Rozdział 14 - Prawie na mecie...

Lucy

Nareszcie! W końcu jutro dotrę do mety, za którą czeka już na mnie nowy start. Start w nowe życie bez niepotrzebnego balastu, w postaci niechcianego małżeństwa i widma Cristobala de la Hoja.

Jestem tak podekscytowana, że nawet niewątpliwy sukces dzisiejszej wystawy nie jest w stanie przyćmić mojej radości. Wszystko zaczyna się układać, choć przez chwilę nad naszymi głowami ponownie zebrały się czarne chmury.

Trzy tygodnie, które upłynęły od tego nieszczęsnego bankietu, na którym miałam wątpliwą przyjemność przekonać się, jak wielkim kłamcą i obłudnikiem jest Cristobal de la Hoja, wcale nie minęły spokojnie.

Poczynając od następnego dnia, gdy nasza Arii... Do tej pory nie mogę dojść do siebie, po tym wszystkim. Brakuje mi słów, aby opisać ten cały koszmar, który przeżyłyśmy tamtego dnia z Dani. Powiem wam, że zawdzięczamy Raulowi bardzo wiele, nie tylko jeżeli chodzi o Gabi, ale również w tej konkretnej sytuacji.

Wystarczył jeden telefon i Raul rzucił wszystko, odwołał swoją podroż, gdziekolwiek się wybierał i został z nami. Nawet nie miałam czasu, aby porozmawiać z Leonią, którą spotkałam przed klubem. Widząc czekającego już na mnie Raula, rzuciłam tylko w biegu, że zobaczymy się wieczorem. Mam cholerne wyrzuty sumienia, że spędzam tak mało czasu z siostrą. Chciałabym móc się nauczyć jej od nowa, ponieważ te cztery lata rozłąki sprawiły, że jesteśmy inne.

Czasami nie rozumiem dziwnych komentarzy Leonii, ale gdy zaczynam naciskać, od razu zamyka się w sobie, a w jej oczach pojawia się mrok i pustka. Wiem, że nie chce wracać do apartamentu Cristobala, choć często do niego dzwoni i kilka razy pojechała się z nim zobaczyć. Mój telefon wciąż jest wyłączony i takim pozostanie aż do finalnego dnia, gdy powiemy sobie żegnaj, więc oszczędzone mi zostało nagabywanie Cristobala.

W tym wszystkim najcudowniejszą rzeczą jest powrót naszej zniecierpliwionej leżeniem w szpitalnym łóżku Gabi. Pierwszą rzeczą, którą zrobiła, gdy weszła do salonu, było pójście do sypialni Arii. Nie wiem, jakim cudem zorientowała się w sytuacji. My jej o tym nie powiedziałyśmy, a i sama Gabi nie pytała o powód nieobecności Arii. Ona po prostu przeczuwała, że nasza mała wojowniczka potrzebuje jej obecności.

Spędziła z nią prawie godzinę, a gdy do nas dołączyły, w końcu byłyśmy w komplecie.

Szczęśliwe chwile nie trwały niestety długo. Jak tylko Gabi doszła do siebie na tyle, że mogła w końcu zacząć się wściekać, robiła to całymi dniami. Milczenie Raula doprowadziło ją do ostateczności. Przyznam szczerze... Już współczuję facetowi.

Drań miał szczęście, że nagle musiałyśmy lecieć do Teksasu, ale co się odwlecze i tak dalej... Nie wiem, czy to wiejskie powietrze, czy fakt, iż z dala od domu i problemów, które tam na nas czekały, zyskałyśmy odpowiednią perspektywę, fakty są takie, że jeżeli przed wyjazdem współczułam Raulowi, tak teraz modlę się, aby przetrwał to co dla niego przygotowała Gabi.

Chciałam zabrać Leonię z nami, gdy tak nagle musiałyśmy opuścić Edynburg, ale w jakiś dziwny sposób, a może mi się to tylko wydawało, domyśliła się tego i pierwsza zapytała, czy może kilka dni nocować w mieszkaniu Eli. Nie miałam serca jej odmawiać. To pierwsza jej prawdziwa przyjaciółka spoza murów internatu i dogadują się wręcz fantastycznie. Eli to rozsądna dziewczyna, która podbiła nasze serca. Ponieważ jednak nie ja jestem opiekunem prawnym Leonii, nie mogłam podjąć tej decyzji. Poprosiłam, aby skontaktowała się z bratem i załatwiła to z nim.

Jeden jedyny raz Leonia w jakiś sposób nawiązała do moich dziwnych relacji z Cristobalem, pytając się, co się stało z moim telefonem. Nie okłamałam jej mówiąc, że nie działa, bo przecież po tylu dniach bateria naprawdę jest zupełnie rozładowana.

Te prawie trzy tygodnie minęły mi tak szybko, że z trudem dociera do mnie oczywistość. Klepsydra, która tak ślamazarnie odmierzała każdy dzień z minionych sześciu lat, prawie przesypała do końca piasek życia. Zostało zaledwie kilkanaście ziarenek...

Nie wiem jak się z tym czuję... Z jednej strony jestem szczęśliwa, że to zawieszenie w próżni, jaką było przez lata moje małżeństwo z Cristobalem, w końcu dobiegnie końca. Z pewnością są rzeczy, które mogłam zrobić inaczej, lepiej... Dopiero po czasie nabieramy innej perspektywy, dostrzegamy inne możliwości. Zapewne będę się nad tym wszystkim zastanawiała w ciemności i ciszy każdej nadchodzącej nocy, gdy wspomnienia będą do mnie powracały jak nieprzerwane echo. I może nadejdzie kiedyś taki dzień i taka noc, gdy ani jedną sekundę mojego życia nie poświecę na wspominanie mężczyzny, który wiele lat temu, jednym uśmiechem zabrał mi moje popękane serce.

Wtedy przekonam się, jak to jest żyć nie kochając Cristobala de la Hoja...

Brzęk kieliszków wytracił mnie z zamyślenia, sprowadzając z powrotem do miejsca, w którym się znajdowałam. Stojąc w sali pełnej ludzi, którzy przyszli po raz kolejny podziwiać zdjęcia tajemniczego ARLO, rozglądałam się czując rozpierającą mnie dumę. Każda wystawa jest dla mnie jak ta pierwsza, gdy z niepokojem oczekiwałam na zaproszonych na otwarcie gości. Równie dobrze wszyscy mogli odrzucić zaproszenie, w końcu nikt wcześniej nie słyszał o ARLO, a jego prace były w posiadaniu zaledwie kilku osób.

W takich chwilach do głosu dochodziła moja nieśmiałość. Na wybiegu czy w świetle reflektorów byłam zdecydowaną i pewną siebie kobietą. Patrzyłam ludziom prosto w oczy i żadne, nawet najbardziej bezczelne pytania, czy seksualne propozycje, z którymi występowali mężczyźni, nie były w stanie wytrącić mnie z równowagi. Byłam Lucindą Romero.

Ale Lucy, ta zwyczajna dziewczyna, była niepewna siebie i ciągle szukała potwierdzenia swojej wartości w oczach ludzi. Nie to, żebym przejmowała się ich opinią, ale potrzebowałam czasami, żeby ktoś, kto mnie nie zna, kto nic o mnie nie wie i nie ocenia przez pryzmat tego kim byłam powiedział, że to co robię jest dobre, że daję ludziom coś wyjątkowego.

Teraz wiem, że faktycznie tak jest. Widzę to w oczach i na twarzach ludzi obecnych na każdej nowej wystawie. Dla nich ARLO jest objawieniem i wnosi w ich życie nowe spojrzenie na świat. Nawet nie zdają sobie sprawy, że każdy grosz jaki płacą za jego prace jest przeznaczony dla potrzebujących. Wysoko się cenię, bo dla tych ludzi coś co może kupić każdy przeciętny człowiek nie ma żadnej wartości.

Patrzyłam na tych wszystkich ludzi czując jak podekscytowanie pobudza moją krew, wprawiając w wibracje całe ciało. Wiedziałam, że wszystkie moje prace zostaną sprzedane, że po raz kolejny wystawa ARLO odniesie sukces. Dlaczego więc czuję taki dziwny niepokój?

- Dobry wieczór, Alejandro.

Za moimi plecami rozbrzmiewa znajomy głęboki głos i już nie muszę szukać przyczyny owego niepokoju. Na chwilę zamknęłam powieki zbierając siły na nieuchronne starcie z Cristobalem. Boże! Daj mi to przetrwać, błagam! Odwróciłam się na pięcie zderzając z oczami w kolorze gorzkiej czekolady, które w ułamku sekundy odebrało mi tlen, którym oddychałam.

Cristobal de la Hoja...

O cholera! Co on tutaj robi? Powinien świętować w jakimś wypasionym lokalu dla bogatych dupków jutrzejsze spotkanie z prawnikami, na które tak niecierpliwie czekał od lat.

- Dla kogo dobry... - mruknęłam pod nosem mając nadzieję, że mnie usłyszy i zrozumie ironię. - Co ty tutaj robisz?

Spojrzałam znad kieliszka na Cristobala. Jak zwykle jego widok wprawiał mnie w niepokój. Wysoki i przystojny przyciągał wzrok wszystkich znajdujących się w galerii kobiet. Ubrany w wieczorowy garnitur i białą koszulę był bezapelacyjnie najprzystojniejszym mężczyzną i wcale się nie zdziwiłam, gdy zaczęły rzucać w jego stronę zachęcające uśmiechy i spojrzenia.

Tak było zawsze. Odkąd pamiętam, Cristobal wzbudzał zainteresowanie kobiet, czego dowodem może być długa lista kochanek, z którymi spotykał się nawet w trakcie trwania naszego małżeństwa. Dla Cristobala nie istniało coś takiego jak wierność jednej kobiecie. Monogamia była sprzeczna z jego upodobaniami do różnorodności. Wiem, że jakieś dwa lata temu spotykał się przez jakiś czas z modelką, z którą miałam wątpliwą przyjemność pracować przy kilku pokazach. Blond kokietka o moralności kotki w rui, dla której liczyła się pozycja społeczna i majątek.

Tych kobiet było więcej. Aktorki, piosenkarki... Wszystkie piękne i wszystkie zepsute do szpiku kości. Dla Cristobala najważniejszy był wygląd zewnętrzny. Długie nogi, piękna twarz i ciało. Inteligencja i przyzwoitość były w tym przypadku niepożądane.

Taka właśnie jest Monica Santos, od lat jego stała kochanka, której nie przeszkadza, że Cristobal sypia z innymi kobietami. Wie doskonale, że prędzej czy później w końcu ożeni się właśnie z nią. Myślę, że czeka na zakończenie naszego małżeństwa równie niecierpliwie jak on.

- Tyle ostatnio szumu o tym całym ARLO, że postanowiłem zobaczyć te jego fotki – rozejrzał się dookoła wyrywając mnie z zadumy.

Miał świnia szczęście, bo gdyby na mnie spojrzał, rzuciłabym się na niego z pazurami! Jak śmiał to powiedzieć! FOTKI? Fotki to on może sobie zrobić tym swoim bajeranckim telefonem i powiesić choćby na drzewie. Moje zdjęcia miały duszę, były tym wszystkim, co miałam w sobie. Przekazywały to, czego sama nie byłam w stanie powiedzieć. Tylko taki ignorant jak Cristobal, mógł przyrównać moje prace do zwykłych fotek. Fotki! Prychnęłam pod nosem zaciskając palce na kieliszku.

- No i co o sadzisz o tych 'fotkach'? – mało co a nie połknęłam własnego języka. – Chyba niezłe, prawda?

- Jak dla kogo. Nie interesują mnie portrety, no chyba że byłyby to akty.

No jasne! Kolejny co to myśli przede wszystkim fiutem. Ciemne oczy zmierzyły mnie od góry do dołu i sądząc z jego miny, raczej podobał mu się widok. Faceci! Dziewczyna mogłaby być brzydka jak gradowa noc listopadowa, ale jeżeli miała tylko znośną figurę i odsłoniła trochę więcej ciała, od razu ślinili się na jej widok. Cristobal nie był wyjątkiem.

Utrapienie z tym facetem! Pojawia się zawsze tam, gdzie najmniej bym się go spodziewała. Jak nic po raz kolejny dojdzie do ostrej wymiany zdań. Tego niestety nie da się uniknąć. Chyba, żebym zaczęła ignorować seksualne podteksty i żadną miarą nie dam się sprowokować. Z tym postanowieniem z trudem powstrzymałam się przed ciętą ripostą, ograniczając się do sarkazmu.

- W takim razie powinieneś opuścić to miejsce i odszukać najbliższy sklep z kolorową prasą – pojedynek na słowa z Cristobalem przyćmił uczucie szczęścia jakie jeszcze przed chwilą czułam. – Wiesz, taką dla starszych panów, co to lubią sobie pooglądać gołe panienki. Ten rodzaj 'sztuki' chyba bardziej będzie do ciebie przemawiał.

Cristobal spojrzał na mnie ironicznie, a uniesione brwi i złośliwy błysk w oczach ostrzegł mnie przed nadciagającą burzą. Nie wiem, co miał w sobie, że za każdym razem prowokował mnie do kłótni.

Doszłam do wniosku, że Cristobal tak naprawdę nigdy mnie nie poznał. Gdy nasi rodzice wzięli ślub i staliśmy się rodziną zaczęłam traktować go jak brata. Znosił moją nieustającą obecność, był cierpliwy i wyrozumiały. Nawet przyjście na świat Leonii nie popsuło naszych kontaktów.

Sprawy zaczęły się komplikować, gdy Cristobal wyjechał na studia. Rzadko bywał w domu, a jak już zawitał z wizytą, wolał spędzać czas w Meridzie. Był taki okres czasu, że nie widzieliśmy się prawie dwa lata. Wakacje i święta spędzałam wtedy w Hiszpanii, u rodziny mojego nieżyjącego taty. Miałam piętnaście lat, gdy przyjechałam na wakacje do Meksyku i to tylko dlatego, że Leonia bardzo mnie o to prosiła.

Tamtego lata, po blisko dwuletniej nieobecności na hacjendzie de la Hoja, wszystko wydawało się inne, a przede wszystkim ja byłam inna. Z nieśmiałego chudzielca z burzą rudych włosów wyrosłam na dziewczynę, za którą zaczynali się oglądać mężczyźni i to nie tylko moi rówieśnicy. Pamiętam chwilę, gdy wysiadłam z samochodu przed domem. Na tarasie stał Cristobal mierząc mnie ostrym spojrzeniem. W jego oczach nie było ani jednego cieplejszego błysku, a gdy zlustrował mnie od góry do dołu, poczułam się jak nic niewarta rzecz.

- O czym myślisz?

- Przypomniały mi się wakacje, gdy miałam piętnaście lat – wypaliłam.

Tak zaskoczył mnie tym pytaniem, że odpowiedziałam bez zastanowienia. Zazwyczaj kontrolowałam się w jego obecności, bo wszystko co mówiłam wykorzystywał przeciwko mnie.

Na twarzy Cristobala pojawił się dziwny wyraz. Ogień, który zapłonął w jego ciemnych oczach przyprawił mnie o dreszcze.

- Byłaś wtedy niewinną nastolatką. Gdybym wiedział jak skończysz, bardziej zwracałbym na ciebie uwagę. Nie, poczekaj Alejandro – nie pozwolił mi dojść do głosu. – Nie uważasz, że najwyższy czas, żebyśmy porozmawiali? Jutro nasze małżeństwo przestanie istnieć, ale dalej pozostajemy rodziną. Leonia w dalszym ciągu nas potrzebuje, a ja potrzebuję twojej pomocy.

Z niedowierzaniem i nadzieją spojrzałam na stojącego obok mężczyznę. Przez ostatnie sześć lat ignorował mnie, jakbym w ogóle nie istniała, a przez cztery lata izolował ode mnie Leonię, zamykając ją w szkole z internatem, abym nie mogła się z nią widywać. Teraz prosi mnie o pomoc i choć nigdy nie wierzyłam w bezinteresowne działania Cristobala, tym razem pragnę tego, jak niczego więcej na świecie. Oszołomienie nie pozwoliło mi się odezwać, więc skinęłam potakująco głową.

- Możemy się spotkać dzisiaj wieczorem?

- Dzisiaj? – w myślach zaczęłam się zastanawiać, o której mogłabym wyjść z galerii. Dziewczyny wyszły już jakiś czas temu, a ponieważ nikt nie wie, kim jest autor wystawianych zdjęć, w zasadzie mogłam wyjść w każdej chwili. – Dobrze, ale muszę się tu jeszcze pokręcić jakiś czas. Możesz przyjechać około dziesiątej wieczorem? Odwieziesz mnie do klubu, możemy porozmawiać u mnie.

Niech nie myśli, że będę na każde jego zawołanie. Tym chyba różniłam się od wszystkich innych kobiet Cristobala, że nigdy nie robiłam tego czego ode mnie żądał.

- Tym razem zapraszam cię na kolację i proszę, nie odmawiaj, Alejandro. Ten jeden jedyny raz pozwól mi zjeść z tobą i spokojnie porozmawiać, dobrze?

- W porządku, niech będzie kolacja – zgodziłam się.

Coś mi mówiło, że to spotkanie może być przełomowe w moich kontaktach z Cristobalem. Mam zamiar walczyć o Leonię i nie ugnę się przed jego żądaniami. Jeżeli po raz kolejny wyskoczy z podobną propozycją, jaką złożył mi podczas naszego pierwszego spotkania, usłyszy ode mnie co o tym i o nim samym myślę.

***

Apartament Cristobala był przygotowany, jakby z góry wiedział, że zgodzę się na kolację. Ktoś nakrył stół w salonie, zapalił świece i rozpalił ogień w dużym kamiennym kominku. W wiaderku czekał już szampan. Będziemy świętować koniec pewnego rozdziału w naszym życiu?

Ostatnie lata były ciężkie dla nas obojga. Cristobal tkwił, tak jak i ja, w niechcianym małżeństwie. Gdyby nie upór Amadora, z całą pewnością już dawno ożeniłby się z Monicą, może miałby już dzieci? Myśl o dziecku Cristobala zabolała. Kiedyś marzyłam, że to ja będę matką dla jego dzieci i żoną, którą poślubi z miłości. Pogrążona w myślach nad straconymi marzeniami, dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że Cristobal już dwukrotnie zwrócił się do mnie.

- Przepraszam, co mówiłeś?

- Pytałem, czy napijesz się wina do kolacji – spojrzał na mnie przez długość salonu. – Dobrze się czujesz?

- Jestem zmęczona, ostatnio miałam za dużo na głowie - przerwałam nie chcąc przypominać mu, że był sprawcą większości moich problemów. – Za wino dziękuję, wypiłam szampana na wystawie i to jak dla mnie wystarczy.

- Nie pijesz alkoholu? W prasie niejednokrotnie pisali o szalonych imprezach z twoim udziałem.

- Nigdy nie wierz w to co piszą – odpowiedziałam wzruszając ramionami.

- Jednakże...

- Przestań proszę! Nie chcę się z tobą kłócić – odwróciłam się od niego i z ulgą usiadłam na miękkiej sofie. Kilka ostatnich godzin spędziłam stojąc na kilkunastocentymetrowych obcasach i moje biedne stopy właśnie odmówiły posłuszeństwa. – Zdaje się, że nasza kolacja stygnie.

- Oczywiście, zapraszam do stołu. Nie wiedziałem na co będziesz miała ochotę, więc zamówiłem coś, co kiedyś lubiłaś.

Czując zapach pieczonej ryby zdałam sobie sprawę, że od lunchu nic nie jadłam. Z trudem stanęłam na obolałych nogach, mój żołądek był teraz moim sterem i żaglem. Żadna przeszkoda nie stanie mi na drodze...

Łosoś w sosie koperkowym rozpływał się w ustach. Do tego kucharz przygotował przepyszną sałatkę z młodymi ziemniakami, kolorową papryką i kruchą sałatą, wszystko polane delikatnym dresingiem.

W czasie kolacji Cristobal ani razu nie poruszył tematu naszego małżeństwa, czy też przeszłości. Opowiedział mi o planach otwarcia kolejnych filii DEHO w Europie i planach kupna kilku hoteli. Opowiadał zabawne anegdoty ze spotkań z rożnymi politykami. Uświadomiłam sobie, że Cristobal jest naprawdę wpływowym człowiekiem, który swoją władzę mógłby wykorzystać w każdej chwili.

- Wiem, mówiłaś, że nie pijesz alkoholu, ale tego wina musisz spróbować – cichy głos Cristobala wyrwał mnie z lekkiej drzemki.

Czułam się syta po przepysznej kolacji, a ciepło płynące z kominka uśpiło mnie na fotelu. Stał teraz przede mną podając mi kieliszek z ciemnoróżowym winem. Przez całą kolację zachowywał się jak prawdziwy gentelman i żartował wspominając moje wybryki, gdy zamieszkałam na hacjendzie.

– Jakiś czas temu kupiłem niewielką winnicę. Robią tam właśnie to wino. Jest przepyszne.

Nie powinnam... Gdyby była tutaj Arii z pewnością zabrałaby mi ten kieliszek, tym bardziej, że w galerii pozwoliłam sobie na dwa kieliszki szampana. Lekarz zabronił... Arii wścieknie się jak się dowie...

Cholera to wino jest pyszne. Delikatne, aromatyczne z lekko cierpką nutą. Przymykając oczy, z zachwytem wdychałam zapach. Przypominał mi gorące i duszne letnie miesiące w Meksyku. Parujące zapachem ziół i przypraw łąki i letni deszcz o zmierzchu... Tęskniłam za domem, tej tęsknoty nie zaspokajały rzadkie wizyty. Od śmierci rodziców byłam tam zaledwie kilka razy, zawsze ukradkiem, jak przestępca. Tylko krótka wizyta na cmentarzu. Nie chciałam, żeby Cristobal dowiedział się o tych wizytach, dość usłyszałam podczas naszej rozmowy telefonicznej.

- Smakuje? – cicho zapytał siadając obok w fotelu.

Dzieliły nas jedynie centymetry, tak blisko jak teraz i bez wiecznych kłótni nie znajdowaliśmy się od ponad sześciu lat.

Spojrzałam na niego upijając kolejny łyk. Siedział rozluźniony, bawiąc się nóżką kieliszka i bacznie mnie obserwował. Nagle zrobiło się jakoś dziwnie. W jego spojrzeniu było coś niebezpiecznego, jakaś niecierpliwość i wyczekiwanie. Przeszedł mnie zimny dreszcz i zdałam sobie sprawę, że ta kolacja to nie był chyba najlepszy pomysł. Muszę jak najszybciej zakończyć ten wieczór, bo z każdą mijającą sekundą, atmosfera w salonie robiła się coraz bardziej napięta.

- Bardzo dobre, miałeś rację – próbowałam podnieść się z fotela, ale moje nogi odmówiły posłuszeństwa. – Cristobalu...

Obraz siedzącego mężczyzny zaczął mi się zamazywać i kręciło mi się w głowie. Jasny gwint, co się ze mną dzieje? Z jednej strony moje myśli były krystalicznie czyste, ale gdy chciałam je wypowiedzieć, język stawał mi kołkiem w ustach, a w głowie panował chaos i rozgardiasz. Czyżbym faktycznie przesadziła z alkoholem?

- Powiedz mi, Alejandro. Jakie masz plany? Co zamierzasz robić po unieważnieniu? Zwiążesz się z tym najemnikiem?

- Plany?

O co on mnie pyta? Nie rozumiem, o czym mówi. Ciepło z kominka zaczęło mnie parzyć. Próbowałam cofnąć nogi, ale mój mózg nie wysyłał żadnych impulsów do mięśni. Jezu! Co się dzieje?!

- Masz zamiar wrócić do zawodu? – głęboki głos wywołał drżenie w całym moim ciele.

To ja pracuję? Nie pamiętam, żebym pracowała, w ogóle niewiele pamiętam. Co się ze mną dzieje? Próbowałam ze wszystkich sił złożyć w całość odpowiedź, ale myśli uciekają jak szalone. Zaczęła ogarniać mnie panika, gdy poczułam coraz szybciej uderzające serce. Boże, tylko nie znowu, tylko nie przy Cristobalu! Muszę się stąd wydostać i wrócić do domu. Tam mogę rozsypać się na kawałki, dziewczyny będą wiedziały co zrobić...

- Ja... Nie czuję się najlepiej... Zawieź mnie proszę... – pociemniało mi w oczach i z jękiem oparłam głowę o oparcie fotela.

- Gdzie mam cię zawieść? Alejandro? Odpowiedz mi, gdzie mam cię zawieść? – głos dochodził do mnie jak z tunelu, trochę zniekształcony i taki obcy. Próbowałam unieść powieki, gdy poczułam na twarzy ciepły oddech, ale nie byłam w stanie. – Jesteś blada, napij się jeszcze wina.

Ktoś pomaga mi unieść kieliszek do zdrętwiałych ust, czuję na języku dziwny smak. Wiem, że nie jest to smak wina, to coś innego, ale mój zamroczony rozum nie jest w stanie znaleźć odpowiedzi.

Głowa opadła mi do tyłu, gdy nagle uniosłam się w powietrzu. Nie zdawałam sobie sprawy z tego co się dookoła mnie dzieje. Nie wiedziałam, gdzie się znajduję, po prostu płynęłam, by po chwili wylądować na czymś miękkim i pachnącym świeżością.

Nie widziałam stojącego nade mną mężczyzn, który nie spuszczając ze mnie spojrzenia, zaczął się rozbierać. Ciemnobrązowe oczy przybrały prawie czarną barwę, gdy trawiące go pożądanie wyostrzyło rysy twarzy. 

Nie zdawałam sobie sprawy z błąkającego się na jego ustach wyrachowanego uśmiechu...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top