Rozdział 46
Isabella
Po krótkiej wizycie w szatni weszliśmy na salę, a żołądek zawiązał mi się w supeł. Zdałam sobie sprawę, że być może ostatni raz widzę to miejsce i mogę już nigdy nie wrócić do swojego pokoju. Chociaż od śmierci Lanette nie wydawał mi się już taki przytulny i przyjazny, wciąż to był mój pokój przez ostatnie cztery miesiące.
Ben trzymał rękę na moich plecach i cały czas do mnie mówił. Starałam się skupić na nim całą uwagę, uśmiechać i udawać, że historie z poprzednich balów mnie ciekawiły. Chociaż w pewnym momencie naprawdę mnie zainteresował, stwierdził, że dawno już nauczyciele się tak nie postarali przy imprezie szkolnej dla starszych roczników.
Po raz pierwszy od paru lat odbywała się ona na sali gimnastycznej, a ozdoby w kolorach ciemnej zieleni oraz czerwieni tworzyły ciepły, świąteczny nastrój. Stoły z przekąskami ustawiono w rogach i przykryto je złotymi obrusami. Dodatkowo stały na nich małe choinki. Gdy popatrzyłam w górę, zauważyłam, że z sufitu w paru miejscach zwisały gałązki jemioły. Nigdy nie podejrzewałabym, że nasi starzy bogowie celtyccy mają w sobie dusze romantyków.
Ben dostrzegł mój uniesiony wzrok i za nim podążył, a gdy dostrzegł jemiołę, uśmiechnął się do mnie zawadiacko.
– No to co, tradycji musi stać się zadość, prawda? – spytał, obejmując mnie.
– To smutne, że żeby dostać całusa, musiałeś czekać, aż staniemy pod jemiołą. – Pokręciłam głową. – Nie wiem Ben, czy chcę się spotykać z taką ofiarą losu.
– Okej, to ci się udało – zaśmiał się i mnie przyciągnął. Tak jak tradycja przykazywała, nachyliłam się do pocałunku, jednak ostatecznie jedynie musnęłam jego usta, a potem zaciągnęłam na parkiet.
Puszczano głównie starsze piosenki, ale to nie przeszkadzało nam dobrze się bawić. Wokół nas znajdowało się wielu uczniów i trudno było wypatrzeć kogoś znajomego. Przez chwile wydawało mi się, że Edward i Lucy gdzieś mignęli, lecz nie miałam pewności.
Po sześciu dość energicznych piosenkach postanowiliśmy zrobić sobie przerwę, poprosiłam Bena, aby przyniósł nam coś do picia, a sama zaczęłam rozglądać się za przyjaciółmi.
Odkąd przyszliśmy ani razu nie widziałam Maxa, co mnie znacznie zaniepokoiło. Podobno trafił cały i zdrowy do pokoju, co więcej Edward go odwiedzał przed balem i twierdził, że Max się zjawi. Je bym się nie zdziwiła, jeśli postanowiłby jednak pozostać pokoju. Wszyscy cierpieliśmy, lecz brunet najgorzej znosił to, co się działo wokół. Do tego powoli mu się polepszało po śmierci Lanette, naprawdę wyglądał lepiej, a nagle musiał być świadkiem śmierci swojego współlokatora. Nawet jeśli nie byli najlepszymi przyjaciółmi, kiedy się z kimś razem mieszka, naturalnie trochę się przywiązujemy do tej osoby. A, mimo że z Derkiem nie rozmawiałam zbyt długo, wydawał się miły. Nieco przygłupi, ale miły.
Zanim zdążyłam się oddalić na poszukiwania, Ben wrócił z bezalkoholowym ponczem. Stwierdziłam, że skoro przyszliśmy razem, nie powinnam nagle go zostawiać, dlatego też częściowo wyjawiłam mu swoje obawy. Powiedziałam, że Max źle się czuł i chciałabym sprawdzić, czy przyszedł, pomijając informacje o powodach jego beznadziejnego samopoczucia. Ben, tak jak się spodziewałam, zareagował z entuzjazmem i zgodził się pomóc mi w znalezieniu przyjaciela.
Staraliśmy się nie przeszkadzać tańczącym uczniom, więc trzymaliśmy się blisko ściany. Gapiłam się na masę eleganckich garniturów oraz niesamowitych, różnokolorowych sukni, czule obejmujące się pary oraz radosne grupki przyjaciół. Niestety wśród nich nie było Maxa. Parę razy wydawało mi się, że gdzieś go zauważyłam, lecz szybko przekonywałam się, że po prostu mijał mnie ktoś podobny.
Spędziliśmy ponad pół godziny na wałęsaniu się po sali, aż w końcu Ben zaproponował, żebyśmy spróbowali swojego szczęścia na korytarzu. Przystałam na jego propozycję i wyszliśmy przemierzać ciemne korytarze Akademii.
Ben uważnie się rozglądał w poszukiwaniu Maxa, ja również patrzyłam się wokół, lecz nie tylko wyglądałam za przyjacielem. Uważnie analizowałam każdy obraz, każdą spróchniałą deskę podłogową, każdy mały rysunek, narysowany przez dzieciaki na tapecie. Pomimo tych wszystkich złych zdarzeń, traum, które w tej szkole przeżyłam, zdążyłam się do niej przyzwyczaić. Przez chwilę zastępowała mi dom, a gdybym nic nie wiedziała, gdyby moi przyjaciele nie umarli, czułabym się w niej świetnie. Daniel na pewno się czuł.
Wchodziliśmy za jeden z zakrętów i zobaczyłam dwie znajome sylwetki, kiedy nagle Ben mnie przytrzymał i zaciągnął za róg.
– Ej, to przecież były Sam i Court – szepnęłam i nim chłopak zdążył mnie powstrzymać, podeszłam w ich stronę.
Stały bardzo blisko siebie, nawet więcej, obejmowały się. Tylko w dość dziwny sposób. Ręka sam niemalże przeczesywała włosy Courtney. Przez pierwszy ułamek sekundy nie rozumiałam, co robią. Dopiero po chwili mnie olśniło. Całowały się.
Na szczęście były zbyt zajęte sobą, żeby mnie dostrzec, dlatego też po cichu się wycofałam i wróciłam do Bena z szokiem wymalowanym na mojej twarzy.
– Wiedziałeś? – spytałam się po minucie, kiedy się od nich oddaliliśmy. Mnie by to nigdy nie przyszło do głowy, szczególnie po tych wszystkich rozmowach z Courtney o panie Merchancie. Z drugiej strony zrozumiałam, dlaczego Sam była tak zazdrosna o naszą przyjaźń.
– W sumie od roku podejrzewałem, że Sam woli dziewczyny – westchnął. – Potem pojawiłaś się ty, zaprzyjaźniłaś z Court, a ona zaczęła zielenieć z zazdrości. No i wtedy uzyskałem ostateczne potwierdzenie. Od dłuższego czasu zbierałem się, by z nią o tym pogadać, ale nigdy nie wiedziałem, jak zacząć. A potem ty i ja zaczęliśmy się spotykać i Sam sama do mnie przyszła, pytając, czy jestem pewien, że jesteś hetero.
– Czekaj, serio? – zaśmiałam się. – Zapytała o to?
– Chciała się upewnić. No więc potwierdziłem jej, a potem delikatnie poradziłem, aby wyznała Courtney, co czuje i przestała się zamęczać. A jako że jestem jedynym facetem w naszym roczniku w Czarnej Róży, dziewczyny lubią mi się zwierzać i Court parę dni wcześniej mi wyznała, że chyba podoba jej się Sam. Próbowała zdusić to uczucie, flirtując z takim Peterem, ale najwyraźniej nie mogła dłużej mu zaprzeczać. Więc, ogólnie rzecz biorąc, dzięki mnie, teraz chyba są razem.
– Kurczę, nie mogę uwierzyć, że tego nigdy nie zauważyłam. – Oparłam swoją głowę o jego ramię. – Jesteśmy przyjaciółkami, powinnam była się domyślić.
– Nie martw się, ona nie ma ci tego za złe. – Przytulił mnie. – Izzy... widzimy z Court, że coś cię trapi, ostatnio jesteś często nieobecna. I nie naciskamy na ciebie, bo wiemy, że jeśli będziesz chciała, to sama nam powiesz. No Courtney też nie chciała też zarzucać cię swoimi problemami, skoro zmagasz się ze swoimi.
– Kochani jesteście. – Przylgnęłam do niego. – Orientujesz się, która może być godzina?
– Nie wiem, osiemnasta, dziewiętnasta? Przy wejściu jest zegar, chodźmy sprawdzić. A coś się dzieje?
– To... wiąże się z tym, co mnie niepokoiło. Około dwudziestej pierwszej muszę coś załatwić, więc obawiam się, że wtedy będziemy musieli już się pożegnać.
Ben zdziwił się i przyjrzał mi podejrzliwie, jednak ostatecznie kiwnął głową.
– Okej. Chcesz dzisiaj rozwiązać ten problem?
– Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem... – zawahałam się. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, który przedstawili nam Adrien, Ede i reszta, oni pokonają swoich pobratymców, a my wyjdziemy z tej akcji cali i zdrowi. Niestety, trudno nam było uwierzyć, że wszystko dobrze się skończy i będziemy żyć długo i szczęśliwie. Edward na własne oczy widział, jak zabijali Serafinę, a my byliśmy świadkami pokazu ich mocy. Dla nich byliśmy delikatniejsi niż figurki z porcelany. Zabicie nas pewnie przychodziło im tak naturalnie jak oddychanie. Jeśli w ogóle musieli oddychać. – Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, jutro już będzie po wszystkim.
Nie uspokoiłam go, lecz nie dopytywał. Jakim cudem trafiłam na takiego świetnego chłopaka? Możliwe, że los postanowił mi osłodzić ostatnie dni życia.
Sprawdziliśmy czas i zostały nam jeszcze dwie godziny. Pierwsze dziewięćdziesiąt minut zamierzałam wykorzystać na stworzenie dla siebie wymarzonego balu z wymarzonym chłopakiem, które zapamiętam do końca życia. Pozostałe trzydzieści na pożegnanie się ze wszystkimi, na których mi zależy. A szczególnie z moim bratem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top