Rozdział VIII


''Perpetuum mobile''- Powiedziałem.- Taka hipotetyczna maszyna, która działa w nieskończoność.
-Że co? Jak to się w ogóle pisze?- Spytał Blade.
-No właśnie, Jezu Chryste..- Westchnął Elric.

Uczyłem ich na sprawdzian z zajęć technicznych. Głównie Elrica, bo zawali jeszcze jeden, a już totalnie wywalają go ze szkoły. Obniża poziom całej klasie.
Bladuś sobie jeszcze jakoś radzi, nie jest źle. Ale czasami można się załamać.
-Ludzie, to przecież takie proste.- Zaśmiałem się.
-Może dla Ciebie, panie profesorze.- Odpowiedział Blade z uśmiechem. Panie profesorze. Całkiem mi się to spodobało w jego ustach. Odwzajemniłem uśmiech tak, żeby El nie zauważył.
-Pfft.- Prychnął Elric.
-O co chodzi?- Spytałem go wytrącony z równowagi.

-Jeśli naprawdę myślicie, że jeszcze nie zauważyłem, że moi dwaj najlepsi przyjaciele mają romans stulecia, to jesteście w wieeelkim błędzie. Tak zwane sokole oko, kochaniutcy.- Powiedział.
Czułem, jak się cały czerwienię. Spojrzałem na Blade'a, który już był cały czerwony. Czyli tradycyjnie.
-Nie musicie się wstydzić, nic w tym dziwnego. Ale chcę być ojcem chrzestnym waszego dzieciaka.- Ciągnął Elric z poważną twarzą.
Myślałem, że się uduszę ze śmiechu.
-Elric, ułomie, ale ty wiesz, że dwaj mężczyźni nie mogą mieć razem dzieci? Pomyśl lepiej o nauce, mózgu.- Mówiłem.

Krzywoząb prychnął, udając obrażenie, a Blade spalił jeszcze większego buraka, niż ostatnio. Ale wyglądał na smutnego.
Zdaję sobie dobrze sprawę z tego, że związek pomiędzy dwoma mężczyznami nie jest czymś codziennym i duża ilość ludzi może tego nie akceptować, ale kocham Blade'a, więc mam to głęboko w dupce. Mam tylko nadzieję, że on również mnie kocha, bo jeszcze nigdy nie raczył mnie o tym powiadomić, czym zaczynam się całkiem martwić, gdyż ja staram się mu o tym przypominać za każdą możliwą okazją.
No nic, mam nadzieję, że jeszcze się tego doczekam.
-Eech.- Westchnąłem po moich jakże głębokich przemyśleniach i kontynuowałem nauczanie.
-Ej Cov, dzisiaj przypadkiem nie przyjeżdża twój ojciec?- Spytał Elric.
Zdziwiłem się, nic mi o tym nie było wiadomo, a zwykle zostaję o tym poinformowany jako pierwszy.
-Nie sądzę, całkiem niedawno go tu przywiało. A teraz chyba nawet nie ma powodów do przyjechania.
-No okej, powtarzam tylko, co słyszałem. Pewnie zwykłe plotki.
-Pójdę do toalety.- Oznajmił Blade, wstając.
-Idę z tobą, kto wie, co czai się na korytarzu.- Również wstając, uśmiechnąłem się do niego.
-Taa, jasne. Nie potrzebuję niańki, Cov.
-Owszem, potrzebujesz. Elric, przejrzyj jeszcze raz tę stronę, a my zaraz wracamy.
-Jasne, jasne, miłego.- Odpowiedział Elric uśmiechając się szyderczo. Blade się odwrócił z czerwonymi uszami. Pff.
~

Byliśmy już przy toaletach, Blade otworzył drzwi jednej z nich, a ja chwyciłem go za rękę.
-No wiesz co, Cover? Tyłka to ty mi nie będziesz chyba podcierać.- Zwrócił się do mnie Blade.

-Nie? A szkoda, myślałem, że skorzystam z okazji.- Powiedziałem, uśmiechając się.

-Zbok.- Również z uśmiechem, za to cały czerwony puścił moją rękę i wlazł sam do ubikacji.
'With a taste of your lips, I'm on a ride, you're toxic, I'm slipping under '- Pięknie podśpiewywałem sobie czekając, aż on w końcu stamtąd wylezie.

Wyszedł.

-No nareszcie.- Powiedziałem.

-A cicho bądź.- Odpowiedział, ruszając w stronę umywalek. Mył ręce chyba z pięć minut.
Kiedy je wycierał, podszedłem do niego.

-Hmm?- Spytał, widząc, że stoję blisko.
Nachyliłem się i pocałowałem go.

-Boże Cover, naprawdę całujesz mnie w miejscu, w którym ulatniają się takie zapaszki?- Spytał czerwony.
-Masz rację, to nie jest dobre miejsce. Chodź ze mną.

Ująłem jego dłoń i zacząłem prowadzić przez korytarz. Zatrzymałem się przy pokoju ojca.
-Zwariowałeś?!- Spytał mnie z niedowierzaniem.
-Ojca nie ma, a tylko ja znam kod do drzwi gabinetu. Przynajmniej nikt nam nie przeszkodzi.

Przytaknął, a ja wpisałem kod.
'*5273*'- Wpisałem. Uff, działał.
-Ładnie tu.- Powiedział Blade, wchodząc.- Elegancko.
-Mhm, bardzo.- Zirytowałem się, że bardziej zainteresował się pokojem, niż mną.
Usiadłem na kanapie.
-Blade.
-Hmm?- Spytał, przyglądając się kopii obrazu Mona Lisy, wiszącego nad biurkiem.
-Chodź tu do mnie.- Powiedziałem. Widziałem, jak czerwienią mu się uszy, kiedy stał obrócony.
-Dobrze.- Podszedł.
-Usiądź.
Już chciał usiąść obok mnie, ale byłem szybszy i pociągnąłem go za rękę, przy czym znalazł się na moich kolanach.
-Cove..- Zaczął mówić zaskoczony.
Zacząłem go całować. Zjechałem ustami na szyję.
-Ał.- Pisnął, kiedy robiłem mu malinkę.
-Przepraszam.- Powiedziałem, kontynuując.
Włożyłem mu rękę pod koszulkę. Podskoczył zaskoczony, ale znowu go pocałowałem.
-CO WY WYPRAWIACIE?!- Krzyknął znajomy głos. Szybko odkleiłem się od Blade'a.
Spojrzałem na drzwi. Stał tam mój ojciec. O cholera. Blade szybko ze mnie zszedł, a ja wstałem.

Elric miał rację.
-Co to ma wszystko znaczyć?- Zwrócił się do mnie wściekły ojciec.
-Nie twój zakichany interes.- Odpowiedziałem mu. Już podniósł rękę, żeby mnie uderzyć. Odwróciłem głowę, ale on się zatrzymał. Podszedł do Blade'a. Już myślałem, że chce mu coś zrobić.
-Blade, naprawdę bardzo Cię przepraszam za tego gnojka. Zmienimy Ci pokój.- Powiedział do niego.
Że co?
-Cover do niczego mnie nie zmusił.- Powiedział wyraźnie zdenerwowany na niego Blade.
-Wiem, że kazał Ci to powiedzieć, nie martw się, już nic Ci nie grozi.- Odparł ojciec.
-Nic mi nie kazał. Sam tego chciałem, równie mocno jak on.
-Dobrze, wyjdź proszę. Chcę porozmawiać z synem.
Blade wyszedł.

Ojciec mnie uderzył w brzuch.
-CO TY Z NIM WYPRAWIASZ W MOIM GABINECIE? TO JEST ODRAŻAJĄCE.- Krzyknął.

-Kocham Blade'a, więc to z nim wyprawiam. Jak już mówiłem: Nie twój interes. Więc po prostu zniknę Ci z oczu, a Ciebie również proszę, żebyś zniknął z moich.
-Zatrzymaj się.- Powiedział ze spuszczoną głową, łapiąc mnie za ramię, kiedy już się odwróciłem.
-Czego chcesz?- Odpychając go, spytałem.
-Nie możesz kochać Blade'a. Jest mężczyzną.
-Mam w dupie to, że jest tej samej płci. Kocham go i już. Odwal się po prostu.
-Nie.. Blade..
-Nie masz nic tutaj do gadania. Żegnaj, nie chcę Cię więcej widzieć.- Powiedziałem.
-Blade.. jest twoim młodszym bratem.
.
.
.
Co kurna?
-Łżesz.- Wycedziłem do niego przez zęby.
-Nie kłamię.
-Nie wierzę w ani jedno twoje słowo.
-Kiedy byłeś mały, przeżywałem trudne chwile z twoją matką. Miałem młodą kochankę, która zaszła ze mną w ciążę i oddała syna do domu dziecka. Był nim Blade Campbell. Miała na imię Chloé.
-Ty zasrany kłamco, zgiń.- Krzyknąłem, wybiegając z pokoju.
'To niemożliwe. Niemożliwe.'- Myślałem.
Wbiegłem do pokoju.
-Elric, gdzie jest Blade?- Spytałem.
-Poszedł się przejść, za pół godziny wróci. Co się do cholery stało? Był roztrzęsiony, a ty wyglądasz jeszcze gorzej.
Rzuciłem się na swoje łóżko.
-Poszliśmy się z Blade'm całować do gabinetu mojego ojca.
-Łał, no to odważnie. Ale co, to wszystko? Co w tym złego?- Spytał.
-To, że miałeś rację. Ojciec naprawdę przyjechał. Wlazł nam w trakcie do pokoju.
-Oż w mordę. No ale nie sądzę, że dlatego masz taki zjebany humor. Pewnie mu dogadałeś.
-Kiedy Blade wyszedł..
-Hmm?
-Stary dziad zaczął mi coś pieprzyć o tym, że Blade jest moim bratem i takie tam. Brzmiał całkiem wiarygodnie. Nie wiem, co mam o tym myśleć. Kocham Blade'a. Ale co..

Cały ten czas całowałem się z moim przyrodnim bratem?

Elric wyglądał na zszokowanego.
-Przecież to totalnie niemożliwe. Nie, nie wierzę w to.
-Ja również. Idę go poszukać.

Perspektywa Elrica

Cover wyszedł w pokoju. Nie mogłem uwierzyć w to, co przed chwilą powiedział. To nie mogła być prawda. Wszystko już było takie piękne.
Udowodnię, że to jedno wielkie kłamstwo. Ale muszę mieć do tego przyzwoitego partnera.

Od razu pomyślałem o Emily.
Dobra, prawda była taka, że nie miałem żadnych przyjaciół. Emily chyba ma dostęp do akt.
Ona pewnie niewiele zdziała, ale przynajmniej nie będę sam w tej sprawie.
Poszedłem do biblioteki. Ach, jak zwykle ten sam, przyjemny zapach.
Emily stała przy biurku. Już do niej podbiegałem, kiedy zza regału wybiegła jakaś dziewczyna i zderzyliśmy się, upadając w tym samym czasie.

-Bardzo Cię przepraszam.- Wstając, powiedziała. Była piękna. Czułem motylki w brzuchu.

Ale odleciały w siną dal, kiedy mnie olśniło: To musi być ta zdradliwa Betty.
Podała mi rękę, ale nie skorzystałem.
-Dziękuję, poradzę sobie sam.- Powiedziałem i podszedłem do Emily.
Począłem jej o wszystkim opowiadać. Miała zmartwioną minę.
-Bardzo mi przykro Elriku, ale ja chyba już jestem za stara na takie akcje. Mam nadzieję, że sobie poradzisz. Albo mam lepszy pomysł.. Może skorzystasz z pomocy..
-Przepraszam, że się wtrącam, ale ja bardzo chętnie pomogę. Wszystko słyszałam i udowodnię, że to nieprawda.- Powiedziała Betty Clarkson, która nie wiadomo skąd się wyłoniła.

W sumie byłem całkiem zdziwiony. Czy to na pewno ta sama Betty, która pocałowała Covera? Wydawała się zaskakująco miła. Chciałem odmówić, bo była przyczyną niemałego sporu pomiędzy moimi przyjaciółmi, ale z drugiej strony.. Ja naprawdę potrzebowałem partnera, bo z moim ptasim móżdżkiem nic bym nie wskórał.
-Dobra, niech Ci będzie, Betty Clarkson. Ale bez żadnych numerów, bo wiem już o wszystkim.

Nieco posmutniała, ale się uśmiechnęła.
-Ależ oczywiście. Zacznijmy więc dochodzenie.- Podała mi mi dłoń.
-Jasne.- Odpowiedziałem nieufnie, równie nieufnie podając jej moją. Uścisnęliśmy je. Ta cała Betty miała zaskakująco delikatne dłonie, jak na szuję i żmiję.
Ale trzeba było się skupić na naszym celu.







Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top