Rozdział XIV


To był już drugi dzień, od kiedy Blade przebywał u doktorka.
Szedłem go odwiedzić, mając nadzieję, że w ciągu jednego dnia wystąpił choć minimalny progres, w co niestety bardzo wątpiłem. To przecież Brownes, zapewne palcem nie kiwnął. 
Mijałem otwarte pokoje chłopaków, którzy tylko, jak na mnie spojrzeli, odwracali wzrok lub po prostu przymykali drzwi. Dziwne. Ciekawe, o co im chodziło. 

Zresztą, to i tak nie było ważne. Najważniejszy był Campbell i jego zdrowie. 

Wszedłem samowolnie do gabinetu, bo po pukaniu nikt nie odpowiadał. 
Rozejrzałem się. Doktor Brownes leżał na łóżku leczniczym, a przy nim jakieś tabletki. Podniosłem je. Tabletki nasenne, co?
Pomyślałem, że Blade poszedł do toalety.

Szarpnąłem lekarzem poirytowany tym, że spał w godzinach pracy. 
-Halo, proszę się obudzić.- Mówiłem. 
Po kilku próbach mi się udało. Pomarszczony Francis Brownes usiadł na łóżku. 
-Co do chol...- Mruknął, chwytając się za wyraźnie obolałą głowę.- A, witaj Cover.
-Dzień dobry, mogę wiedzieć, gdzie się podziewa Blade? Przyniosłem mu kilka niezbędnych rzeczy.- Odpowiedziałem. 
-Blade.. Blade.. Bl.. BLADE! TEN PRZEKLĘTY DZIECIAK!- Wstając, krzyknął Francis. 
Nie miałem zielonego pojęcia, o co mu chodziło. 
-Doktorze? Wszystko w porządku?- Spytałem zdezorientowany .
-Zwiał!- Powiedział. Poczułem, jak narasta we mnie złość. 
-Jak to ''zwiał''? Pan powinien się nim opiekować. To obowiązek, od kiedy go zostawiłem w pańskim gabinecie.- Wycedziłem wkurzony przez zęby. 
-Poprosiłem go zmęczony o podanie mi szklanki wody. Najwyraźniej nie wahał się rozpuścić w niej tabletek nasennych. Zasrany gówniarz.

Chwyciłem go za kołnierzyk, podnosząc go tak, że ziemi dotykały jedynie czubki jego stóp. 
-To tylko i wyłącznie twoja wina, doktorze.- Powiedziałem, mając ochotę go udusić. 
Jeszcze bardziej zdenerwowało mnie to, że zdawał się tym nie przejąć, robiąc minę w stylu
''Nawet najlepszym się zdarza''. Ciekawe, co za naćpany matoł dał mu dyplom lekarza wojskowego. 
Puściłem go i z pędem wybiegłem z gabinetu. 
-LYNCH! GDZIE TAK PĘDZISZ?- Usłyszałem za sobą głos Brownesa. 
Nie zareagowałem, choć oczywiście znałem odpowiedź. 
Musiałem go znaleźć. W końcu to na nim najbardziej mi zależało. 

Opuszczając budynek, przy bibliotece spotkałem Krzywozęba z Betty. Mieli zdziwione miny, ale nie miałem wtedy czasu na wyjaśnienia. Zauważyłem, że trzymali się za ręce. Przynajmniej oni mieli wtedy jakieś powody do szczęścia. 
Mijałem sklepy i restauracje, a Campbella nie było widać. 
''Gdzie on mógł pójść? No gdzie''- Ta myśl kotłowała mi umysł. 
Odwiedziłem nawet restaurację jego kolegi. 
-Nie mam pojęcia, gdzie może się podziewać.- Odpowiedział oschle Michael, choć w jego oczach widać było zmartwienie. Po prostu taki typ człowieka. 
Sprawdzałem uliczki, parki, a nawet jebane korony drzew. Nie było go nigdzie.  
''Może poszedł do szkoły?''- Napadła mnie ta myśl. Choć Blade i tak zapewne nie pamiętał budynku szkoły, więc nie miałby powodu do ukrycia się w nim. Co więcej liceum było już zamknięte, więc ta opcja odpadała. 


Zdyszany po godzinach poszukiwań przystanąłem w jakimś parku. Nie wiedziałem nawet, gdzie jestem. Schyliłem się, oparłem dłonie o kolana i zacząłem ciężko dyszeć. 
W pewnym momencie na chodniku zaczęły pojawiać się mokre krople. Rzeczywiście. Deszcz zdecydowanie był jak najlepszym rozwiązaniem w taki dzień. Dzięki Ci, Matko Naturo. 
Choć po chwili zorientowałem się, że to wcale nie był deszcz. 

Z oczu zaczęły mi lecieć łzy. 

''Eh?''- Zdziwiony otarłem jedną z nich. Sam do końca nie wiedziałem, dlaczego się rozpłakałem.
Czułem, że go tracę. Czułem, że już nigdy nie będzie tak, jak dawniej. Nigdy już nie usłyszę od niego tych dwóch, długo oczekiwanych słów. Bo Blade zwyczajnie o mnie zapomniał. A szanse na to, że odzyska pamięć były liche. Nie miałem pojęcia, co robić. Nie mógłbym poradzić sobie bez niego.
Był pierwszą osobą, którą pokochałem i wiedziałem, że chcę spędzić z nim resztę życia. 

Zaśmiałem się sam z siebie. Żałosne. 

Wieczorem wróciłem do Akrylionu. Po drodze nuciłem ''Bleeding out''. 
Zauważyłem jakiś duży worek leżący przy drzwiach. Szybko się spostrzegłem, że to nie był worek, tylko człowiek.
-Blade? To ty?!- Krzyknąłem, pędząc w kierunku chłopaka. 

Podniósł głowę. 

Tak. To zdecydowanie był Blade. Zamarznięty i z cieniem pod oczami, ale nadal on. 
Podbiegłem do niego prędko. 
-Co ty tu robisz? Dlaczego uciekłeś?- Spytałem, zdejmując swoje rękawiczki i zakładając mu je na dłonie. Nic nie mówił. 
-Blade, odpowiedz mi. Proszę.- Powiedziałem błagalnym tonem. 
-Ja..- Zaczął, ale z powrotem zamknął usta.
-Chodź.- Zwróciłem się do niego. Zdjąłem swoją kurtkę i owinąłem ją wokół jego pleców.
A następnie wziąłem go na ręce.
-Hej.. Co ty robisz?- Zapytał.
-Wracamy do domu. Musisz wziąć ciepłą kąpiel. 
Już nic nie mówił. 

Pomogłem mu zabrać najważniejsze rzeczy i poszedłem z nim do łazienki, żeby go przypilnować. Protestował, ale postanowiłem nie odstępować go na krok. 
Blade zaczął kierować się do kabiny, w której został brutalnie zgwałcony.
No tak, oczywiście, że tego nie pamiętał. Chwyciłem go za rękę i zaprowadziłem do innej, oddalonej od tamtej z kilkanaście metrów. 

Spojrzał na mnie z dziwną miną najwyraźniej uznającą, że jestem wariatem. Ja przewróciłem oczami i zacząłem zdejmować koszulkę i spodnie. 
-Hej.. Co ty robisz?- Spytał, odsuwając się. 
-Jak to co? Cały nie chcę się pomoczyć, a muszę Ci pomóc. 

Oczy prawie wypadły mu z orbit. 
-Żartujesz sobie? Nigdzie ze mną nie wchodzisz. Akurat umiejętność mycia się jest jedną z niewielu rzeczy, którą zapamiętałem. 
-Co nie zmienia faktu, że z twoim samopoczuciem w każdej chwili możesz stracić przytomność.

-Nie mam zamiaru Cię dotykać, będę stał cały czas odwrócony, nie masz powodów do stresu.- Powiedziałem. 
-Nie jestem zestresowany, idioto.- Odparł czerwony, obracając się do mnie tyłem. 

Weszliśmy do kabiny. Patrzył na mnie zirytowany. 
-No co?- Zapytałem.
-No już, obracaj się. Z łaski swojej pozwól mi się rozebrać.- Mruknął. 
-Tak jest.- Odwróciłem się do niego plecami. 
Panowała niezręczna cisza, po czym odkręcił wodę. Poczułem mokry chłód na ciele.
-Co ty wyprawiasz?!- Krzyknąłem, w ostatniej chwili się powstrzymując od odwrócenia głowy.
-Wybacz, musiałem sprawdzić, czy jest jeszcze zimna. Najwyraźniej tak, dziękuję.- Odparł z uciechą w głosie. Ten mały.. 
Czułem, że miałem całe mokre bokserki. I było mi naprawdę zimno w.. Nogi. 

-Ile można się myć?- Spytałem po kilkunastu minutach.
-Sam chciałeś tu wejść, to teraz musisz to znieść.- Powiedział. 
Chwilę później wyłączył wodę. 

-Już? Mogę się odwrócić?
-Ta.- Odpowiedział. 
Był zawinięty w ręcznik od pasa w dół. A szkoda. 

Spojrzał na mnie, szybko odwracając wzrok.
-Coś Ci prześwituje.- Parsknął. 

Spojrzałem na moje bokserki. Rzeczywiście, coś mi prześwitywało. 

Wyszedłem i prędko założyłem moje jeansy.
Jeszcze nigdy nie czułem się tak zażenowany. 

-Ubierz się.- Zwróciłem się do Blade'a. 
Przytaknął i zamknął się w kabinie, żeby założyć ubrania. 

Zaprowadziłem go do naszego pokoju. Nie chciałem, żeby wracał do gabinetu, zwłaszcza, że (Przynajmniej ja tak to odczułem) miałem napięte stosunki z Brownesem. Postanowiłem, że Blade przenocuje u nas, a na następny dzień wróci do Francisa. 

Usiadłem na łóżku, wskazując dłonią, żeby zajął miejsce obok mnie. Wszedł jednak na górny materac. 
-Masz na imię Cover, tak?- Zapytał. Zdziwiło mnie to, że odezwał się jako pierwszy, ale zarazem zabolała mnie treść jego pytania. Jakby to nie była najoczywistsza rzecz świata.
-Tak. Blade, dlaczego uciekłeś?- Spytałem z powagą w głosie. 

-.. Jak to dlaczego? Nie mam pojęcia, gdzie jestem, nie mam pojęcia, kto i kiedy coś ze mną zrobił, że nie pamiętałem nawet, jak mam na imię. Nikomu tu nie ufam.
-Aha. I myślisz, że jak stąd uciekniesz, to odzyskasz pamięć, co?
Zapadła cisza. 
-Ja.. Nie. Wcale tak nie myślę. Po prostu.. Nie wiem, co mam zrobić, rozumiesz?- Słyszałem, jak chlipie. Chciałem wstać i go przytulić, ale wiedziałem, że mnie odepchnie. 
Mimo, że zdawałem sobie z tego sprawę, zrobiłem to. 
-Hej.. Co ty wyprawiasz? Puszczaj!- Powiedział, próbując mnie od siebie odsunąć. 

Ale rzecz jasna byłem silniejszy od niego, więc nie dał rady. W pewnym momencie się poddał. 

-Blade, nie jestem twoim wrogiem. Jeśli będę mógł zaingerować, to zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby pomóc Ci odzyskać utraconą pamięć. Masz mnie, masz Krzywozęba..
-Kompletnie was nie znam.- Odpowiedział przerażony. 
-Będziesz jeszcze miał okazję nas poznać. Kiedy sobie wszystko przypomnisz. Nie stracę Cię tak łatwo. 

Popatrzył na mnie zdziwiony przez łzy. Uśmiechnął się.
-Pfft. To brzmiało jak wyznanie miłosne. 
''To było wyznanie miłosne''- Chciałem odpowiedzieć. Ale nie miałem zamiaru jeszcze bardziej mieszać mu w głowie. 
Odwzajemniłem smutno uśmiech i wróciłem na swój materac. 
-Jutro wrócisz do gabinetu Brownesa. Wiem, że niełatwo go polubić, ale mimo wszystko, choć sam w to nie mogę uwierzyć, jest doświadczonym lekarzem i spróbuje rozwikłać zagadkę twojej utraconej pamięci. Musisz dać sobie pomóc. 
-.. Mhm.- Przytaknął. 
-Dobranoc.- Powiedziałem.
-Mhm.- Odpowiedział. 

Jednak po chwili, gdy już zamknąłem oczy, w pokoju znowu zapaliło się światło.
Kompletnie zapomniałem o Elricu. 
-Blade! Stary, co ty tu robisz?- Podszedł do Campbella, który usiadł na łóżku i przytulił go. 
-Elric.. On Cię nie zna.- Powiedziałem. 

El zrobił wielkie, smutne oczy i puścił Blade'a. 
-Masz rację, przepraszam, Blade.- Łezka spłynęła mu po policzku. 
-Nie.. To ja przepraszam, że Cię nie pamiętam. Elric, tak?- Blade wyciągnął w uśmiechu rękę do Krzywozęba. Ten popatrzył na niego zszokowany. Ja również byłem zaskoczony.
-BLADUŚ!! BUUUUUUUUUUUUUUU!!!!!- El podał mu rękę, po czym znowu go przytulił. 
Campbell się uśmiechnął. I coś szepnął sam do siebie.
Tylko nie byłem w stanie sam wpaść na to, jaka była treść tego półgłosu. 
El zapewne też, bo wył wniebogłosy. Jakże on był głupim człowiekiem.

Kolega o krzywych zębach zgasił światło i również wdrapał się na swoje łóżko. 
-Dobranoc.- Powiedziałem. 
Obydwoje odpowiedzieli mi tymi samymi słowami.
-Hej, Elric?- Spytałem.
-Hmm?- Odpowiedział.
-Jak tam z Betty?
-Zupełnie nie wiem, o czym mówisz.- Zawstydzony parsknął.
-Ja już dobrze wiem, co się kroi.- Mruknąłem.
-Kim jest Betty?- Spytał Blade.
-Jego dziewczyną.- Odrzekłem.
-Ah, zamknij się!- Odsapnął Krzywoząb. 
-W takim razie gratuluję.- Zwrócił się do niego Campbell.
-Bladuś.. Nawet ty przeciwko mnie?
Parsknąłem śmiechem. 
Odwróciłem się na bok. 
I właśnie wtedy zrozumiałem, co Blade wcześniej szepnął.
''Nie mogę się doczekać, kiedy do was wrócę''.

My też Blade, 

My też. 







Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top