3. Ojcowie roku
– Wszyscy opuścić broń – na korytarzu rozbrzmiał męski głos, który przerwał moje nieciekawe myśli.
I choć lata go nie słyszałem, wiedziałem, kto jest właścicielem owych słów. Tłum natychmiast spojrzał w jego stronę. Emily, jako jedyna nie miała zamiaru odpuszczać. Nadal mając mnie na celowniku, spytała:
– Mam rozumieć, że chcesz sam odstrzelić te darmozjady?
– Wolałbym nie zabijać własnego syna.
Po tych słowach ojciec wyszedł na przód tłumu, a ja zupełnie zapomniałem, że kobieta jest gotowa odstrzelić mi głowę. Zapomniałem również o tym, że wszyscy zebrani najpewniej pierwszy raz usłyszeli, że Mike ma syna. Skupiłem całą swoją uwagę na mężczyźnie, który wyglądał zupełnie inaczej niż go zapamiętałem. Mocno ścięte włosy były zdecydowanie ciemniejsze niż lata temu, a broda, którą z tak wielką dumą nosił, niemalże nie istniała. Zamiast niej jego twarz była cała w zmarszczkach, które sugerowałyby więcej lat, aniżeli miał w rzeczywistości. Gdyby nie oczy, które były tego samego koloru, co moje oraz gdyby nie biła z nich tak wielka wola walki, jaką zapamiętałem, najpewniej nawet, bym go nie rozpoznał.
Mike również mi się przyjrzał, jednakże zrobił to o wiele krócej niż ja. Skierował bowiem wzrok na Emily, która nadal trzymała broń w moim kierunku. Mężczyzna nie mając zamiaru się powtarzać, wykonał dłonią znany mi ruch, a broń upadła z głośnym trzaskiem na kamienną podłogę. Kobieta syknęła, łapiąc się za nadgarstek. Nikt nawet nie drgnął.
– Jak dobrze zrozumiałem powinna być ich czwórka? – spytał, nie oczekując odpowiedzi. – Natychmiast naszykować im pokoje oraz coś ciepłego do jedzenia.
Spojrzałem na Teodora, który wydawał się zaskoczony tym wszystkim. Gdy tylko jednak usłyszał słowo „jedzenie", natychmiast puścił chłopaka. Broń zabezpieczył, a następnie schował do spodni, nie mając najwyraźniej zamiaru jej oddawać. Wzruszył ramionami, gdy zobaczył, że mu się przyglądam.
– Christianie – odezwał się ojciec, znów spoglądając na mnie. – Pójdziesz ze mną.
Po tych słowach odwrócił się, a tłum znów zrobił mu miejsce. Nikt z tu zebranych nawet nie ośmielił się spojrzeć na mnie, czy na mojego ojca. Ruszyłem za nim, wiedząc, że nie mam innego wyjścia. Ostatni raz spojrzałem na Teodora, który tylko skinął głową, najpewniej dając mi znak, że sobie poradzi.
Miej na oku Sky oraz Lidię, pomyślałem, wiedząc, że będzie to najlepszy sposób, aby przekazać mu prośbę.
Nim straciłem go z oczu, dostrzegłem, że kiwa głową. Zrobiło mi się lżej na duchu. Byliśmy bezpieczni. Przynajmniej miałem taką nadzieję, a zważając na zachowanie i reakcje ludzi, mogłem się domyślać, że mój ojciec jest osobą, którą tutaj szanują i liczą się z jego zdaniem.
Nawet chyba bardziej, niż się spodziewałem.
Bez słowa weszliśmy do jednego z wielu pomieszczeń. Nie był to pokój, z którego chwilę wcześniej wszyscy wybiegli. Ten był oddalony od niego o kilkadziesiąt metrów i oddzielony dwoma innymi. Mężczyzna zamknął za mną drzwi, które zaskrzypiały. Spiąłem się nieznaczenie.
Mike Ross podszedł do ogromnego okna, nawet nie zwracając na mnie uwagi. Machnął dłonią w sposób dla siebie charakterystyczny, a ja ukradkiem dostrzegłem jak śnieżyca nabrała rozpędu. Wszelkie moje wątpliwości co do pogody się wyjaśniły.
– Z tego, co mi wiadomo nie skończyłeś jeszcze Akademii – odezwał się pierwszy.
Głos również mu się nie zmienił. Po śmierci żony, a mojej mamy jego ton nabrał zupełnie innych barw. Ostrzejszy, bardziej obojętny, a w mojej obecności, wskazujący, jakby nie chciał ze mną rozmawiać. Mógłbym rzec, że Mike Ross niemalże niczym mnie nie zaskoczył, nawet swoją pierwszą uwagą w moim kierunku. Bo tak – to były pierwsze słowa, które do mnie skierował, a ja natychmiast przypomniałem sobie, dlaczego nie chciałem mieć z nim kontaktu.
– A co? Dopiero wtedy przyznałbyś przed swoimi ludźmi, że masz syna?
Spojrzał na mnie tym typowo zażenowanym i karcącym spojrzeniem. Zapewne kilka lat temu przeprosiłbym za swój ton. Jednak nie dziś. Nie teraz, gdy byłem tak głęboko zraniony przez tego człowieka.
– Chyba nie sądziłeś, że powiem obcym ludziom, że mój syn uczęszcza do Akademii, w której uczą się ich najwięksi wrogowie?
– Jakoś dzisiaj nie miałeś z tym problemu – odpowiedziałem, krzyżując ramiona na piersi.
Nic mi na to nie odpowiedział, więc westchnąłem ciężko. Domyślałem się, że całej prawdy nie poznam. W końcu mój ojciec zawsze mówił półsłówkami, unikając odpowiedzi na pytania, które nie były mu na rękę. A wyjaśnienie na to, że nie przyznawał się do własnego syna z pewnością takie było.
– Gdzie jest Rochester? – spytałem, nie mając zamiaru drążyć nieznaczącego w tym momencie tematu.
Już widziałem, że wszelkie uprzejmości mamy za sobą. W tym momencie ważniejsze było dla mnie życie Noemi, aniżeli relacja z ojcem, dlatego postanowiłem odpuścić sobie wszelkie wyjaśnienia oraz zdanie relacji z mojej nieobecności w Akademii.
Mężczyzna nieznacznie uniósł brew.
– Wyszedł kilka dni temu – odparł od niechcenia – Jeszcze nie wrócił, jednak to nie wyjaśnia, dlaczego ty tu jesteś. Masz pewność, że nikt cię nie śledził i nie sprowadzisz na nas samych kłopotów?
Zacisnąłem szczękę.
– Teodor nas co chwilę teleportował w waszym kierunku. – Zbliżyłem się do niego. – Poza tym nie mówię o Oliverze, a o Alanie. Powinniśmy porozmawiać.
– Alan ma ważniejsze rzeczy...
– Ważniejsze niż własne dzieci? – przerwałem mu ostro, niemalże plując.
– Dziecko – wycedził.
Pokręciłem głową.
– Dzieci, tato – mój ton osłabł – Jednak jeśli nie porozmawiamy, nie będzie miał, ani jednego.
– Christianie...
– Nie ryzykowałabym waszą kryjówką oraz kariery w Akademii, gdyby nie było to ważne – znów mu przerwałem. – Proszę, byś chociaż raz zrobił to, o co cię proszę.
Mężczyzna jeszcze przez długą chwilę mi się przyglądał, a ja jak zawsze nie byłem w stanie stwierdzić, co to właściwie zwiastuje. Mike Ross nigdy bowiem nie ukazywał, co ma na myśli oraz jaką decyzję ma zamiar podjąć.
Jednakże nie musiał odpowiadać ani podejmować decyzji, ponieważ nim się odezwał w pomieszczeniu rozległo się pukanie do drzwi. W tym samym momencie, gdy odwróciłem się, do pokoju wszedł Alan Rochester. Zamarłem.
On natomiast wyglądał niemalże dokładnie tak samo, jak go zapamiętałem. Podobnie jak mój ojciec był wysokim, bardzo dobrze zbudowanym mężczyzną. Rochester oszczędził swoje włosy, które były dokładnie w tym samym odcieniu, co włosy Noemi. Chociaż krótkie, były ułożone niemalże pod linijkę i to samo można było powiedzieć o jego trzydniowym zaroście, który wyostrzał jego kości policzkowe. Jednakże to oczy zwracały największą uwagę, bo pomimo niemalże szmaragdowego koloru, biło z nich coś tak potężnego, że miałem ochotę stanąć na baczność. I chociaż mój ojciec w pewnych względach i do pewnego momentu, imponował mi najbardziej, dopiero tego dnia zdałem sobie sprawę, dlaczego to Rochester został wybrany na Lidera wynaturzonych.
Upewniłem się w tym jeszcze mocniej, gdy w końcu postanowił się odezwać.
– Emily powiedziała mi, co wydarzyło się na korytarzu, jednak nie dowierzałem. Musiałem sam sprawdzić.
– Emily zawsze musi mieć swoje ostatnie słowo – parsknął mój ojciec. – Chciałbym dokończyć rozmowę ze swoim synem.
– Myślę, że już skończyliśmy – wtrąciłem, patrząc to na jednego, to na drugiego. – Za to chciałbym porozmawiać z tobą.
Rochester uniósł brew, zdziwiony takim obrotem spraw. Ja jednak nie miałem zamiaru tracić czasu na pogaduchy ze swoim ojcem, który i tak nie miał zamiaru mnie słuchać. Chciał jedynie mówić.
Alan natomiast był inny. Gdy zobaczył powagę na mojej twarzy, również spoważniał. Upewnił się, że drzwi za nim zamknęły się, a następnie ruszył w moim kierunku. Wyminął mnie i tak samo, jak mój ojciec stanął przy oknie, przyglądając się płatkom śniegu. Skinął głową, jakby chcąc mi powiedzieć, że jest gotów.
Mój ojciec natomiast usunął się w cień, wiedząc, że już nic nie poradzi. Jeśli Alan chciał mnie wysłuchać, on nie miał nic do gadania.
– Mów – nakazał.
***
Przez chwilę dłuższą niż bym chciał, Rochester nie odezwał się nawet słowem. Nie wyglądało, by miał w ogóle zamiar spojrzeć w moim kierunku. Po prostu milczał, wpatrując się w jedno miejsce, a z jego wyrazu twarzy nie można było nic wyczytać.
W końcu jednak wybudził się z tego dziwnego transu, biorąc głębszy oddech.
– Więc chcesz mi powiedzieć, że moje dziesięć lat żałoby nie miało żadnego sensu? – spytał retorycznie słabym głosem. – Chcesz mi powiedzieć, że moja córka żyje, jednak razem z Oliverem jest przetrzymywana przed Radnych?
Nie miałem pojęcia, co właściwie mam na to odpowiedzieć. Dopiero gdy wyjaśniłem Rochesterowi ostatnie pół roku, zdałem sobie sprawę w jak beznadziejnej sytuacji się znajdujemy. I jak mój i Noemi plan brzmiał żałośnie. Chcieliśmy się przedostać tutaj, mając ludzi Radnych na ogonie. Nie znaliśmy celu podróży, nie mieliśmy pojęcia, że żyją, jednak... gdybyśmy zostali w Akademii, Radni dorwaliby Noemi.
Tak czy siak to zrobili.
Przymknąłem oczy na tę myśl.
– Chcieliśmy was znaleźć, byliście naszym jedynym ratunkiem. Brown dość szybko połączył, kim jest.
– Czego Christianie ode mnie oczekujesz? – spytał wyraźnie zirytowany. – Dlaczego miałbym uwierzyć, że Noemi, którą poznałeś jest moją córką? Mam ci przypomnieć, co wydarzyło się dziesięć lat temu? Czy naprawdę chcemy do tego wracać?
Doskonale rozumiałem jego obawy. Zwłaszcza że jego głównym wrogiem byli Radni zdolni do wszystkiego. A najgorsze w tym wszystkim było to, że Liam, który pomógł jej wszystko sobie przypomnieć, okazał się jednym z nich. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że Noemi mogła być jedynie podstawioną osobą, która miałaby wyglądać jak dziewczynka, którą znaliśmy dziesięć lat temu.
Później jednak przypomniałem sobie wszystkie chwilę z dziewczyną. Miałem ochotę palnąć się w łeb za tę myśl.
– Nie zdołaliby wykreować osoby tak łudząco podobnej do Noemi, którą znaliśmy – odpowiedziałem pewnie – W momencie, gdy pierwszy raz ją spotkałem, był to czysty przypadek, nie zdołaliby tego ukartować. Nie zdołaliby stworzyć iluzji, w której posiada dwie umiejętności. Nie mówiąc o jej zachowaniu, które w przeciągu tych dziesięciu lat niemalże się nie zmieniło. Alan wiem, jak to brzmi, dla mnie również było to surrealistyczne, jednak to prawda.
– Dlaczego zatem oszczędzili ją dziesięć lat temu? – spytał mój ojciec. – Mieli zamiar zabić wszystkich z wyjątkiem jej? To się nie trzyma kupy, jeśli nie mieli w planie jej wykorzystać do własnych celów.
– Nie wiem – odparłem. – Jestem jednak pewien, że w tym momencie nas potrzebuje. Nie tylko ona, ale również Oliver.
Alan pokręcił głową. Mogłem się jedynie domyślać, co właśnie myśli, jakie dylematy ma przed sobą.
– Nie – powiedział nagle, czym zdziwił nie tylko mnie, ale mojego ojca. – Mike kontynuujemy nasz plan.
– Ale...
– Powiedziałem coś. – Odwrócił się w kierunku drugiego mężczyzny. – Nie będę przechodził przez to drugi raz. Nie chcę ryzykować życia naszych ludzi, by dowiedzieć się, że to nie jest moja córka. Liderzy nie będą stawiać nam warunków.
– Co z Oliverem? – spytałem, nie będąc pewien, czy czuć wściekłość, czy bezsilność. – Co do niego nie masz chyba wątpliwości, że jest twoim synem!
– Christianie...
– Oliver jest doskonale przeszkolony do takich sytuacji – przerwał mojemu ojcu. – Poradzi sobie, a jeśli Noemi jest jego siostrą, wyciągnie również i ją.
Zatkało mnie. Mężczyzna jednak nie dał mi szans na odpowiedź. Po tych słowach ruszył w kierunku wyjścia, nawet się nie zatrzymując. Znów zostałem sam z Mike'm, który w tym momencie wykazywał więcej zrozumienia niż w całym swoim życiu. Jednak nie w moim kierunku, a w kierunku swojego przyjaciela.
– Musisz go zrozumieć – odezwał się, gdy zostaliśmy sami.
– Zrozumieć? – wycedziłem.
– Ma pod sobą setkę ludzi. Jeśli dostosuje się pod Radnych, będzie to oznaczało koniec dla takich, jak my.
– Jeśli nie ma zamiaru ratować swoich własnych dzieci, które w tym momencie możliwe, że są torturowane przez Radnych, to jak tacy, jak my mają się czuć bezpiecznie, mając takiego Lidera? – odpysknąłem.
Mężczyzna nie odpowiedział na moje zarzuty. Po prostu westchnął głośno, dając mi znak, że jest zmęczony tą rozmową. To właśnie zapamiętałem w nim najbardziej. Zawsze był zmęczony rozmową, która opierała się na wymianie argumentów.
– Dołącz do swoich przyjaciół. Któryś z naszych przydzieli ci pokój, a gdy doprowadzisz się do porządku, dołącz do nas na kolacji.
Tak jak Alan zaczął kierować się w stronę wyjścia.
– A potem? – spytałem.
– Nie rozumiem.
– Co, gdy zjemy kolację? Chcesz, byśmy...
– Zostaniecie z nami oraz zaznacie naszego życia. Zakładam, że w Akademii nie ma już dla was miejsca, a na zewnątrz umrzecie z głodu. Wolelibyśmy również nie wypuszczać ludzi, którzy znają naszą kryjówkę. Powodów chyba nie muszę ci tłumaczyć.
Nie odpowiedziałem. Mike rozumiejąc, że rozmowa została zakończona, również wyszedł z pomieszczenia. A ja zostałem sam wraz ze swoimi myślami, które mogłyby mnie popchnąć do czynów, z których mój ojciec z pewnością nie byłby dumny.
Do następnego ❤️
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top