Rozdział 14

Lanette

Zalała mnie dziwna fala ulgi, kiedy Max powiedział, że nam wierzy. Nie chciałam tego, jednak na mojej twarzy nieświadomie pojawił się uśmiech. I on oczywiście go zauważył. Wystraszyłam się, że pomyśli, iż to coś znaczy. A nie znaczyło. Na pewno.

Przez kolejną godzinę omawialiśmy sprawę książek i postanowiliśmy też dokładniej przyglądać się nauczycielom. Czuli się dość pewnie i wystarczyło się trochę wysilić, a można było podsłuchać interesujące rozmowy. Poza tym po opowieści Edwarda o dyrektorze i pani Archer to na nich postanowiliśmy się skupić. Wydawali się najbardziej podejrzani.

Kiedy nasi przyjaciele, bo chyba tak już mogłam ich nazywać, wyszli, Isabella zamknęła za nimi drzwi i zwróciła się do mnie. Od razu rzucił mi się w oczy jej specyficzny uśmiech. Zdążyłam już go poznać i przygotowałam się na jej atak.

– No patrz, Maxie nam uwierzył. Musisz być w siódmym niebie, co nie? – powiedziała najsłodszym tonem, na jaki było ją stać.

– Nie przesadzaj – spróbowałam ją zbyć.

– Weź, widziałam, jak się ucieszyłaś. Przede mną nie musisz się z tym kryć! Przecież jesteśmy przyjaciółkami... – wymówiła największy argument, jaki miała. – No i ja i tak wiem, że wy będziecie razem.

– Izzy, nie rozumiem cię. Kiedy tu przyjechałaś, wydawałaś się kompletnie inna, bardziej wyciszona i ponura. A potem się tak rozkręciłaś. – Postanowiłam zastosować taktykę zmiany tematu, ale szybko pożałowałam. Wiedziałam, że rodzice Isabelli zginęli w wypadku, zanim zapisano ją do tej szkoły i nie chciała o tym rozmawiać. Nie trudno było zgadnąć, że starała się też o tym nie myśleć, a ja jak największa idiotka jej właśnie przypomniałam.

Twarz mojej przyjaciółki na moment spochmurniała, ale błyskawicznie to ukryła pod kolejnym uśmiechem.

– Pewnie potrzebowałam czasu. Ale gadamy o twoim życiu miłosnym, a nie o mnie.

– Izzy... – jęknęłam. – A jak tam Daniel? – Chwyciłam się ostatniej deski ratunku.

– Nie rozmawiam z nim za dużo ostatnio, ale się zaaklimatyzował. Widzę, jak na korytarzach trzyma się ze swoją paczką. A teraz wracamy do ciebie. Musisz być z Maxem! Bylibyście świetną parą. – Po raz kolejny nie dała się zwieść.

– Nie, Izzy, naprawdę zostaw ten temat. – Popatrzyłam na nią najpoważniej, jak potrafiłam, jednak nic sobie z tego nie zrobiła.

– Dam się temu rozwijać – zgodziła się ostatecznie.

Po tym wróciłyśmy do dziennej rutyny odrabiania lekcji, a gdy skończyłam, zabrałam się za przeglądanie tej książki, którą dostałyśmy od bibliotekarki. Zdążyłam przeczytać pierwsze dziesięć stron, kiedy Isabella oświadczyła, że czas się zbierać na kolację.

Podczas posiłku nic się nie wydarzyło. Może tylko Izzy i Ben rzucali sobie jakieś ukradkowe spojrzenia, ale postanowiłam to zachować dla siebie, przynajmniej do czasu aż dziewczyna mnie znowu zacznie męczyć.

Wieczorem doczytałam „Starego człowieka i morze", jako że powieść była stosunkowo krótka. Nie znalazłam tam nic wartego uwagi, ale Isabella postanowiła też ją przeczytać i poprosiła mnie, żebyśmy ją potem ponownie przeglądnęły. Ja osobiście wątpiłam, że to o tę książkę chodziło i raczej stawiałam na tajemniczy „Szeol".

Następnego dnia o dziwo trzymałam się głównie z Maxem. Coraz lepiej mi się z nim rozmawiało, jednak nie wiedziałam, czy to dobrze. On był typowym rozpieszczonym nastolatkiem. I chociaż starał się tak nie zachowywać, czasami samo się to przejawiało. A ja miałam bardzo złe wspomnienia, związane z takimi dzieciakami.

Wcześniej dzięki świetnym stopniom chodziłam do najlepszych szkół i pomimo że moi rodzice zarabiali jak większość przeciętnych obywateli, to finansowo zawsze odstawałam od moich znajomych, którzy nie potrzebowali stypendiów, żeby się tam uczyć. Może nigdy przez ten fakt nie doświadczyłam jakiegoś fizycznego dręczenia, jednak nie znalazłam tam żadnych przyjaciół, a na korytarzach dało się usłyszeć niezbyt przyjemne komentarze na mój temat. I tak działo się zawsze, zarówno w podstawówce, jak i gimnazjum, do którego chodziłam, zanim ojciec mnie tu przeniósł po śmierci matki.

Jakby się zastanowić, to dziwne, że dopiero w Akademii Róż, udało mi się jako tako zadomowić. Poznałam świetnych ludzi i przywiązałam się o wiele bardziej, niż do poprzednich placówek, choć mijał dopiero trzeci tydzień od mojego przyjazdu, a drugi od rozpoczęcia nauki. I w tak krótkim czasie tyle rzeczy zdążyło się wydarzyć, napotkałam tyle tajemnic i niewyjaśnionych zjawisk.

Po siódmej lekcji skierowałam się razem z Edwardem i Serafiną na zajęcia z mitologii. Zastanawialiśmy się wspólnie, jak pan Merchant zamierza je przeprowadzić i ze zdziwieniem zauważyłam, że Serafina, która od poniedziałku zachowywała się dość dziwnie, ożywiła się, kiedy zaczęliśmy rozmowę na temat nauczyciela.

– Pewnie będą świetne – westchnęła, przez co wprawiła mnie i Edwarda w niemałe zdziwienie. Wymieniliśmy znaczące spojrzenia i spróbowałam jeszcze ją jakoś zachęcić do powiedzenia czegoś.

– Egipska mitologia to ciekawy temat, prawda? – musiałam działać szybko, więc wypowiedziałam pierwszą myśl, jaka mi przyszła do głowy.

– No, pewnie tak – zgodziła się, znowu ponurym głosem.

Nie odezwała się już, choć staraliśmy się z Edwardem jakoś ją do tego zachęcić. Po wejściu do klasy postanowiliśmy się jednak poddać, szczególnie że akurat zadzwonił dzwonek.

Zajęłam miejsce obok zadowolonego Maxa i wyciągnęłam średniej grubości zeszyt o kwiecistej okładce oraz trzy czarne długopisy.

– Lubisz być perfekcyjnie przygotowana – szepnął Max.

– Dzięki temu nigdy nie mam problemów – stwierdziłam, patrząc wątpliwie na naszą ławkę, na której znajdował się tylko mój zeszyt. Zauważył to i błyskawicznie nachylił się do plecaka i wyciągnął swój.

– Ja też staram się nie podpadać – wyszczerzył się, a ja pokręciłam głową i skupiłam na panie Merchancie.

Podczas mojej minirozmowy z Maxem, nauczyciel zdążył się rozpakować i podejść do tablicy.

– Witajcie, miło was widzieć. Mam nadzieję, że mieliście dobry dzień i tak dalej. Zresztą, jak się chodzi do szkoły to trudno mieć dobre dni, ale jeśli was to pocieszy, to większość nauczycieli, też wolałoby jechać na Malediwy. – Posłał nam czarujący uśmiech. – No to dzisiaj zajmujemy się mitologią egipską. Czy ktoś coś o tym wie? Albo ogólnie o starożytnych Egipcjan. Liczę głównie na humanistyczną część grupy.

Spojrzałam na Maxa. Należał do Żółtej Róży, czyli tej skupiającej humanistów. Ale wystarczyło szybki rzut okiem, by wiedzieć, że historia go nie pasjonowała. Rozejrzałam się po klasie w poszukiwaniu innych żółtych mundurków i znalazłam tylko dwie dziewczyny, jedną rudą a drugą brunetkę. Po ich minach można było się domyślić, że one również nie zamierzały odpowiedzieć.

Adrien Merchant także to zauważył i westchnął głośno.

– No dobrze. Jak pewnie wiecie, starożytni Egipcjanie byli politeistami, czyli wierzyli w wielu bogów. Najważniejszym bogiem był dla nich Ra bądź Re, zależy od źródeł. Nazywano go królem bogów, stwórcą świata. Według wierzeń każdego dnia przemierzał sklepienie niebieskie, co zapewniało porządek na świecie. Wie ktoś może, jak on wyglądał? – zwrócił się do klasy. Jak się spodziewałam, odpowiedziała mu cisza. Niby takie rzeczy powinniśmy przynajmniej kojarzyć, ale chyba nikt nie chciał się upokorzyć i palnąć głupstwo. – Przedstawiano go jako człowieka z głową sokoła oraz ogromnym dyskiem nad głową, symbolizującym słońce.

Przez następną godzinę nauczyciel przedstawiał nam resztę panteonu bogów egipskich. Pod koniec zadał nam też zadanie domowe, co bardzo zdołowało klasę. Musieliśmy na następny dzień opisać krótko stworzenie świata i człowieka. Już przygotowałam się na kolejną wizytę w bibliotece w tym tygodniu.

Nie tylko ja postanowiłam tam się udać, więc ruszyłam praktycznie za całą naszą grupą z zajęć o mitologii. Kiedy dotarliśmy do pomieszczenia, pani Daisy spojrzała na nas niechętnie i powlekła się w głąb biblioteki.

– Ma dzisiaj dziwnie posępny humor – uznał Edward.

– Za każdym razem jak tu byłam, to aż kipiała energią – potwierdziła Izzy.

– Ale plus jest taki, że nie przeraża już aż tak bardzo – powiedział Max.

Z powodu deficytu książek o mitologii egipskiej, dostaliśmy po jedną na dwie osoby. Wzięliśmy je tak, jak siedzieliśmy w ławkach, więc znowu wylądowałam w parze z Maxem.

Usiedliśmy przy jednym z wolnych stolików, znajdującym się na piętrze biblioteki i tam nachyliliśmy się nad encyklopedią.

– Patrz, ten cały Ra narodził się z własnych myśli. Jak on to do cholery zrobił? – chłopak popatrzył się na mnie ze zdziwieniem.

– Słownictwo Max – skarciłam go. – To są tylko mity, wiesz, że tak się nie stało?

– Ale ktoś w to wierzył. No to musieli jakoś to sobie tłumaczyć – nie ustępował.

– Nie udawaj filozofa. Mamy to tylko krótko opisać, a potem możemy wrócić do pokoi.

– Podcinasz mi skrzydła – zaśmiał się, jednak posłusznie wrócił do szukania informacji.

Tak się złożyło, że skończyłam akurat w tym samym czasie co Serafina, więc od razu za nią wybiegłam i dogoniłam ją na korytarzu. Kiedy tylko to zauważyła, zatrzymała się i uniosła pytająco brwi.

– Hej, nie chcę cię pośpieszać, ale sprawdzałaś już ten „Szeol"? – zagadnęłam, domyślając się, że postanowiła zrobić to bez Edwarda.

– Nie, przepraszam, nie miałam wczoraj czasu. Dzisiaj to zrobię – odparła nieobecnym głosem.

– Okej, bez pośpiechu. Po prostu byłam ciekawa.

– Jasne, dzięki. – Po raz pierwszy od poniedziałku zobaczyłam u niej coś, co przypominało cień uśmiechu. – Cześć.

– Cześć.

***

Przez następny tydzień nie działo się nic ciekawego, nic nie odkryliśmy, zawalali nas lekcjami, a Serafina wciąż mało się odzywała. Chociaż do mnie i Isabelli czasem coś mówiła, ale Edwarda całkowicie ignorowała. Za to ja i Max, ku mojemu niepokojowi, coraz lepiej się dogadywaliśmy. Oczywiście nie uszło to uwadze Izzy, jednak starała się powstrzymywać jakiekolwiek komentarze. Chociaż nie kryła się z szerokimi uśmiechami.

Tak naprawdę powoli zapominałam o całej sytuacji z książkami, jako że naszą przeszukiwała moja współlokatorka, a od Sery również nie mieliśmy żadnych wieści. Aż do piątku, kiedy to podczas lunchu dziewczyna oznajmiła, że coś ma.

Siedzieliśmy przy pięcioosobowym stoliku w szkolnej kafeterii, gdzie uczniowie mieli zwyczaj jeść drugie śniadanie. Opłacało to się bardziej, niż wracanie do swoich Róż podczas długiej przerwy, a poza tym integrowało uczniów z różnych domów.

Max zagadywał mnie na temat konia achał-tekińskiego, rzadkiej pięknej rasy. Okazało się, że dość się tym interesuje, więc mieliśmy o czym rozmawiać. Edward za to opowiadał Izzy o szermierce, bo jak się dowiedziałyśmy parę dni wcześniej, blondyn był w tym świetny. Serafina przyglądała nam się przez parę minut, po czym nagle wyciągnęła z plecaka „Szeol".

– Przeglądałam ją parę razy i wreszcie znalazłam coś dziwnego – przemówiła. – Wcześniej tego nie zauważyłam, bo w samej treści nic nie ma, to coś na kształt encyklopedii, tłumaczącej pochodzenie, znaczenie i użycie tej nazwy. Ale wczoraj po raz pierwszy zajrzałam w dość długie podziękowania, a tam znowu ktoś coś nabazgrał.

Kiedy minął nasz szok spowodowany tak długą wypowiedzią ze strony dziewczyny, Isabella zapytała.

– Mamy znowu czegoś szukać w bibliotece?

– Wątpię. Teraz są jedynie numerki – westchnęła i otworzyła książkę na jednej z ostatnich stron. Tam w lewym dolnym rogu dostrzegłam rzędy cyferek wypisane ołówkiem.

– Okej to przepiszmy je sobie i wszyscy nad tym pomyślmy – zaproponowałam. – Oddajemy już tę drugą książkę?

– Nie, zostawmy ją sobie jeszcze – stwierdziła Izzy. – Może się przydać. A Daisy wrócił dobry nastrój, więc nie powinna się wkurzać.

Zgodziliśmy się z nią i każdy przepisał sobie cyfry. Przez to nie potrafiłam się skupić na lekcjach. Ciągle myślałam nad znaczeniem tych cyfr i tak jak wcześniej nie mogłam sobie dać spokoju. Ta ciekawość stawała się moim przekleństwem.

Po lekcjach Max zaproponował, żebyśmy się gdzieś przeszli i normalnie bym odmówiła, tłumacząc się nadmiarem lekcji albo pomocą Izzy, jednak moja współlokatorka musiała się wtedy znaleźć w pobliżu i z radością zgodzić za mnie. Gdyby dało się zabijać spojrzeniem, ona z pewnością znajdywałaby się już na tamtym świecie, ale niestety nie potrafiłam robić takich rzeczy.

Tak więc gdy tylko wyszłam ze szkoły, chłopak zmaterializował się tuż przy mnie i od razu zaczął zagadywać.

– Musimy namówić panią Martin, żeby częściej pozwalała nam na wycieczki konne do lasu. Fajnie byłoby w ogóle wyjechać poza teren szkoły – mówił rozmarzonym głosem, idąc obok mnie w kierunku dziedzińca.

– Ale nauczyciele jasno nam przedstawili sprawę wychodzenia za mury – zauważyłam.

– Ede by cały czas nas pilnowała. Nic by się przecież nie stało... – przerwał i przez chwilę się nad czymś zastanawiał. – Ej a myślisz, że dlaczego nie możemy wychodzić? Wiesz, biorąc pod uwagę naszą teorię. – Specjalnie zaakcentował ostatnie słowo.

– Nie wiem, może dlatego, że możemy się zgubić, w lesie są dzikie zwierzęta, a im po prostu nie będzie chciało się nas szukać? A co do naszej „teorii", to pamiętaj, że to tylko teoria. Przypuszczenia. Nic nie wiemy na pewno. Zresztą, musimy uważać, z kim o tym rozmawiamy.

– Niech będzie, już milknę. A co do dzikich zwierząt, to wątpię, żeby się tu jakieś kręciły – uznał.

– Co cię tak ciągnie do tego lasu? Myślałam, że się go boisz – powiedziałam, przypominając sobie, jak kiedyś mi wyznał, że woli trzymać się z daleka nawet od tego wokół szkoły i Róż.

– Ale na koniu to co innego. I nie boję się go! Po prostu czuję niepokój, jak w nim jestem – oznajmił, krzyżując ręce na piersi. Nie mogłam się powstrzymać przed parsknięciem.

– Okej to skoro czujesz tylko niepokój, chodźmy na skraj, tam w okolicach Czerwonej Róży.

Max popatrzył na mnie z wahaniem, a ja sama zdziwiłam się tą propozycją. Była całkowicie nie w moim stylu. Mimo to postanowiłam z niej nie rezygnować.

Brunet nie odzywał się przez parę sekund, jednak potem uśmiechnął się szeroko i zgodził, dodając, że nie jest to dla niego żaden problem.

Skierowaliśmy się w odpowiednim kierunku, a w połowie drogi Max wymyślił sobie, że możemy się tam ścigać. Niezbyt miałam na to ochotę, więc pokiwałam głową, wyrażając mój sprzeciw.

Chłopak wtedy przystanął, zbliżył się do mnie i intensywnie popatrzył w moje oczy. Przeraziło mnie to, dlatego też uniosłam brwi.

– Wszystko w porządku? – zapytałam, odsuwając się o krok.

– Lanette... skoro nie chcesz się ze mną ścigać, obawiam się, że będę musiał cię zmusić – westchnął dramatycznie.

– Co? – zanim zdążyłam się zorientować, Max wyrwał mi moją torbę i rzucił się do biegu.

Stałam oniemiała przez chwilę, a kiedy wreszcie doszło do mnie, co się stało, zaczęłam za nim krzyczeć.

– No weź! Nie zachowuj się jak dziecko! Oddaj mi tę torbę!

– Jak ją chcesz, to musisz sobie sama ją wziąć – odpowiedział, obracając się przez ramię podczas biegu.

Przeklęłam Isabellę i popędziłam za nim, nie widząc innego wyjścia. Dogonienie Maxa zajęło mi z dwie minuty, a on i tak czekał na mnie oparty o jakieś drzewo, z uśmiechem trzymając moją własność.

– Jesteś idiotą – westchnęłam, wyrywając mu torbę. – Największym, jakiego spotkałam.

– No wiem. – Wyszczerzył się do mnie, a ja nie umiałam się powstrzymać i odwzajemniłam uśmiech.

Odetchnęliśmy przez chwilę, a potem namówiłam go, żeby w ramach zadośćuczynienia, poszedł ze mną głębiej w las. Zgodził się z wyraźną niechęcią i ruszyliśmy przed siebie.

Jak na początek jesieni, pogoda w miarę dopisywała i wiał jedynie lekki wiatr, który i tak przestał nam przeszkadzać, w momencie, w którym weszliśmy pomiędzy drzewa. Rzadko kiedy zwracałam uwagę na zmiany zachodzące wokół, jednak teraz mogłam z bliska się przyjrzeć liściom, które nie były już tak zielone, jak kiedy przyjechałam do Akademii. Stopniowo zmieniały swój kolor, informując tym samym o obecnej porze roku.

Otaczała nas przyjemna cisza, przerywana od czasu do czasu przez świergot niewidocznych ptaków i szum, wywołany przez wiatr. Maxowi chyba jednak nie przypadła ona aż tak do gustu, gdyż po jakimś czasie postanowił wrócić do dyskusji o koniach, którą prowadziliśmy podczas lunchu.

Spacerowaliśmy jeszcze przez paręnaście minut i już chciałam zawrócić, kiedy on nagle przystanął i popatrzył w jakiś punkt.

– Patrz – szepnął, wskazując coś. Podążyłam spojrzeniem za jego palcem i przeżyłam szok.

Parędziesiąt metrów od nas znajdowały się dwie osoby, z czego jedna z nich stała do nas tyłem. Mimo to nietrudno było rozpoznać wysoką sylwetkę pana Merchanta. Ale to jego towarzyszka sprawiła nam największą niespodziankę.

– Co Serafina z nim tu robi? – starałam się jak najbardziej ściszyć głos.

– Nie mam pojęcia, ale nie wygląda to na spotkanie w sprawie oceny. – Max także nie ukrywał swojego zaskoczenia.

Najgorsze było to, że oni wcale nie stali w stosownej odległości, spokojnie rozmawiając. Ewidentnie naruszali wzajemnie obszar, który można nazwać przestrzenią osobistą. Z tej odległości nie potrafiłam stwierdzić czy o czymś rozmawiają, a nawet jeśli i tak pewnie nie moglibyśmy tego usłyszeć.

Kiedy się w nich wpatrywałam, Max pociągnął mnie delikatnie, tak abyśmy schowali się za jednym z drzew. Dopiero wtedy się zorientowałam, że gdyby Serafina spojrzała się w bok, z łatwością by nas dostrzegła.

– To co robimy? – zapytał najcichszym głosem, na jaki się zdobył.

– Nie mam pojęcia. Nie możemy chyba tak tego zostawić. Myślisz, że mają romans? – musiałam wypowiedzieć te podejrzenia na głos. Uczennica i nauczyciel znajdujący się tak blisko siebie, na pewno nie byli normalnym widokiem. Wnioski nasuwały mi się same.

– Cholera ich wie. Chyba powinniśmy powiedzieć reszcie, nie sądzisz? – zaproponował.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł. Myślisz, że Edward nam uwierzy? Kurczę, a ja byłam przez cały czas pewna, że ona jest w nim zakochana. – Przynajmniej do tamtego tygodnia, odkąd zaczęła go ignorować. Może to znajomość z nauczycielem była tego powodem?

– Na to wyglądało – przyznał mi rację. – Dobra, w tym momencie już nic z tym nie zrobimy. Najwyżej będziemy mieć potem na nich oko, ale chodźmy stąd, zanim nas przyłapią.

– To chyba my ich przyłapaliśmy – mruknęłam. – No dobra, zbierajmy się.

Dosłownie idąc na palcach, skierowaliśmy się na ścieżkę, którą wcześniej szliśmy. Zanim jednak na dobre straciliśmy tamtą dwójkę z pola widzenia, obróciłam się, żeby upewnić się, czy tamta scena rzeczywiście istniała.

Niestety się nie pomyliłam. Co więcej, wtedy już nie tylko stali blisko siebie. Nawet z paru dziesięciometrowej odległości byłam w stanie dostrzec, jak ich usta złączyły się w namiętnym pocałunku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top