyba nadszedł czas, żeby stawić czoła wszystkim konsekwencjom i zacząć organizować swoją przyszłość z myślą o mającym urodzić się dziecku. Dzieki Bogu zdjęcia, które zrobiłyśmy sobie kiedyś z dziewczynami i nad którymi pracowałam ostatnie tygodnie, zainspirowały mnie i moja nowa wystawa, która odbędzie się ponownie w Edynburgu, będzie czymś zupełnie wyjątkowym. Wszystko jest już przygotowane. Albo prawie wszystko...

Wciąż odczuwam jakiś dziwny niepokój patrząc na zdjęcia, które będą wystawione w oddzielnej sali. Są piękne, dopracowane w najmniejszym szczególe i nawet taka perfekcjonistka jak ja, nie mogłaby znaleźć żadnych niedociągnięć. Nie, to nie o to chodzi... To raczej ilość. W tym tkwi problem... Takie mam wrażenie, jakbym czekała na kogoś jeszcze...

- Chcesz wypalić dziurę w ekranie?

Spojrzałam na Leonię siedzącą naprzeciwko mnie i uśmiechnęłam się. W końcu widzę prawdziwą Leonię de la Hoja, a nie tą zakamuflowaną pod niedopasowanymi ubraniami piękną dziewczynę. Dziewczynę, która świeci takim blaskiem, że chwilami chcę zacząć przecierać oczy ze zdumienia.

To jest to...

- Zrobię ci zdjęcie – oznajmiłam.

- Mało ich jeszcze masz? – zaśmiała się.

- To będzie wyjątkowe...

Miałam zaledwie kilka dni... Powinnam zdążyć, a co za tym idzie, czas wracać. Leonii chyba również znudziło się życie na walizkach, bo gdy tylko wspomniałam o powrocie, spakowała się w dwadzieścia minut. Z krótkim postojem w Paryżu, gdzie z pomocą jednego z zaprzyjaźnionych fotografów, udało mi się stworzyć prawdziwy portret Anioła, wróciłyśmy do Edynburga.

Nie powiem, że zostałyśmy przywitane piskami radości i wiwatami. Gdyby nie mój odmienny stan, Arii zabiłaby mnie, gdy tylko pojawiam się w salonie. Wiadomość o mojej ciąży dosłownie zamurowała zwykle gadatliwą dziewczynę.

Wiedziałam, że nie uniknę poważnej rozmowy i jestem w stanie zrozumieć ich obiekcje co do sytuacji, w jakiej je postawiłam. Martwią się. Zawsze się o mnie martwią. Od czterech lat jestem na cenzurowanym, ale do tej pory starałam się nigdy nie przeginać, stosując się do zaleceń lekarza.

W przeciągu tych czterech lat jedynie dwa razy zdarzyło mi się złamać reguły. Ostatnio, gdy zdecydowanie odmówiłam aborcji, ale o tym nie mam zamiaru im mówić. Dziecko to moje największe marzenie. Żywa cząstka, którą po sobie zostawię.

- Powiedz nam... Miałaś zamiar ukrywać swój stan, aż do porodu?

Był już późny wieczór. Jakoś udało nam się ukryć nasz powrót przed mężczyznami. Na razie jesteśmy bezpieczne, ale za trzy dni wystawa i tego niestety nie przegapią dziennikarze. Konfrontacja z Cristobalem zbliża się wielkimi krokami. Poza niewielkim brzuszkiem, jeszcze nie widać po mnie, że jestem w ciąży. Odpowiednia sukienka i nawet się nie zorientuje. Cholera! Dlaczego tak panikuję? Przecież Cristobal podpisał dokumenty, prawda? Powinien teraz skupić się na Monice i ich dziecku i wcale nie jest powiedziane, że pojawi się w Edynburgu, gdy tylko dowie się o naszym powrocie.

- Nie ukrywałam – odpowiedziałam Gabi.

Byłyśmy z dziewczynami same. Po popołudniu nieoczekiwanie z Nowego Jorku przyleciała nasza Eli i razem z Leonią zajęły gościnne sypialnie piętro niżej. Dzięki niej zyskałam kilka godzin amnestii przed przesłuchaniem, gdy nagle pojawił się w mojej głowie portret Eli, który jako szósty dołączy do wystawy. Powinnam jeszcze nad tym popracować, zanim wyślę do wywołania, ale raczej nie mam na to szans. Przynajmniej w tej chwili.

- Pieprzenie – warknęła Arii łypiąc na mnie z drugiego końca sofy. – Wiedziałaś wyjeżdżając, że jesteś w ciąży, prawda?

- Wiedziałam.

- Czy ty całkiem oszalałaś? Nie dość, że narażałaś się latając po świecie jak czarownica na miotle, to jeszcze ciągnęłaś za sobą siostrę. Gdzie ty masz rozum, Romero? A gdyby coś ci się stało? Nawet nie było na pokładzie lekarza!

- Arii, aniele... Wiem, że się martwiłaś, ale przysięgam. Wszystko jest w porządku.

- Wszystko... Masz na myśli swoje serce? Bo jakoś trudno mi sobie to wyobrazić.

Co teraz? Prawda czy małe niewinne kłamstwo?

- O dziwo moje serce ma się dobrze – odpowiedziałam mentalnie krzyżując palce. – A w poniedziałek mam wizytę u mojego kardiologa.

- Lucy, wiesz, że nie tylko o to nam chodzi – zaczęła swoje Dani wbijając we mnie to przeszywające spojrzenie ciemnoniebieskich tęczówek. – Co z operacją?

- Dziewczyny... Nie narażę swojego dziecka. Nie ma mowy. Lekarz jest zadowolony z moich wyników, a jak będzie to konieczne, jestem gotowa położyć się do łóżka, aż do rozwiązania. Zrozumcie... Chcę urodzić moje dziecko.

Boże! Mam nadzieję, że dam radę... Jak na razie nic nie wskazuje na to, że moje słabe serce w którymś momencie zastrajkuje. Oczywiście czuję, że przez brak leków szybciej się męczę i zdarza mi się, że nie mogę złapać tchu. Ale przysięgam! To było zaledwie dwa czy trzy razy, nie więcej. Wiem, że po wystawie będę miała już spokój i wtedy cała poświęcę się mojej dziecinie.

- Dobrze, Lucy – Gabi spojrzała na mnie z tak nietypowym u niej poważnym wyrazem twarzy. – Wiem, że nie mamy prawa aż tak ingerować w twoje decyzje. Umowa jest umową. Pamiętaj jednak, chcemy wiedzieć, jeżeli coś się będzie działo, dobrze?

- Dobrze, aniele.

- Pamiętaj, Romero – zagroziła Arii. – Wszystko.

Wszystko od teraz, czy tak ogólnie? Nie dopytywałam, żeby nie wzbudzić w nich podejrzeń. Miałyśmy umowę... Bez względu na okoliczności, nie szperamy w swoich sprawach za plecami. Każda z nas ma swoje demony, z którymi walczy lub walczyła. Wspieramy się, ale tego mogę być pewna. Nawet Gabi ze swoimi możliwościami nie będzie działać bez mojej wiedzy.

- Lucy... Jest jeszcze jedna sprawa, którą powinnaś wziąć pod uwagę.

Spojrzałam na niezwykle poważną Arii. Jeszcze przed chwilą mordowała mnie wzrokiem, albo chciała sprawiać takie wrażenie. Teraz w jej oczach pojawił się cień.

- A mianowicie?

- Co prawda Cristobal w końcu podpisał pozew rozwodowy, ale według prawa, wasze małżeństwo oficjalnie przestanie istnieć po trzydziestu dniach.

- Masz na myśli uprawomocnienie?

- Tak. Jeżeli w tym czasie coś się stanie, każda ze stron może wnieść o unieważnienie rozwodu.

- Chwileczkę... O czym ty mówisz? Co może się stać?

- Lucy, zataiłaś przed nim ciążę. A ponieważ de la Hoja jakoś dziwnie długo zwlekał z podpisaniem dokumentów, efekt jest taki, że przez najbliższe dwa tygodnie powinnaś unikać go jak diabeł święconej wody. O ile, oczywiście, chcesz dostać ten rozwód.

Cho-le-ra!!! Co teraz? Mam wystawę, na której muszę być, a mówiąc szczerze, nie spodziewałam się, że Cristobal tak długo będzie odwlekał sprawy. Arii ma rację... Dlaczego wszystko wciąż się komplikuje? Tak jakby jakieś siły wyższe robiły wszystko, żeby to małżeństwo wbrew wszystkiemu przetrwało.

A może zbytnio panikuję? Przecież równie dobrze Cristobal mógł wziąć już ślub, tym bardziej, że Monica stanęła na tych swoich doklejanych rzęsach, żeby go zdobyć i na pewno nie będzie ryzykowała, że upatrzona ofiara nagle spieprzy jej sprzed nosa.

Dwa tygodnie... Przecież jeszcze nic po mnie nie widać. Muszę tylko zająć sobie każdą jedną minutę z nadchodzących dwóch tygodni, aby nie spoglądać co chwilę na zegarek.

Dam radę!

***

- Czy Cristo wie o waszym powrocie?

Do dupy z tym wszystkim!

Ci faceci są gorsi od cholernych dziennikarzy, przysięgam! Nie wiem, jakim cudem dziewczyny wciąż z nimi wytrzymują, bo ja po jednym dniu dokonałabym morderstwa ze szczególnym okrucieństwem i z wielką przyjemnością. Ja naprawdę jestem w stanie zrozumieć wszystkie względy bezpieczeństwa, łącznie z napadem Talibów na nasz loft, oraz lądowaniem Obcych na dachu. Bądźmy szczerzy... Gdzie znaleźliby takie kobiety, które prawie bez słowa skargi znosiłby ich manię prześladowczą?

Odpowiem. Nigdzie. Na całym cholernym świecie!

Moje dziewczyny powinny dostać medal z Nieba.

Taki mały szczególik, nie to, że się czepiam czy coś...

Co ja mam do tego?!

Spojrzałam na swoje dłonie, oglądając każdy palec po kolei, po czym zerknęłam na stopy, podnosząc nogi w górę. Założyłam ręce na piersi i łypnęłam w stronę tych upierdliwych facetów, którzy właśnie pojawili się w salonie. Chciałam być odważna. W końcu nie jestem dzieckiem, nie popełniłam żadnego przestępstwa, a przynajmniej nie świadomie i nie z premedytacją. Chyba jednak powinnam spieprzyć, kiedy miałam okazję, no ale przecież Lucy Romero nie będzie się ukrywała...

Mała rada... Czasami warto, zaufajcie. Po co podnosić sobie ciśnienie? Świat i bez tego jest dołujący i niesprawiedliwy.

- Lucy... Pytałem się, czy Cristo wie o waszym powrocie – zagrzmiał Raul.

- A ja właśnie upewniłam się, że nie mam żadnych niewolniczych łańcuchów – odpowiedziałam spokojnie. – I uprzedzając... Od dawna jestem już pełnoletnia i nie muszę nikomu meldować się z tego co robię.

- Cristo jest twoim mężem – wystrzelił kolejny samiec.

Unosząc brwi spojrzałam na Rafaela. Co jak co, ale on najlepiej wiedział, co w trawie piszczy.

- Chciałeś powiedzieć, byłym mężem – sprostowałam znaczące przejęzyczenie. – Byłym, czyni wielką różnicę, Rafaelu.

- Niemniej czekał na twój powrót – upierał się.

- A w jakim celu?

- Chciał z tobą porozmawiać.

Zaczyna brakować mi cierpliwości do tych facetów, przysięgam. Chyba wolałam, gdy pałali do siebie nienawiścią i jeden drugiego utopiłby w łyżce wody. Ta ich cholerna unia doprowadza mnie do szaleństwa, bo zamiast jednego wkurzającego dupka, mam ich na głowie czterech.

- Jasne, możemy pogadać – prychnęłam. – Taki rodzinny team took. Wiesz jak to mówią. Rodziny spotykają się teraz głównie na pogrzebach i weselach, a skoro nikt, zdaje się, nie wyzionął ducha, to pozostaje nam wesele, nieprawdaż?

- Albo chrzciny – rzuciła ze śmiechem Arii puszczając mi oczko.

- Zapomnij, Navarro – syknęła Gabi widząc uśmiech na twarzy męża. – Jeszcze sobie poczekasz.

Doprawdy... Facetom to w głowie tylko pieprzenie, albo jak najszybsze zapłodnienie swojej kobiety.

- Dobra, moi mili – odezwała się Arii. – My mamy plany na dzisiejszy dzień, a wy możecie już sobie iść. Na nas czekają już sklepy.

W tej chwili dziękowałam bogom wszystkich zakupoholiczek, że mają wśród swoich wyznawczyń naszą Arii. Pomysł dzisiejszej wyprawy to jej sprawka i gdyby nie najazd dwumetrowych wykurzających facetów, już dawno byłybyśmy w drodze do najbliższego centrum handlowego. Faceci naprawdę potrafią zepsuć każdą zabawę...

- Wyganiasz nas? Gabriello, kochanie...

- Arii ma rację – poparła ją. – Trzeba było nas uprzedzić, że macie zamiar zwalić się nam na głowę. To nie przyjęcie z niespodzianką.

- Wychodzicie gdzieś?

Spojrzałam z uśmiechem na Cruza. Ten zazwyczaj żartujący facet wbił poważny wzrok w swoją kobietę, która spokojnie obserwowała potyczkę Gabi i Raula. Dużo można powiedzieć o tym mężczyźnie, ale jedno nie ulega wątpliwości. Szybciej od innych wyłapywał potencjalne zagrożenie. Taki instynkt męskiego przetrwania...

- Pewnie już wiecie, że jutro idziemy na wystawę – odezwałam się. - Musimy jeszcze kupić sobie kilka rzeczy. 

- A właśnie, Gabriello? Czy to naprawdę konieczne? Przecież możecie zobaczyć to wszystko za kilka dni. Nie musicie być na każdym otwarciu kolejnej wystawy tego całego ALRO. Lucy z Leonią dopiero wróciły, możemy wspólnie posiedzieć i spędzić miły wieczór. Co wy na to, panowie?

To nie było pytanie, choć słowa Raula zabrzmiały miło. To był cholerny rozkaz, a widząc jak Gabi zaciska drobne piąstki wbijając wzrok w swojego nadopiekuńczego małżonka, pozwoliłam jej załatwić tę sprawę. W końcu to jej chłop, a nie mój.

- Rio, Raul...

Zapadła cisza. Prawie idealna cisza, bo jedynym dźwiękiem jaki w niej rozbrzmiewał był ciężki oddech Raula. Dwa słowa, po których niewątpliwie trafił go szlag. Tak samo jak pozostałych. Odwróciłam wzrok, gdy kolumbijski macho pochylił się szepcząc coś Gabi na ucho.

Niewątpliwie łączyło ich prawdziwe i gorące uczucie. To samo dotyczyło pozostałych dziewczyn. Dlaczego w moim życiu nie pojawił się mężczyzna, który patrzyłby na mnie tak jak oni na swoje kobiety? Och... Nie mam na myśli oślizgłych ślepi rozbierających mnie z każdej nitki odzienia. Znacie te spojrzenia, prawda? Pod ich przyprawiającym o dreszcze wpływem, każda dziewczyna zastanawia się, czy facet już ją przeleciał w myślach, czy to dopiero gra wstępna. Ohyda...

Panowie na szczęście szybko się pożegnali. Myślałam, że temat został już definitywnie zakończony, ale oczywiście ostatnie słowo chciał mieć Rafael.

- Zadzwoń do Crista – rzucił podążając za Raulem i Cruzem do windy.

- No już się rozpędziłam – warknęłam. – Poszukam najbliższej budki telefonicznej albo medium.

- Nie żartuję, Lucy. Zadzwoń, albo ja to zrobię.

- Żyjemy w demokratycznym kraju, Rafaelu. Możesz robić co chcesz! – krzyknęłam zanim drzwi odgrodziły mnie od tych wkurzających facetów.

Zamknęłam oczy starając się uspokoić. Co takiego jest w tych gościach, że za każdym razem, gdy tylko wypowiedzą imię Cristobala, mam ochotę ich zamordować? A może to nie oni sami, ale jeden konkretny facet tak na mnie działa?

Dajcie spokój! Przecież sytuacja powinna być, do cholery, jasna i klarowna. Podpisał? Podpisał. Mamy rozwód? Mamy. Prawie mamy, ale to tylko już niecałe dwa tygodnie. A ciąża? Dobra, tutaj przyznaję, że nie bardzo wiem co dalej. Kto mi uwierzy, że nie wiedziałam, że jestem w ciąży, gdy zdecydowałam się na rozwód? Jakie jest prawdopodobieństwo, że mogłabym być jedną z tych kobiet, które dopiero w szpitalu dowiadują się, że właśnie rodzą? Marne szanse, prawda?

- Co tak dumasz, Romero?

Otworzyłam jedno oko zerkając na szczerzącą się do mnie złotooką zołzę. Nie powiem tego... Panie! Strzeż mnie przed tym...

- Jak oni mnie wkurzają...

- Nie ciebie jedną – rzuciła ze śmiechem Dani.

- Tylko, że w przeciwieństwie do was, moje drogie, ci faceci – wskazałam palcem w stronę windy – nie mają prawa mówić mi co mogę i co powinnam zrobić. I jak ich znam, gołąb pocztowy już wystartował w stronę Meksyku. Pieprzona męska solidarność, psia mać.

- To było do przewidzenia, Lucy – powiedziała ze spokojem Gabi. – Nie mogłaś się ukrywać w nieskończoność. Może to lepiej, że to stało się właśnie teraz?

- Lepiej? Ciekawe dla kogo – rzuciłam siadając na sofie.

- Zakładając, że Cristo faktycznie czekał na twój powrót, to możesz się go spodziewać w każdej chwili. Pogadacie, a potem każde z was pójdzie w swoją stronę, o ile rzeczywiście na razie nie chcesz mu nic powiedzieć o dziecku.

- Masz rację – mruknęłam.

- To co? Shopping? – Arii zatarła dłonie uśmiechając się jak diablica. – Uzgodniłyśmy z Gabi, że lecimy do Londynu. Idę po dziewczyny.

Daj jej kartę kredytową i będzie najszczęśliwszą dziewczyną na tej cholernej planecie. Drobna rada dla facetów. Jeżeli wasza kobieta jest maniaczką odjechanych kiecek i butów, pomyślcie o wybudowaniu wielkiej chałupy, która pomieści wszystkie skarby waszej wybranki.

Shopping... Najchętniej zostałabym sama w domu i spokojnie pomyślała. Musiałam się przygotować na przylot Cristobala. Proszę tylko Boga, aby oszczędził mi widoku Moniki u jego boku. Tego bym już nie zniosła...

***

Przemyślałam wszystko. Może nie zrobiłam jakiś wielkich planów, ponieważ w mojej niepewnej sytuacji byłoby to absolutnie bezcelowe. Muszę jeszcze dopracować niektóre szczegóły, aby być pewną, że niczego nie zostawię przypadkowi.

W tej chwili ważniejsza była dla mnie wystawa. No i oczywiście przylot Cristobala. W zasadzie to dziwne, że jeszcze się nie pokazał, pomyślałam. Minęły już ponad dwadzieścia cztery godziny od spotkania z gangiem upierdliwych facetów i doskonale wiedziałam, że żaden z nich nie czekał z poinformowaniem swojego kumpla o moim powrocie. Nie łudźmy się... To co ma załatwić z Leonią zrobi to w kilka minut. Natomiast ze mną... Uparty facet, ale dziewczyny mają rację. Lepiej teraz, gdy moja ciąża nie jest jeszcze aż tak widoczna. Potem zobaczymy...

Spojrzałam ostatni raz na swoje odbicie w lustrze. Biała sukienka w stylu greckiej tuniki doskonale maskowała mój niewielki brzuszek. Nie ma cholernej możliwości, żeby ktoś się zorientował, prawda?

Zerknęłam na zegarek. Cholera, prawie piąta po południu! Już powinnam być w drodze do galerii, pomyślałam wchodząc do salonu, w którym czekały na mnie dziewczyny. Wszystkie, poza Gabi, która powinna... O właśnie! Nasza gwiazda właśnie się pojawiła.

- Huston, mamy problem – rzuciła wpadając jak huragan.

- Gabi, nie chcę słyszeć o żadnych kłopotach. Za trzy godziny rozpoczyna się wystawa, już dawno powinnam tam być i dopilnować szczegółów. Jeżeli to możliwe, przesuń ewentualne kłopoty na jutro, bo dzisiaj po prostu nie mam czasu się nimi zając – odpowiedziałam szukając wzrokiem czarnowłosej dziewczyny. - Jesteś już gotowa, Eli? Musimy lecieć, widzimy się w galerii.

- Lucindo Romero, nie wyjdziesz stąd, dopóki nie porozmawiamy.

- Nie mam czasu, aniele – rzuciłam przez ramię idąc w stronę windy.

- W takim razie w porządku – Gabi rozsiadła się na kanapie i zaczęła kontrolować stan lakieru na paznokciach. – Jak będziesz na dole, nie zapomnij ładnie się przywitać z dziennikarzami.

- Co takiego? – zatrzymałam się w miejscu, jakbym wpadła na ścianę i spojrzałam na przyjaciółkę.

- No leć już, mówiłaś, że nie masz czasu. My przyjedziemy później.

- Jacy dziennikarze? O czym ty mówisz?

- Widziałyście dzisiejsze popołudniówki?

- Cały dzień byłyśmy zajęte.

Wymieniłam zaniepokojone spojrzenia z pozostałymi dziewczynami. Czułam, że to co zaraz usłyszę, cholernie mi się nie spodoba.

- Ta wiadomość wczoraj ukazała się w internecie, a dziś poszła na rozkładówki. Na dole jest stado dziennikarzy. Czekają na was.

Przecież to niemożliwe, aby dowiedzieli się, kto ukrywa się pod pseudonimem ALRO! Zaledwie garstka ludzi miała świadomość tego, że to moje prace i żadna z nich nie zaryzykowałaby utraty reputacji i udziału w zyskach.

Ale zaraz... Jakich was?

- A tak mniej więcej, to na kogo? – zapytałam ochrypłym głosem.

- Na ciebie i Leonię. Już wiedzą.

- O czym? – fiołkowe spojrzenie powędrowało w okolice mojego brzucha. – Kurwa! – wyszeptałam.

- Gabi, to niemożliwe! – Leonia poderwała się z miejsca i podbiegła do okna. – Lucy... - szmaragdowe oczy były wypełnione strachem. - To prawda, czekają tam.

- W Londynie łaził za nami jakiś palant i robił zdjęcia. Wszystko jest tutaj, spójrzcie.

Gabi rzuciła na stolik zwiniętą gazetę. Rozwijała się jak ten cholerny wąż, który skusił Ewę do zerwania tego pieprzonego jabłka. Podeszłam bliżej, czując jak wielka gula strachu ścisnęła moje wnętrzności i gardło. Zamrugałam powiekami patrząc na wielki tytuł na cholernej pierwszej stronie brukowca.

'Nasz Aniołek spodziewa się Aniołka'

No to, cholera, będzie się działo...

***

W obawie przed koczującymi przed wejściem dziennikarzami, razem z Eli wyślizgnęłyśmy się bocznym wejściem. Czułam się jak aktorka na planie szpiegowskiego filmu, gdy opancerzona 'Kuara' podjechała mrucząc jak kot szykujący się do skoku. Drugi wóz w tym samym czasie podjechał pod wejście do klubu, skutecznie odwracając uwagę dziennikarzy. Niestety, dziewczyny już nie będą miały takiej możliwości, pomyślałam, widząc jak obiektywy aparatów fotograficznych skierowały się w naszą stronę.

Na szczęście Malcolm jak zwykle zadbał o wszystko. Widząc ilość ochroniarzy starających się powstrzymać szalejący tłum cholernych pismaków, zdałam sobie sprawę, że mamy wsparcie od Raula i Cruza. Wzdłuż całej ulicy stały SUV-y z przyciemnianymi szybami i niestety nie wszystkie należały do nas. Cała cholera armia... Chryste, co za cyrk!

- Wszystko w porządku, dziewczyny?

Spojrzałam na Rossa, prowadzącego SUV-a. Obok niego siedział Jack, czyli nasi najlepsi ludzie. Gabi i Dani mają na stałe ich przerośnięte opiekunki, prosto z kolumbijskiej dżungli. Pytanie, nad którym nie muszę się tak naprawdę zastanawiać, brzmi... Kto będzie ochraniał Leonię i Arii? Meksykanie w natarciu, czyli Cristobal jest już w Edynburgu. Dosłownie czułam w powietrzu ten dziwny rodzaj energii, jaka zawsze towarzyszyła Cristobalowi.

Kiwnęłam jedynie głową patrząc na milczącą Eli. Cholera! To musi być dla niej stresujące, pomyślałam widząc jak zaciska nerwowo palce.

- W porządku, skarbie? – wyszeptałam kładąc dłoń na zaciśniętej na kolanach pięści.

Cudowne spojrzenie w kolorze niezapominajek było dziwnie niespokojne. Zdałam sobie sprawę, że od przylotu z Nowego Jorku nawet nie miałyśmy czasu, aby porozmawiać. Właściwie, Eli była bliżej z Leonią niż ze mną, czy z pozostałymi dziewczynami. Może pomijając Arii, ale fakt pozostaje faktem, że ta dziewczyna ciągle trzymała się na uboczu.

Doskonale znałam to spojrzenie... Tajemnica... Co wydarzyło się w Nowym Jorku, że nagle dziewczyna postanowiła przylecieć? Co ukrywasz, Eleonor Daniels? A może... Kogo?

- Jak dajesz sobie radę z tym wszystkim? – zapytała.

Jezu! To nie pytanie, ani ton, jakim je zadała sprawiło, że przez chwilę wstrzymałam oddech. Eli użyła czasu teraźniejszego, a to oznacza, że pytanie jest osobiste, a nie tylko podyktowane zwykłą ciekawością. Nie... Tylko nie to! Czyżby kolejny zraniony Anioł?

To nie był dobry czas, a przede wszystkim odpowiednie miejsce na rozmowę. Ufałam zarówno Rossowi jak i Jackowi, ale w końcu to faceci, a jak się niejednokrotnie przekonałam, w pewnych sprawach nie należy im ufać za grosz. Potrafią dogadać się z największymi twoimi wrogami, a twoje tajemnice dziewczyno, są już cholerną przeszłością znaną wszystkim.

- Przyzwyczaiłam się – odpowiedziałam. – Porozmawiamy po wystawie, dobrze? – wyszeptałam.

Eli odpowiedziała uśmiechem zerkając domyślnie na mężczyzn. Chyba można powiedzieć, że w jakimś stopniu przeszła szkolenie i niekoniecznie pod okiem naszej mistrzyni, lady Arieli.

O ile przed klubem panował totalny chaos, to niestety przed galerią było jeszcze gorzej. Spostrzegłam nawet kilka wozów transmisyjnych. Serio? Nie miałam co się łudzić, że to sama wystawa wzbudziła aż takie zainteresowanie prasy i dziennikarzy. To ten cholerny artykuł! Chryste, dlaczego właśnie teraz? Czy naprawdę przyjdzie mi się zmierzyć z Cristobalem w sytuacji, gdy cały cholerny świat dowiedział się, że jestem w ciąży?

Następne godziny przemknęły jak jedno pasmo mgły. Nie wiem, czego oczekiwałam, ale na pewno nie tego, że na każdym kroku będę wyczuwała obecność Cristobala. Co chwila dyskretnie rozglądałam się, szukając śledzących mnie oczu. Wiedziałam, że gdzieś tu jest. Gdy pierwszy raz poczułam na sobie to elektryzujące spojrzenie oczu w kolorze gorzkiej czekolady, stanęłam na środku głównej sali.

- Co się dzieje, Lucy? – zapytała zaskoczona moim zachowaniem Leonia.

- Nie, nic... Tylko miałam wrażenie... - potarłam nagie ramiona ciągle lustrując otaczający nas tłum gości.

Powiedziałam, że coś mi się przewidziało, ale do cholery... On tam był! Czekanie na chwilę, gdy w końcu postanowi wyjść z ukrycia było nieznośne. Rozglądając się dookoła zauważyłam również kilku mężczyzn z osobistej ochrony Cristobala. Jak mówiłam wcześniej... Meksykanie w natarciu.

Jakim cudem Cristobalowi udało się wejść bez zaproszenia? Czy warto to teraz roztrząsać, szukając winnych? Przed tym mężczyzną żadne drzwi nie pozostają zamknięte. Bez problemu wszedłby do Białego Domu, a sam prezydent przywitałby go z otwartymi ramionami.

Dopiero około północy udało mi się wymknąć z galerii tylnym wyjściem. Byłam wykończona. Chodzenie w szpilkach przez kilka godzin to istna tortura, pomyślałam opadając z ulgą na tylne siedzenie czekającego na mnie SUV-a. Dodatkowo stres z powodu obecności Cristobala całkowicie rozstroił mnie nerwowo. Skoro do tej pory się nie ujawnił, istniała szansa, że uda mi się przednim ukryć, dopóki to cholerne uprawomocnienie nie nabierze mocy prawnej. Nawetmiałam doskonałą kryjówkę w jednym z mieszkań należących do konsorcjum. Whotelu Cristobal odnalazłby mnie bez problemu, taki samo jak prasa, szczególniepo tym cholernym artykule.

Zamknęłam oczy opierając głowę o siedzenie... Nawet teraz, gdy drzwi zamknęły się za mną z cichym trzaskiem czułam wyraźnie jego obecność. Obecność i zapach...

Poderwałam głowę czując jak oddech zamiera mi w piersi i spojrzałam w bok.

- Buenas tardes, esposa*...




Buenas tardes, esposa* - dobry wieczór, żono.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top