Rozdział XV

Przez następne dni Chanyeol witał poranki ze smutnym uśmiechem i nadzieją na zobaczenie swojego panicza. Czas mijał odliczany ilością opadniętych płatków śniegu, a ogrodnik gubił się w mieszance rozpaczy i tęsknoty.

Pierwszy raz w całym swoim życiu zaczął zaniedbywać pracę. Jego serce przestawało boleć tylko, gdy stał pod domostwem państwa Oh, tęsknie wpatrując się w okno swojej największej miłości. Pomimo tego, że upływający czas utwierdzał go w przekonaniu, że to koniec, Park wiedział, że żadna miłosna historia nie skończyłaby się w taki sposób.

Wierzył, że jeszcze zdoła ucałować usta swojego delikatnego anioła.

***

Pani Oh zmarszczyła brwi, wpatrując się w sylwetkę mężczyzny, widoczną zza okna.

- Tak często tu przesiaduje - mruknęła bardziej do siebie, niż do towarzyszącej jej służki.

- Kim on jest, pani? - zapytała niższa kobieta, przerywając układanie drogocennej biżuterii w półkach rzeźbionej toaletki.

- Ogrodnik - prychnęła pod nosem szlachcianka. - To tylko ogrodnik.

- To on znalazł panicza, prawda? - ożywiła się dziewczyna. Źródłem jej wiedzy na temat ucieczki były jedynie plotki, jednak miała nadzieję na nowe, bardziej wiarygodne informacje.

Pani Oh zmroziła ją mocnym spojrzeniem, pod wpływem którego młodsza kobieta skuliła się w sobie. Wiedziała jednak, że nie powiedziała niczego złego.

- Tak - odpowiedziała jakby od niechcenia.

- Dlaczego... dlaczego go pani nie wpuści? - zapytała znów służka, a czując na sobie zaciekawione spojrzenie arystokratki, kontynuowała. - Jest bohaterem. Uratował życie panicza.

Pani Oh skrzywiła się na słowa młodszej kobiety i znów wbiła spojrzenie w okno.

- Nic nie rozumiesz, głupia - parsknęła, przelotnie przygładzając dłonią fałdy koronkowej sukni. - Nie będę nagradzać człowieka, który był powodem ucieczki mojego syna.

Służka zamarła w bezruchu.

- Powodem? - jej drobne usta zadrżały.

Pani Oh wywróciła oczami. Nie miała ochoty poruszać żadnego tematu, który tyczyłby się ucieczki panicza. Chciała wymazać ten incydent z pamięci. Nic nie powinno psuć obrazu idealnej, szlacheckiej rodziny.

- To wszystko przez niego. Owinął sobie mojego syna wokół palca - syknęła pod nosem.

- Ale... - służka podniosła na nią wzrok.

- Mogłabym po prostu się go pozbyć, ale wiem, że to za duże ryzyko - przerwała jej. - Mój syn pójdzie za nim na koniec świata. I to jest w tym wszystkim najgorsze.

- Słucham? - służka zmarszczyła brwi. - Skąd to wiesz, pani?

Kobieta zacisnęła powieki. Chciała wymazać z pamięci każde słowo zapisane w liście pożegnalnym, pozostawionym tamtego wieczoru przez panicza.

- Każda matka wie, w kim zakochują się jej dzieci.

***

Wieczór był mroźny i wietrzny. Nari podziwiała zza okna widok wirujących płatków śniegu, zajęta prasowaniem odświętnej sukni pani Oh. Bycie prawą ręką szlachcianki miało swoje plusy i minusy. Zaletą z pewnością było zaufanie, jakim darzyła ją żona pana Oh.

Opowieść o ogrodniku, który rzekomo uwiódł panicza ciągle dręczyła ją w myślach. Nari słyszała o wielu typach miłości, ale nigdy nie spotkała się z tematem miłości, łączącej osoby tej samej płci i chcąc w głębi duszy wiedziała, że każdy rodzaj kochania był właściwy, ten temat wyjątkowo ją peszył.

Wróciła wspomnieniami do osoby ogrodnika. Niekiedy widziała go podczas pracy, pochłoniętego wykonywaniem swoich obowiązków. Wyglądał na uczciwego, młodego człowieka, który ciężko zapracował na to, co aktualnie miał. Zastanawiała się jakim cudem panicz dostrzegł w nim kogoś więcej niż tylko robotnika. To obudziło w niej nadzieję na to, że miłość dostrzeże także i ją. Także ona, któregoś upragnionego dnia obejmie ramionami szyję ukochanej osoby.

Tknięta myślami o zakazanej miłości Park Chanyeola i panicza Baekhyuna, wyjrzała za okno i serce zakuło ją z żalu. Nieszczęśliwy ogrodnik stał przed posiadłością, tęsknie wpatrując się w jedno z okien. Łatwo domyśliła się, że jest to okno panicza.

Nigdy nikogo nie kochała, ale z nieznanych sobie powodów wiedziała, że ogrodnik cierpi. Ktoś, kto nigdy nie zaznał prawdziwego szczęścia zasługiwał na miłość. Tylko ona mogła dać mu szansę na lepsze życie. Nie zastanawiając się nad konsekwencjami pozostawiła suknię i wyszła z pokoju, pośpiesznie zmierzając w stronę tylnych drzwi.

Zamierzała pomóc parze niespełnionych kochanków, nawet kosztem swojej pracy.

Widok zmarzniętego ogrodnika sprawił, że zamarła w niemym szoku. Jego złamane serce roztaczało wokół aurę smutku i tęsknoty. Oczy pozbawione były blasku, policzki zapadnięte, skóra blada lecz w niektórych miejscach mocno zaróżowiona od mrozu.

- Słodki Boże... - dziewczyna uniosła dłoń i przykryła nią usta.

Ogrodnik podniósł na nią spojrzenie. Smutne, pełne niezrozumienia, odrzucone.

- Wejdź - otworzyła szerzej drzwi, wpuszczając mężczyznę do środka, a kiedy ogrodnik nie zareagował powtórzyła. - Wejdź! Musisz się ogrzać.

- Nie wolno mi - wychrypiał cicho. Głos miał cichy i przepełniony bólem.

Nari wiedziała, że w całym swoim życiu cierpiał więcej niż większość mieszkających tu ludzi. Bóg miał dla niego wyjątkowo okrutny plan. Cierpienie odcisnęło na nim swego rodzaju piętno. Był zagubiony, bał się ufać, ale kochał i robił to całym sercem. Czuła, że ogrodnik oddawał paniczowi całego siebie i sama zapragnęła mieć kogoś, komu mogłaby oddać się cała.

- Zaprowadzę cię do niego - powiedziała, ściszając głos do szeptu.

Wiedziała, że ryzykowała zdecydowanie za dużo, ale obawy zeszły na drugi plan.

Ogrodnik poruszył się. Skostniałe ciało ruszyło w kierunku drzwi, a Nari odetchnęła z ulgą, gdy Park przekroczył próg posiadłości.

- Czy wszystko z nim w porządku? - zapytał cicho, kiedy dziewczyna zamknęła za nim drzwi.

- Tak - skinęła głową. - Chyba tak.

Ogrodnik uśmiechnął się z ulgą. Jego oczy na moment opuścił smutek i troska.

- Zaprowadź mnie do niego - spojrzał na nią błagalnie, jakby od tego miało zależeć życie ich obojga. - Proszę, zaprowadź mnie do niego.

Służka rozejrzała się wokół i korzystając z tego, że korytarz był pusty, poprowadziła ogrodnika schodami. Serce waliło jej jak młotem, na myśl o tym, że pierwszy raz w okresie swojej pracy robi coś wbrew woli pani Oh.

- Dalej trafisz sam, prawda? - zapytała, gdy zatrzymali się w korytarzu na piętrze.

Ogrodnik pokiwał energicznie głową.

- Dobrze - odetchnęła z ulgą. - Nie bądź tu zbyt długo.

- Nie będę - odpowiedział Park. - Dziękuję.

Nari drgnęła. Nigdy nie słyszała bardziej szczerych podziękowań. Powstrzymała gulę, gnieżdżącą się w jej gardle i zmusiła się do odpowiedzi.

- Nie ma za co.

Ogrodnik szybko pokonał dystans dzielący go od upragnionych drzwi i delikatnie pogładził dłonią klamkę, zanim zebrał w sobie całą odwagę, do naciśnięcia jej. Ostrożnie uchylił drzwi i wsunął się do pomieszczenia, czując znajomy zapach jego panicza.

Pokój pogrążony był w półmroku. Jedynym źródłem światła były płomienie szalejące w kominku, lecz oczy Chanyeola szybko przyzwyczaiły się do ciemności. Zamknął za sobą drzwi i na palcach skierował się w stronę łoża znajdującego się pod baldachimem.

W jego oczach stanęły łzy, gdy zobaczył swojego delikatnego panicza, leżącego pośród fałd pościeli z mokrym ręcznikiem na czole. Biła od niego woń ziołowych leków, lecz ogrodnik nie zwrócił na to większej uwagi, gdy spragniony dotyku gładkiego ciała, wziął małą dłoń bruneta między swoje.

- Chanyeol?

Ogrodnik drgnął, gdy panicz sennie wymamrotał jego imię. Jego serce straciło rytm.

Oczy Baekhyuna były zamknięte i lekko przysłonięte ręcznikiem, jego jego dłoń poruszyła się lekko w dłoniach Chanyeola, utwierdzając go w przekonaniu, że wszystko jest w porządku. Jego słodki anioł żył.

- Chanyeol, proszę, powiedz, że to naprawdę ty.

Głos panicza brzmiał, jakby jego posiadacz miał się zaraz rozpłakać. Delikatna dłoń zacisnęła się na twardych palcach ogrodnika.

Park Chanyeol przełknął łzy i uklęknął przy łożu swojego ukochanego panicza. Przysunął małą dłoń do swojej twarzy i ostrożnie ucałował opuszki palców.

Panicz nie mógł pomylić tej czułości z niczym innym.

- Chanyeol...

- Jestem tu, Baekhyunnie.

Usta panicza rozciągnęły się w uśmiechu, a zaszklone oczy uchyliły się lekko, wpatrując w rozczulonego ogrodnika, klęczącego przy jego łóżku.

- Tak bardzo za tobą tęskniłem, Chanyeol - po bladych policzkach spłynęły łzy. - Tęskniłem za tobą najbardziej na świecie.

Park Chanyeol zaśmiał się cicho i otarł policzki panicza kciukiem wolnej ręki.

- Jak się czujesz? - zapytał szeptem, wpatrując się w zaszklone oczy bruneta.

- Teraz już dobrze.

Uśmiech, który podarował mu w tamtej chwili panicz trafił prosto do serca ogrodnika.

Po chwili jednak obydwoje spoważnieli. Uśmiechy zniknęły z ich twarzy, oczy przerwały kontakt wzrokowy, lecz dłonie mocniej do siebie przywarły.

- Baekhyun... - zaczął powoli ogrodnik. - Dlaczego to zrobiłeś?

Panicz od początku obawiał się tego pytania. Odwrócił wzrok, starając się powstrzymać napływające łzy i boleśnie zagryzł dolną wargę.

- Miałem dużo powodów do ucieczki - mruknął niewyraźnie. - I wiele powodów do śmieci.

- Nie mów tak - ogrodnik mocniej ścisnął jego rękę.

Panicz zignorował go i dalej kontynuował.

- A spośród tych wielu powodów do śmierci, mam tylko jeden powód do życia.

Zaszklone oczy spojrzały na Chanyeola z niemą prośbą. Park zrozumiał ją bez żadnych trudności. Usta panicza bezgłośnie prosiły o pocałunki, a usta ogrodnika zamierzały bezgłośnie spełnić jego prośbę.

Nachylił się nad kruchym ciałem i czule pogładził dłonią zaróżowiony, wilgotny od łez policzek, nim ich wargi spotkały się ze sobą w cichym, upragnionym pocałunku. Drżące, słabe dłonie Baekhyuna przesunęły się do materiale płaszcza ogrodnika, by ostatecznie zacisnąć się na jego kołnierzu.

- Zostań ze mną na zawsze - wyszeptał w usta Chanyeola.

Mężczyzna spojrzał na delikatnego anioła spoczywającego między jego ramionami i uśmiechnął się lekko.

- Zostanę - szepnął tuż przy jego uchu, przelotnie całując mokry policzek. - Nawet jeżeli miałbym dla ciebie umrzeć.   

__________________________________

Nie sprawdzałam, więc jakby co krzyczcie XD

Idę jeść, kocham Was.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top