Rozdział II
Perspektywa Blade'a
Pędziłem korytarzem ledwo dysząc, bicie własnego serca nie dawało mi spokoju.
Zapewne było to spowodowane wzrostem adrenaliny.
Nie dało się opisać stopnia mojego zawstydzenia, miałem ochotę zakopać się pod ziemię.
Wróciłem do swojego pokoju, zatrzaskując drzwi z hukiem. Usiadłem na moim materacu.
To gówno strasznie skrzypiało.
- Kurwa. - Wbijając paznokcie w skórę głowy, syknąłem.
Liczyłem na to, że Cover Lynch nie przejął się zaistniałą sytuacją równie mocno jak ja.
Uciekłem bez namysłu, pokój nie należał jedynie do mnie.
Drzwi zaskrzypiały.
- Mogę wejść? - usłyszałem cichy głos i dźwięk pukania o zewnętrzne skrzydło drzwi.
Zaniepokojony, podrapałem się po głowie.
- To twój pokój, Cover. Wchodź. - Powiedziałem, cholernie nerwowy.
Lynch wszedł do pokoju, opadając na materac vis-à-vis.
Usiadłem niepewnie na swoim, starając się odwrócić wzrok w przeciwnym kierunku.
Przypomniało mi się, że ostatnia sytuacja, w której miałem okazję być do tego stopnia zawstydzony, wydarzyła się w Urbie, kiedy to przeurocza dziewczyna będąca w równoległej klasie rozpowiedziała w szkole o tym, jak zsiusiałem się w majtki po przejażdżce rollercoasterem.
- Blade.. - począł Cover.
- Tak?- wykrztusiłem, czując, jak zasycha mi w gardle..
- Pragnę zapewnić cię, że nie zrobiłem tego pomyślnie. Zwykłe zrządzenie losu, więc proszę, nie miej mnie za żadnego degenerata już po pierwszym dniu naszej znajomości. - Rzekł z poważną miną.
Chciałem się uśmiechnąć. Dobrze o tym wiedziałem.
- Nie przepraszaj, przecież to moja wina. Gdyby nie ja w ogóle nie doszłoby do tej sytuacji. Przykro mi też, że zrzuciłem te książki, zaraz pójdę je wysprzątać, mam nadzieję, że bibliotekarka jeszcze nie wróciła, mogłaby się zdenerwować.. - pieprzyłem od rzeczy, więc szybko uciąłem.
- Pfft. - Prychnął Cover. Spojrzałem na niego. Wyglądał, jakby próbował powstrzymać się od śmiechu. Pewnie właśnie tak było. Poczułem, jak robię się czerwony po całości. I napływ złości. Nie wiedziałem do końca, dlaczego się ze mnie nabijał, ale przeczuwałem, że domyśla się pewnego faktu.
- To nie jest zabawne, Cover. - Zwróciłem się do niego, usiłując zrobić dość groźną minę. Czyli w moim przypadku minę dziecka, które nie otrzymało swojej ulubionej kaszki. Natychmiast spoważniał.
- Blade, to był twój pierwszy raz, pierwszy?
Tego właśnie się spodziewałem. Poczułem nagły przypływ kompromitacji i odczułem ochotę zakopania się jeszcze głębiej pod ziemią.
- Owszem, widzisz w tym coś złego? - spytałem, próbując zachować kamienny wyraz twarzy, aby wziął mnie na poważnie.
- Nie no, co ty. Uroczy jesteś.- Powiedział, wstając, żeby klepnąć mnie w ramię z uśmiechem.
- Oczywiście mowa o tym, że równy z ciebie gość. - Dodał. Czyli chyba jednak się nie przesłyszałem. Zdawało mi się, że jego twarz uległa czerwonemu kolorowi, ale może było to jedynie przewidzeniem.
-Dziękuję, z ciebie również, Cover. - Oświadczyłem mu, odczuwając w głębi pewien, całkiem przeze mnie niepojęty rodzaj triumfu.
- W sumie nieźle jest być twoim pierwszym. Lepiej zacząć z kimś atrakcyjnym, prawda, Blade? - Roześmiał się. Też parsknąłem z lekka zawstydzony.
- No pewnie, że tak. Proponuję zapomnieć o całej sprawie. - Niepewnie zaproponowałem.
- Nie mam zupełnego pojęcia, o jakiej sprawie mówisz, Campbell. - Przewrócił oczami w szerokim uśmiechu. - Jutro oprowadzimy cię z Krzywozębem po mieście.
- Byłbym zaszczycony. Ale skoro już mowa o naszej trójce, gdzie podziewa się Elric? - Zapytałem.
- Podejrzewam, że poluje na bibliotekarkę. Nie przegapiłby sytuacji, w której mogliby pozostać ze sobą sam na sam.
- Ta wasza bibliotekarka musi być naprawdę piękna, skoro tak go do niej ciągnie. - Stwierdziłem z uznaniem.
- No jasne, jest najlepszą penelopą w Akrylionie. Bo innych tutaj nie mamy. Cierpi na reumatyzm. - Powiedział.
- Reumatyzm, mówisz? podobno o gustach się nie dyskutuje. - Odparłem. Chwilę się wspólnie pośmialiśmy, przekąsiliśmy coś na kolację i postanowiliśmy się położyć.
Było wtedy naprawdę późno. Dzień zleciał mi szybciej, niż się tego spodziewałem.
Leżałem już tak poschnięty od kilku minut, wsłuchując się w muzykę wydobywającą się z odtwarzacza Covera. Słuchał czegoś w rodzaju indie rocka. Ja lubiłem muzykę klasyczną, również taką unowocześnioną. Po kilku dłuższych chwilach najprawdopodobniej indie rock go znużył.
Pokój pogrążył się w grobowej ciszy.
- Wróciłem, moje gołąbeczki! - Zza drzwi wyskoczył uradowany Elric, krzycząc wniebogłosy.
- Elric, przymknij się!- Krzyknęliśmy do niego obaj w tym samym momencie.
- No proszę, proszę, świetna synchronizacja- Zwrócił się do nas z uśmiechem. - Rodem małżeńska.
- Zamknij się w końcu. Lepiej opowiedz nam, co u Betty. Ból kręgosłupa już jej nie dokucza, czy znowu woziłeś ją wózkiem inwalidzkim? - spytał Cover.
- No wiesz, wstydziłbyś się! - odpowiedział wyraźnie skompromitowany Elric, po czym tudzież ułożył do snu. Tego wieczoru po raz pierwszy w życiu poczułem, jakbym nie był zupełnie sam.
O ósmej przebiegłem z Coverem truchtem dwa kółka dookoła Akrylionu. Było naprawdę ciężko, więc zastanawiałem się, jakim cudem on wyrabia dzień w dzień.
Udałem się do łazienki, a ten poszedł wybudzić z głębokiego snu godnego politowania Elrika.
Choć gdybym był w jego ciele i akurat przyśniłaby mi się gorąca Betty, to myślę, że jednak wolałbym zostać obudzony.
- Blade.. zastanawiałeś się nad tym, czy pójdziesz do naszego liceum? - spytał mnie kolega z krzywymi zębami po drodze na śniadanie.
- Jeszcze nad tym nie rozważałem, choć zapewne czas najwyższy, bo pewnie jutro już zaczynają się zajęcia. - Odparłem, drapiąc się po głowie.
- My chodzimy. To znaczy Elric po połowie, bo jeszcze trochę pojedzie na tych ocenach i wkrótce go wywalą. - Tym razem odezwał się Lynch z uśmiechem.
- Bardzo zabawne, panie mądraliński. - Zwrócił się do niego Elric, zgrywając oburzonego.
- Naprawdę niewiele dotarło tu świeżynek. Bodajże z trzy razy mniej, niż w zeszłym roku.
Jak tak pójdzie w następnych latach, to do trzech tysięcy dojdziemy może za dwadzieścia lat. -Dyskutowali, zajadając się.
Mieszałem łyżką w moich płatkach owsianych. Zawsze zazdrościłem ludziom płatków z mlekiem. Nietolerancja laktozy nie popłaca.
Cover na śniadaniu usiłował namówić Elrika na oprowadzenie mnie po mieście.
Niestety Krzywoząb miał już na głowie ' swoje ważniejsze sprawy '. Kimkolwiek była ta Betty z biblioteki, naprawdę współczułem jej z głębi serca.
- Czyli najwyraźniej idziemy sami, Blade. Po śniadanku ci pasuje?- spytał, puszczając mi oko.
- Uhm. - Wymamrotałem, przeżuwając swoją owsiankę. Mogło być ciekawie.
Począł od pokazania mi lokalizacji wszystkich budynków, o których położeniu powinienem wiedzieć.
Apteka, szpital, komisariat policji, najbliższy sklep spożywczy. Miał ubaw jak dziecko, kiedy przechodziliśmy obok sklepu z akcesoriami erotycznymi, a ja czułem się nim skwarnie zażenowany.
- Zastanawia mnie tylko, komu przydaje się tego rodzaju sklep w podziemiach dla nastolatków.
W dodatku dla samych chłopaków no i jednej, starej bibliotekarki. - Powiedziałem.
- Jakbyś to powiedział.. o gustach się nie dyskutuje. - Odpowiedział ze złośliwym uśmieszkiem, a w tamtej chwili nie bardzo rozumiałem, co miał na myśli.
Siedząc w barze postanowiłem podjąć z nim rozmowę na pewien głęboko nurtujący temat.
Miałem co do tego małe wątpliwości.
- Słuchaj, Cover. Mam pytanie. - Począłem.
- Jasne, pytaj śmiało. - Odrzekł, sącząc shake'a truskawkowego.
Spoglądając na niego, zastanawiałem się nad tym, czy możliwym było, żeby chłopak posiadał usta aż tak popadające w czerwień. Choć ogólnie rzecz biorąc jego wygląd był dość nietypowy, biorąc pod uwagę farbowane, blond włosy, czyli zapewne wynik młodzieńczego buntu, zakolczykowane uszy, kolczyk w dolnej wardze i niebieskie oczy. Ale nie zwykłe, niebieskie oczy. Najbardziej niezwykłe na świecie. Szczupły, lecz lekko umięśniony i wyższy ode mnie. Gdybym był dziewczyną, pewnie sam pchałbym mu się do łóżka.
Ale nią nie byłem.
- Dlaczego tak bardzo nienawidzisz swojego taty? - spytałem, dostrzegając wyraźne zaskoczenie na jego twarzy. Wyglądał, jakby wahał się nad swoją odpowiedzią. Chwila dzieliła mnie od cofnięcia mojego pytania, kiedy ten w końcu począł mówić.
- Kiedy miałem jedenaście lat, bawiłem się z młodszą siostrą w domu.
W Urbie panował straszliwy mróz. Ojciec siedział w pokoju, popijając jakąś whiskey, nic szczególnego. Matki nie było w domu, ale w pewnym momencie zadzwoniła.
Ponieważ mieliśmy w domu dwie słuchawki telefoniczne, a ja byłem ciekawskim dzieckiem - postanowiłem podsłuchać rozmowę rodziców. Mama mówiła mu o braku zimowych opon w jej samochodzie i o tym, że nie miała zamiaru pojechać po jego pieprzoną gazetę, bo zwyczajnie się bała. On jednak nakrzyczał na nią, wrzeszcząc, że bez niej nie ma się nawet pokazywać w domu.
Szczerze go kochała, więc posłuchała.
On nigdy nic nie był w stanie zrozumieć. W tamtym zimowym dniu zginęła w wypadku samochodowym. Wpadła przy poślizgu na wielką ciężarówkę, która przygniotła zarówno ją, jak i samochód. Kiedy ojciec dowiedział się o tym, że nie żyje, z kamienną twarzą powiedział rzucił tylko tyle, że mogła bardziej na siebie uważać. Nie zjawił się nawet na jej pogrzebie. Na pogrzebie kobiety, z którą dzielił jedno łoże przez dwadzieścia lat. Zajęli się nami rodzice mamy. Siostra jeszcze nic nie rozumiała, ale ja już wtedy wiedziałem, że nigdy mu tego nie wybaczę. Rzygać mi się chce za każdym razem, kiedy pokazuje mi się na oczy. Powinien zdychać. - Powiedział, a z jego szklistych oczu zaczęły wydobywać się pojedyncze łzy. Poczułem, że pęka mi serce. Płakał przeze mnie.
Objąłem go, nie zważając na to, co sobie pomyśli. Odwzajemnił uścisk i po chwili się uspokoił.
- Wybacz, że musiałem Ci o tym przypomnieć. - Ogromne wyrzuty sumienia zżerały mnie od środka.
- Nie przepraszaj, stary. I tak ciągle o tym myślę. Ale staram się być silny. - Uśmiechnął się.
- To teraz ty mi coś o sobie powiedz - zaproponował.
- Od kiedy pamiętam mieszkałem w domu dziecka. Kiedyś usłyszałem od kogoś, że miałem bardzo młodych rodziców, którzy nie byli jeszcze gotowi na taką odpowiedzialność. No cóż. Zdarzają się i takie przypadki, a mi akurat było dane zostać jednym z nich. Zawsze byłem dziwadłem i niewiele mówiłem, więc właściwie nigdy nie zawiązałem żadnej skrupulatnej znajomości. Ani nie też nie odczuwałem jakiejkolwiek więzi pomiędzy mną, a drugim człowiekiem. - W pewnym momencie Cover chwycił mnie za rękę. Spłoszyłem się, więc lekko ją wyrwałem.
- Nie nazywaj sam siebie przypadkiem, Blade. I zapewniam Cię, że już nigdy nie poczujesz się samotny. A nawet jeśli, to tylko i wyłącznie w moim towarzystwie.
Niespodziewany przypływ ciepła.
I ponowne ujęcie mej dłoni przez Covera.
Ale za drugim razem nie miałem już zamiaru protestować.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top