Rozdział 19 - Po latach...
Lucy
Wszystko było takie same. Dom, otoczony wysokim kamiennym murem, wysoka na prawie trzy metry żelazna brama, której strzegli uzbrojeni ochroniarze, nawet długa aleja wysadzana drzewami, które rzucały cień na żwirową drogę prowadzącą do znajdującego się na jej końcu domu.
Przez boczną szybę limuzyny widziałam szerokie zielone trawniki, okalające starą rodową posiadłość jak miękki dywan, kwiaty, które zasadziła i o które dbała moja mama...
Wszystko wyglądało dokładnie tak jak sześć lat temu, gdy byłam tu ostatni raz. Spojrzałam na wyłaniający się z zielonego tunelu drzew wielki biały dom.
Z tym domem wiązało się tyle pełnych miłości wspomnień... W tym domu poznałam co to miłość, namiętność i ... Nienawiść. Nie chciałam o tym teraz myśleć. Rozdrapywanie starych ran do niczego nas nie doprowadzi. Teraz liczyło się tylko jedno. Leonia...
Zniknęła, jakby nigdy jej nie było. Żadnego śladu, poza tym, który odkryli ludzie Cristobala. Leonia przyleciała do Edynburga, a potem nic... Zostawiła za sobą pustkę, niepewność i przerażenie.
Winię samą siebie, że nie zorientowałam się wcześniej. Mogłam polecieć do Meksyku kilka tygodni temu, zaraz po tym, jak wzburzona i zapłakana opuściła apartament i wróciła do domu. Dlaczego tego nie zrobiłam? Dlaczego, na litość boską, odwlekałam rozmowę z nią? Chryste, w jakim ona była stanie, że zdecydowała się na tak niebezpieczny i drastyczny krok?
Przez chwilę mieliśmy nadzieję... Jak się okazało złudną. Eli, jedyna przyjaciółka Leonii. Tyle, że jej też nie możemy odnaleźć. Zwolniła się, spakowała i tak jak Leonia zniknęła. Sprawdziliśmy linie lotnicze, dworce autobusowe... Jak kamień w wodę.
Gdzie te dwie dziewczyny się ukryły? W jaki sposób udało im się zatrzeć za sobą wszelkie ślady? Ludzie Cristobala szukają ich dniami i nocami, badają każdy nawet najmniej istotny szczegół, jaki uda im się ustalić. Wiem, że pracują dla niego najlepsi fachowcy. Mając taką grupę zawodowców już dawno powinni je odnaleźć.
Chyba, że faktycznie, tak jak stwierdziła Arii, zmieniły nazwiska. Jeżeli tak jest istotnie, to mogą minąć miesiące zanim cokolwiek uda nam się ustalić. Chyba, że same się ujawnią...
Wbrew wszystkim przysięgom, jakie w przeszłości uczyniłam, postanowiłam wrócić z Cristobalem do Meksyku. Miałam nadzieję, że może jakimś cudem Leonia dowie się o tym, pomyśli, że zamknęliśmy przeszłość. Powiedziała przecież, że nie wróci, dopóki nie załatwimy spraw między sobą.
Dlatego przyleciałam. Dlatego nie bacząc na wspomnienia wróciłam do domu, do Meksyku. Z Cristobalem. Z moim mężem.
- Witaj w domu, Alejandro.
Spojrzałam przez ciemne szkła okularów na siedzącego obok mnie Cristobala. Z jego twarzy nic nie mogłam wyczytać, jakby założymy maskę ukrywając pod nią wszystkie uczucia. Lecąc jego prywatnym odrzutowcem większość czasu spędziłam zamknięta w sypialni. Nie czułam się swobodnie w jego towarzystwie. Wzrok Cristobala błądzący po moim ciele sprawiał, że byłam niespokojna.
Czego on tak naprawdę oczekuje?
Uznaliśmy, że powrót do Meksyku będzie w naszej sytuacji najlepszym rozwiązaniem. Nikt niepożądany nie może dostać się na teren posiadłości, więc nawet, jeżeli faktycznie dziennikarze zaczną za nami węszyć, będą mieli tylko to, co sami zdecydujemy się im pokazać.
Niestety, Cristobal przez cały czas unikał rozmowy o tym, jak naprawdę ma wyglądać mój pobyt na hacjendzie. Nie byłam tym zachwycona, wolałabym mieć świadomość tego, co mnie czeka, gdy wielkie drewniane drzwi zamkną się za mną odgradzając od świata zewnętrznego.
Przełknęłam z trudem ślinę rozglądając się po holu. To tak strasznie bolało... Te wszystkie wspomnienia, które jak rwąca rzeka zaczęły zalewać mnie na każdym kroku. Biegająca wszędzie Leonia. Amador pracujący w swoim gabinecie. Mama wychodząca z kuchni z talerzem jeszcze ciepłych ciastek maślanych.
- Alejandro?
Odwróciłam głowę od drzwi prowadzących do skrzydła dla służby, gdzie znajdowała się kuchnia i spojrzałam trochę nieprzytomnym wzrokiem na stojącego obok mnie Cristobala.
- Służba właśnie wnosi nasze bagaże. Za dwadzieścia minut podadzą nam kolację. Jeżeli chcesz się przedtem odświeżyć po podroży...
- Tak, dziękuję – spojrzałam na stojącą w szeregu służbę. - Proszę zanieść moje walizki do mojego starego pokoju – zwróciłam się do jednej z pokojówek.
Dziewczyna dygnęła i rzucając spłoszone spojrzenie za moje plecy pośpiesznie oddaliła się w stronę szerokich, podwójnych schodów.
Za plecami usłyszałam jak Cristobal gwałtownie nabrał powietrza. Po twarzach stojących przede mną pracowników mogłam się domyślić, że jest wściekły. Nie zwracając na niego uwagi skierowałam się na schody prowadzące do południowego skrzydła.
- Dołączę do ciebie w jadalni – rzuciłam nie oglądając się za siebie.
Czułam wbity we mnie wzrok Cristobala. Tę wściekłość, którą prawie kruszył wysokie ściany holu. Czego on się spodziewał? Że jak gdyby nigdy nic wskoczę mu do łóżka, aby umilić nam oczekiwanie? No chyba niekoniecznie... Poza tym, gdyby odbył ze mną rozmowę na ten temat, zamiast zbywać mnie na każdym kroku, teraz nie byłby tak zdziwiony.
Pozostaje mi wytrwać, co nie będzie takie proste...
***
Cristobal
To nie tak miało wyglądać... Zawsze miałem w głowie obraz tego dnia, gdy w końcu Alejandra wróci do domu. Trzymałem się tego wyobrażenia przez długie lata, a gdy nareszcie do tego doszło, rzeczywistość okazała się zupełnie inna.
W Edynburgu spędziłem kilka dni, w trakcie których ustalałem z Sergiem plan działania. Niestety nasze poszukiwania utknęły w martwym punkcie. Wychodzi na to, że Leonia faktycznie opuściła kraj pod fałszywym nazwiskiem. Jak tego dokonała, nie mam pojęcia. Jedyna osoba, która mogłaby udzielić nam wyjaśnień, zniknęła równie tajemniczo jak moja siostra. Teraz szukamy dwóch dziewczyn, które dosłownie rozpłynęły się w powietrzu.
Zrobiliśmy wszystko co w ludzkiej mocy, ale w tej chwili nie pozostało nam nic innego, niż czekać na jakiś przełom. Tym przełomem może okazać się powrót Alejandry do Meksyku.
Przyznam się, że lecąc kilka dni temu do Edynburga, nawet nie marzyłem o tym. Zupełnie wyleciały mi z głowy słowa Leonii i do chwili, gdy Alejandra nie znalazła się na pokładzie odrzutowca, wciąż bałem się, że w ostatniej chwili zmieni zdanie.
Nie mogłem oderwać od niej wzroku badając każdą krzywiznę i wgłębienie szczupłego ciała. Niech mnie Bóg ma w opiece, ale kocham tę kobietę! Nie wiem, gdzie ci wszyscy ludzie mają oczy, ale na Boga! Alejandra ubrana w zwykle jeansy i T-shirt była po stokroć piękniejsza od tej kobiety ubranej w drogie suknie i lśniącą biżuterię.
Niestety, jeżeli liczyłem na miłą podróż w towarzystwie własnej żony, spotkał mnie srogi zawód. Po tym jak Alejandra zapytała, jak ma wyglądać jej pobyt w rodzinnym domu, a ja wzruszyłem ramionami, od razu zmieniając temat, przy pierwszej nadążającej się okazji umknęła do sypialni. Kurwa! Co jej miałem powiedzieć? Że jak mamy naprawić wszystko, to zróbmy to porządnie i zacznijmy być prawdziwym małżeństwem? Że nie wyobrażam sobie tego, że mamy oddzielne sypialnie i chcę, aby spała ze mną w jednym łóżku? Że jej, kurwa, pragnę?!
Dałem jej spokój zapijając wściekłość Burbonem. Gdybym teraz wparował do niej, gotowa zrobić dziurę w samolocie i wyskoczyć, byle dalej ode mnie. Może jak już prześpi swoje obiekcje, spojrzy na wszystko inaczej. Przecież, do jasnej cholery, jesteśmy małżeństwem! Tych więzów nic i nikt nie rozwiąże. Dobra, kurwa! Mieliśmy problemy na samym starcie, część z nich wciąż nie jest rozwiązana, ale do licha, jesteśmy dorosłymi ludźmi i znamy się lepiej niż niejedno małżeństwo z wieloletnim stażem.
Tylko jak przekonać do tego tę upartą kobietę?
Zacisnąłem pięści patrząc jak Alejandra wchodzi po schodach kierując się do skrzydła, w którym kiedyś mieszkała. Szlag by to trafił! Moja sypialnia znajdowała się po cholernej drugiej stronie tego wielkiego domu.
- Señor?
Oderwałem spojrzenie od mojej żony i patrząc na niską kobietę ubraną w czarną suknię, skrzywiłem usta z niesmakiem. Od dawna próbowałem zmienić pieprzone uniformy, ale spotkało się to ze sprzeciwem tej właśnie kobiety. Maria Suarez jeszcze za życia mojego ojca zarządzała służbą. Była oschła i zasadnicza, ale pod jej rządami cała posiadłość chodziła jak dobrze naoliwiona maszyna. Mógłbym nie pojawiać się w domu przez lata, a w chwili niezapowiedzianego przyjazdu z setką gości, nie musiałabym się martwić, że pokoje nie są przygotowane.
- Señor, w czasie pańskiej nieobecności odwiedziła nas señora Santos. Prosiła, żeby się pan z nią skontaktował po powrocie. Ponoć to ważne.
Czy człowiek nie może mieć pieprzonego spokoju nawet przez chwilę? Jeszcze tego mi brakuje, żeby cholerna Monica pojawiła się tutaj w czasie, gdy w końcu udało mi się sprowadzić Alejandrę do domu. Od cholernego bankietu w Edynburgu nie daje mi spokoju, wydzwaniając o rożnych porach dnia i nocy. Czego znowu ona chce?
Wkurzony na nieoczekiwane komplikacje, warknąłem coś pod nosem i skierowałem się do swojego skrzydła. Co mam, do cholery, zrobić z Monicą? W końcu jest moją przyjaciółką i zawsze mogłem liczyć na jej pomoc. Była przy mnie, gdy pochowałem ojca i starała się jak tylko mogła pocieszyć Leonię. Przecież po tym wszystkim co dla mnie zrobiła, nie mogę tak zwyczajnie się od niej odwrócić. Mam co prawda niejasne wrażenie, że nie powiedziała mi prawdy o spotkaniu z Alejandrą. Wtedy nie miałem czasu naciskać, zbyt pochłonięty Alejandrą i zbliżającym się spotkaniem z prawnikami.
Wysłałem Monice wiadomość, że skontaktuję się z nią i wyłączyłem telefon.
Wziąłem szybki prysznic i zmieniłem ubrania, zastanawiając się, jak u licha mam przekonać Alejandrę. W tej chwili jej myśli pochłonęła Leonia. Nie myślcie, że nie martwię się o siostrę i myślę tylko o tym, jak zaciągnąć Alejandrę do łóżka. Martwię się, to przecież oczywiste, ale mając w domu Alejandrę, moje myśli częściej kierują się w jej stronę. Musimy jak najszybciej odnaleźć siostrę i sprowadzić ją do Meksyku. Z Leonią u boku, Alejandra zostanie w domu. Tym razem jej stąd nie wypuszczę.
***
Lucy
Przez kilka pierwszych dni byłam zbyt przejęta myślami o Leonii, żeby zwrócić uwagę na to, co się dookoła mnie dzieje. Na spojrzenia pracowników, na ciche komentarze szeptane za moimi plecami.
W tych pierwszych dniach od przyjazdu spędzałam z Cristobalem prawie każdą minutę w ciągu dnia. Rozmawialiśmy o postępach w poszukiwaniach, układaliśmy plany... Trzymaliśmy się razem pogrążeni w jednych myślach. Blisko domu i telefonu. Przecież Leonia w każdej chwili mogła zadzwonić.
Każdy mijający dzień był jak włożony w skaner. Tak samo się zaczynał. Odrobiną nadziei i wyczekiwania. Kończył się też tak samo. Bezsilnością i rozpaczą. Po kilku dniach beznadziejnego oczekiwania, mimo sprzeciwu Cristobala, poprosiłam o pomoc Raula i Cruza. Wiem doskonale, że już dawno powinnam powiedzieć mu o Gabi i Raulu, ale widok Cristobala szalejącego na sam dźwięk jego imienia, łaskotał moją kobiecą próżność. Tak, zdaję sobie sprawę, że zachowuję się dziecinnie, ale to taka moja mała zemsta. Kiedyś powiem mu o tym, ale jeszcze nie teraz...
Dni zmieniały się w tygodnie, jeden za drugim. Przymusowe przebywanie w domu doprowadzało mnie do szaleństwa. Od kiedy przylecieliśmy do Meksyku na początku listopada, nie opuściłam sama hacjendy na dłużej niż godzinę. Krótki spacer albo przejażdżka konna i kolejne godziny wpatrywania się w telefon. Znam chyba już na pamięć każdą nitkę w każdym materiale znajdującym się w salonie, poczynając od kanap i zasłon, na dywanach skończywszy.
Zamknięcie w tak ciasnej przestrzeni działa na mnie klaustrofobicznie, tym bardziej, że prawie przez cały ten czas Cristobal jest obok mnie. Wpatruje się we mnie, śledzi każdy mój gest. W jego oczach znowu pojawił się ten szczególny błysk, którym pozbawia mnie zdrowego rozsądku. Wiem doskonale co oznacza. Przez lata widziałam to szczególne spojrzenie w oczach wielu mężczyzn, ale tylko spojrzenie tego mężczyzny przyspieszało bicie mojego serca. Muszę się wyrwać z domu, oddalić chociaż na kilka godzin od Cristobala i tej żądzy, która płonie w jego oczach, w przeciwnym wypadku zrobimy coś, czego możemy żałować do końca życia...
Święta przeszły zupełnie spokojnie. Bez tej magicznej atmosfery, która powinna towarzyszyć tym dniom. Już wcześniej uzgodniliśmy z Cristobalem, że żadnych prezentów nie będziemy sobie kupować. Nie był tym zachwycony, ale w końcu zgodził się. Wystarczyło, że wspomniałam o konieczności pojechania po prezenty do miasta, albo nawet do Nowego Jorku, od razu zmienił zdanie. Nie wiem jak zareaguje, gdy będę musiała wywiązać się ze swoich zobowiązań i na kilka dni wyjechać. Czas zbliżał się nieubłaganie, a ja nadal nie poruszyłam tego tematu.
Dwa dni po świętach przy śniadaniu, Cristobal oznajmił, że musi jechać do biura i wróci późno. Przez chwilę przestałam oddychać, a w mojej głowie pojawił się obraz Moniki Santos z wielkim brylantem na serdecznym palcu.
Ostatnio nasze stosunki uległy ochłodzeniu. Cristobal prawie wcale się do mnie nie odzywał i tak często jak mógł, wyjeżdżał z domu. Zdarzyło się kilka razy, że wrócił bardzo późno do domu. Mając na myśli późno chcę powiedzieć, że nie spędził nocy we własnej sypialni. Tylko raz widziałam go wchodzącego po schodach. Miał wygniecione ubranie i co tu dużo ukrywać, poza zapachem alkoholu, wyczułam ostry zapach damskich perfum.
Nie rozumiałam tego mężczyzny. Z jednej strony, za każdym razem, gdy znajdujemy się sami, patrzy na mnie tak, jakby chciał mnie pochłonąć. Każdy jego dotyk sprawia, że nocami nie mogę zasnąć tęskniąc za czymś, co nigdy się nie wydarzy. Z drugiej strony, wciąż mi pokazuje, jak mało dla niego znaczę. Nie oczekuję od Cristobala wierności, na to już jest zdecydowanie za późno, o całe sześć lat, ale mógłby chociaż doprowadzić się do porządku zanim wraca od Moniki. To tak cholernie bolało...
Skwitowałam jego obwieszczenie skinięciem głowy nawet na niego nie patrząc. Tak właśnie od jakiegoś czasu wyglądały nasze spotkania przy śniadaniu. Tak jak na początku jedliśmy wspólnie wszystkie posiłki, tak teraz, gdy spotkamy się przy śniadaniu, można uznać za wielkie wydarzenie.
Wstałam od stołu dopiero, gdy usłyszałam głośne trzaśniecie drzwiami. Rutyna, która powoli zaczynała mnie zabijać. Prawie w ogóle nie rozmawialiśmy. Od czasu do czasu, Cristobal rzucał w przestrzeń swoje obwieszczenia, tak jak miało to miejsce dzisiejszego ranka. Założę się, że późno, oznacza kolejną noc w ramionach Moniki. Po jakie licho ja tutaj siedzę i daję się traktować w taki sposób?
Wróciłam do sypialni nie wiedząc co ze sobą zrobić. Pomyślałam o konnej przekażcie. Może galopując na koniu przestanę katować się tym wszystkim?
Następnego dnia sytuacja przy śniadaniu powtórzyła się co do słowa. Pieprzony Cristobal. Równie dobrze mógłby w ogóle nie wracać do domu. Zacisnęłam usta, żeby nie zasugerować mu tego. Jeszcze sobie pomyśli, że jestem zazdrosna. Dobra, cholera! Jestem i to jeszcze jak, ale nie mam zamiaru z tego powodu robić mu żadnych awantur. Tak po prawdzie, to nawet nie mam prawa...
Tym razem jednak, nie miałam zamiaru spędzić kolejnego dnia zamknięta za wysokim ogrodzeniem hacjendy. Poczekałam. aż pan na włościach wyjdzie, oczywiście nie szczędząc mi spektakularnego piźnięcia drzwiami wejściowymi, po czym zerwałam się od stołu.
Miałam jeszcze dużo czasu, ale im szybciej opuszczę ten cholerny dom, tym lepiej. Przebrałam się w białą, letnią sukienkę na wąskich ramiączkach i sandały. Na zewnątrz już zaczynał się upał, a była dopiero ósma rano.
Korzystając z tego, iż Cristobal miał zaplanowane spotkanie, chciałam wymknąć się z domu. Te kilka godzin z dala od niego byłoby zbawienne dla mojego ciała. Bez tej gorączki, jaka płonęła we mnie mogłam nabierać dystansu, wmawiając sobie, że to jedynie wymuszona bliskość wpływa na to, jak się przy nim czuję.
Wczoraj wieczorem niespodziewanie zadzwoniła Bethany, która specjalnie na nasze spotkanie miała przylecieć dzisiaj z Los Angeles. Umówiłam się z nią w Meridzie, w hotelu Hyatt Regency na szybki lunch. modląc się, aby Cristobal nie zmienił nagle swojego utrwalonego rozkładu dnia. Ostatnio chyba znowu punktuję u tego na górze, pomyślałam schodząc ze schodów. Czarny charakter w tym domu ulotnił się jak zwykle po śniadaniu i nie spodziewam się jego rychłego powrotu. Dzięki temu mogłam choć na chwilę wyrwać się z tego cholernego domu.
- Señora wychodzi? Señor de la Hoja nic nie wspominał.
Zatrzymałam się zaciskając dłoń na klamce. A było tak cholernie blisko! Że też to wstrętne babsko właśnie teraz musiało się pojawić. Odwróciłam się przybierając na twarz zimny uśmiech suki i mierząc spojrzeniem Marię, zarządzającą służbą w domu, uniosłam w górę jedną brew. Za kogo, u licha, uważa się ta kobieta?
Od mojego przyjazdu nie szczędzi mi złośliwych komentarzy. Nie uwierzycie, ale na każdym kroku pieprzy o Monice! Jak to Monica przez te wszystkie lata dbała o Cristobala i o dom, jaka to nie jest cudowna i wspaniała, że służba ją wprost uwielbia.... Bla, bla, bla...
To co dotyczy Moniki Santos lata mi koło dupy, za przeproszeniem. Ja nie wpieprzam się w jej związek z Cristobalem, to niech ona da mi święty spokój. Jak tylko odnajdziemy Leonię, jeszcze tego samego dnia mój tyłek znajdzie się w samolocie w drodze na drugi koniec świata.
Nie... Nie będę się nawet odzywała. Rzuciłam ostatnie spojrzenie na wyraźnie zniesmaczoną moim zachowaniem Marię i bez słowa otworzyłam drzwi. Ten mały czort siedzący na moim ramieniu nie odpuścił i idąc za przykładem Cristobala, pożegnałam się donośnym trzaśnięciem drzwi.
W końcu wciąż jestem Lucindą Romero i mogę mieć swoje celebryckie humorki, co nie?
Ignorując rosłych ochroniarzy sterczących przed wejściem, skierowałam się do znajdujących się nieopodal zabudowań, gdzie znajdował się między innymi wieki garaż, w którym Cristobal trzymał swoje błyszczące zabawki. Szkoda, że nie mam tu swojego motoru, pomyślałam patrząc na stojące w środku luksusowe samochody.
- Señorita Alejandra! Jak miło zobaczyć panienkę.
Uśmiechnąłem się na widok Jorge, który woził mnie jeszcze do szkoły. Ten uroczy sześćdziesięciolatek wciąż zachował swój radosny młodzieńczy uśmiech.
- Witaj, Jorge. Mam prośbę. Zawieziesz mnie do Meridy?
- W jednej sekundzie, señorita – poderwał się z miejsca jak młodzieniaszek. – Jak za starych dobrych czasów? – zapytał podchodząc do jednego z wielu samochodów.
- Jak za starych dobrych czasów, Jorge – odpowiedziałam wsiadając do czarnego Bentleya Continental, którym jeździłam jako dziecko.
Czterdzieści minut później w towarzystwie Jorge spacerowałam po zatłoczonych uliczkach Meridy. W końcu mogłam odetchnąć od tej dusznej i napiętej atmosfery panującej w domu. Chyba przeceniłam swoje siły zgadzając się na przyjazd do Meksyku. Równie dobrze mogłam zostać w Edynburgu, licząc na to, że to tam pojawi się Leonia.
Przed pierwszą po południu, Jorge zatrzymał się przed głównym wejściem do hotelu, w którym umówiłam się z Beth. Weszłam do środka, witając z ulgą chłodne powietrze z klimatyzatorów. Już zapomniałam jak gorąco jest w Meksyku.
Czekałam niewiele ponad pięć minut na Beth w hotelowej restauracji, gdy do mojego stolika podszedł mężczyzna. Jak przez mgłę przypomniałam sobie, że pracował przy jednej z sesji, w której brałam udział. Nieprzyjemny typ, bez przerwy śledził mnie i robił zdjęcia z ukrycia. Kilka razy w nachalny sposób chciał się ze mną umówić.
- Co za spotkanie!
Amerykański akcent i białe zęby, które wyszczerzył w nieszczerym uśmiechu. Tak, to ten sam gnojek. Zesztywniałam, gdy pochylił się w moją stronę, a w jego oddechu wyczułam alkohol. Całe szczęście, że znajdowałam się w miejscu publicznym. Ten facet był pieprznięty i to zdrowo. Zignorowałam go odwracając się w stronę wejścia. Beth, do cholery, gdzie jesteś?
- Nie mów, że mnie nie pamiętasz, skarbie. Masz ochotę dosiąść się do nas? Jestem z kumplem, który szuka modelek do dużego pokazu wiosną w Barcelonie.
- Nie jestem zainteresowana. Proszę odejść, w przeciwnym wypadku zawołam ochronę.
- Lucindo, no nie bądź taka. Pamiętam, że spędziliśmy razem wspaniałe dni. Dlaczego ich nie powtórzyć?
- Posłuchaj mnie, młocie – ze złości wbiłam paznokcie w dłonie w przeciwnym wypadku przyłożyłabym durniowi w te jego ząbki prosto z wybielacza. - Albo zaraz stąd znikniesz, albo cię wyprowadzą. Zrozumiałeś?
- Nic się nie zmieniłaś. Jesteś zimną suką, Lucindo Romero – powiedział z nienawiścią w głosie.
Nawet na niego nie spojrzałam. Takich komentarzy słyszałam już tysiące. Różne słowa padające z ust różnych mężczyzn. Jedynie sens był taki sam. Nawet Cristobal miał w tym swój udział. Nienawidził mnie a jednocześnie pożądał. Kobieta, które zmienia kochanków jak rękawiczki jest dziwką, a jak nie idzie do łóżka z kim popadnie, od razu jest zimną suką. Dla Cristobala byłam tą pierwszą. Dla reszty mężczyzn tą drugą. Gdyby tylko znali prawdę...
- Lucy, mon étoile...
Pojawiła się Bethany. Wpłynęła do restauracji, jak królowa wszechświata, otoczona chmurą perfum i paryskim stylem. Poza sporadycznymi rozmowami nie widziałyśmy się od wiosny, kiedy to zrezygnowałam z wybiegu. Słuchając najnowszych plotek doszłam do wniosku, że tamten świat był już całkowicie poza moim życiem. Byłam wdzięczna Bethany za wielką szansę, jaką dała mi wiele lat temu, ale to już nie było dla mnie. Wieczna bieganina, brak czasu dla siebie i rodziny, zawiść i zazdrość tak powszechne jak oddychanie.
- No to kiedy wracasz?
- Beth... - pokręciłam głową słysząc po raz kolejny pytanie, które padało z jej ust w czasie każdej rozmowy. – Nie wrócę. Skończyłam z modelingiem na dobre. Zaczęłam układać swoje życie na nowo i doprawdy nie ma w nim miejsca na tamten świat.
- Lucy, obiecałam, że pogodzę się z każdą twoją decyzją, ale na litość boską, zastanów się. Cały czas jesteś na topie, ciągle pytają, kiedy wracasz, szczególnie po ostatnich artykułach w prasie o tobie i tym przystojnym Kolumbijczyku. Mogłabyś popracować jeszcze ze dwa - trzy lata, no dobra powiedzmy cztery. Twoje odejście zaplanowałybyśmy z wyprzedzeniem, w świetle fleszy i kamer, jak na prawdziwą gwiazdę przystało. Zasługujesz na to jak nikt inny. Przez wszystkie te lata pracowałaś najciężej ze wszystkich moich dziewczyn, zaszłaś na sam szczyt i doprawdy szkoda by było rzucić to tak nagle.
- Nie, Beth. Nie zmienię zdania. Wiem, że mam wobec ciebie wielki dług wdzięczności, ale... Nie mam już serca do tego. W moim życiu nie ma już miejsca na paradowanie po wybiegu.
- Wychodzisz za mąż? Czyżby za seksownego seniora Navarro? - wyszczerzyła się poruszając zabawnie brwiami.
Spojrzałam na nią zaskoczona. Myślałam, że już dawno ludzie zapomnieli o tej sprawie z Raulem. Nie chciałam, żeby na nowo prasa wtargnęła w moje życie. Tym razem za dużo miałam do ukrycia i zbyt wielu ludzi znało prawdę. Nie mogłam powiedzieć Bethany prawdy, żyła za blisko kamer i w którymś momencie, nawet nieświadomie, mogłaby powiedzieć o jedno słowo za dużo...
- Za mąż? Nie ma mowy! A sprawa z Raulem to przeszłość. Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
- Szkoda. Wyglądaliście razem wspaniale. To byłaby idealna reklama. Tajemniczy milioner i najpiękniejsza kobieta świata – rozmarzyła się patrząc na mnie z porozumiewawczym uśmiechem.
Znam Bethany od kiedy zaczęłam pracę jako modelka. Wiem, że aż ją roznosi ciekawość. Dopóki Gabi oficjalnie nie przejmie spadku, nikt nie może się dowiedzieć prawdy. Na wolności jest jeszcze syn jej ojczyma, który brał udział w porwaniu. Takiego ryzyka nie podejmiemy. Nigdy więcej nie chcę przeżywać tego, co się stało po jej zniknięciu. Ten koszmar należy już do przeszłości i zrobimy wszystko, żeby się nie powtórzył.
- Daj spokój Beth – roześmiałam się nie zdając sobie sprawy, że od dłuższej chwili przyciągamy uwagę znajdujących się w restauracji ludzi. Przyzwyczaiłam się do tego, choć ostatnie miesiące pokazały mi jak mogłoby wyglądać moje życie, gdyby nie modeling. – Na siłę szukasz sensacji tam, gdzie jej nie ma. Jesteśmy z Raulem tylko przyjaciółmi. Zmieniając temat, wiem, że obiecałam ci sesję, ale czy nie dałoby się tego jakoś odwołać? Ostatnio mam za dużo na głowie i nie wiem, czy będę w stanie przylecieć do Nowego Jorku.
- Lucy, chéri... Choćbym chciała, nie damy już rady. Nie mam innej modelki na twoim poziomie, która spełniłaby oczekiwania zleceniodawcy. Wszystkie stroje zostały przygotowane specjalnie dla ciebie. Do twojej karnacji, sylwetki... To już za daleko zaszło, tym bardziej, że do rozpoczęcia zdjęć zostało niewiele czasu, zaledwie kilka dni.
- Rozumiem... - naprawdę rozumiałam, ale na Boga żywego, jak miałam bawić się w przebieranki, kiedy Leonia... - W porządku, jakoś wyrwę się na kilka dni do Stanów, ale błagam... Nie planuj żadnych kolacji, konferencji i tego całego gówna. Zaraz po zdjęciach wracam do domu.
Pożegnałyśmy się kilka minut później. Stałam przed hotelem czekając, aż Beth wsiądzie do taksówki. Ostatnie zlecenie i sprawę z Bethany będę mogła odłożyć na półkę.
Myśli zaczęły znowu krążyć po mojej głowie. Przez cały czas, gdy siedziałam w restauracji, miałam wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. Nie rozglądałam się w obawie, że to ten cholerny miłośnik wybielania zębów, ale nieprzyjemne uczucie wciąż mnie nie opuszczało. W takim stanie nie chciałam jeszcze wracać na hacjendę. Dałam znać kierowcy, który czekał przy samochodzie, że wrócę taksówką i zasłaniając oczy okularami wmieszałam się w tłum. Każda godzina z dala od napiętej atmosfery panującej w domu, albo od przerażającej samotności, była dla mnie rajem...
Rajem, który miał się zmienić w piekło...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top