✦ Paragraf 6 ✦
Medeia natychmiast się najeżyła.
– Czy to groźba? – wymruczała głosem, który bynajmniej nie był spolegliwy.
Odźwierny uniósł wargi, odsłaniając kły niczym pies, a jego oczy zalśniły i stały się całkiem czarne. Wiedźma zacisnęła dłonie w pięści, gotowa do tego, by się bronić – jednak w tej samej chwili mężczyzna stojący przed nią znieruchomiał. Wyglądał, jakby coś usłyszał, coś, co zupełnie zmieniło jego nastawienie. Zamrugał, a jego oblicze natychmiast złagodniało.
– Ależ nie, nie, nie, proszę wybaczyć – powiedział spokojnie, jakby przed chwilą był gotowy do ataku. – To tylko taki mały test... A właściwie duży, bardzo ważny. Powiedzmy: egzamin wstępny! Akademia Ransmoor jest bardzo znaczącym miejscem, a wszyscy zaproszeni w jej mury stanowią jej armię obronną. Proszę się na mnie nie gniewać.
Medeia znów zmarszczyła brwi, mierząc odźwiernego podejrzliwym spojrzeniem. Ale on uśmiechał się już, w dodatku całkiem przyjemnie, a poza tym zrobił krok w bok i gestem zaprosił ją do tego, by przeszłą przez bramę.
– Witamy w Akademii Ransmoor. Proszę za mną, zaprowadzę.
Wiedźma najchętniej posłałaby odźwiernego do stu diabłów, bo nadal nie podobał jej się ani trochę, ale najwyraźniej nie miała takiej możliwości – mężczyzna zdawał się na nią czekać i nie wyglądał jak ktoś, kto jest gotów zmienić zdanie. Zirytowana – i zaniepokojona takim dziwnym przywitaniem – wepchnęła więc list z powrotem do torebki, chwyciła mocniej walizkę i po raz pierwszy wkroczyła na teren Akademii.
– A pan to kto? – zapytała.
– Och, zaledwie skromny odźwierny... Mam wiele imion. Może pani wybrać, jakie się pani podoba. Proszę, śmiało! To, co nazwane już nie jest takie straszne, prawda?
Dziewczyna zawahała się, ale ostatecznie... co jej szkodziło? Nie przymykając oczu – rzecz, której nauczyła się dopiero niedawno – przywołała swoje moce, delikatnie dotykając symbolu sabatu zawieszonego na szyi. Był przyjemnie chłodny i rześki, zupełnie jak jej magia. Spojrzała na odźwiernego, widząc go jak przez mgłę – i wtedy poznała odpowiedź.
– Anoch.
– Anoch... Ciekawe. Och, wolałbym coś mniej bliskowschodniego, ale... niech będzie Anoch. Przecież i tak to tylko na ten kawałek drogi.
Medeia zamrugała, zdumiona tą odpowiedzią. Już miała zapytać o coś więcej, ale właśnie w tej chwili pomiędzy drzewami po raz pierwszy zobaczyła budynek Akademii.
Świat magiczny zawsze ukrywał się przed tym prawdziwym – czy to pod postacią takiej albo innej religii, czy jako trywialne zabawy z pogranicza modnej ezoteryki. Wampiry mówiły o prawie Maskarady i dbały, by niemagiczni ludzie nie byli w stanie ich rozpoznać. Wszystko było proste, gdy chodziło jedynie o zamaskowanie praktyk czy działań, ale sprawa się komplikowała, gdy należało ukryć budynek. Im większy, tym było to trudniejsze – ale Ransmoor nie bez powodu było jedną z największych uczelni magicznych na świecie. I jedną z najstarszych – a więc chronionych najlepiej, jak to możliwe. Dopiero wkroczenie na teren kompleksu jako uczeń czy gość odsłaniało prawdziwą naturę tego miejsca. Mały, zrujnowany dworek, który mógł majaczyć na granicy widzialności, za tabliczki ostrzegającymi o katastrofie budowanej był w rzeczywistości ogromnym pałacem o trzech skrzydłach, zadbanym i eleganckim, choć sprawiającym wrażenie niepoukładanego. Medeia mogła z niemal stuprocentową pewnością powiedzieć, w jakiej kolejności dobudowywano kolejne skrzydła, bo nikt nie kwapił się, by silić się na dopasowanie. Ten pozorny chaos tworzył jednak dziwny ład, a dzięki licznym oknom, również wykuszowym, krzywiznom i dekoracjom całość prezentowała się... elegancko. Ransmoor chwilami mogło też przypominać zamek – a to przez grube mury z ciemnego kamienia i okrągłe wieżyce, zakończone spadzistymi dachami.
Westchnęła w zachwycie. Plotki, które słyszała o kształtowanej wiekami potędze Akademii, nawet w połowie nie oddawały jej majestatu.
„Ransmoor. Tam, gdzie zrodziła się magia", pomyślała, przypominając sobie motto, które widziała na liście. Bez wątpienia w tym miejscu zrodziła się magia. A skoro tak, rodziła się też i potęga.
Zapatrzona w Akademię, zupełnie straciła zainteresowanie odźwiernym – i to był błąd. W pewnej chwili usłyszała za sobą drwiący chichot. Odwróciła się zamaszyście, a jej torebka – torebka z cennym listem – pofrunęła w powietrzu. W tej samej chwili coś w nią trafiło. Wiedźma mogła tylko bezsilnie patrzeć, jak zawartość rozpryskuje się na kawałki i natychmiast staje w ogniu.
Nie czekała na to, co będzie dalej – i nie zastanawiała się już nad niczym. Przywołała na dłoń kulę światła i wściekle posłała ją w upiornego odźwiernego, który znów zaczął tracić swoją ludzką aparycję. Ledwie jej czar go dosięgnął, zawył – ni to z bólu, ni ze śmiechu – i zniknął, jakby nigdy nie istniał.
– Co tu się dzieje, na moce piekielne?
Awantura, którą wywołałaś, najwyraźniej przyciągnęła czyjąś uwagę. Odwróć się do paragrafu 9.
✦ ✵ ✦
Przyznam się Wam, że chociaż lubię wszystkie ścieżki, chciałam, byśmy dotarli do tego miejsca. W "Akademii Ransmoor" niektóre paragrafy kończą się właśnie tak - tylko wskazówką, gdzie udać się dalej. Są więc pewnego rodzaju łącznikami i to jak najbardziej normalna rzecz :D
Paragraf 9 oczywiście się ukaże i to już niebawem! Jak myślicie, gdzie zaprowadzi Medeię ta jej bojowa ciekawość? :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top