Rozdział 29

Isabella

Zaprowadziłam Lucy pod klasę pani Lopez. Max, Lanette i Edward mieli lekcje niemieckiego, więc przy wejściu do szkoły skierowali się w inną stronę.

Próbowałam opowiedzieć nowej koleżance coś o szkole, wśród mijanych osób, wskazywałam jej tych, których znałam bądź przynajmniej kojarzyłam. Informowałam ją także, jakie lekcje odbywają się w danych klasach.

– Nie musisz tego robić – powiedziała, gdy dochodziłyśmy do klasy od hiszpańskiego. – Widzę, że ci ciężko.

– Trochę – przyznałam ze smutkiem. – Ale nie byłyśmy blisko, rzadko rozmawiałyśmy. Edward cierpi z nas wszystkich najbardziej. Pomimo wzlotów i upadków, przyjaźnili się z Serą od lat.

– Musieli być blisko – uznała.

– Dawniej na pewno... chociaż osobiście uważałam ich relację za nieco dziwną. – Głównie ze strony Serafiny, dopowiedziałabym, lecz postanowiłam nie zagłębiać się w ich więź, szczególnie przy Lucy. Wszyscy wokół wiedzieli o fatalnym zauroczeniu Sery względem Edwarda. No, może oprócz niego samego. Choć on równie dobrze mógł udawać, że go nie widział. Mimo to, ta sprawa wydała mi się prywatna, więc nie wspomniałam nic więcej. A nowa dziewczyna na szczęście nie wypytywała.

Nie poznałam jej zbyt dobrze, ale zdążyłam w miarę polubić. Nie próbowała zaprzyjaźnić się na siłę, nie wtykała nosa w nieswoje sprawy, a poza tym wyglądała na godną zaufania oraz orientowała się w sytuacji z nauczycielami. Mogła nam pomóc.

Pani Lopez wpuściła nas do sali, pozwoliła się rozpakować. Potem natychmiast rozpoczęła lekcję, podczas której ćwiczyliśmy rozmówki.

Zaproponowałam Lucy bycie w parze ze mną, na co ona chętnie przystała. Całkiem nieźle sobie radziła, choć często popełniała niewielkie błędy, źle wymawiała wyrazy czy myliła rodzajniki. U mnie w domu, jeszcze kiedy żyłam w Kalifornii, zazwyczaj rozmawialiśmy między sobą po hiszpańsku, rodzicom zależało, żebyśmy z Danielem doskonale znali język. Dzięki temu w Akademii Róż błyszczałam na zajęciach z panią Lopez, kobieta nie potrafiła mnie nauczyć zbytnio niczego więcej.

Wskazywałam dziewczynie pomyłki, a ona wydawała się bardziej wdzięczna niż moi wcześniejszy partnerzy rozmówkowi.

Godzina upłynęła nam w miłej atmosferze, jednak, zamiast się uczyć, skończyłyśmy, rozmawiając o mojej świetnej znajomości hiszpańskiego, a jej greckiego. Była na wpół Greczynką i chodziła do szkoły, znajdującej się w pobliżu Aten. Nie opowiadała o niej za wiele, ewidentnie dręczyły ją wspomnienia z nią związane. A z czego zdążyłam zrozumieć, tam także wydarzyło się coś złego, i właśnie dlatego Lucy przeniesiono do Akademii Róż.

Na przerwie zaprowadziłam dziewczynę pod klasę, w której miała lekcje angielskiego, prowadzone przez panią Love. Tam spotkałyśmy Maxa, więc poleciłam mu ją trochę zabawić. Zgodził się, wykazując trochę entuzjazmu.

Sama ruszyłam na fizykę. Lubiłam ją mniej niż matematykę, ale kroczek po kroczku się przekonywałam do tego skomplikowanego przedmiotu. Miałam do niego lepszą głowę niż do historii, jednak i tak musiałam posiedzieć dodatkową godzinę dziennie, żeby pojmować, o czym była mowa na lekcji.

Tym razem w miarę rozumiałam materiał, a kiedy się gubiłam, zaglądałam do notatek Bena, obok którego siedziałam. Ze względu na dziwną, niekomfortową, poranną sytuację nie odzywałam się do niego. I nie strzelałam fochów, po prostu nie potrafiłam znaleźć jakiegoś neutralnego tematu do rozmowy. Nigdy nie spałam z chłopakiem spoza mojej rodziny w jednym łóżku, z Beau sprawy nigdy nie zaszły tak daleko... na szczęście zostały mi wtedy jeszcze jakieś szczątki zdrowego rozsądku. Przez ten fakt, miałam problem ze swobodnym funkcjonowaniem w pobliżu Bena.

On nie naciskał, posyłał mi jedynie co jakiś czas te swoje zawadiackie uśmiechy. Ignorowałam je, starając się skoncentrować na rozwiązywaniu zadań. Szło mi całkiem nieźle, ale przez bycie rozpraszaną, nie mogłam wykorzystać stu procent swojego intelektu.

Po dzwonku szybko wybiegłam z klasy i poszłam odebrać Lucy od Maxa oraz zaprowadzić ją na lekcje siatkówki, którą miałyśmy je razem. Max poinformował mnie jeszcze, że podczas lunchu wszyscy powinniśmy spotkać się w bibliotece, a dokładniej w „wiadomym" miejscu.

Zaprowadziłam Lucy do szatni, a po drodze wytłumaczyłam jej po krótce, czym było wiadome miejsce oraz, że po czwartej lekcji, w szkole trwa długa przerwa, wykorzystywana przez większość uczniów na zjedzenie lunchu.

U niej podobno jadano kanapki, przygotowane wcześniej na śniadaniach, podczas zwyczajnych przerw. Gdy o tym wspomniała, od razu przypomniały mi się te, ukradzione rano przeze mnie i Lanette z jadalni. Miałyśmy nosa, tak to głodowałybyśmy cały dzień.

Przebrałyśmy się z dziewczyną w stroje sportowe i ruszyłyśmy w stronę sali gimnastycznej. Po drodze dołączyła do nas Courtney i, nie zważając na Lucy, zaczęła nawijać.

– Pan Adrien Idealny Merchant ma dzisiaj zły humor. – Zazwyczaj jej przywitanie przed lekcją wf-u dotyczyło pana Merchanta. Zdążyłam się już przyzwyczaić, ale moja nowa koleżanka dziwnie się na nią popatrzyła.

Court, niezniechęcona, kontynuowała.

– Mówię wam, od rana jest jakiś niemrawy. Zamknął się w swoim pokoju, o mało przyszedł za późno na pierwszą lekcję...

– Brawo profesjonalny stalkerze – wtrąciłam, wzdychając.

– ... chodzi jakiś taki naburmuszony, brakuje mu tego uroku, wygląda co najmniej, jakby stracił miłość swojego życia... – Całkiem dobrze trafiła, pomyślałam przelotnie. – Nawet nie odpowiedział mi na dzień dobry!

– Spokojnie, ona ma po prostu obsesję – odpowiedziałam zdziwionemu wyrazowi twarzy Lucy. – Z czasem przywykniesz.

– Ale... – dziewczyna zbliżyła się do mnie i szepnęła, tak, aby Courtney nie mogła usłyszeć. – Ale czy Adrien Merchant nie spotykał się z ta waszą przyjaciółką?

Zdziwiłam się, że Edward jej o tym powiedział. Bo skąd by wiedziała?

– Tak, tylko że no wiesz... on jest nauczycielem, nie ogłaszali tego światu – odparłam po chwili. – A Courtney jest w nim szaleńczo zakochana, dlatego też lepiej, żeby nie wiedziała.

– Okej, jasne. – Skinęła głową, nie zmieniając twarzy ze zdziwionej.

Wyszłyśmy na salę. Wygląd pana Merchanta idealnie wpasowywał się w opis mojej przyjaciółki z Róży. Zmęczenie naznaczyło całą jego postawę, pod oczami zrobiły mu się widoczne wory, a on sam wydał mi się trochę niechlujny, co nigdy do nauczyciela nie pasowało.

Nie zwracał na nas większej uwagi. Dał nam piłkę, od niechcenia podzielił na drużyny i kazał grać ze sobą. Nie rozstrzygał sporów, nie pilnował uczciwości zawodników, tylko siedział na swoim krześle, zatapiając się, w zapewne mrocznych, myślach. O ile naprawdę ją kochał, współczułam mu. Mnie trudno było sobie wyobrazić, że osoba, którą znałam, z którą poprzedniego wieczoru rozmawiałam, jak gdyby nigdy nic zniknęła na zawsze. Jeszcze niedawno wyjawiała nam swój sekretny związek, a teraz nie żyła. Tak po prostu. Zginęła jak Nari, samotnie, brutalnie zamordowana przez osoby, mające się nami opiekować. Z założenia.

Lucy trafiła do przeciwnej drużyny, ja byłam z Courtney. Court nie należała do czołówki graczy, a nowa koleżanka okazała się jej całkowitym przeciwieństwem. W naszej grupie nie spotkałam się z równie dobrą zawodniczką, prawdopodobnie sama pokonałaby całą moją drużynę.

Zazdrościłam jej, lecz później dowiedziałam się, że kiedyś poświęcała wiele czasu na ćwiczenia. Ja zaangażowałam się dopiero w tym roku, dlatego też nie mogłam oczekiwać świetnych rezultatów po dwóch miesiącach.

Pod koniec lekcji pan Merchant, tonem wyssanym z jakichkolwiek emocji, kazał nam wyjść. Wszyscy posłusznie wykonali jego polecenie, nie chcąc się narażać mężczyźnie. Nikt z grupy nie pamiętał, żeby kiedykolwiek miał on tak niepokojąco zły humor. Zazwyczaj żartował z uczniami, tryskał optymizmem i, nie oszukujmy się, wyglądał bardzo, bardzo dobrze. A pomimo że jego niezaprzeczalna uroda nie zniknęła, nie pociągał już jak dawniej.

W szatni panowało niewielkie zamieszanie. Wszyscy wymieniali teorie oraz plotki, dotyczące zarówno nauczyciela wf-u jak i reszty członków kadry. Courtney do nich dołączyła, niemalże płacząc za starym panem Merchantem z innymi dziewczynami. Nikt nawet nie zauważył obecności nowej uczennicy, ale Lucy raczej to nie przeszkadzało. Zaszyłyśmy się w kącie pomieszczenia, a od razu po zdjęciu spoconych ubrań, skierowałyśmy się pod prysznic.

Na korytarzu czekał na nas Edward i odebrał ode mnie dziewczynę, jako że razem mieli biologię. Gdy się nad tym zastanowiłam, stwierdziłam, że zachowujemy się niczym ochroniarze Lucy, pilnujemy, by zawsze trafiła do odpowiedniej klasy i się nie zgubiła. Może robiliśmy to, aby zagłuszyć nieprzyjemne myśli? Zresztą, kto nie chciałby dostać prywatnych przewodników w obcej szkole?

Ja poszłam na angielski. Jako umysł niehumanistyczny, lekko się nudziłam. Siedziałam z jakimś chłopakiem z Pomarańczowej Róży, trenującym boks oraz podnoszenie ciężarów, jak się dowiedziałam pewnego dnia. Nie rozmawialiśmy za dużo, dlatego też podczas monotonii, nie mogłam z nikim pożartować. Z tego powodu machinalnie notowałam wszystko, co pani Love mówiła, a gdy nawet to zajęcie stało się niemożliwe, popisywałam się umiejętnościami rysowniczymi i obok niezbyt schludnych notatek tworzyłam nie za ładne arcydzieła. Niestety nie posiadałam zmysłu artystycznego.

Nareszcie nadeszła wyczekiwana długa przerwa. Zebrałam się i poszłam od razu do biblioteki, gdzie spotkałam przyjaciół oraz jakże przerażającą bibliotekarkę. Chociaż coraz bardziej się do niej przekonywałam.

Zastanawiałam się, czy stoi ona po naszej stronie. O ile dla niej jakiekolwiek strony istniały. Jednak gdyby nie pani Daisy, nigdy nie natrafilibyśmy na ukryty pokój. A Serafina kiedyś wspominała, że jest on jakimś bezpiecznym miejscem.

Na myśl o niej, nawet tak niewielką i ulotną, poczułam w sercu delikatne ukłucie. Współczułam Edwardowi, on musiał przeżywać jej śmierć najbardziej z nas wszystkich, a trzeba było przyznać, że pomijając wygląd, całkiem nieźle się trzymał.

Bez słowa weszliśmy na piętro, ale tam spotkaliśmy kilku nastolatków, starszych od nas. Nie chcąc wzbudzać podejrzeń, pokręciliśmy się w okolicy ostatnich regałów. Poczekaliśmy, aż wszyscy sobie pójdą, co na szczęście się w końcu stało po paru minutach, i uruchomiliśmy mechanizm.

Podeszliśmy pod odpowiednią biblioteczką i, razem z nią, przenieśliśmy się na drugą stronę.

Cały czas przyglądałam się Lucy, spodziewałam się, że będzie zdziwiona, lecz wyglądała, jakby takie tajne przejścia były dla niej chlebem powszednim. Czyżby w swojej starej szkole dokonała podobnych odkryć?

Zapaliliśmy światło, rozsiedliśmy się wygodnie na kanapach, nowa koleżanka zajęła miejsce pomiędzy mną a Edwardem. Lanette i Max usadowili się za to naprzeciwko nas.

Obie z blondynką sięgnęłyśmy do plecaków oraz rozdałyśmy reszcie kanapki. Spożyliśmy je w ciszy, nikt nie chciał zacząć rozmowy, która nas czekała. Rozmowy o śmierci przyjaciółki, zagrożeniu ze strony nauczycieli, a także naszych dalszych planach.

Dopiero Lucy, po skończeniu swojej kanapki, odezwała się niepewnie.

– Chyba czas wam wyjaśnić moją obecność tutaj.

Pokiwaliśmy głowami, zachęcając ja tym samym, do kontynuowania.

– A więc, odkąd pamiętam, uczęszczałam do greckiej Akademii Burz. Poznałam tam przyjaciół i czułam się bezpiecznie, została ona moim drugim domem. – Zatrzymała się na chwilę i powiodła wzrokiem po naszej czwórce. – Ale w tym roku coś się zaczęło dziać. Jakieś dwa tygodnie temu umarł chłopak, parę lat młodszy od nas. Przekonywali nas, że popełnił samobójstwo, ale moja przyjaciółka, Helen, na własne oczy widziała, jak jeden z nauczycieli zmienił się w jakiegoś potwora i zamordował tego chłopaka. Od razu powiedziała o tym mi i moim przyjaciołom. Oczywiście na początku jej nie uwierzyliśmy, więc ona zaczęła węszyć. Śledziła ich, podsłuchiwała, aż w końcu włamała się do sekretariatu i ukradła jakiś stary telefon. Potem nagrała nim rozmowę dwójki z nich, nauczycieli, na której dyskutowali o śmierci chłopaka, wskazując, że oni byli jej sprawcami...

– Jakim cudem jej się to udało?! – wtrącił się nagle Max. – Przecież u nas sekretariat jest chyba strzeżony dwadzieścia cztery godziny na dobę!

– Daj mi dokończyć – westchnęła Lucy. – Helen pokazała nam to nagranie i postanowiliśmy uciec oraz przekazać je policji. Spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy i ruszyliśmy do murów, żeby się na nie wspiąć i przez nie przejść. A oni na nas tam czekali. Zabili moich przyjaciół, a ja przeżyłam tylko dlatego, że stchórzyłam i się schowałam.

– Każdy z nas by tak zrobił – pocieszyłam ją, całkowicie rozumiejąc jej postawę. – Ale jak trafiłaś do Akademii Róż?

– Nie wszyscy z nauczycieli... tych stworzeń... zgadzają się na morderstwa. Jedna z nich, pani Sofía, mi pomogła. Powiedziała, że widziałam za dużo, by zostać w Grecji, tam nic bym nie zdziałała, ale mogę pomóc gdzieś, gdzie zmiany nadchodzą wielkimi krokami. Czy jakoś tak. Najwidoczniej tym miejscem jest wasza szkoła.

Mówiąc szczerze, dla mnie zabrzmiało to jak zapowiedź rewolucji, a nie uśmiechała mi się walka, narażanie życia swojego oraz brata czy przyjaciół.

Nie wypowiedziałam na głos swoich obaw, postanowiłam poczekać na reakcje reszty. Edward patrzył się na Lucy pustym wzrokiem, Lanette kiwała ze zrozumieniem głową, a Max drapał się po głowie z wyraźnym zaniepokojeniem na twarzy.

Dziewczyna o dziwo wydawała się rozluźniona i pogodzona ze wszystkim, co ją spotkało. Podczas gdy my siedzieliśmy cicho, ona wstała i przeszła się po pomieszczeniu, podziwiając obrazy oraz oglądając książki z biblioteczek.

– To nie ma sensu – szepnęła sama do siebie, jednak chyba nikt prócz mnie nie zwrócił uwagi na tę krótką wypowiedź.

Lucy nachyliła się nad słynnym obrazem, przedstawiającym kobietę niezwykle przypominającą panią Archer. Nie miała czasu się napatrzeć, gdyż niespodziewanie przemówił Edward, jego ton był przerażająco obojętny i oschły.

– Powinniśmy już wracać. Lepiej nie spóźnić się na lekcje.

Zebraliśmy się i znowu uruchomiliśmy drzwi obrotowe. Po drugiej strony czekała nas niemiła niespodzianka, w postaci bibliotekarki stojącej naprzeciwko nas ze skrzyżowanymi na piersiach rękami oraz zdenerwowaną miną.

Podejrzewaliśmy, że wiedziała o naszych wizytach w tajemnym pokoju, ale nigdy nie była światkiem naszego odwiedzania go.

Gapiliśmy się na nią, niepewni co zrobić, Lucy prawdopodobnie najbardziej zdezorientowana. Pani Daisy w końcu przemówiła niezwykle piskliwym tonem.

– Musicie bardziej uważać. Macie niewyobrażalne szczęście, że nikt was jeszcze nie zauważył. Następnym razem, jeśli będziecie chcieli wejść tam na przerwie, powiadomcie mnie, a pozbędę się ludzi z piętra.

Pokiwaliśmy głowami, niezdolni odpowiedzieć coś sensownego, i wręcz uciekliśmy z biblioteki, a następnie udaliśmy się do odpowiednich klas.

Trzy kolejne lekcje ciągnęły się niemiłosiernie. Stresowały mnie trochę zajęcia z mitologii z panem Merchantem, lecz zarazem niezwykle ciekawiły. Dumałam nad sposobem, w jaki je poprowadzi, czy w ogóle będzie chciał. Poza tym akurat tego dnia mieliśmy, według głosowania, zacząć omawiać mitologię grecką.

Okazało się, że Lucy chodziła na nie z całą naszą grupką, podpowiedziałam jej, aby usiadła obok Edwarda, jako że wcześniej siedział z Serafiną. Nie chciałam zastąpić zmarłej, jednak uznałam, że lepiej by było, gdyby blondyn nie siedział sam.

Dziewczyna zastosowała się do mojej rady, a Eddie nie protestował. Tak naprawdę w ogóle nie zareagował. Lucy posłała mu pytające spojrzenie, pewnie chcąc się upewnić czy nie miał nic przeciwko. On popatrzył się na nią i skinął delikatnie głową.

Może nie znałam Edwarda zbyt długo, jednak wydawało mi się, że polubił nową koleżankę. Nie wiedziałam, czy była w jego typie, Allie, jego ex, wydała mi się całkowicie inna, chociaż blondyn kiedyś mówił, że zmieniła się przez wakacje i z charakteru i z wyglądu.

Ja usiadłam obok Courtney, która wręcz trzęsła się, w oczekiwaniu na przybycie nauczyciela. Starałam się ją uspokoić, kładąc jej rękę na ramieniu. Nie podziałało, ale ja zadowoliłam swoje sumienie.

Pan Merchant nareszcie przybył, z kilkuminutowym spóźnieniem, co prawda, jednak przynajmniej się zjawił. Jego stan zdawał się pogarszać z godziny na godzinę, wyglądał gorzej niż podczas lekcji wf-u. Na moje oko powinien wziąć parę dni urlopu.

Rozpakował niezdarnie swoje przybory, nie okazując ni grama entuzjazmu. Zazwyczaj zarażał świetnym humorem, lecz teraz w klasie panowało prawie namacalne napięcie. Nie dało się usłyszeć pojedynczego szeptu, co nigdy jeszcze się nie zdarzyło. Uznałam, że jeśli dalej tak pójdzie, pan Merchant niedługo mógł budzić wśród uczniów większy postrach niż Archer.

Zaczął od zebrania naszych prac domowych – finalnego podsumowania bóstw starożytnego Egiptu, a następnie przeszedł do nużącego przedstawienia historii powstania Hellady. Potrafił zainteresować młodzież, robił to praktycznie przez cały dział o Egipcie, jednak strata Serafiny odcisnęła na nim piętno.

Wreszcie, po dość długim czasie przynudzania, skończył wykład o faktach i postanowił nareszcie opowiedzieć coś o mitologii. Ku zaskoczeniu wszystkich, nie chciał przedstawić czegoś swojego, a wywołał Lucy na środek klasy.

– Panno Wright, mieszkała panna w Grecji większość swojego życia. Zakładam, że możesz podzielić się swoją, na pewno obszerną, wiedzą na temat mitologii greckiej. – Brzmiał zupełnie jak Archer. Jego zimny, stanowczy ton oznajmiał na wstępie, że nie ucieszy go odmowa.

Lucy zbladła delikatnie, ale bez wahania wstała i odpowiedziała pewniej, niż ja byłabym w stanie.

– Oczywiście. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top