Rozdział 22
Max
– Yyy... hej? – Prawdopodobnie nie zabrzmiałem przyjaźnie, jednak po kolejnym kółku z panem Harrisonem puszczały mi nerwy. Ten człowiek torturował mnie psychicznie, ciągle uważnie mi się przyglądał i zawsze, gdy jakkolwiek wyraziłem swoją opinię, poddawał ją dyskusji. Z innymi członkami kółka nie postępował w ten sposób.
Dlatego też zawsze po szkole potrzebowałem przynajmniej godziny dla siebie. Udawało mi się przekonać Derka, który o zgrozo wciąż ze mną mieszkał, by wychodził na spacer bądź do świetlicy naszej Róży, dzięki czemu mogłem odpocząć.
W poniedziałek rozkoszowałem się właśnie tym odpoczynkiem, kiedy nagle usłyszałem pukanie.
Zmusiłem się, żeby wstać, pocieszając się w myślach, że być może to Lanette, i poszedłem otworzyć drzwi, a za nimi ujrzałem Serafinę.
Może powinienem być dla niej super miły i stwarzać pozory, ale zmęczenie niestety wzięło górę nad umiejętnościami społecznymi. Wolałem ją łagodnie zbyć, a potem korzystać z pozostałych mi parędziesięciu minut samotności.
– Hej Max. – Nie czekając na zaproszenie, sama wprosiła się do mojego pokoju. I tyle z relaksu.
Brunetka rozłożyła się na moim łóżku, więc byłem zmuszony usiąść na tym, należącym do mojego współlokatora, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało. Niby nie miałem nic przeciwko łóżku Derka, no ale ona zajęła moje. Moje! Niech sobie może jeszcze weźmie od razu moją szczoteczkę do zębów.
Popatrzyłem się na dziewczynę wyczekująco, chcąc jak najszybciej mieć tę rozmowę za sobą.
– Wiem, że ta wizyta może cię dziwić – zaczęła. – Ale mam problem i muszę z kimś pogadać.
– Przecież od tego jest Edward! – jęknąłem. Następnie przeczuwając, że zapowiada się dłuższa konwersacja, oparłem się o ścianę.
– Wiem, że mnie śledziliście – wypaliła niespodziewanie, a ja wytrzeszczyłem oczy. Najwyraźniej zapowiadało się bardziej interesująco, niż przypuszczałem. – I chociaż Edward zna mnie jak nikt inny, nie chcę z nim teraz rozmawiać. Ty jesteś mi obojętny, więc tobie prościej mi wszystko wyjawić.
– Dzięki. Chyba. – Zmarszczyłem brwi, nie będąc pewnym, czy powinienem uznać jej wypowiedź za komplement. Do tego, skądś się dowiedziała, że widzieliśmy ją i pana Merchanta. Zastanawiałem się, czy o tym zamierzała pogadać. – A więc... o co chodzi?
– Tak naprawdę, to chcę poruszyć dwie sprawy – oznajmiła. – Pomijając to, że postanowiliście pobawić się w stalkerów... no mam taki problem.
– Mów dalej. – Złożyłem dłonie i oparłem na nich głowę, udając profesjonalnego psychologa.
– Czy kochasz Lanette? – zapytała.
– Cholera. – Pytanie wyprowadziło mnie z równowagi. Nie wiedziałem, czy ją kocham. Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Podobała mi się, tylko że... miłość. Ten wyraz wydawał mi się surrealistyczny. W wieku szesnastu lat nie myślałem o czymś takim. Chciałem być z Lanette, jednak to, co do niej czułem, wciąż raczej podpinało się pod zauroczenie.
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, Serafina wybuchła gromkim śmiechem.
– Jeju, wiesz, jak rzadko ktoś tu przeklina? Aż przyjemnie posłuchać.
– Ale „cholera" to nie przekleństwo – oburzyłem się. – A przynajmniej nie jakieś bardzo złe.
– No jasne – stwierdziła sarkastycznie. – Nawet nie wiedziałam, że istnieje hierarchia.
– Jasne, że istnieje – zmyśliłem.
– Mhm. To odpowiesz? Kochasz ją?
– Jeju no – mruknąłem. – Nie wolisz pogadać o tym śledzeniu ciebie? Bo mogę ci wszystko wytłumaczyć...
– Nie – ucięła mi. Nie lubiłem się otwierać przed ludźmi, gdy w grę wchodziły tego typu sprawy, więc westchnąłem przeciągle.
– To trudne pytanie. Myślę, że miłość przychodzi z czasem i tak naprawdę jest ona serią reakcji chemicznych, zachodzących w mózgu. Z tego też powodu nie jestem w stanie cię zapewnić, iż kocham Lanette. Wydaje mi się, że szybciej zrobiłby to Edward, ale nie dałbym mu sobie otworzyć głowy, tylko aby to sprawdzić – rzekłem dyplomatycznie. Sam się zdziwiłem, że udało mi się skleić na poczekaniu taką wypowiedź. Nawet mi się spodobało, więc kontynuowałem. – Puentując, prawdopodobnie nie kocham Lanette, co nie zmienia faktu, że bardzo mi na niej zależy.
– Wow – zdziwiła się. – Nie wiem, czy to była puenta całej twojej przemowy, ale, tak czy inaczej, brawo za język. Powinieneś zostać mówcą, czy coś.
– No wiem – wyszczerzyłem się. – A po co ci była ta wiedza?
– Skoro mnie obserwowaliście, to zdajecie sobie sprawę, że mnie i Adriena coś łączy.
– No.
– Chcę po prostu ustalić, co to jest. Nie wiem, ten związek wydaje mi się jakiś... dziwny. On jest zbyt idealny.
– Wam dziewczynom naprawdę trudno dogodzić – westchnąłem. – Nie możemy nazywać starych „starymi", musimy odpowiadać waszym zainteresowaniom, ładnie się wysławiać, a gdy spełniamy wszystkie wasze warunki, to i tak wam się nie podoba. Kobieto, wyluzuj! Powinnaś się cieszyć, że jest taki super. Znaczy, może być przy tym też psychopatycznym zabójcą innej uczennicy, jednak jeśli uważasz, że nic ci nie zrobi, po prostu się ciesz.
– Max, powiedz mi szczerze, jako facet, czy wy nie knujecie czegoś, gdy zachowujecie się zbyt idealnie? – zapytała.
– Czasami. Czasami też szalejemy z miłości albo chęci zaciągnięcia was do łóżka... – Skrzywiła się na moje słowa. – No co, miałem być szczery.
– Okej, kontynuuj.
– Czas pokaże. Może robi za podwójnego agenta i chce cię przypilnować oraz przekabacić na swoją ciemną stronę... albo naprawdę mu na tobie zależy – powiedziałem szczerze.
Niespodziewanie do pokoju wparował Derek, który zatrzymał się, jak tylko zauważył Serafinę.
– Stary, nie mówiłeś, że sprowadzisz do pokoju dziewczynę! – Rzucił mi wymowne spojrzenie.
– Derek, wyjdź – wycedziłem.
– Ale godzina minęła...
– Pani Archer cię szukała – wymyśliłem na poczekaniu.
– Na serio? Ale ja z nią nawet lekcji nie mam. Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałeś?
– Zapomniałem. Idź jej lepiej poszukać, wyglądała na wkurzoną – pogoniłem go, a on pokiwał głową i rzucił się do biegu.
Serafina przyglądała się całej tej sytuacji, z trudem powstrzymując śmiech.
– Czy on nie jest trochę... opóźniony? – spytała delikatnie.
– Kto tam wie. Odkąd go poznałem, zachowywał się jak dziecko. Przynajmniej można nim manipulować.
– No tak... – zawahała się przez chwilę. – Dobra, ja się już będę zbierać – powiedziała, wzięła swoją torbę i skierowała się do drzwi.
– Tak po prostu? – zdziwiłem się.
– No. Musiałam się najzwyczajniej komuś wygadać. A i proszę cię, nie mów im, że ja wiem. Sama chcę ze wszystkimi pogadać, jutro w naszym tajnym pokoju.
– Jasne.
– I jeszcze słuchaj, dzięki, że nie miałeś pretensji i nie odradzałeś mi tego związku. Bałam się, że gorzej zareagujesz – przyznała, łapiąc za klamkę.
– Jak stwierdziłaś na początku, nie jesteśmy blisko. Chociaż Edward czy dziewczyny też nie powinni ci robić wyrzutów. Pamiętaj, że szczera rozmowa będzie najlepszym wyjściem. W każdym razie, nie możemy zakazać ci się z nim spotykać. Sam Edward nam powiedział, że to twoje życie. Po prostu bądź ostrożna.
– Jeszcze raz dzięki. – Uśmiechnęła się szczerze, a następnie wyszła.
***
Nikomu nie pisnąłem ani słowa, tak, jak obiecałem Serze. Przyszło mi to z zaskakującą łatwością, nie korciło mnie nawet, aby zdradzić wszystko Lanette. Brunetka również dopełniła swojego zobowiązania i poprosiła, żebyśmy zjawili się w bibliotece podczas lunchu.
Z tego powodu, musieliśmy zrezygnować z jedzenia, co odbiło się na moim samopoczuciu i wszyscy zostali zmuszeni do wysłuchiwania moich narzekań. Chociaż uczepiłem się głównie Izzy, bo wiedziałem, że z nią mogę sobie na najwięcej pozwolić.
Zwisałem jej na ramieniu, lamentując teatralnie, a ona co rusz posyłała mi zirytowanie spojrzenia. Wywoływało to śmiech nie tylko naszych przyjaciół, ale i przerażającej bibliotekarki.
Ostatecznie przeszliśmy przez rzędy regałów z książkami, jak zawsze upewniliśmy się, czy nikt nie patrzy i uruchomiliśmy mechanizm. Po chwili staliśmy w ukrytym pokoju.
Rozsiedliśmy się wygodnie, a Serafina zabrała głos. Wyznała, iż wie, że my wiemy (co fajnie brzmiało) oraz przedstawiła całą sytuację ze swojej strony. Zrelacjonowała nam także ostatnią rozmowę z Merchantem, w której wspominał coś o bezpiecznych miejscach i napomknął o złych nauczycielach.
Gdy tylko Lanette i Izzy to usłyszały, wymieniły porozumiewawcze uśmiechy. Ich teoria najwyraźniej się powoli sprawdzała. Wydawało się, że rzeczywiście kadra była przynajmniej trochę zamieszana w śmierć tej Koreanki.
Kiedy Serafina skończyła, dziewczyny zaczęły zadawać jej najróżniejsze pytania. Ja jakoś nie czułem takiej potrzeby, jednak Edward także nie odezwał się słowem. Zdziwiła mnie jego postawa, myślałem, że także będzie dociekał. A on patrzył się na nią pusto, jedynie delikatnie marszcząc brwi.
Czas nam się powoli kończył, więc przerwaliśmy przesłuchiwanie. Izzy z Lanette i tak prawdopodobnie wypytały Serę o wszystko, o co się dało, dlatego też zdecydowaliśmy się nie wracać do pokoju po lekcjach.
Wyszliśmy z pomieszczenia, potem biblioteki, a tam mieliśmy się rozejść. Isabella oraz moja przyszła dziewczyna poszły na matematykę, a Sera z Edwardem powinni skierować się na szermierkę. Serafina bez zastanowienia ruszyła w odpowiednią stronę, jednak blondyn odczekał chwilę i zamiast podążyć za przyjaciółką, podszedł do mnie.
– Max, możemy porozmawiać? – zapytał dyskretnie.
– No jasne – stwierdziłem, choć coraz bardziej denerwowało mnie traktowanie jak jakiegoś powiernika. Niby fajnie było znać sekrety przyjaciół, tylko że co za dużo, to nie zdrowo. Poza tym, gdybym był nimi, ktoś taki jak ja stałby się jedną z ostatnich osób do zaufania.
– A wiesz, gdzie jest drzewo, o którym wspominał Serze Merchant?
– Nie...
– W takim razie poczekam na ciebie – zaoferował.
– A wiesz, że mam jeszcze obowiązkowe kółka z naszym dyrektorem? – upewniłem się.
– Jakoś przeżyję – zaśmiał się. – Godzina w tę czy inną stronę mnie nie zbawi.
***
Wykończony psychicznie po kółku z Harrisonem, wyszedłem z klasy, a przed nią Edward już czekał. Gdy mnie zauważył, bez słowa obrócił się i poszedł.
Dołączyłem do niego i w milczeniu zaprowadził mnie leśną ścieżką pod ogromny dąb. Blondyn podciągnął się na jedną z niższych gałęzi, po czym zaczął wspinać się jeszcze wyżej.
Ja stałem i gapiłem się na niego z otwartą buzią. Lubiłem sport, czasem w wakacje rodzice wysyłali mnie na różne obozy pływackie czy lekkoatletyczne, ale jakkolwiek daleko sięgałem pamięcią, nigdy nie wspinałem się na ściany wspinaczkowe, a co dopiero na drzewa!
Edward zatrzymał się tak mniej więcej w połowie drogi na sam szczyt. Spojrzał na mnie z góry pytająco.
– Na co czekasz? – krzyknął.
– Ekhm... no bo ja tak jakby nie umiem się wspinać – wyznałem.
– Spokojnie, to nic trudnego. Daję sobie głowę uciąć, że dasz radę – zapewnił z zachęcającym uśmiechem.
– Ta, a ja jestem pewny, że spadnę i coś złamię – burknęłam, gdy sięgałem do tej samej gałęzi, na którą wszedł Eddie.
Podążałem jego krokami, dzięki czemu, tak jak twierdził, ostatecznie dość wysoko się wdrapałem, ani razu przy tym nie spadając.
Dotarłem wreszcie do Edwarda i usiadłem obok niego, opierając się o pień. Chłopak jakimś cudem siedział bez oparcia, jedynie mocno trzymając się rękami gałęzi. Mimo że czynność wyglądała, na wymagającą wysiłku, w ogóle po nim nie było widać zmęczenia.
– O czym chciałeś porozmawiać? – Spróbowałem się jakoś wygodnie ułożyć, niestety bez skutku.
– Rozmawiałeś z Serą sam na sam?
– Nie ma to jak kolejne przesłuchanie. – Wywróciłem oczami ze znużeniem. – No.
– Czy zachowywała się jakoś dziwnie? – dociekał.
– Edward, ona jest zakochana. To oczywiste, że się dziwnie zachowuje. Ja też zachowuję się irracjonalnie przez Lanette.
– To jest coś innego. Jestem pewny, że coś nie gra. – Pokręcił głową i popatrzył przed siebie.
Również spojrzałem w tamtą stronę i dopiero wtedy zauważyłem całkiem przyjemny widok. Jak na końcówkę października przystało, nigdzie nie dało się już dostrzec zielonych liści. Otaczały nas takie w palecie kolorów od żółtego do jasnobrązowego. Część leżała już na ziemi, część wciąż uparcie trzymała się drzew, a reszta pięknie tańczyła na wietrze.
Trafiliśmy na dość miłą pogodę, może słońce nie wychylało zza chmur, jednak deszcz także nie padał, więc uznałem, że jest w miarę przyjemnie. Jeszcze przed tygodniem ulewy były codziennością, dopiero parę dni wcześniej się rozpogodziło.
– Zazwyczaj trudno nam docenić piękno natury, co nie? – Głos Eddie'go wyrwał mnie z zamyślenia.
– Ta. – Nie miałem ochoty rozmawiać o przyrodzie i takich tam, dlatego wróciłem do wcześniejszego tematu. – Więc co według ciebie nie gra?
– Zachowanie Merchanta. Przyznał, że nauczyciele są niebezpieczni, jednak skoro tak, dlaczego nie pójdzie na policje? Nie zaalarmuje władz? I dlaczego nagle zainteresował się Serą. Przecież w pewnym sensie zna ją od małego... – Tym razem to on się pogrążył się w myślach i ja musiałem go ocucić, przez machanie mu ręką przed twarzą. Przy okazji ryzykowałem upadek z dużej wysokości.
– Wszystko w porządku? – spytałem.
– Tak... po prostu. Mam wrażenie, że pracował tu od zawsze, ale go nie pamiętam. Migają mi tylko jakieś niewyraźne urywki wspomnień z czasów dzieciństwa ze szkoły. Za to, jeśli chodzi o wakacje, czas spędzony z rodzicami... wszystko wydaje się wyraźne. To naprawdę dziwne. – Na jego czole pojawiały się coraz głębsze zmarszczki.
– Valery mi kiedyś powiedziała, że marszczenie czoła źle się kończy. – Postanowiłem jakoś rozładować melancholijną atmosferę.
– Najwidoczniej mam nieciekawe rokowania na przyszłość – zaśmiał się.
– Nie martw się, zawsze pozostają ci kremy. – Normalnie uderzyłbym go pocieszająco w ramię, jednak na tym drzewie bałem się stracić równowagę, więc posłałem mu jedynie podnoszące na duchu spojrzenie.
– Lepsze one niż nic.
– No.
Już żaden z nas nie poruszył tematu Serafiny i Merchant, ale zorientowałem się, że nie dawał mu on spokoju. Ja wolałbym odpuścić, ale Eddie nie był taki ugodowy.
Z jednej strony miał trochę racji, zachowanie nauczyciela... nawet mi ostatecznie nie wydawało się zbytnio normalne. Niby coś powiedział, ostrzegł, jednak tak naprawdę nic nie wiedzieliśmy.
Najbardziej mnie niepokoiła zbliżająca się czwartkowa impreza. Wcześniej wywoływała u mnie jedynie uczucie ekscytacji, ale po tym, co się stało, odkąd się o niej dowiedziałem, radość zastąpiły wątpliwości. Wątpliwości oraz przekonanie, że zdarzy się coś złego.
Miałem nadzieję, że to tylko moje przeczucie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top