Rozdział 6
Isabella
W sobotę obudziłam się ze świetnym humorem. Czułam się taka żywa, szczęśliwa. Wreszcie znalazłam sobie prawdziwe przyjaciółki, sama szkoła też mi się dość podobała. Miałam nawet fajne zajęcia i nauczyciele też byli spoko. Chociaż niektórzy, jak na przykład pani Archer, wydawali się ździebko podejrzani.
Jako że miałam weekend, a co za tym szło – dwa dni wolne, to postanowiłam dokończyć lekcje, które zaczęłam robić poprzedniego wieczoru. Wstałam ze swojego łóżka i zobaczyłam, że drugie stało puste. Lanette pewnie jak zwykle obudziła się szybciej i wyszła zająć łazienkę.
Uznałam, że poczekam, aż wróci i wtedy sama pójdę na poranną toaletę. W międzyczasie usiadłam do biurka i zabrałam się za zadania z matematyki.
Po pierwszej lekcji czułam się zagubiona, nie ogarniałam tych równań, jednak Lanette od razu zaoferowała mi pomoc i po całym tygodniu siedzenia z nią, zaczynałam wszystko rozumieć. I teraz umiałam rozwiązać wszystkie ćwiczenia sama.
Moja współlokatorka przyszła dokładnie, gdy ja skończyłam. Pochwaliłam się jej moją pracą, a ona od razu stwierdziła, że musi ją sprawdzić, żeby upewnić się, czy jej korepetycje dają jakieś rezultaty. Uśmiechnęłam się i skierowałam do łazienki.
Po powrocie razem zeszłyśmy na śniadanie. Zajęłyśmy miejsca przy naszym stoliku. Usiadłam pomiędzy Lanette i Benem, naszym rówieśnikiem. Chodziłam z nim na fizykę, a Lanette na zajęcia ze zwierzętami.
Nie zdążyłam się jeszcze bliżej poznać z chłopakiem, jednak raz czy dwa rozmawialiśmy. Wciąż z tyłu głowy przypominała mi o sobie niechęć do płci męskiej, lecz nie chciałam wyjść na nietowarzyską. Nawet Lanette z nim normalnie gadała, dlatego też postanowiłam się przełamać.
–Ben czy sprawdziany z matematyki i fizyki są bardzo trudne? Czy raczej na poziomie zadań domowych? – spróbowałam zagaić rozmową, jednocześnie parząc sobie herbatę.
– Zależy od nauczyciela. Clerk jest cholernie wymagający, ale Gear daje dość proste. Wystarczy się systematycznie uczyć – poinformował mnie z uśmiechem.
– Jak dobrze, że mam z Gearem i fizę i matmę – ucieszyłam się.
Lanette nie była taka zachwycona, jako że nie chodziłyśmy razem na fizykę i ona ją miała z Clerkiem.
– Ale wygląda na takiego miłego – powiedziała z delikatnym grymasem.
– Tacy tutaj są najgorsi – ostrzegł nas chłopak, częściowo żartując. – Zmieniając temat, chyba coś się stało, bo pan Merchant chodzi od rana poddenerwowany.
Adrien Merchant to drugi opiekun naszego domu czy tam Róży. Zajmował zaszczytne miejsce najprzystojniejszego z nauczycieli. Dwudziestopięciolatek, dobrze zbudowany, z czarnymi jak smoła włosami oraz lekkim zarostem. Ponad połowa uczennic podobno się w nim podkochiwała. Nie dziwiłam im się, był bardzo przystojny. Nawet Nari żaliła nam się, jak bardzo zazdrości, że mieszka on z nami w jednym budynku. Tak naprawdę rzadko go widywaliśmy, więc ten fakt raczej nie powiększał naszych szans. Jeśli jakiekolwiek by istniały.
– Dzisiaj widziałam, jak się kłócił z panią Archer – odezwała się Courtney, wysoka brunetka, która siedziała naprzeciwko mnie.
– Ale Court, oni często mają jakieś sprzeczki – stwierdziła Sam, jej najlepsza przyjaciółka. W naszym roczniku z Czarnej Róży do szkoły uczęszczała tylko nasza piątka. Ben śmiał się, że przez te wszystkie lata zawsze była ich trójka, a tu nagle zjawiłyśmy się my i ich grono wzrosło prawie dwukrotnie. W ciągu jednych wakacji. Dość się z tego ucieszyli i naprawdę miło nas przyjęli. Zapewnili, że w razie czego zawsze możemy na nich liczyć i pytać o radę.
Rozmowa szybko zeszła na temat relacji pomiędzy nauczycielami, a potem wyglądu cudownego pana Merchanta. Mnie też podobał się wizualnie, ale miałam dość ciągłego słuchania o jego idealnym wszystkim. Jego podbródek, czoło i łydki stały się głównym wątkiem rozmowy, jednak prowadziły ją już tylko Courtney i Sam. Za to ja, Lanette i Ben przyglądaliśmy im się ze znudzeniem, czekając, aż skończą. Co niestety trwało aż do końca posiłku.
Po śniadaniu wróciłyśmy do pokoju, ale moja współlokatorka miała już chyba jakieś plany, gdyż zaczęła pakować do swojej torby zeszyt i podręcznik z niemieckiego.
– Co robisz? – spytałam. Niemiecki chyba nie należał do jej ulubionych przedmiotów, powiedziała mi, że nie lubi języków obcych, a ten wybrała, bo uczyła się go w poprzedniej szkole.
– Kojarzysz tego Edwarda? – Mówiła mi o nim, chodzili razem na niektóre zajęcia. Osobiście go jeszcze nie poznałam.
– Wspominałaś – mruknęłam.
– Świetnie mu idzie z niemieckiego i zaproponował mi pomoc. Siedzi obok mnie, więc zauważył, że nie nadążam. – Na jej policzkach pojawiły się rumieńce. Zdałam sobie sprawę, że stało się tak po raz pierwszy, odkąd ją znałam.
– Czyżby ci się podobał? – spytałam, starając się wyczytać odpowiedź z jej twarzy.
– Nie... za krótko go znam. Poza tym on ma dziewczynę i przyjaciółkę. – stwierdziła, wzruszając ramionami.
– A co do tego ma przyjaciółka?
– Musiałabyś ją poznać, żeby zrozumieć. Wiesz, chodzi chyba z nami na historię, w poniedziałek ci ją pokaże. Taka z długimi włosami.
– Jak większość dziewczyn wokół. – Mogłabym przysiąść, że dziewięć na dziesięć dziewczyn w Akademii Róż posiadało włosy przynajmniej za łopatki. Dziwiło mnie to, ja zawsze chciałam mieć krótkie włosy, jednak niezbyt mi pasowały do twarzy.
– Podobno są przyjaciółmi, ale ona zachowuje się jak jego dziewczyna i jest wręcz chorobliwie zazdrosna. Przy nim tego aż tak nie okazuje, ale pierwszego dnia, na zajęciach z teatru, miałam wrażenie, że taksuje mnie wzrokiem. – Pomyślałam, że może boi się, że ktoś zajmie jej miejsce, ale nie powiedziałam swoich przypuszczeń na głos. Za to do głowy przyszedł mi pewien pomysł.
– Hej, a może pójdę z tobą? Po drodze zgarnęłybyśmy jeszcze Nari.
– Ale Isabello, to nie jest spotkanie towarzyskie...
– Wiem, tylko byśmy cię odprowadziły, a potem byśmy gdzieś poszły i zostawiły was. Sam na sam. – Specjalnie dodałam te trzy słowa, uśmiechając się do niej wymownie.
– Nie martw się, jestem pewna, że Serafina, ta jego przyjaciółka, będzie nas obserwować zza jakiegoś drzewa.
***
Pomarańczowa Róża nie znajdowała się po drodze do Białej, w której miał mieszkać Edward, ale tam najpierw się udałyśmy. Przez całą drogę wokół nas kręciły się poddenerwowane grupki uczniów. Wszyscy coś szeptali i wyglądali na przestraszonych. Ta sytuacja nas dość zdziwiła. Zastanawiałam się, co mogło się stać.
Przy samym budynku również stało dość dużo osób. Pomarańczowa Róża nie była tak duża i elegancka jak żółta czy czerwona, jednak na pewno większa i ładniejsza od naszej Czarnej. Według Nari mieszkało tam z dwustu uczniów.
Zaczęłyśmy się przeciskać przez ten tłum, kiedy nagle Lanette się zatrzymała.
– Może powinnyśmy się kogoś spytać, co się dzieje – szepnęła.
– Pewnie dowiemy się od Nari, chodź. – Pociągnęłam ją za rękaw i ruszyłam przed siebie.
Nagle drzwi budynku się otworzyły, a ze środka wyszła pani McGahey, nauczycielka biologii. Wyróżniała się wśród całej kadry, jako że nigdy nie ubierała się aż tak elegancko i nie spinała rudych, kręconych włosów. Poza tym wydawała się młodsza od reszty. Uznałam, że pewnie niedawno skończyła studia.
Spojrzała się na nas smutnym wzrokiem i powiedziała cicho.
– Przykro mi. – Nic więcej od niej nie usłyszeliśmy, ale wśród uczniów zapanowała panika. Ktoś nawet krzyknął, lecz został zagłuszony przez inne głosy. Niektórzy zaczęli nawet biec przed siebie, jakby przed czymś uciekali.
Zanim jednak zdążyli się rozbiec na dobre, obok pani McGahey pojawił się pan Harrison.
– Proszę o spokój! – Nikt nie zareagował, więc dyrektor znowu spróbował, tym razem jednak wrzasnął. Wszystkich tak to zdziwiło, że zamarli. Mógł już kontynuować swoim spokojnym tonem. – Dziękuję. Wiem, że ta wiadomość mogła was zaszokować, jednak zapewniam, że wszystko jest już dobrze i nikomu nic nie grozi. Za dwadzieścia minut w sali ogłoszeń odbędzie apel i każdy uczeń jest zobowiązany uczestniczyć. Proszę, przekażcie tę wiadomość swoim kolegom.
Na początku nie zdałam sobie sprawy, o czym on mówi, ale krótkie wymiany zdań innych wszystko mi wytłumaczyły. ,,To mogłam być ja! Też tamtędy czasem biegam!", ,,Jak oni mogli do tego dopuścić", ,,Pewnie nas tylko chcą uspokoić, a on wciąż gdzieś tam jest, na wolności", ,,My sobie spokojnie spaliśmy, a tam był morderca!".
Ktoś został zamordowany. Nie chciałam uwierzyć w zdania, które słyszałam.
Lanette też to zrozumiała i popatrzyła się na mnie szeroko otwartymi oczami.
– Powinnyśmy iść na ten apel – stwierdziła drętwo. Wyglądała na naprawdę przerażoną.
– Masz rację, lepiej się nie spóźnić – zgodziłam się z nią. Wspólnie uznałyśmy, że tam poszukamy Nari.
Bez chwili wahania ruszyłyśmy w kierunku szkoły, a potem skierowałyśmy się do odpowiedniej sali.
Na nasze szczęście jeszcze wiele krzeseł pozostało wolnych. Ledwo usiadłyśmy, a na miejsce obok Lanette wślizgnął się Max. Współczułam jej, bez przerwy za nią łaził i mieli nawet razem niektóre lekcje. Do tego siedział przed nami na historii i ciągle się obracał, przez co pani Archer upominała całą naszą trójkę. Z drugiej strony uznawałam jego uporczywość też za trochę słodką. Czekałam, aż zacznie jej wysyłać wiersze miłosne.
Moja przyjaciółka nie podchodziła do tego w ten sposób. Nazywała go typowym podrywaczem i zawsze chłodno traktowała. Tym razem zrobiła identycznie, jednak on się nie zniechęcił.
– Słyszałyście? Podobno ktoś został zamordowany. – Wyglądał na przejętego, a gdy mówił, zamiast na nas obie, patrzył jedynie na Lanette.
– Przecież tego ma dotyczyć ten apel – stwierdziła, nawet się do niego nie obracając. Prawda była taka, że gdyby nie szepty innych uczniów, byśmy tego nie wiedziały.
Chłopak próbował jeszcze nawiązać rozmowę, jednak mu się nie udało, więc w końcu zrezygnował.
Obserwowaliśmy, jak sala powoli się wypełnia, a po paru minutach obok Maxa usiadł wysoki blondyn o brązowych oczach, a za nim dziewczyna z krótkimi włosami i ogromnym grymasem na twarzy. Chłopak przywitał się z Maxem i Lanette. Do mnie wyciągnął rękę i się przedstawił. Tak właśnie poznałam słynnego Edwarda. Musiałam przyznać, że był dość przystojny ze swoimi blond włosami oraz głębokimi, brązowymi oczyma, jednak nie łapał się do mojego typu.
Wywnioskowałam, że dziewczyna, która z nim przyszła, była jego sympatią. Ta przyjaciółka, Serafina, miała mieć długie włosy.
Gdy przestałam jej się przyglądać, spróbowałam znaleźć wzrokiem Nari, jednak bezskutecznie. Zaniepokoiła mnie jej absencja, szczególnie że pomieszczenie było już całe wypełnione. Zapewniałam siebie, że pewnie po prostu wmieszała się w tłum, Yumi też nigdzie nie dostrzegłam. Za to zauważyłam Bena, Courtney oraz Sam, którzy znajdowali się parę rzędów za nami.
Nie wiedziałam dlaczego, ale z każdą sekundą ogarniał mnie dziwny stres, w brzuchu czułam taką specyficzną pustkę, jakbym przeczuwała, co się stało.
Czas niemiłosiernie mi się dłużył, ale w końcu pan Harrison wyszedł na środek, reszta nauczycieli stanęła za nim na baczność. Ustawił sobie odpowiednio mikrofon i zanim rozpoczął mówić, spojrzał na zgromadzonych, czyli nas, z powagą.
– Dziękuję wam wszystkim za przybycie, pomimo że wiadomość o apelu dotarła do was w ostatniej chwili. Wiem, że straszne wydarzenie, którego on dotyczy, wami wstrząsnęło, jednak zapewniam, że nic wam nie grozi – mówił aż nadto spokojnie, jakby przedstawiał nam wiadomości o pogodzie. Trochę mnie to zdenerwowało, przecież umarł jeden z uczniów! A dyrektor zachowywał się, jakby się tym nie przejął. – Krążą plotki, iż gdzieś tu grasuje morderca. Zapewniam was, że są one nieprawdziwe. Jest nam niezwykle przykro, ale wszystko wskazuje na to, że uczennica popełniła samobójstwo. – Wokół nas rozległy się ciche westchnienia i jęki zdziwienia. Pan Harrison poczekał aż ucichły, po czym kontynuował. – Bardzo współczujemy rodzinie i przyjaciołom. Panna Nari Myeong uczęszczała do naszej szkoły od niedawna, jednak...
Wszystko wokół mnie ucichło. Zaczęło mi się kręcić w głowie, a przed oczami miałam mroczki. Nie wierzyłam własnym uszom. To przecież nie mogła być Nari! Przetarłam ręką twarz i skupiłam wzrok na dyrektorze, który wciąż coś mówił. Widziałam, jak jego usta się poruszają, ale nie dochodził do mnie żaden dźwięk. Tylko bicie mojego serca.
Na swoim ramieniu poczułam jakąś dłoń. Lanette była biała jak papier, a ja myślałam, że bledsza być już nie może. Zobaczyłam Maxa, patrzącego się na nią ze współczuciem. Dotąd miałam nadzieję, że się przesłyszałam, ale po ich reakcji widziałam, że mój słuch mnie nie zawiódł. Nari nie żyła.
***
-Isabello, ale coś mi tu nie pasuje! – Lanette powiedziała, łkając. Co chwile przecierała swoje opuchnięte od płakania oczy. Nie przeszkadzał jej nawet Max, który stał obok niej w milczeniu i podawał chusteczki. Coraz bardziej go ceniłam.
– Ale Lanette, przecież pan Harrison powiedział, jak było! Powiesiła się na drzewie, chyba nie myślisz, że ktoś to zrobił. – Nie poznawałam swojego głosu, był taki piskliwy.
– Nie pamiętasz... nie pamiętasz, co nam niedawno wyjawiła? O swojej siostrze? Mówiła wtedy, że dla niej życie to największa wartość i takie coś nigdy nie przyszłoby jej do głowy.
Rzuciłam jej zdenerwowane spojrzenie, przecież obiecałyśmy Nari, że nikomu nic nie powiemy, a za nami stał Max. Adorator mojej współlokatorki co prawda nie wydawał się tym aż tak zainteresowany, ale nie chciałam łamać obietnicy. Nawet jeśli tej, której ją złożyłam, już z nami nie było.
– Porozmawiamy później – stwierdziłam, wymownie na nią patrząc.
– Jak chcesz. Ale chodź ze mną do Edwarda, przeproszę go i powiem, że nie mam dzisiaj sił na te korki.
– To powinno być na niego oczywiste – prychnął Max, odzywając się po raz pierwszy od dłuższego czasu. Może to wredne, jednak obie go zignorowałyśmy i poszłyśmy znaleźć Edwarda. Max podążył smętnie za nami. Gdyby nie mój ponury humor, może nawet zaczęłabym się z tego śmiać.
Nie trudno było go znaleźć. Tym razem obok niego stała inna dziewczyna, o brązowych, falowanych włosach do pasa. To chyba ta przyjaciółka. Trzymała rękę na ramieniu Edwarda, ale w jej wykonaniu nie wyglądało to na przyjacielski gest. Chociaż pewnie tak mi się tylko wydawało.
– Lanette. – Od razu ją zauważył, a ta Serafina zmierzyła nas morderczym spojrzeniem. Po chwili jednak zmieniła wyraz twarzy i uśmiechała się współczująco.
– Edward, ja chyba dzisiaj nie będę w stanie... – zaczęła moja przyjaciółka przepraszającym tonem.
– Spokojnie, nawet o tym nie myślałem. Ale jest coś, co mnie męczy... w tej sprawie. Nie chcę się narzucać, wiem, że musi ci być ciężko, ale czy moglibyśmy się jutro spotkać? Najlepiej wcześnie rano, pod twoją Różą.
Moja współlokatorka zawahała się przez moment.
– A o której godzinie?
– Jak ci pasuje. Szósta, siódma?
-Siódma brzmi dobrze.
Lanette postanowiła wrócić do pokoju, a ja jeszcze chciałam odwiedzić Daniela, więc się rozdzieliłyśmy. Ku mojemu zdziwieniu, Max nie podążył za nią, tylko podbiegł do mnie.
– Hej, Isabella. Mogę ci zająć chwilkę? – zapytał delikatnie, jakby bał się, że zaraz wybuchnę. Zdziwiło mnie to, przecież nie byłam aż tak straszna.
– Tak? – Zabrzmiałam o wiele bardziej niemiło, niż zamierzałam. No dobra, zaczynałam rozumieć jego niepewność.
– Bo ja... – Nie widziałam go jeszcze aż tak zmieszanego, zawsze myślałam, że tacy jak on nie uznają takiego stanu. – Mam problem. Z Lanette.
– Zauważyłam. I co z tego?
– No bo ty się z nią przyjaźnisz i pomyślałem, że może udzielisz mi paru rad...? – Spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.
– Max, nie teraz... – Nie miałam zbytnio ochoty na doradzanie mu. A chłopak wybrał po prostu fenomenalny moment – właśnie zmarła moja przyjaciółka, a on chciał, żebym mu pomagała w sprawach sercowych.
– Ale ja już nie wiem co robić! Wiem, że może źle zaczęliśmy, ale zwykle zgrywanie luzaka działa! – Typowe myślenie facetów. – No i jak tylko zauważyłem, że to jej nie pasuje, to starałem się być miły dla wszystkich, pomocny no i zwracałem na siebie jej uwagę. A ona dalej mnie olewa!
Westchnęłam. Chyba sama trochę ją do niego zniechęciłam, a wyglądał, jakby naprawdę mu zależało. Spróbowałam sobie przypomnieć, na co mi tak bardzo w nim narzekała.
– Jak chcesz jej się przypodobać, może najpierw przestań wszędzie za nią łazić. I spróbuj do niej zagadać o czymś, co ona lubi. A i nie możesz ciągle zadawać pytań, z czego wiem, to jeden z głównych powodów, przez który cię tak szybko skreśliła. – Pokiwał głową z zaangażowaniem.
– Dobra, tylko skąd mam wiedzieć co lubi, skoro nie mogę zadawać pytań?
– Cholera jasna Max, czy ty musisz być taki wkurzający!? – Puściły mi nerwy. Nie z jego winy, po prostu miałam beznadziejny dzień, a on był pod ręką i mogłam się na nim wyżyć.
Wzięłam głęboki wdech i policzyłam do dziesięciu.
– Lubi ,,Milczenie owiec" i inne książki tego autora, no i Stephena Kinga. A poza tym różne zagadki. I przy okazji jest geniuszem z fizyki i matematyki.
– Acha... – Trochę się podłamał, ale już po chwili przybrał zdeterminowaną minę. – Kojarzę tego Kinga, ale czy on nie pisze horrorów?
– No nie tylko, ale z nich jest między innymi znany. – Sama aż tak dobrze nie znałam twórczości Stephena Kinga, ale Lanette mi wytłumaczyła, że film ,,Skazani na Shawshank" został nakręcony na podstawie jego książki. To już mi coś mówiło.
– Dobra. A pomogłabyś mi je wybrać? Poszłabyś ze mną do biblioteki w poniedziałek, podczas lunchu? – Nie uśmiechał mi się pomysł bruneta.
– A może zaproponuj Lanette, żeby ci coś poleciła... – Zorientowałam się, że wtedy, podczas tej najdłuższej przerwy, musiałabym siedzieć sama. Nie miałam już Nari, a Ben, Sam oraz Courtney trzymali się ze swoimi paczkami znajomych. Jeśli Lanette by mnie nie znalazła, pewnie spędziaby ten czas z Edwardem, więc nie powinna się obrazić. – No dobra, niech ci będzie.
Skierowałam się do Żółtej Róży, uznając, że właśnie tam znajdę mojego brata. Kątem oka zauważyłam, że Max za mną idzie.
– No co? – rzuciłam zmęczona jego obecnością.
– Przecież idę do domu. – Na jego twarzy pojawił się głupkowaty uśmiech. Całkowicie zapomniałam, że mieszkał w tej samej Róży co Daniel. Zmęczenie coraz bardziej mi doskwierało.
***
Wieczorem wzięłam się za czytanie pożyczonej od Lanette książki, jakiegoś thrillera. Kiedy mi go dała, pomyślałam, że pewnie nawet nie zacznę, ale teraz nie wiedziałam, co innego mogłabym robić. Nie miałam głowy do nauki, nie miałam ochoty na rozmawianie z kimkolwiek czy nawet zejście do świetlicy, w której znajdowały się jakieś planszówki. A przy czytaniu musiałam tylko częściowo się wysilać, odkryłam nawet, że ta czynność nie była taka zła, jak pamiętałam. Jednak ostatecznie, znudziło mi się po sześćdziesięciu stronach.
Odłożyłam powieść na biurko i spojrzałam na moją współlokatorkę, która ze zrezygnowaniem rozwiązywała jakieś równania, bo to podobno ją rozluźniało. Prawdopodobnie czując, że ją obserwuję, podniosła wzrok.
– Myślałam, że ci się podoba – powiedziała, wskazując na thriller.
– Spoko jest, ale parędziesiąt stron na dzień mi w zupełności wystarczy.
– To co teraz chcesz robić? – spytała z zainteresowaniem.
– Wykorzystam ukryte, nieużywane zapasy. – Ten pomysł nagle wpadł mi do głowy. Ostatnio w ogóle nie myślałam o moim tablecie, który czekał cierpliwie, schowany w jakimś grubym tomisku.
Podeszłam do biblioteczki i wyciągnęłam go, po czym wróciłam na łóżko. Nacisnęłam przycisk, służący do włączania bądź wyłączania i cierpliwie poczekałam. Po chwili moim oczom ukazał się ekran blokady.
– Wiesz, tak szczerze to myślałam, że o nim zapomniałaś – stwierdziła Lanette, siadając obok mnie.
– Po prostu wstrzymywałam się z używaniem go. A teraz chyba jest odpowiedni moment. – Sprawdziłam, czy jest tu jakieś darmowe WiFi i okazało się, że tak. Niestety zasięg był na tyle słaby, że nici z dostępu do Google. – Cholera, a tak dobrze się zapowiadało. Może wyjdziemy, wtedy jest szansa, że będzie więcej kresek.
– I jak tylko zobaczą cię z takim urządzeniem, to ci go odbiorą. – stwierdziła. – Co takiego chcesz sprawdzić w internecie? Na pewno można znaleźć tę informację w książkach.
– Mówiłaś dzisiaj, że coś ci w tym wszystkim nie pasuje. Tak szczerze, mi też, ale nie chciałam gadać przy twoim kochanym adoratorze. Cała sytuacja wydaje się podejrzana.
Lanette westchnęła z ulgą.
– Cieszę się, że się ze mną zgadzasz. Myślałam nad tym przez cały dzień, może częściowo, żeby zająć czymś moją głowę, ale... wydaje mi się, że ktoś ją zamordował. I może potem ucharakteryzował na samobójstwo.
– Serio myślisz, że to możliwe? – Jej teoria była mało realistyczna, pewnie wpadła na nią dzięki tym wszystkim książkom, które czytała. Chociaż, kto wie?
– No. Mówią, że to samobójstwo, ale co z sekcją zwłok? Ona dopiero wszystko ukazuje. Chyba że... – Po tych słowach, zawiesiła się na chwilę. Jej wzrok zatrzymał się na jakimś nieznanym punkcie w przestrzeni naszego pokoju.
– Halo. Wszystko gra? – Pomachałam ręką przed jej twarzą, próbując ją ocucić. Zamrugała parę razy i wróciła normalna ona.
– Przepraszam, czasem tak mam.
– Spoko, mi też się zdarza. – W ostatnim roku moi nauczyciele narzekali nawet, że jestem zbyt rozkojarzona. Tylko wtedy, podczas chwil zamyślenia, zastanawiałam się, co jeszcze Beau wymyśli, jakie zasady złamiemy czy w jakie niebezpieczne miejsce mnie zabierze. Patrząc, z perspektywy czasu, uznałam, że to było głupie. Obiecałam sobie, że już nigdy nie będę się tak zachowywać.
Tak czy inaczej, zaciekawił mnie powód jej rozmyślań, więc przypomniałam blondynce, że urwała w połowie wypowiedzi.
– Nie dokończyłaś zdania, no wiesz, zanim się zacięłaś.
– A tak. – Zmarszczyła czoło i spróbowała pozbierać myśli. – To dość mało prawdopodobne, ale... pani Archer podobno ją znalazła. Dodatkowo jej ciała nie widział żaden uczeń. A co jeśli nauczyciele coś przed nami ukrywają? Albo nawet stoją za tym wszystkim?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top