Rozdział 10
Lanette
Po powrocie z biblioteki od razu pobiegłyśmy z Isabellą do naszego pokoju. Na szczęście udało nam się nie spotkać żadnego z opiekunów Czarnej Róży.
Odłożyłyśmy nasze plecaki, powiesiłyśmy kurtki w szafach i niemal od razu usiadłyśmy nad dziwną książką.
– Myślisz, że to coś znaczy? – spytała Izzy po paru minutach wpatrywania się we wskazane przez Serafinę strony.
– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Ale wydaje mi się, że nie powinnyśmy tego zignorować. Ktoś mógł to sobie zaznaczyć ot, tak, dla zabawy, jednak to może równie dobrze coś oznaczać.
– Chodźmy się zapytać tej bibliotekarki. Wydawała się dość przejęta, kiedy nam ją dawała...
Zwróciłam uwagę na użycie słowa ,,nam". Odkąd Isabella powiedziała, że daje komuś radę w sprawie lektury, zorientowałam się, iż coś było nie tak. Ciekawiło mnie, z kim mogła udać się do tej biblioteki.
– Wydaje mi się, że gdyby chciała coś wam przekazać, to zrobiłaby to od razu – westchnęłam. – Słuchaj, kto był tam wtedy z tobą?
– No ale może chciała, żebyśmy najpierw znaleźli te zakreślone litery i cyfry – udała, że nie usłyszała mojego pytania.
– Isabella... – spojrzałam na nią z ukosa.
– Lanette... – jęknęła, jakby ktoś podkradał jej ulubione słodycze. – On mnie prosił, bym ci nie mówiła.
– On? – Płeć męska, ja się miałam nie dowiedzieć... dodając do tego, że dał mi dzisiaj wyjątkowy spokój, od razu zorientowałam się, o kim mówimy. – Poszłaś tam z Maxem?!
– Sama się domyśliłaś – uznała, rozkładając ręce, w geście kapitulacji.
– Ale dlaczego? – Myślałam, że za sobą nie przepadali, a przynajmniej Izzy za nim.
– No bo wiesz... on... tak jakby.... – co chwilę przerywała, uważnie ważąc każde słowo.
– Spotykacie się? – Spytałam bez ogródek. Nie przeszkadzałoby mi to, chociaż uważałam, że Isabella zasługiwała na kogoś lepszego.
– No co ty! – wybuchła śmiechem. – Uwierz mi, jesteś jedyną osobą, która zajmuje jego głowę.
– Błagam cię, z dnia na dzień robi się coraz bardziej męczący. Wszędzie za mną chodzi.
– Ale to jest słodkie! Chłopak cię adoruje, stara się, a przecież jest przystojny. – Rzuciła się rozmarzona na swoje łóżko. – Ale ja bym tak chciała. Znaczy... gdyby chłopak był naprawdę świetny z charakteru...
– Nie znałam cię od tej strony. – Wymieniłyśmy rozbawione spojrzenia. – Wracając jednak do tematu, to może i jest... niebrzydki, tylko że gorzej właśnie ze wspomnianym charakterem. – Po pierwszym wrażeniu nie chciałam już mieć z nim do czynienia. I jeszcze stwierdzenie, że zawsze dostaje wszystko, czego chce. To mnie całkowicie do niego zniechęciło.
– On tylko udawał. Naprawdę jest... inny. Pogadaj z nim. – Puściła mi oko. – Najlepiej teraz. No idź, ja popilnuję książki, mogę nawet odrobić twoje zadania domowe.
– Może później. Przy takiej pogodzie lepiej nie wychodzić – poinformowałam ją, a Izzy pokiwała przekornie głową.
Wciąż trudno było mi się przyzwyczaić do tego, że mam ją jako przyjaciółkę i tak swobodnie mi się z kimś rozmawia. Zawsze dobry kontakt miałam jedynie z mamą... i kilka dni temu dogadywałam się też z Nari. Tylko że one obie nie żyją. Została mi więc jedynie Isabella albo może aż ona.
Zrobiłam wszystkie swoje zadania i upewniłam się, czy moja współlokatorka nie potrzebuje pomocy. Coraz lepiej sobie radziła z matematyki i tym razem nie miała praktycznie problemów. Potem postanowiłam pogadać z Maxem. Nie zmierzałam mu jednak dać szansy, jak radziła Izzy, ale jeszcze raz poprosić, by dał sobie spokój.
Ubrałam kurtkę przeciwdeszczową i zeszłam powoli po schodach, ale zanim zstąpiłam z ostatniego stopnia, dobiegły mnie przyciszone głosy. Przycisnęłam się do ściany, tak aby nie było mnie widać i postarałam skupić na dźwiękach.
Od razu zorientowałam się, iż właścicielami są pani Archer oraz pan Merchant. Kobieta brzmiała na... zdenerwowaną, a on odpowiadał na jej wszystkie pytania ze stoickim spokojem.
– Co ty cholera tam robiłeś! Masz na sobie ich woń. – syknęła.
– Dlaczego tak bardzo chcesz mnie kontrolować? Nie wiem, czy naszemu kochanemu dyrektorowi by się to spodobało.
– To, co by mu się spodobało, nie jest twoją sprawą. – Niemal mogłam sobie wyobrazić, jak mówiąc tym lodowatym tonem, patrzy na niego nienawistnie.
– Tak samo twoją sprawą nie jest co i z kim robiłem w lesie. – Na moje ucho zdanie zabrzmiało nieco dwuznacznie, chociaż wypowiedział je, jakby informował ją o czymś oczywistym, na przykład, że Europa jest kontynentem.
– Cokolwiek kombinujesz, odpuść sobie. I tak mamy już małe problemy.
– Spowodowane twoją słabą wolą i niemożnością powstrzymania się od pragnienia – zaśmiał się sucho. – Mam innego rodzaju plany.
Głośne kroki, wskazywały na to, że się rozeszli. Miałam szczęście, że żadne z nich nie postanowiło skierować się na schody.
Przeszłam przez korytarz, kierując się w stronę drzwi i przy okazji, uważnie sprawdzając, czy nauczyciele jednak nie zorientowali się, że ich podsłuchiwałam. Nie chciałam sobie nawet wyobrażać konsekwencji.
Szalejąca od rana ulewa ustała i musiałam przecierpieć tylko lekki kapuśniak. Mimo to nie szło mi się najprościej. Co chwile wdeptywałam w błoto lub jedną z licznych kałuż, dlatego też po paru minutach, całe moje buty i dolna część czarnych rajstop, zostały pokryte brudem. Niezbyt komfortowe uczucie.
Chociaż cały świat dookoła wydawał się szary, brzydki i ponury, budynek Żółtej Róży tak jakby świecił swoim własnym, wesołym światłem. Niczym słońce. Rzędy żółtych kwiatów przed ogromnym domem nie straciły swojego blasku, rosły dumnie i prosto, nawet pomimo miliona kropel deszczu, próbujących położyć je swoim ciężarem. Normalna osoba zachwycałaby się ich wytrzymałością. Ja zastanawiałam się, czym je psikali lub co dodali do nawozu.
Weszłam bez pukania, tak jak robili to wszyscy uczniowie, ale nie czułam się z tym zbyt dobrze. Od dziecka uczono mnie, by pukać, zanim się gdzieś wejdzie, a tutaj coraz bardziej ignorowałam ten nawyk.
W holu pałętało się wielu uczniów, głównie młodszych ode mnie. Pewnie nie wiedzieliby, gdzie jest Max, zresztą i tak znałam numer pokoju, w którym mieszkał. Kiedyś o tym wspomniał, a ja o dziwo zapamiętałam.
Nie miałam zbytniego problemu z trafieniem. Po chwili stałam już pod jego drzwiami, wahając się, czy zapukać. Nie należałam do dziewczyn, które jak coś postanowiły, robiły to od razu. Wolałam wszystko przeanalizować, przewidzieć skutki każdej decyzji, tak, aby jak najlepiej wszystko się udało.
Tym razem nie zdążyłam tego zrobić, ponieważ niespodziewanie drzwi przede mną się otworzyły i stanęłam twarzą w twarz z tym, z którym chciałam porozmawiać.
Max najpierw szeroko otworzył oczy, po to, by późnej uśmiechnąć się, ujawniając swoje urocze dołeczki. Przynajmniej niektóre dziewczyny sądziły, że są urocze, mi nie robiły większej różnicy.
– Lanette! Co ty tu robisz?! Chcesz wejść? Może głodna jesteś? – Nie dając mi dojść do słowa, przesunął się, tak aby zrobić mi przejście. Przełknęłam ślinę i weszłam do jego pokoju. Uznałam, że dam mu skończyć, zanim z nim pogadam, więc przez kolejne parę minut słuchałam jego kolejnych pytań, odpowiadając na nie zwykle skinieniem głowy.
Objęłam wzrokiem sypialnię bruneta i z zaskoczeniem zauważyłam, że była ona w miarę czysta, praktycznie nie panował tam bałagan, co mnie dość zdziwiło. Tak naprawdę biorąc pod uwagę, iż pokoje w Żółtej Róży są lepiej zachowane niż w Czarnej, to ten od Maxa oraz jego współlokatora podobał mi się bardziej niż mój i Isabelli.
Chłopak cały czas o czymś nerwowo nadawał, a ja po jakimś czasie zaczęłam przyglądać się mu z zaciekawieniem. Trochę mu zajęło zobaczenie tego, jednak w końcu przestał gawędzić.
– Wszystko w porządku? – zapytał niepewnie. Nie pamiętałam, żeby kiedykolwiek wcześniej wydawał się taki wystraszony. Pomyślałam, że muszę jak zawsze skupić się na szczegółach. Wtedy jest mi prościej podejmować decyzje, a słowa Izzy wydawały mi się coraz mniej nieprawdopodobne. Może nie był taki zły?
– Tak, po prostu mnie zaskoczyłeś. – odparłam spokojnie.
– Naprawdę? Pozytywnie, prawda? Mam nadzieję, że tak, bo...
– Tak, tak. Pozytywnie – przerwałam mu. – Ale przyszłam o czymś porozmawiać...
– No... – wpatrywał się we mnie wielkimi, szarymi oczami z nadzieją. Aż nie wiedziałam jak zapoczątkować tę rozmowę. – To mów, słucham, zawsze do usług...
– Ja... – Nie potrafiłam odpowiednio dobrać słów. – Ja wiem, że to ty poszedłeś z Isabellą do biblioteki... – Całkiem dobrze mi szło, następnie zamierzałam powiedzieć ,, i słuchaj, nie wiem, dlaczego dokładnie to zrobiłeś, jednak jeżeli jest tak, jak mówi Isabella i robisz to dla mnie, po prostu sobie odpuść. Mamy zupełnie inne charaktery i tak szczerze, po prostu mnie... irytujesz". Potem bym go przeprosiła, wyszła i liczyła, że weźmie sobie moje słowa do serca. Coś jednak nie wyszło i zamiast przygotowanej wypowiedzi, z moich ust wydobyło się coś zupełnie innego. – I chcę wiedzieć, co myślisz o tej książce, którą dała wam bibliotekarka.
Usłyszałam jego westchnienie ulgi. Czyżby się bał, że będę wściekła? Wydawało mi się, że jest typem osoby, która niczym się nie przejmuje.
– To nie było to, czego szukaliśmy, ale wyglądała całkiem spoko. – Po tonie jego głosu, stwierdziłam, iż raczej tak nie uważał. – I Lanette co do tego wyjścia z Izzy, to wcale nie tak, że my coś, ona mi po prostu pomagała.
– Wiem – powiedziałam. Po tym po prostu wstałam z łóżka (gdzie wcześniej usiadłam) i wyszłam, rzucając jeszcze ,,Pa, Max". To raczej nie było w moim stylu, jednak nie wiedziałam, co innego mogłam zrobić.
Nigdy wcześniej nie przydarzyła mi się podobna sytuacja, zawsze potrafiłam kontrolować swoje decyzje i trzymać uczucia na wodzy podczas rozmowy. A kiedy chciałam definitywnie zakończyć znajomość z Maxem, moje ciało najzwyczajniej odmówiło posłuszeństwa. Jakby zgadzało się z Isabellą. Czy tylko mój rozum pozostał jeszcze trzeźwy?!
Zanim zdążyła odejść spod jego drzwi, Max wybiegł za mną i złapał mnie za rękę.
– Lanette, wiem, że źle zaczęliśmy, no ale weź, nie możemy spróbować od początku? Co ja mam do cholery zrobić, żebyś się do mnie przekonała?!
– Może na początku nie używać wyrażenia ,,co do cholery"? – uśmiechnęłam się mimowolne. Miał rację, ciągle oceniałam go przez pryzmat pierwszej rozmowy. Tylko skąd miałam wiedzieć, czy wtedy udawał kogoś innego, czy robił to w tej chwili? Obawiałam się, że był jedynie jeden sposób, by się przekonać. – Dobra Max, porozmawiamy jutro. Teraz naprawdę muszę już iść.
– Dzięki Lanette. Naprawdę dziękuję... za szansę.
– Trzymaj się.
***
Wtorek przebiegał podobnie do poniedziałku. Jak zwykle te same lekcje, czyli trudny niemiecki, głośne i relaksujące zajęcia teatralne, wymagająca intensywnego myślenia fizyka oraz ukochana jazda konna. Pogoda była nieco lepsza niż poprzedniego dnia, dlatego mogliśmy pojeździć trochę po lesie. Oczywiście tylko wyznaczonym jego terenie.
Kłusowałam sobie spokojnie, uważając przy tym, by nie zboczyć ze ścieżki. Udało nam się namówić panią Ede, żeby pozwoliła nam na trochę wolności, obiecując jej, że się nie pogubimy. Nie zamierzałam stracić jej zaufania, więc wyznaczyłam sobie drogę i zamierzałam jej się trzymać.
Mniej więcej w połowie trasy, usłyszałam w pobliżu stukot kopyt innego konia. Nie trudno było się domyślić tożsamości jego jeźdźca.
– Hej. Jak tam? – zagadał niepewnie Max, dostosowując tempo jazdy swojego wierzchowca, do mojego.
– Jak każdego dnia – stwierdziłam, posyłając mu uśmiech.
– To fajnie – odwzajemnił go.
Przez resztę drogi trochę rozmawialiśmy, głównie o koniach. Max mnie zaskoczył, gdyż okazało się, że zna się na nich o wiele lepiej, niż przypuszczałam. Mieliśmy jakiś neutralny temat, na który dobrze nam się dyskutowało, i nawet mi się to spodobało. Chociaż i tak uważałam, że tak było przez Izzy, która nieprzerwanie namawiała mnie do spędzenia czasu z chłopakiem i starała mi się przedstawić wszystkie jego zalety. Wciąż się zastanawiałam, kiedy się do niego przekonała.
Po wróceniu do stajni oraz zejściu z konia, zajęłam się pielęgnacją zwierzęcia, które na szczęście nie sprawiało większych problemów. Zanim zdążyłam skończyć, do mojego boksu wszedł Max i zaoferował mi pomoc. Miałam wrażenie, że od poprzedniego dnia podwoił swoje starania.
– A co z twoim Texasem? – zapytałam, zdziwiona, że nie zajmuje się własnym wierzchowcem.
– Pani Martin postanowiła sama go wyczyścić. Ostatnio dziwnie się zachowuje, więc chce mieć na niego oko – powiedział, jednocześnie biorąc ode mnie szczotkę.
– To dlaczego dzisiaj na nim jeździłeś?
– Ede uznała, że mu to nie zaszkodzi. Ja się trochę wahałem, ale ona jest przecież specjalistką, więc co innego mi pozostało, niż posłuchanie jej? – odwrócił wzrok i skupił się na sierści zwierzęcia.
– Mam nadzieję, że to nic poważnego. – Żadne inne sensowne zdanie nie przyszło mi do głowy, a taka odpowiedź była dość uniwersalna i bezpieczna.
– Ja też... – zawahał się przez chwilę. – Mogę cię o coś zapytać?
Umysł podpowiadał mi, żeby się nie zgodzić. Ton jego głosu przybrał trochę dziwną barwę, gdy wypowiadał pytanie, więc raczej chodziło o coś zupełnie niezwiązanego z jeździectwem. A, mimo iż zaczynałam stopniowo go lubić, to dalej był Max i trudno mi było sobie wyobrazić jakie głupie, prywatne czy wstydliwe pytanie mógłby zadać. Wbrew temu moje ciało nie chciało mnie słuchać.
– Jasne – rzekłam, pomimo wewnętrznych protestów.
– Co wy robicie z Edwardem i tą jego dziwną przyjaciółką? Znaczy, bo wiem, że wczoraj się spotkaliście i tak po prostu się zastanawiałem... – urwał w połowie.
– Nad czym? – powtórzyłam, nieco ciekawa jego teorii.
– Nie wiem. Wy zakładacie jakieś stowarzyszenie czy coś?
-Stowarzyszenie? -Zmarszczyłam brwi ze zdziwienia. – Nie my po prostu się spotkaliśmy we czwórkę. No bo oni są naszymi rówieśnikami, a powinno się zawiązywać nowe znajomości, prawda? Myślałam, że dla ciebie takie coś jest oczywiste.
– Wiesz, ja lubię poznawać ludzi. Nie sądziłem, że ty też. – Posłałam mu nieprzychylne spojrzenie. – Nie chodziło mi o to, że jesteś odludkiem, ty raczej wyglądasz na... samotnika. No, ale w tym dobrym sensie oczywiście, takim bardzo pozytywnym. Kurczę, jak to powiedzieć...
– Jestem introwertyczką – zaśmiałam się mimowolnie. – Wiem. I spokojnie, nie obraża mnie to. Tak naprawdę, głównie Isabella ma na mnie jakiś tajemny wpływ. Przez nią zaczęłam mieć ochotę na nowe znajomości.
– Dzięki niej się otwierasz, co raczej jest dobre – stwierdził.
– No. Chyba tak – westchnęłam.
– A jakbyście się chcieli jeszcze kiedyś spotkać, to mógłbym dołączyć?
– Pewnie – wypaliłam, zanim zdążyłam przypomnieć sobie prawdziwy cel naszych spotkań, o którym Max nie wiedział – odkrycie tajemnicy śmierci naszej przyjaciółki i jej powiązanie z nauczycielami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top