04.
Paul :
Z cienia wyłoniły sie dwoje postaci jedan kaptury zakrywały twarze tych oto osób.
- No chłopaczku bez zbędnych ceregieli dawaj ten kawałek kamienia a może oszczędzimy twe nędzne życie- powiedział do mnie wyższy z tej dwójki.
-Phi...- prychnełem.
-chyba żartujesz nie ma takiej opcji-
- W takim razie straxisz i kamień i życie nędzny alchemiku- warką po raz drugi .
Uśmiechnełem się zadziornie dając wyraźnie znak "no dawaj".
Napakowana postać ruszyła ku mnie lecz nie tak szybko gdyż zdołałem przeskoczyć mu przez plecy.
Zdołałem kopnąć go w bok i tak samo lecz z kolanka w klatke piersiową.
Odskoczyłem by mnie nie sięgną lecz dalej martwiła mnie niższa postać, która nie ruszyła się nawet o milimetr co oni kombinują?
Z kieszeni wyjełem krede i nakreśliłem małe znaki w które przelałem trche energi .
Przeciwnik ruszył na mnie stałem około 8-11 metrów od niego gdy zbliżał się do znaków tylko pstryknełem palcami a one eksplodowały.
- Ty...- wstazał za mnie palcem.
- ...zaraz zginiesz - i jakgby nigdy nic znalazł się przy mnie uderzając kolejno w brzuch placy czy też twarz.
Teraz leże na kamiennej mokrej posace obolały zakrwawiony a śmierć patrzy mi w oczy .
Mój oprawca patrzy z psychopatycznym uśmieczem.
- Pożegnaj sie alchemiku-
Kuso ... nie mam nawet cienia szansy na choćażby ucieczke nie mówiąc o walce czy formowaniu znaków.
Przykro mi ojcze ...
Do moich oczu napłyneły słone łzy .
Spojrzałem na fillary potrzymujące tą konstrukcje .
Uśmiechnełem sie krzywo .
Wyjełem z kieszeni cztery kotki z znakami i resztkami sił rzuciłem. Lotki sprawnie omineły mężczyne idealnie wbijając się w owe fillary.
- Nie trafiłeś dzieciaku-
- BUM- wykrztusiłe ledwo i idealnie lotki wybucheły zawalając gruzem mego niedoszłego morderce.
Rozległ się stukot ciężkich butów kroki były głośniejsze i przedemną stała niższa postać z tych dwoje.
Ściągneła kaptur okazała się niską czarnowłsą dzięwczyną równie czarnych oczach i jak sie okazało i duszy.
Bez słowa wbiła coś ostrego w me plecy po czym szybko owe coś wyjeła, a moje nerwy wręcz krzyczały z bólu.
- Znaj moją łaske- zwróciła się do mnie
- Czekaj ... jak ci na imie?-spytałem
- Lili- odpowiedziała
kopiąc i równocześnie zabierając jedną z siedmiu części kamienia filozoficznego znikając.
A ja zemdlałem w ciemności.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top