Rozdział 1 - Najjaśniejsza z gwiazd
Paryż, sześć lat później...
Lucinda
- Lucindo, błagam cię zastanów się dobrze. Jesteś na szczycie, masz jeszcze przed sobą dobrych kilka lat. Nie możesz w takim momencie swojej kariery rzucać tego wszystkiego tak po prostu!
W gustownie urządzonym gabinecie siedziały naprzeciwko siebie dwie kobiety. Starsza z nich, na oko około czterdziestki, szczupła brunetka z brązowymi włosami obciętymi na boba, ubrana w idealnie skrojony garnitur z błękitnej wełny i czarną jedwabną bluzkę, patrzyła ze zgrozą i niedowierzaniem na swoją najlepszą modelkę i nie wierzyła w to co przed chwilą usłyszała.
W całej swoje karierze nie spotkała się nigdy z takim przypadkiem, ale też nigdy wcześniej nie miała takiej modelki, jak ta. Od czterech lat była na samym szczycie. Projektanci zabijali się o nią, przesuwali swoje pokazy, byle tylko ona mogła wziąć w nich udział, bo sama jej obecność w takim wydarzeniu, gwarantowała kolekcji murowany sukces.
Tak, Lucinda Romero była najjaśniejszą z gwiazd wszystkich wybiegów, zarówno w Europie jaki i za oceanem, która zrobiła wręcz oszałamiającą karierę w modelingu. Niespełna cztery lata temu media okrzyknęły ją najpiękniejszą kobietą na świecie. Wyglądała jak bogini, z tymi długimi włosami w kolorze rdzawych jesiennych liści i błyszczącymi szmaragdowymi oczami. Ciało bez bodaj jednej skazy, co przy jej bardzo jasnej karnacji i rudych włosach było fenomenem samym w sobie. Idealna sylwetka, której nie uzyskała głodząc się, czy uprawiając wycieńczające ćwiczenia. Jednym słowem perfekcja. Jej uroda była tak wyjątkowa, że mężczyźni tracili dla niej głowy.
A teraz chce to wszystko rzucić w diabły i się wycofać!
- Czy chodzi ci o to, że tak nalegałam na ten kontrakt z Victoria's Secret?
Młoda kobieta wstała i zbliżyła się do dużego panoramicznego okna za plecami swojej agentki.
- Nie, Bethany, moja decyzja nie ma z tym nic wspólnego – odpowiedziała nie patrząc na nią. Wpatrywała się w widok za oknem, jakby oglądanie pędzących samochodów był czymś fascynującym.
- Więc wytłumacz mi, dlaczego rezygnujesz? – w głosie Bethany słychać było wyraźną prośbę. – A może jesteś w ciąży?
Tak, to może być powód. Zmierzyła wzrokiem szczupłą sylwetkę stojącej przy oknie dziewczyny. Co prawda nie dotarły do niej żadne plotki, aby Lucinda spotykała się z jakimś mężczyzną, ale nie oszukujmy się. Gdyby chciała mogłaby mieć ich na pęczki. Jeżeli spodziewa się dziecka, to jeszcze nie wszystko stracone. Może popracować przez dwa, trzy miesiące, a po porodzie i odpowiedniej diecie, szybko wróci do formy. W myślach przeglądała już kalendarz, próbując przypomnieć sobie, jakie w nadchodzącym roku czekają na nią pokazy.
Rozmyślania przerwał jej śmiech, odrobinę ochrypły i seksowny jak diabli. Gdyby Lucinda Romero nie zdobiła tak oszałamiającej kariery w modzie, z całą pewnością mogłaby podkładać głos w bajkach dla dużych chłopców. Przez lata obserwowała, jak mężczyźni reagują na samą jej obecność. Wystarczyło, że weszła gdzieś, czy do restauracji, czy na wybieg, a sala zamierała. Faceci wstrzymywali oddechy i wciągali nieistniejące brzuchy, mając nadzieję, że ich zauważy. A żeby bardziej doprowadzać ich do szału, dobry Pan Bóg podarował jej głos, na dźwięk którego całkowicie głupieli. Delikatna chrypka i ledwo słyszalny hiszpański akcent, przywoływał na myśl gorący seks i nieziemską rozkosz.
- Nie jestem w ciąży, Beth - odpowiedziała Lucinda, po czym usiadła z powrotem przed biurkiem i patrząc jej w oczy zaczęła tłumaczyć. – Wypaliłam się, a poza tym, to nie jest zawód, z którym wiązałam swoją przyszłość. Tak po prostu wyszło, że znalazłam się w tej branży i cieszę się, że trafiłam na ciebie. Wiesz doskonale, że po tym co wydarzyło się cztery lata temu chciałam odejść. Nie mogłam zrobić tego wtedy, bo miałabyś duże kłopoty z moimi kontraktami, ale teraz nie zmienię zdania. To koniec Bethany, rezygnuję.
- Lucindo, mam nadzieję, że dobrze się czujesz. Jeżeli potrzebujesz przerwy, jedź na wakacje, odpocznij. Jak wrócisz, to porozmawiamy ponownie i jeżeli nie zmienisz zdania, uszanuję twoją decyzję.
Ze zrezygnowanym uśmiechem dziewczyna podniosła się, a jej spojrzenie pobiegło w stronę ściany, na której już wcześniej zauważyła piękne zdjęcie, przedstawiające małą dziewczynkę bawiącą się klockami. Zdjęcie było czarno-białe, dookoła dziecka tło było zamglone, sprawiając wrażenie, że bawi się w obłokach.
Spokój i harmonia, gdyby nie to, że mała miała bardzo smutny wyraz twarzy. Trzymała w rączce duży klocek, ale patrzyła w stronę obiektywu. Jej śliczną buzię wykrzywiał grymas, jakby z trudem hamowała łzy, widoczne w dużych ciemnych oczach.
- Nie widziałam wcześniej tego. Nowy zakup, Bethany?
Lucinda stała wpatrujące się z rozrzewnieniem w fotografię, gdy obok niej pojawiła się jej agentka.
- To praca najmodniejszego obecnie fotografa, podpisuje się ALRO, czyż nie jest piękne? Na widok tej smutnej dziewczynki chce mi się płakać, ale nie byłam w stanie nie kupić tego zdjęcia, jest w nim coś takiego... Sama nie wiem, nie potrafię opisać co czuję, gdy patrzę na twarz tej małej.
- Złamane obietnice dane dziecku – wyszeptała Lucinda nie odrywając spojrzenia od twarzyczki smutnej modelki ze zdjęcia.
Doskonale wiedziała, jak się może czuć ta mała. Czuła to każdego dnia od prawie sześciu lat, a od czterech lat to uczucie zagnieździło się w jej sercu, jak wielki kamień. Bethany spojrzała zdziwiona na nią, a potem ponownie na wiszący obraz, przekrzywiając głowę.
- Masz rację, tak się nazywa to zdjęcie. Skąd wiedziałaś?
- Zgadłam - ze smutkiem potrząsnęła głową. – Na mnie już czas, jestem umówiona. Lecę do Szkocji i zobaczymy się nie wcześniej, niż za kilka miesięcy, przed moją ostatnią sesją w Nowym Jorku. W razie czego, możesz mnie złapać telefonicznie. Do widzenia, Beth.
Przemierzając długie korytarze, w myślach żegnała się z tym miejscem, bo na cokolwiek Beth ma nadzieję, ona nie zmieni zdania. Miała już dość ciągłych podróży i życia na walizkach. Stres i wieczna pogoń o mało co nie doprowadziły do tragedii, a ona chciała żyć, bo miała dla kogo. Kłopot w tym, że od czterech lat nie mogła spotkać się z najbliższą jej sercu osobą i nie wiedziała, kiedy to się zmieni.
Idąc przez zatłoczone ulice Paryża nie zwracała uwagi na oglądających się za nią ludzi. Przez lata pracy w modzie uodporniła się na ciekawskie spojrzenia. Przypomniał jej się widziany w biurze Beth obraz małej dziewczynki. Była zaskoczona widząc go tam, ponieważ nie do końca pasował do charakteru samej Beth, która od prawie dwudziestu lat obracała się w świecie modelek i pokazów.
Doskonale pamiętała śliczną modelkę ze zdjęcia, gdy odwiedziła jeden z domów dziecka, w których pracowała jako wolontariuszka w dniach wolnych od pokazów i sesji zdjęciowych. Jej widok przypomniał jej małą Leonię.Miały takie same ciemne włosy i duże oczy, z tym, że dziewczynka ze zdjęcia miała niebieskie tęczówki, a Leonia szmaragdowe, jak ona sama. Zrobiła wtedy kilkadziesiąt zdjęć, ale to było jej ulubionym. Cieszyło ją, że ktoś kupił kolejną jej pracę, bo pieniądze ze sprzedaży w całości wpływały na konto domów dziecka.
Nikt nie domyślał, że to ona jest autorką tych zdjęć. Nie chciała, żeby świat się o tym dowiedział, ponieważ prawie na każdym kroku towarzyszyli jej dziennikarze. Te dzieci przeszły w swoim krótkim życiu wystarczająco dużo, aby oszczędzić im nagonki prasy w jedynym miejscu, gdzie czuły się bezpieczne.
Ona takiego miejsca nie miała...
Lucinda wróciła do swojego małego mieszkania, z uśmiechem patrząc na spakowane kartony, gotowe do odebrania przez kuriera. Pomyślała, że jej życie przypomina właśnie takie kartony.
Poukładane i zaklejone taśmą. Niektóre z nich wciąż czekają na otwarcie, a do pozostałych nigdy już nie będzie mogła zajrzeć. Wśród tej sterty spakowanego życia był jeden karton, który przywoływał najgorsze wspomnienia. W tej chwili nie chciała nawet o nim pamiętać, jednak te myśli wciąż powracały.
Sześć lat, które dał jej Amador de la Hoja, minie już niedługo. Jeszcze tylko kilka miesięcy, na które czekała z biciem serca. Gdyby to od niej zależało, gdyby to do niej należała decyzja, nigdy więcej nie chciałaby spotkać Cristobala. Zdrajcy i podłego sukinsyna.
Odebrał jej wszystko. Spokój, marzenia o rodzinie, o własnych dzieciach. Zabrał jej również szansę na pożegnanie się z matką. Przez jego podłość i nienawiść, jaką do niej czuł. Odebrał jej wszystko. Nawet rodzoną siostrę. Jedyną istotę na świecie, którą Lucinda kochała bardziej niż własne kruche życie.
I właśnie dla Leonii, jasnego promyka w jej sercu, gotowa była ten jeden, ostatni raz zmierzyć się z nim.
Nie jest już tą nieśmiałą dziewiętnastolatką, którą porzucił kilka chwil po ślubie, przysięgając nienawidzić jej do końca życia. Cóż, ona również go nienawidzi. Za wszystko. Za rodziców. Za Leonię. Za własne zmarnowane życie.
Spotka się z nim. Jeden, ostatni raz. A potem...
Potem niech piekło pochłonie Cristobala de la Hoja...
Rozejrzała się po raz ostatni po pustym pokoju, który przez wiele lat służył jej również jako salon i biorąc małą walizkę, wyszła z mieszkania. W tym momencie, Lucinda Romero przestała istnieć...
Lucy
Od tej chwili nazywam się Lucy i rozpoczynam nowy rozdział w życiu. W Szkocji czekają na mnie trzy niezwykłe dziewczyny. Właśnie jutro jest ten dzień... Spotkanie ustalone dawno temu.
Czy wciąż będzie tak jak trzy lata temu, gdy się żegnałyśmy? Czy ta niesamowita więź, która nas połączyła wciąż istnieje? Spędziłam z nimi cztery wspaniałe lata i w nich odnalazłam to, co straciłam z chwilą, gdy opuściłam Meksyk. Odnalazłam rodzinę i siostry.
I tego nie dam sobie odebrać...
Kilka godzin później byłam już w Edynburgu, w wynajęty pokoju w hotelu Balmoral, w centrum miasta. Niezbyt dobry czas na wizytę w mieście, z uwagi na setki turystów, studentów i ich rodzin, które przybyły na graduation. Przedzieranie się w tłumie ludzi było jak brnięcie pod prąd w górskim strumieniu. Jedna chwila nieuwagi, a poniesie cię w zupełnie innym kierunku, niż zmierzałeś. Może z czasem kupię sobie samochód... Oj, chyba jednak zrezygnuję z tego pomysłu, doszłam do wniosku chwilę później, gdy stojąc w oknie hotelowego pokoju, widziałam nieprzerwane sznury samochodów i taksówek. Z drugiej strony, to i tak nic w porównaniu, na przykład z Nowym Jorkiem. To miasto nigdy nie śpi, tak samo jak jego mieszkańcy.
W gruncie rzeczy nie mam nawet własnego miejsca na tym świecie. Żadnej spokojnej przystani, w której mogłabym się ukryć i odpocząć. Mieszkałam w tylu miastach na świecie, poczynając od Hongkongu, po wszystkie europejskie stolice świata mody, na Nowym Yorku i Los Angeles skończywszy. Znam każdy jeden hotel i pamiętam każdy jeden apartament, w których przez ostatnie cztery lata przyszło mi mieszkać. Byłam wszędzie, ale nigdy we własnym domu. Najlepsze lata mojego życia, po tym jak wyjechałam z Meksyku, to lata spędzone na uniwersytecie. Z moimi siostrami serca.
Zaledwie jeden dzień dzieli mnie od spotkania z nimi, ale każda mijająca sekunda na zegarze, była jak godzina. Czas dłuży mi się w nieskończoność, a nie chciałam opuszczać pokoju z obawy przed rozpoznaniem. To nie Nowy Jork, gdzie na ulicach mogłabym spokojnie spacerować, bez zwracania na siebie niepotrzebnej uwagi. Edynburg jest zdecydowanie inny. Z jednej strony spokojniejszy, bez tych świateł, nocnego hałasu, wiecznych imprez, rautów i biznesowych spotkań, ale z drugiej strony pojawienie się na ulicy kogoś z pierwszych stron gazet, wywoła niepotrzebne zamieszanie.
Zamówiłam kolację do pokoju, nie zwracając uwagi na podekscytowanego kelnera, który na mój widok dosłownie zaniemówił stojąc na korytarzu. Jakby nie było, normalna reakcja, do której powinnam się przyzwyczaić.
Problem w tym, że nigdy nie uważałam siebie za kogoś szczególnego. Z biegiem czasu moja kariera nabrała oszałamiającego rozpędu, a moja twarz i niestety ciało, stały się własnością publiczną. Możecie mi nie wierzyć, ale prawda jest taka, że nienawidziłam tego, jak wyglądam. Nie rozumiałam tej światowej histerii i wiecznego głodu Lucindy Romero. Byłam dla nich tylko ciałem, pięknym, nieskazitelnym ciałem. Bez duszy i bez własnej woli. Nienawidziłam tego!
Tego jak patrzą na mnie mężczyźni, tych ich rozbieganych oczu i oślizłych dłoni, którymi mnie dotykali. Tego, że traktowali mnie, jak jakieś cholerne trofeum, które będą mogli powiesić nad łóżkiem, gdy uda im się mnie złamać.
Kto wiedział, kim tak naprawdę jestem? Kto wiedział o snach, które od lat torturują moją pamięć, nie pozwalając normalnie żyć? Kto znał mnie i moje marzenia, moje myśli i to co kocham najbardziej na świecie. Nikt.
Nikt, poza trzema dziewczynami.
Jadąc następnego dnia do St Andrews na umówione w południe spotkanie, nie mogłam doczekać się tej chwili, gdy ponownie je zobaczę. Te trzy ostatnie lata dłużyły mi się niemiłosiernie. Jakby przewrotny los uznał, że ma prawo ingerować i bawić się czasem. Tymi ulotnymi chwilami, które odliczałam zapalczywie każdego dnia. Jak żołnierz, odliczający dzień, w którym w końcu zrzuci swój znienawidzony mundur i wróci do domu.
Moje dziewczyny... Ocaliły mnie i były ze mną w najgorszych chwilach mojego życia. O niektórych nie wiedziały, czułam się zbyt zraniona i zawstydzona, żeby przyznać się do tego, że dwa razy w życiu popełniłam błąd, za który płacę po dzień dzisiejszy.
Zakochałam się w sukinsynie i wyszłam za niego za mąż.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top