Rozdział XIX

Po feralnym dniu, w którym panicz miał za zadanie wybrać kamerdynera, w posiadłości zapanowała atmosfera tajemniczości, przesycona mniej lub bardziej zbliżonymi do prawdy plotkami. Stan panicza Baekhyuna zgodnie z opinią lekarza z każdym dniem się pogarszał, a do jego upadku przyczyniały się głównie stres oraz napięcie ze strony matki. Szanse na to, że najstarszy ze spadkobierców powróci do normalnego funkcjonowania malały, do dnia, w którym pewien ogrodnik nie odwiedził go w tajemnicy.

Park Chanyeol przemknął przez korytarze posiadłości pod osłoną mroźnej nocy. Nim zegar w holu wybił godzinę pierwszą, spracowane dłonie pewnym ruchem nacisnęły klamkę, a zgarbiona sylwetka mężczyzny okrytego puchowym płaszczem z połatanymi rękawami przekroczyła próg sypialni panicza. Baekhyun wątpił w to, czy obraz widniejący przed jego oczami nie jest snem. Ogrodnik wyglądał tak nierealnie stojąc w bladej plamie księżycowego światła w swoim zwyczajowym roboczym ubraniu z ciężkim oddechem, wpatrując się prosto w panicza.

- Chanyeol? - w ust Baekhyuna wyrwał się cichy szept. - To naprawdę ty?

Mężczyzna w płaszczu nie odpowiedział, a jedynie szybkim krokiem pokonał odległość, dzielącą go od łoża i przyklęknął przy nim z płaczliwym westchnieniem. Jego szorstka, zniszczona dłoń o długich twardych palcach ujęła delikatnie alabastrowy nadgarstek panicza, znacząc jego białą skórę ulotnym, gorącym pocałunkiem.

- Nie wiem, co się tam stało. Nawet nie chcę wiedzieć. Nie mam pojęcia o kamerdynerze, którego wybrałeś, ale proszę, po prostu wróć do zdrowia.

Oniemiały panicz zamrugał gwałtownie oczami, nadal niepewny, czy spotkanie z ukochanym nie jest jedynie wytworem jego wyobraźni.

- O czym ty mówisz? - zapytał, czując jak gorączka znów zaczyna trawić jego ciało od środka.

- Ludzie mówią, że umierasz, a ja im wierzę, bo nie mam nic innego, w co mógłbym wierzyć.

I to były słowa, które nieuchronnie popchnęły Baekhyuna ku postanowieniu poprawy. Zmotywowały go do walki z obojętnością i chorobą, nieustannie zatruwającą każdy zdrowy fragment jego umysłu. Lekarze twierdzili, że to dzięki trzymiesięcznej terapii, której poddany został panicz jego choroba odeszła w zapomnienie pierwszego dnia wiosny, lecz tylko młody spadkobierca i ogrodnik wiedzieli, że zasługą cudu była nocna rozmowa w sypialni nieco przed pierwszą w nocy.

Panicz Baekhyun stopniowo powracał do życia. Powoli, tak, jak powoli pączkują kwiaty witające wiosnę spomiędzy źdźbeł trawy, młodzieniec pozbywał się obaw i demonów, siejących zamęt w jego głowie. Bolesne myśli i plany zniknęły, zastąpione rozważaniami na temat kolejnych przeczytanych książek oraz odbytych podróży konnych. Za wszystkim stał Park Chanyeol, ogrodnik, którego uśmiechem można byłoby uleczyć panicza z najbardziej śmiertelnej choroby.

I właśnie za jego zasługą Baekhyun leżał na miękkiej trawie w ciepły, kwietniowy dzień, kartkując piękne wydanie "Targowiska Próżności" w twardej, skórzanej oprawie ze złotymi literami wytłoczonymi na okładce z lśniącą wstążką, pełniącą rolę zakładki. Udawał zainteresowanego lekturą, lecz tylko jego speszone serce wiedziało, że zamiast na starannie nadrukowanych stronach, skupiał całą uwagę na posturze ogrodnika, widocznej spomiędzy krzewów bonsai.

Park Chanyeol był właśnie w trakcie wykopywania dołu, mającego w następstwie stać się kolejnym oczkiem wodnym, w którym panicz Sehun chciał hodować ozdobne rybki. Wbijał łopatę w ziemię mocnymi, zdecydowanymi ruchami, zupełnie nieświadomy tego, że pewne orzechowe oczy przypatrują mu się w ukrycia. Dopiero, gdy pod wpływem ciężkiej pracy zaczynał odczuwać nieprzyjemne gorąco, pochylił się, by zdjąć przez głowę swoją znoszoną koszulę i pozostać jedynie w przylegającym podkoszulku, zauważył się, że spomiędzy krzewów wpatruje się w niego jego onieśmielony chłopiec o alabastrowej skórze, orzechowych oczach i zdecydowanie spragnionych, wypukłych ustach przygryzionych w geście skrępowania.

Posłał w kierunku cichego obserwatora lekki uśmiech, świadomy faktu, że nie mogą pozwolić sobie na nic więcej. Powrócił do pracy, tym razem doskonale wiedząc, iż nie jest sam.

Panicz jeszcze przez dłuższą chwilę leżał na brzuchu, w zamyśleniu gładząc palcami gładkie strony "Targowiska Próżności" i wpatrując się w pracujące pod skórą mięśnie ogrodnika z cichym pragnieniem bliskości.

I nie był to pierwszy raz, gdy niewinny panicz Baekhyun poczuł desperacką chęć posiadania Park Chanyeola w każdym możliwym tego słowa znaczeniu. Ich niewinne rozmowy w ukryciu przed wszystkimi przestawały mu wystarczyć, tak samo jak pośpieszne pocałunki, które ogrodnik zwykł zostawiać na jego ustach, gdy miał wystarczającą pewność, że nikt nie jest świadkiem ich zakazanych spotkań. Pragnął więcej, a pragnienie to z każdym dniem pochłaniało każdą cząstkę jego myśli.

- Uciekasz przede mną, panie Park? - zapytał pewnego słonecznego popołudnia, przysiadając na podstawie rzeźby ogrodowej, tuż obok zajętego przesadzaniem roślin ogrodnika.

Chanyeol podniósł wzrok, a jego wargi rozciągnęły się w szerokim, łagodnym uśmiechu, gdy patrzył z dołu na uniesionego ponad nim panicza, ubranego w jego zwyczajową białą koszulę z zielonymi przetarciami od trawy na rękawach w miejscach łokci.

- Co panicz tu robi? Czy nie powinni być z paniczem pańscy służący? - odpowiedział w ten sam cyniczny sposób, w jaki ciemnowłosy młodzieniec zadał mu pytanie.

- Tęsknię za tobą, panie Park.

Sadzonka jarząbu szwedzkiego wysunęła się spomiędzy długich, odzianych w szorstkie rękawice robocze palców ogrodnika tak szybko, jak szybko dotarło do niego ciche, przepełnione nostalgią wyznanie panicza. Nie minęła nawet sekunda, gdy pan Park podniósł się z klęczek i bez chwili zwątpienia stanął twarzą w twarz z oniemiałym, stęsknionym paniczem, łącząc ich spragnione wargi w rozpalonym, spontanicznym pocałunku, będącym pomieszaniem słodyczy spełnienia oraz cierpkiego smaku troski.

I w taki sposób obydwaj uświadomili sobie, że im bardziej zakochują się w sobie, tym więcej od siebie pragną, a wraz z diabelskim pragnieniem rośnie ryzyko zostania przyłapanym. Uświadomili sobie też, że im bardziej zakochują się w sobie, tym mniej przejmują się wizją przyłapania.

- To prostu kochasz mnie za rzadko - wyszeptał miękko panicz, nim ogrodnik skradł kolejny przepełniony głodem bliskości pocałunek z jego miękkich, już nie tak niewinnych ust. - I przez to mam wrażenie, że nie kochasz mnie wcale.

Poruszony wyznaniem Park Chanyeol zsunął z dłoni szorstką rękawiczkę tylko po to, aby czułym gestem pogładzić rumiany policzek i po raz kolejny wyznać uwielbianemu aniołowi jak ogromną miłością go darzy.

Stopniowo Baekhyun zaczynał coraz bardziej ubiegać o uwagę ogrodnika, nie przejmując się matką, zaleceniami lekarzy czy też zawadzającą istotą wszechobecnego odźwiernego, który ani na chwilę nie przestawał razić go swoją sztuczną uprzejmością. Najczęściej panicz zajmował swoje miejsce wśród zielonych klombów, obserwując ukochanego mężczyznę przy pracy i snując brudne plany ich wyidealizowanej przyszłości.

Bywały też dni, kiedy to Chanyeol pierwszy zwracał na siebie uwagę drobnego panicza, niby przypadkiem przechodząc tuż obok w drodze do pracy, lub z premedytacją zaglądając chłopcu przez ramię i niezauważalnie muskając jego alabastrowy policzek ścierpniętymi ustami. Niestety, wszelkie z tych drobnych kontaktów pomiędzy ogrodnikiem, a paniczem trwały maksymalnie dziesięć minut, zanim służba zaalarmowana nieobecnością Baekhyuna w bliższych posiadłości rejonach ogrodu zaczynała go nawoływać, psując idealne serie nieidealnych pocałunków składanych w pośpiechu na pragnących ustach panicza przez płonącego w desperacji ogrodnika.

I tak chmurny marzec przemienił się w słoneczny kwiecień, a ten z kolei w parny maj, niosący w sobie cichą obietnicę, mającą przemienić życie nieszczęśliwych kochanków.

***

- Tristan i Izolda? - zapytał pewnego dnia ogrodnik, pochylając się nad opartym o pień drzewa paniczem, przyciskającym do piersi książkę o wspomnianym tytule.

- Tak - odpowiedział bezgłośnie, kiwając głową powoli, zajęty podziwianiem świetlistej aureoli z promieni słonecznych, zaplecionej wokół roztrzepanych włosów ogrodnika.

Duża, masywna dłoń o wyraźnie zarysowanych na jej wierzchu żyłach została oparta na chropowatej powierzchni drzewa tuż ponad ramieniem pachnącego różaną oliwką panicza. Długie rzęsy chłopca zatrzepotały nerwowo, gdy druga z dłoni ogrodnika powolnymi ruchami wysunęła książkę z uścisku jego ramion.

- Brzmi nieźle - mruknął z uśmiechem, błąkającym się w kącikach ust, patrząc z zaciekawieniem na solidnie wykonaną okładkę. - O czym to?

- To celtycka legenda - odpowiedział panicz, ulotnie zerkając na mocno zarysowaną szczękę kochanka, uwydatnioną poprzez ułożenie jego głowy. Cicho podziwiał jego lśniące od drobnego potu czoło, widoczne przez skórę obojczyki odsłonięte spod koszuli, z rozpiętymi pierwszymi guzikami i skupiony wyraz twarzy, z jakim mężczyzna czytał pierwszą stronę opowieści. - Opowiada o rycerzu, który nieszczęśliwie zakochuje się w irlandzkiej księżniczce, która ma być żoną jego przyjaciela.

- Czy nieszczęśliwe miłości to jedyne o czym potrafisz czytasz? - parsknął śmiechem Chanyeol podnosząc wzrok na smukłą twarz panicza, ubstrzoną brzoskwiniowymi rumieńcami.

W odpowiedzi Baekhyun pokazał odbiorcy język, cedząc pod nosem zgryźliwe "Bardzo śmieszne...".

- Ich miłość jest nieszczęśliwa, ponieważ Izolda ma wyjść za przyjaciela Tristana, lecz w trakcie podróży statkiem przez pomyłkę wypijają eliksir miłości i choć nie powinni, są w sobie tak zakochani, że decydują się na wspólną ucieczkę - streścił panicz, spuszczając wzrok na czubki swoich zamszowych trzewików.

- Interesujące - mruknął ogrodnik, powoli podnosząc wzrok i wbijając spojrzenie w łagodne oczy ukochanego. - Myślisz, że nam również przez przypadek podano eliksir miłości, Baekhyun? 

***

Pierwszego dnia maja panicz okupował schludny pudrowo niebieski kocyk rozłożony w cieniu kwitnącego drzewa wiśni z egzemplarzem "Młyna nad Fosą" oraz koszyczkiem importowanych truskawek oprószonych obficie cukrem pudrem. Matka wielokrotnie powtarzała, że powinien przybrać na wadze, by odzyskać zdrowy wygląd, a przy tym polecała służbie tuczyć Baekhyuna na wszelkie możliwe sposoby, czego dowodem mógłby być nawet wyżej wspomniany niepozorny koszyczek słodkich owoców.

Ogrodnika nie widać było na horyzoncie od pory obiadowej, kiedy to trudził się naprawą bramy po wschodniej stronie ogrodu. Baekhyun obserwował go wtedy siedząc na pagórku z tomikiem poezji i pragnieniem znalezienia się w uścisku silnych ramion, unoszących ciężkie, metalowe elementy z taką lekkością, jakby ważyły nie więcej niż piórko. Teraz jednak, gdy jego oczy najbardziej pragnęły widoku ukochanego mężczyzny, Park Chanyeol zniknął jak kamień rzucony prosto na ciemne dno niekończącej się studni, sprawiając, że panicz zaczął rozważać zmianę punktu obserwacyjnego.

Oblizując lepkie od cukru i soku z truskawek palce rozejrzał się wokół, zastanawiając się gdzie powinien przenieść swój koc, aby mieć idealny widok na pracującego ogrodnika. Zanim jednak obrał sobie cel, otulił go dźwięk dobrze znanego spiżowego głosu, który sprawił, że jego drobne serce gorączkowo zatrzepotało, oblewając całe ciało falą gorąca.

- Mógłbym się poczęstować? - zapytał oparty o pień drzewa ogrodnik z nitką słomy zwisającą bezwiednie spomiędzy warg.

Opruszone cukrem usta panicza rozciągnęły się w jaśniejącym uśmiechu, gdy wyciągnął lepką dłoń, gdy spleść ją z tą dużo większą i silniejszą o szorstkiej powierzchni z wypukłymi, widocznymi przez skórę żyłami.

- Zniknąłeś gdzieś po pracy przy bramie - powiedział z lekkością Baekhyun, biorąc jedną z truskawek i demonstracyjnie nadgryzając jej czubiastą końcówkę.

- Przesypywałem ziemię do donic - odparł mężczyzna siadając u boku ukochanego i z cichym westchnieniem rozprostowując nogi. - Szukałeś mnie, prawda?

- Może - odparł z cichym prychnięciem panicz, posyłając towarzyszowi długie spojrzenie spod gęstych, ciemnych rzęs.

Park Chanyeol w milczeniu śledził wzrokiem drogę, którą odbywała truskawka, niedbale niknąca pomiędzy pulchnymi, różowymi wargami, czując jak jego umysł zaczyna podsuwać mu coraz to bardziej sprośne myśli. Oczywiście, żadna z nich nie została nawet w połowie przeanalizowana, ponieważ jego drobny panicz był zbyt niewinny, by można było chociażby myśleć o nim w ten sposób.

- Miałem ciężki dzień w pracy - sapnął, krzyżując długie nogi w kostkach i zakładając dłonie na karku, ciągle mieląc w ustach źdźbło słomy.

- Domyślam się - mruknął w zamyśleniu Baekhyun, obracając w drobnych, białych dłoniach jeden z dorodnych owoców w żywym, elektryzująco czerwonym kolorze. - Widziałem, że dużo dźwigałeś.

- Tak, ale to nie było bardzo ciężkie - parsknął ogrodnik, zuchwale gładząc napięty biceps, pewny, że panicz mierzy go właśnie swoim rozmarzonym spojrzeniem.

Tymczasem uwaga Baekhyuna była w całości skupiona na ciemnych, szarych chmurach stopniowo zasnuwających dotąd czyste niebo. Metaforycznie nazwał je swoimi brudnymi marzeniami, które we własnym tempie pokrywały jego czyste, bezbronne serce, odbierając pozory niewinności.

- Chciałbym odwiedzić cię w twoim domu - powiedział ze wzrokiem utkwionych w chmurnym nieboskłonie.

- Och - w ust ogrodnika wyrwał się niski pomruk. - To ryzykowne, paniczu. Dobrze wiesz, że...

- Baekhyun - przerwał mu w połowie wypowiedzi towarzysz. - Zastąp "panicz" słowem "Baekhyun", dobrze? Dlaczego przestałeś nazywać mnie po imieniu?

- Wybacz, jakoś tak wyszło - odparł z zakłopotaniem ogrodnik, nerwowo ssąc owsianą słomkę.

- Nie, po prostu boisz się, że ktoś to usłyszy - parsknął lekceważąco panicz, zgrabnie biorąc w koszyczka kolejną obsypaną cukrem truskawkę i gryząc ją prowokująco. - Dziś wieczorem będę u ciebie i szczerze nie interesuje mnie to, jak bardzo to ryzykowne. Nie boję się ich.

- Baekhyun, to...

- Nie - przerwał, rzucając mężczyźnie zmęczone spojrzenie. - Nawet nie próbuj mnie zatrzymywać, Chan. Odwiedzę cię.

Ogrodnik chciał zaprotestować i jak najszybciej odwieść naiwnego chłopca o anielskich rysach od tego wątpliwego planu, lecz w tej samej chwili dało się słyszeć nawoływanie służby. Nim Park Chanyeol zdołał wydusić z siebie choćby słowo, panicz wetknął mu pomiędzy wargi nadgryzioną truskawkę i zniknął, pozostawiając po sobie tylko dźwięk szybkich kroków, stawianych na świeżo skoszonej trawie oraz słodycz dorodnego owocu.

Mężczyzna jeszcze przez dłuższą chwilę siedział na pudrowo niebieskim kocu w niemym szoku, wspominając odwagę i wulgarność, z jaką obnosił się jego niewinny panicz, nim ostatecznie uniósł dłoń, wysuwając z ust truskawkę bo skosztowaniu kęsa. Smakował słodyczą cukru i różanych ust panicza, powodując tym samym wstydliwe rumieńce na twarzy ogrodnika. 

______________________

majówka to zdecydowanie najbardziej płodny okres mojej twórczości, jeżeli chodzi o tę serię

kocham.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top