Rozdział 16 - Na kolanach...
Lucy
Jak furia, która mnie rozsadzała, wpadłam do salonu, torebkę rzuciłam w kąt i nie zwracając na nikogo uwagi zdecydowanie ruszyłam w stronę półki z alkoholami. Jak zdążę, to znieczulę się dostatecznie, żeby nie rozerwać Cristobala na strzępy.
Przynajmniej postaram się tego nie zrobić przy Leonii...
Ten podły intrygant razem ze swoim równie podłym adwokatem przyjechali za mną. Za chwilę wlezą jak oślizłe robale do naszego pięknego salonu, zanieczyszczając samym swoim istnieniem spokój tego miejsca. Nie bawiąc się w bycie damą, od razu chwyciłam wysoką szklankę i napełniłam wódką. Ręce mi się trzęsą i z trudem udaje mi się unieść ją do ust. Wychyliłam na raz i dech mi zaparło. Dobra polska wódka. Mocna jak cholera, miejmy nadzieję, że podziała.
No to na drugą nóżkę, Lucy...
- Lucy, na miłość boską, co ty robisz?! – Arii pojawiła się nagle, wyrywając mi szkło z dłoni. – Cholera, oszalałaś? - wyszeptała sycząc ze złością. - Wiesz, że nie wolno ci pić alkoholu, chcesz się...
- Daj spokój, Arii – przerwałam jej i szklany przedmiot wrócił magicznie w moje ręce. – Muszę się przygotować.
- Na co?
- Na niego – dłonią wskazałam w stronę windy, z której właśnie wysiadł Cristobal z Rafaelem.
W salonie zaległa cisza.
Nie patrzę na niego. Choć czuję na sobie to przeklęte spojrzenie właściciela. Ludzie! Trzymajcie mnie, bo za chwile dojdzie tu do pieprzonej masakry!
Zdałam sobie sprawę, że oprócz nas w salonie znajdują się jeszcze Gabi i Dani oraz Leonia i Rodrigo a także mój strażnik trzeźwości, Arii. Wszyscy mi się przyglądają, jakbym stanowiła jakiś wyjątkowo rzadki okaz. Rzeczywiście, jestem wyjątkowo wkurwiona! Słyszę swój ciężki świszczący oddech, ciśnienie za chwilę rozsadzi mi bębenki i dostanę wylewu, ale najpierw, kurwa, policzę się z Cristobalem.
- Lucy, co się stało? Miałaś się spotkać z prawnikami z Meksyku. Nie przylecieli? – Gabi podeszła do mnie, z niepokojem wsłuchując się w to jak oddycham.
- Przylecieli, tak jak zapowiedzieli, tylko jak się okazało, na próżno.
- A trochę jaśniej?
- Chcesz jaśniej? Proszę bardzo. Wiesz co on zrobił? –machnęłam ręką w stronę Cristobala, mając szczerą ochotę zmazać mu z tej jego przystojnej gęby ten zarozumiały uśmiech. Najlepiej z użyciem jakiegoś silnego środka, może cyjanku? – Wczoraj po wystawie, zaprosił mnie do swojego apartamentu na kolację, dosypał do wina jakieś gówno, po którym rano obudziłam się naga w jego łóżku. Pojawił się na spotkaniu i oznajmił adwokatom, że nie ma już podstaw do unieważnienia naszego małżeństwa, ponieważ... Uwaga! Spędziłam z nim noc. A żeby mieć dowód, zrobił mi to – zerwałam z szyi apaszkę wystawiając na światło ewidentny dowód jego podłości.
- Kochanie, nie mogłem skłamać. Przecież spędziliśmy tę noc razem. Możesz się teraz wściekać, ale pragnęłaś tego tak samo, jak ja – odezwał się z uśmiechem, jakby moja wściekłość go bawiła.
- Zamilcz! Wiesz czego pragnęłam? Uwolnić się w końcu od ciebie! Czekałam na ten dzień przez sześć pieprzonych lat, a ty po raz kolejny zrujnowałeś mi życie. Mam cię, kurwa, dość! Wynoś się!
- Chyba coś ci się pomyliło w tej twojej rudej głowie, kochanie – zaczął podchodząc bliżej. - To ty przez swoje gadulstwo doprowadziłaś do tego małżeństwa. Więc jeżeli szukasz winnego zrujnowania czyjegoś życia, spójrz proszę w lustro, a oprócz własnego odbicia zobaczysz też moje, bo moje życie również nie wyglądało różowo.
Anieli pańscy trzymajcie mnie, bo, kurwa, nie wytrzymam! Zaraz na oczach ich wszystkich wyłupię mu te jego brązowe ślepia i zrobię z nich dzwonek do drzwi w sypialni! Albo zawieszę na szyi jakiegoś szczura, niech sobie z nimi biega po ściekach i kanałach.
- Ile razy mam ci powtarzać, idioto - z trudem udało mi się wysyczeć przez zaciśnięte z wściekłości zęby. - Nic nie powiedziałam Amadorowi. Nie wiem skąd się dowiedział, ale to nie byłam ja!
- Przestań kłamać, Alejandro. Powtarzasz to od sześciu lat. Chciałaś tego małżeństwa, więc teraz, do cholery, będziesz moją żoną. Ale uprzedzam, zapomnij o życiu, jakie wiodłaś przez ostatnie lata. Nazywasz się de la Hoja i masz się zachowywać jak dama, a nie jak dziwka.
- Uważaj na słowa, Cristobalu. Za chwilę powiesz coś, czego możesz żałować do końca życia – odezwała się Dani. – Nie masz prawa mówić takich rzeczy.
- Posłuchaj, Danielle. Wiem, że jesteście przyjaciółkami, ale ona jest moją żoną. Od lat patrzę przez palce na to co robi i do tej pory nie interweniowałem. Ale to się skończyło. Skończyły się balangi, podróże jachtami i wciąż nowi kochankowie. Od tej chwili ma być przykładem dla Leonii, bo moja cierpliwość już się skończyła.
- Nie mieszaj teraz Leonii do naszych spraw. Mam ci przypomnieć na jak długo wykreśliłeś mnie z jej życia?
- A czego się spodziewałaś po tym co zrobiłaś? Pojechałaś z kochankiem na jakąś pieprzoną wyspę zamiast przylecieć na pogrzeb! Jaki przykład chciałaś dać swojej siostrze? Kim miała się stać patrząc na to co robisz? Dziwką?
- Za dużo sobie pozwalasz, Cristobalu. Nie masz zielonego pojęcia co się wtedy wydarzyło – nie powiem mu prawdy choćbym miała za chwilę paść w tym salonie trupem.
- Wiem dokładnie, twoje prawie nagie zdjęcia ukazały się w gazetach. Widziałem je, Alejandro, tak jak widzę ciebie teraz, więc przestań chociaż raz w życiu kłamać i przyznaj się!
Milczałam zaciskając gniewnie szczęki. Czuję, jak szloch tamuje mi oddech, przez załzawione oczy niewiele jestem w stanie zobaczyć. Ale widzę jego. Tak dokładnie, że byłabym w stanie policzyć długie czarne rzęsy. Oczywiście zanim bym wyłupiła mu pieprzone oczy!
- Nic nie mówisz? Prawda w oczy kole, moja kochana żono. Jak chcesz, to mogę ci pokazać, o jakich zdjęciach mówię. Zatrzymałem je na tę właśnie chwilę.
Ja ci dam, kurwa, kochaną żonę! Zwinęłam dłoń w pieść przygotowując się do zadania ciosu, prosto w te przeklęte usta.
- Dość już tego, Cristobalu de la Hoja, posunąłeś się za daleko. Chcesz wiedzieć co się wtedy stało? To ci powiem...
- Ariela!!! Ani słowa więcej, przysięgałaś! – krzyknęłam przerażona.
- Lucy, on ma prawo wiedzieć – zaprotestowała oburzona mierząc spojrzeniem ironicznie uśmiechniętego Cristobala.
- Nie ma żadnego prawa. To co się wtedy stało, należy już do historii i nie ma potrzeby teraz wyciągać tego na światło dzienne – z zaciśniętymi po bokach pięściami błagałam ją o milczenie.
Patrzę na stojącą obok mnie złotowłosą furię. Znam ją jak siebie samą i wiem, że aż ją swędzi tyłek, żeby dokopać de la Hoja. Ja nie marzyłam o niczym innym, ale na litość boską, nie przy Leonii!
- Jak uważasz – z głębokim westchnieniem ustąpiła.
No i petarda! Cristobal nigdy się nie dowie, nie jest tego wart, żeby teraz rozdrapywać stare rany.
W salonie zalega przejmująca cisza. Patrzyłam z wściekłością na zadowolonego z siebie meksykańskiego diabła, wcielenie wszystkich moich koszmarów, odzianego w bajerancki garnitur i marzyłam o jednym. Chciałabym się cofnąć w czasie. Nie o jeden dzień, czy nawet miesiąc. O nie! Cofnęłabym się o dziesięć lat i prędzej poddałabym się trepanacji czaszki i transplantacji mózgu, niż zakochała się w tym mężczyźnie.
- Ja nic nie przysięgałem.
Nagle ciszę przerwał męski głos i wszyscy zwrócili się w jego kierunku. Rodrigo podszedł do mnie i wziął za prawą rękę, kciukiem dotykając nadgarstka. Jego ciemne oczy patrzyły na mnie z takim żalem, że zrobiło mi się słabo. Jezu! Przecież on nie może wiedzieć, prawda?!
– Zdaję sobie sprawę, że za chwilę mogę stracić wszystko, ale nie pozwolę, żeby Cristo w dalszym ciągu oskarżał cię o coś, czego nie zrobiłaś.
- Rodrigo, nie ma potrzeby, żebyś się mieszał do tej sprawy. Nie wiesz o co chodzi.
Szczery i łagodny Rodrigo, dla mnie gotów był walczyć z samym diabłem, a obserwujący nas z wściekłością mężczyzna, w prostej linii pochodził właśnie od niego.
- Ja wiem, Lucy – czule pogładził mój blady policzek. – Byłem tutaj wtedy.
- Jak to byleś? Kiedy? – zapytałam oszołomiona.
- Kiedy nie przyleciałaś na pogrzeb czułem, że coś się stało, coś złego. Przyleciałem następnego dnia, pojechałem najpierw do St Andrews, miałem twój adres, ale nikogo nie zastałem. Nikt z sąsiadów nie wiedział co się z wami dzieje, tyle że widziano twoje przyjaciółki, jak trzy dni wcześniej odjeżdżały samochodem. Zdobyłem numer telefonu do twojego opiekuna roku i od niego dowiedziałem się, co ci się stało. Wybacz mi Lucy, że nie było mnie przy tobie, ale nie wpuścili mnie do ciebie. Czekałem kilka dni, dopóki nie upewniłem się, że wyjdziesz z tego.
O Chryste! Zabrakło mi tchu... Przez te wszystkie lata ani razu nie powiedział mi o tym. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie po moim wyjściu ze szpitala. Swój mizerny wygląd wytłumaczyłam przewlekłą grypą, a Rodrigo spojrzał wtedy na mnie z takim bólem w oczach... Wiedział, przez cały czas wiedział...
- Rodrigo, proszę, nic więcej nie mów, to niczego nie zmieni – poprosiłam.
- Być może, ale dłużej nie będę milczał – spojrzał na milczącego Cristobala. – Cztery lata temu, Lucy miała wypadek. Dlatego nie przyleciała na pogrzeb.
- Jasne, co jeszcze wymyślisz, żeby ją chronić? – ironiczny śmiech Cristobala wbijał się w moją głowę jak gwoździe. - Myślisz, że nie wiem, dlaczego to robisz? Zakochałeś się w niej jak idiota i wierzysz w każde jej kłamstwo – parsknął z odrazą wbijając ciemne oczy w stojącego obok mnie Rodriga.
- To prawda. Kocham Alejandrę od lat i gdyby nie ty, od dawna byłaby moją żoną – odpowiedział spokojnie, niezrażony spojrzeniem kuzyna. - A to, co powiedziałem nie jest kłamstwem i z łatwością możesz to sprawdzić. Wystarczy dotrzeć do akt w szpitalu. Podpowiem ci, szukaj na oddziale intensywnej opieki medycznej. Cztery lata temu, na twoje polecenie zadzwonił do niej Ortega. Nie wiem dokładnie, jak do tego doszło, ale Lucy straciła przytomność w samochodzie. Przez ponad tydzień była nieprzytomna, w stanie krytycznym.
Ciemne wzburzone oczy spojrzały na mnie, jakby szukając na mojej twarzy zaprzeczenia. Wszystkiego bym się spodziewała... Ale to? Rodrigo wiedział... Przez te wszystkie lata od wypadku ani razu o nic mnie nie zapytał, bo wiedział. I nigdy nikomu nie wyznał prawdy. Aż do teraz.
- Jezu Chryste! Dlaczego nikt mnie nie zawiadomił? Dlaczego mi nie powiedziałaś? - zapytał ochrypłym szeptem Cristobal. - Byłaś moją żoną, miałem prawo wiedzieć!
- Żoną, którą przysięgałeś nienawidzić do końca życia, którą porzuciłeś chwilę po ślubie, żeby pojechać do kochanki. Chciałam ci powiedzieć co się stało, gdy zadzwoniłam do ciebie. Przypominasz sobie tę rozmowę, Cristobalu? Bo ja pamiętam ją bardzo dokładnie. Zabrałeś mi wszystko co było mi drogie, co kochałam jak nic innego na świecie. Zabrałeś mi siostrę i jedyną rodzinę jaka mi pozostała. Nie możesz mi już zwrócić tych lat. Chcę w końcu zacząć żyć jak normalny człowiek, ułożyć sobie to moje życie tak, jak ja chcę a nie tak, jak ty tego oczekujesz. Daj mi spokój, Cristobalu. Wróć do Meksyku i zapomnij o mnie.
- Odpowiedz mi, Alejandro! Dlaczego nikt mnie nie zawiadomił?!
- Bo nikt nie wiedział, że mam męża!
- ¿Qué es esto? Co takiego?
- To prawda – Arii złapała mnie za rękę dyskretnie badając puls. – Telefon był całkowicie rozbity, karta uszkodzona. Wiedziałyśmy, że Lucy na przyrodniego brata w Meksyku, ale nigdy nawet słowem nie wspomniała, że jesteście małżeństwem.
- Nie jestem i nigdy nie byłem jej bratem – wycedził przez zaciśnięte zęby patrząc na mnie z wściekłością. – Dlaczego nikomu nie powiedziałaś? Wstydziłaś się?
- A było się czym chwalić? – parsknęłam. - Może tym, że zostałeś zmuszony do ślubu? A może tym, że przeklinałeś mnie, a zaraz po złożeniu przysięgi pojechałeś do kochanki i z nią spędziłeś swoją noc poślubną? – spojrzałam na bladą i wstrząśniętą twarz Cristobala, ignorując ból, jaki zobaczyłam w jego oczach. Zasłużył sobie na to i na znacznie więcej, ale o reszcie się nie dowie.
Prawdopodobnie Rodrigo wie tylko o wypadku, cała reszta jest bezpieczna, wiadoma tylko nam czterem. Dyskretnie dotknęłam palcami niewielkiego tatuażu na szyi. Zrobiłam go zaraz po wyjściu ze szpitala. Umiejscowiony na karku, na linii włosów, był bardzo mało widoczny. Wymowny w swojej prostocie. Linia życia z pękniętym sercem pośrodku i data. Wiedziałyśmy o nim tylko my cztery, bo tamtego dnia wszystkie zrobiłyśmy sobie tatuaże.
- Rozumiem... - chyba nie do końca rozumiał, ale nie chciałam dłużej drążyć tego tematu. – Masz dwa dni na spakowanie się i załatwienie swoich spraw. W środę lecimy do Meksyku. Czas wracać do domu, seniora de la Hoja. Dość już tych wojaży ku uciesze prasy i dziennikarzy. Nadszedł czas, żeby świat w końcu poznał moją żonę.
- Naprawdę? – splotłam ręce i udając zainteresowanie zapytałam – Z chęcią poznam tę jakże szczęśliwą niewiastę. Jak już urządzicie się po podróży poślubnej, wpadnijcie do Edynburga. Zorganizuję nam jakiś wypad na miasto, może do klubu 'Maska'? Znam dobrze właściciela...
Arii parsknęła śmiechem, a na twarzy dziewczyn zagościły diabelskie uśmiechy. Jeszcze mnie nie zna, jeszcze nie pokazałam Cristobalowi de la Hoja, kim stała się Alejandra Lucinda Romero.
- Nie czas na twoje żarty, Alejandro. Masz być gotowa do wyjazdu.
- Czy widzisz, żebym się śmiała? Nie? Więc przyjmij do wiadomości, że nigdzie z tobą nie lecę – tępota tego faceta doprowadzała mnie do szaleństwa.
- Jak uważasz, skarbie. W każdym bądź razie, my w środę lecimy do Meksyku.
- Jacy my?
- Leonia wraca ze mną.
- Nie zabierzesz Leonii do Meksyku! Nie pozwolę ci znowu nas rozdzielić. Boże, jakim trzeba być potworem, żeby nawet pomyśleć o tym!
- Nie jest tu bezpieczna.
- Przestań wciąż to powtarzać, jak do tej pory nic się nie stało. Wymyśliłeś to wszystko, żeby mieć kontrolę nad moim i jej życiem.
- Jest moją siostrą, a ty w dalszym ciągu jesteś moją żoną. Chcesz być z nią? To pakuj walizki, wracasz ze mną do Meksyku, gdzie jest twoje miejsce.
- Nie chcę być dłużej twoją żoną. Mam zamiar wystąpić o rozwód, więc nigdzie z tobą nie jadę, ona też.
- Chcesz rozwodu? Proszę bardzo, ale dopóki go nie dostaniesz, będziesz mieszkała ze mną. Trzeba było milczeć sześć lat temu to teraz...
- Cristobalu! Alejandra nic nie powiedziała tacie, to byłam ja...
Po raz kolejny w salonie zaległa cisza. Z niedowierzaniem spojrzałam na bladą Leonię, w szmaragdowe oczy, z których spływały strumienie łez. Stała patrząc na nas, a z całej jej postaci emanował tak wielki ból i wina, że widząc to sama cierpiałam.
- Co takiego? – wyszeptał Cristobal z niedowierzaniem.
- To ja powiedziałam tacie. Poszłam za tobą, bo nie chciałam żebyś krzyczał na Alejandrę, stałam na korytarzu i nagrałam was na telefon. Potem usłyszałam, jak Rodrigo prosił tatę o rękę Alejandry i pokazałam tacie nagranie. Myślałam... wydawało mi się...
- Leonio, dziecinko... Dlaczego to zrobiłaś? – wydusiłam oszołomiona.
- Widziałam, jak na siebie patrzycie i pomyślałam, że ... Teraz to już bez znaczenia. Biorę na siebie odpowiedzialność. Ale jedno chcę wam powiedzieć. Nie jestem waszym dzieckiem i nie będziecie wykorzystywać mnie do walki między sobą. Wracam do domu. Sama, Cristobalu. Dopóki nie załatwicie wszystkich spraw między sobą, nie chcę być z żadnym z was.
Wstrząśnięta wyznaniem Leonii patrzyłam z rozpaczą jak znika w windzie. Tuż obok niej stał smutny Rodrigo, ale to widok zrozpaczonej siostry przykuwał całą moją uwagę. Jestem pewna, że jak wróci do apartamentu Cristobala uspokoi się i ochłonie. W tej chwili potrzebowała spokoju. Jutro do niej zadzwonię i spokojnie porozmawiamy.
Teraz nadszedł czas na powalenie wroga...
Spojrzałam na milczącego Cristobala. Tupiąc butem spojrzałam pod nogi na błyszczące deski podłogi. Tupanie na chwilę ustało. Spojrzałam na niego mierząc wzrokiem perfekcyjnie skrojony ciemny garnitur.
Wiedziałam, że wszyscy teraz na mnie patrzą, ale mi chodziło o zarozumiałego Meksykanina. Schyliłam się i apaszką, która leżała smętnie przy moich butach przetarłam podłogę. Wyprostowałam się i czekam. Tupanie powróciło, trochę mocniejsze, jakby niecierpliwe. Czekam dalej... Sprawdziłam stan lakieru na paznokciach i czekam. Jestem cierpliwa, mogę tak stać choćby do końca świata, ale w końcu się doczekam.
- Lucy, co ty robisz?
- A jak ci się wydaje, Dani? Na co to wygląda? – nie przestając tupać spojrzałam na nią.
- Czekasz?
- Bingo, moja droga – pstryknęłam palcami z uśmiechem.
- Myślisz, że aluzja jest wystarczająco czytelna?
- Dani, aniele... Już bardziej dosadnie nie mogłabym tego przekazać, no chyba żebym wynajęła samolot, który latałby cały dzień nad miastem, ciągnąc za sobą gigantyczny transparent.
- A podłoga?
Do gry włączyła się Gabi. Ją Cristobal znał najmniej, bo gdy pojawił się ponownie w moim życiu, jak nie przymierzając koszmarny Freddy Kruger, Gabi leżała w szpitalu. Zerwanie z Raulem było bolesne i każdy powód do śmiechu traktowałam jak cudowną pigułkę, mającą na celu jej szybki powrót do zdrowia.
- Widzisz ten gajerek? Całkiem elegancki.
Rozmawiałyśmy tak, jakby oprócz nas nie było w salonie nikogo więcej. Rafael od chwili wejścia do salonu nie odezwał się jeszcze ani słowem, obserwując Arii. Zabawa kosztem tych dwóch była dla nas cudownym ukoronowaniem koszmarnego dnia i miałam zamiar podręczyć Cristobala jeszcze przez chwilę.
– Jak myślisz? Jedwabny?
- O tak, zdecydowanie jedwabny.
- Armani czy Ralph Lauren?
- Armani, na sto procent. – odpowiedziała dodając konspiracyjnym szeptem, który wszyscy słyszą. - Nie gniecie się.
Parsknęłyśmy śmiechem na widok idiotycznych min na twarzach mężczyzn. A ja czekam. Dani podeszła do sprawy bardziej konkretnie.
- Lucy, myślisz, że zrozumie?
- No, inteligencji mu raczej nie brakuje – wzruszyłam ramionami. - W końcu zarządza międzynarodowym konsorcjum, a jego dochody są całkiem, całkiem.
- Półtora miliarda miesięcznie, średnio – podpowiedziała, a widząc nasze pytające miny dodała z uroczym wzruszeniem ramion – Sprawdzałam jakiś czas temu. No wiecie, z czystej ciekawości.
- Coś opornie to idzie, dziewczyny. Może potrzeba nieco bardziej drastycznych środków? - znane mi złotozielone oczy małej szelmy zabłysły z uciechy.
- Arii, kochanie... Następny środek to połamane kolana, ale dajmy człowiekowi szansę – odpowiedziałam.
No i, kurwa, cud nad cudy... Tama milczenia została przerwana! Pierwszy odezwał się Rafael. Milczał do tej pory i tylko śledził wzrokiem Arii. Jest zmieszany naszym zachowaniem, tak samo jak milczący Cristobal.
- Ariela, co wy wyprawiacie?
Spojrzała na niego z takim ogniem w oczach, że aż się cofnął. Zasłużył sobie na więcej i jak ją znam w końcu doprowadzi do upadku zarozumiałego mecenasa. I tak skończy ostatni z rodu smoków.
- Czy ktoś prosił, żeby się pan odzywał, mecenasie Sato? A poza tym, nie rozumiem, co pan tutaj robi? Zdaje się, że adwokatem de la Hoja już pan nie jest.
- Ariela, możemy porozmawiać?
- Proszę poszukać w książce telefonicznej odpowiedniego numeru. Są w tym mieście instytucje, które zajmują się doradztwem w każdej sprawie. Ja niestety nie mam czasu na takie duperele. Czekam.
- Na co czekasz? – niebieskie spojrzenie Rafaela przykleiło się do Arii.
- Na widok de la Hoja na kolanach. Tak, Cristobalu – odpowiedziała widząc spojrzenie, jakie ten jej rzucił. – Pamiętasz nasze pierwsze spotkanie i to co ci wtedy powiedziałam?
Podeszła bliżej, sięgała Cristobalowi zaledwie do ramienia, nie miała na sobie swoich zabójczych szpilek, ale pod spojrzeniem jej niesamowitych złotozielonych oczu jakby zmalał.
- To co powiedział Rodrigo to rzeczywiście prawda, ale nie cała. Spokojnie Lucy, tylko to co powinien wiedzieć – dodała po polsku słysząc mój szybszy oddech. – Powiedz mi, dlaczego nie zawiadomiono jej zaraz po wypadku? Z tego co wiem, Amador zginał na miejscu, ale mama Lucy i Leonii zmarła w szpitalu, dwa dni później. Dlaczego Ortega zadzwonił dopiero w dniu jej śmierci?
- Przez lata unikała domu jak zarazy, nie przyjeżdżała na święta, rzadko dzwoniła. W tym samym czasie balowała w najlepsze i w nosie miała rodzinę. Widziałem, jak Sara to przeżywa, mój ojciec również - Cristobal zmierzył mnie zimnym spojrzeniem.
- Więc postanowiłeś ją ukarać odmawiając jej możliwości pożegnania się z matką, prawda?
- Dla twojej informacji – odezwałam się sztywniejąc pod jego spojrzeniem. – Widywałam się z nimi tak często jak to było możliwe. Kilka razy byłam w Meksyku pod twoją nieobecność. Taki postawiłam warunek i oni to szanowali. Szanowali mnie i moje wybory. Wiedzieli, że nie przyjadę, jeżeli ty będziesz, więc częściej spotykaliśmy się w Nowym Jorku lub nawet w Meridzie.
- Co takiego? – był wstrząśnięty.
- Widzisz, jakie to proste, Cristobalu? – Arii podjęła temat, była teraz jak anioł zemsty. – Czasami wystarczy zwykła rozmowa. Wiesz, dlaczego Lucy znalazła się w szpitalu i nie przyleciała na pogrzeb? Gdy zorientowała się, że z zemsty nie powiadomiłeś jej o wypadku, roztrzaskała swój telefon o kierownicę. Tak długo nim uderzała, aż odłamki telefonu rozerwały jej tętnicę i straciła przytomność. Prawie wykrwawiła się na śmierć w samochodzie, zanim inni kierowcy udzielili jej pomocy.
- Santa Madre, Alejandro! Dlaczego?! Powiedz mi, dlaczego mi nie powiedziałaś? – blady jak ściana Cristo złapał mnie za ramiona trzęsąc się, jakby miał gorączkę.
- Zadzwoniłam do ciebie, pamiętasz? Zadzwoniłam ze szpitala, gdy tylko odzyskałam przytomność i usunęli mi rurkę do oddychania. Była to pierwsza rzecz, którą zrobiłam, gdy tylko mogłam mówić. Nie pozwoliłeś mi nic powiedzieć. Krzyczałeś i nazwałeś mnie dziwką, zabroniłeś widywać siostrę – nawet nie czułam łez, które zaczęły płynąć z oczu. Zawieszona w przeszłości od nowa przeżywałam każdą minutę tamtej rozmowy, każde słowo. – Zostałam zupełnie sama. Wiesz, jakie to uczucie? Być bez rodziny, nie móc wspólnie opłakiwać tych co odeszli? Gdyby nie dziewczyny, prawdopodobnie odebrałabym sobie życie.
- Dio! Jak możesz tak mówić? – przytulił mnie roztrzęsiony i wzburzony moimi słowami.
Pod policzkiem czułam dzikie uderzenia jego serca. Z trudem uwolniłam się z jego ramion. Bliskość Cristobala zawsze będzie moja piętą Achillesową, gdy tylko mnie dotykał byłam słaba. Tak cholernie słaba. Nie chciałam tego!
- To prawda, Cristobalu. Nie miałam po co żyć. Nie miałam matki. Nie miałam ojca. Nie miałam siostry i jedynego domu jaki pamiętałam. Zabrałeś mi wszystko, Cristobalu de la Hoja.
Odwróciłam się od niego... Jestem tak cholernie wyczerpana psychicznie. Stojąc w windzie ostatni raz spojrzałam na niego.
- Jestem już zmęczona tą ciągłą walką. Nie chcę się dużej z toby kłócić i szarpać o Leonię. Teraz ona mnie potrzebuje. Mam zamiar dać jej czas, żeby poukładała sobie wszystko. Gdy to zrobi, będę gotowa zakończyć nasze małżeństwo. Tym razem Cristobalu, dasz mi wolność.
Zabrałam ze sobą widok załamanego Cristobala de la Hoja. Klęcząc na podłodze z rozpaczą wpatrywał się we mnie, dopóki nie zniknęłam. Pewien etap zakończony. Wiedziałam, że od tej chwili Cristobal będzie łagodny. Poznał tę mniej drastyczną cześć mojej przeszłości. Tę mówiącą o krwi i uciekającym życiu.
Nigdy nie dowie się, że dwukrotnie tamtego dnia moje serce przestało bić. Nie dowie się, że dwukrotnie umarłam, a moje słabe serce do tej pory nie doszło do siebie. Że bez tabletek już dawno bym umarła, a tym środkiem nasennym połączonym z winem, o mało co a by mnie nie zabił.
Tę wiedzę zabiorę ze sobą, będzie moją przestrogą, że miłość nie jest dla każdego i potrafi zabić. Moja miłość do Cristobala pozostanie niespełniona.
Muszę dać mu w końcu wolność, żeby mógł ułożyć sobie życie, doczekać się syna...
Mam nadzieję, że chociaż Leonia spotka kiedyś takiego mężczyznę, który będzie dla niej oparciem i tarczą. Że nigdy nie skrzywdzi jej ani psychicznie, ani fizycznie. Może ona będzie szczęśliwsza ode mnie, bo mnie nie czekało nic oprócz samotnego życia. Bez kochającego mężczyzny, bez możliwości posiadania dziecka...
Martwa za życia i tak cholernie pusta...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top