2. Zaklnij krew, cz. 1

Remi postukiwał nerwowo długopisem w blat stołu. Szum w głowie nasilił się, nieprzyjemny dreszcz raz za razem przemykał po kręgosłupie. Przymknął oczy i wziął dyskretnie głęboki wdech. Nadal znajdował się w sali wykładowej, nie mógł wyciągnąć piersiówki, dopóki nie zostaną z Nickiem sami.

Skrzywił się, gdy przez nigdy niemilknące szepty w głowie przedarł się gwałtownie narastający pisk. Wcisnął dłonie pod pachy, zamarł. Ostatni raz, gdy ten ostry gwizd przypominający startującą maszynę zaatakował mu uszy, jechał rowerem i zderzył się z samochodem osobowym. Nie zamierzał znów spędzić kilku dni w szpitalu, więc czekał cierpliwie, aż kakofonia dźwięków rozpłynie się w nicość. Wtedy tak się stało i...

Sapnął zaskoczony, gdy poczuł mocne uderzenie z tyłu głowy. W ostatniej chwili zaparł się nogą pod biurkiem i zawisł nad blatem jak szmaciana lalka.

— Igor! — sapnął Nikodem i gwałtownie obrócił się w krześle, trącając łokciem Remi'ego. To ostatecznie wyrwało go z letargu: drażniący pisk gwałtownie wezbrał na sile i zamilkł jak cięty nożem. 

— Sratata lunatykuje, więc zwracam mu uwagę, że to demonologia, a nie wykład z zaklęć. Pomylił sale — odpowiedział Igor, z uśmiechem poprawił plecak na ramieniu. 

Stojący za nim Marcel uśmiechał się zjadliwie, nie spuszczając wzroku z Remi'ego. 

Nie daj się sprowokować. 

— Może w takim razie zajęcia online z języka polskiego dla ciebie, bo masz problem z wysławianiem się, mówił ci ktoś? — odpysknął Remi, podnosząc się powoli z miejsca. Nie spuszczając z nich wzroku, po omacku wrzucił do torby długopis i wyświechtany zeszyt do notatek, który nosił przy sobie od trzech lat. — Nie będę ci robił wykładu z programu Akademii, ale wszyscy mamy obowiązek uczestniczenia w zajęciach z demonologii. Wszyscy, Igor. Przez siedem lat — podkreślił, unosząc jedną brew ku górze.

Igor nie zareagował na przytyk. 

— Pytanie tylko, czy Akademia powinna być dla wszystkich, szmaciarzu. — Marcel, nie spuszczał z niego lodowatego spojrzenia. 

Głosy o czystości i selekcji adeptów przed przyjęciem w mury Akademii rozbrzmiewały coraz częściej wśród łowców i działających w terenie guślarzy, a studenci to podłapywali. Złaknieni uznania, poczucia przynależności do najlepszych, powtarzali te formułki z całym zaangażowaniem. 

— Nie. — Podniesiony głos Nikodema rozszedł się echem po opustoszałej sali. 

Zostali tylko we czterech podczas okienka w zajęciach, a na dodatek Remi był zakleszczony między ławkami. 

— Nie będziemy znowu tego wałkować. Przechodzicie dzisiaj samych siebie — dodał Nick, mierząc każdego z nich surowym, przeciągłym spojrzeniem. — Nosi was? Macie za dużo wolnego czasu? Może spożytkujcie tę energię na naukę do egzaminu, który będzie już za dwa tygodnie, a wy...

— Albo na siłowni? — przerwał ostry, kobiecy głos. Obrócili się w kierunku drzwi, gdzie w progu stała profesor Sacharuk. Długie czarne włosy opadały kaskadami, aż do łokci. Umięśnione ramiona wsparła na kształtnych biodrach, nie spuszczając z nich czujnego wzroku. — Rektor Godlewski polecił mi zabrać was z sali na matę, ale z tego, co widzę, to powinnam was raczej zagonić do biegów po Kampinosie. 

Spojrzeli po sobie z rezygnacją, w tej jednej chwili studenckie waśnie wydawały się odejść w zapomnienie. Nie musieli nic mówić, zgodnie zebrali swoje rzeczy i udali się za kobietą na parter do sali treningowej połączonej z siłownią we wschodnim skrzydle. 

Profesor Sacharuk specjalizowała się w przygotowywaniu studentów do Biegu Rzeźnika, który w przyszłym roku miał się odbyć w Bieszczadach i cały piąty rok już został na niego zapisany. Mieli dwie szanse, żeby go ukończyć, a musieli to zrobić, aby dopuszczono ich do egzaminów końcowych. Każdy ze studentów pokorniał, gdy zawisło nad nim widmo treningu z Sacharuk.

Przynajmniej Sonia nie musiała się już tym przejmować. Ukończyła bieg za pierwszym podejściem, rok przed obowiązkowym przystąpieniem do pierwszej próby.

— Rozciągać się i na matę, sparingi parami — zaordynowała Sacharuk. Otworzyła z rozmachem dwuskrzydłowe drzwi prowadzące na sale i niedbałym gestem wskazała wnętrze. — Idę po wasz dziennik, a potem chcę widzieć ładne technicznie, czyste starcia. Stawiamy dzisiaj na technikę, panowie. 

Wypowiedziawszy te słowa, obróciła się na pięcie i wymaszerowała z pomieszczenia. Tylko przez krótką chwilę słyszeli odgłos energicznych kroków stawianych w sportowym obuwiu, zanim zapadła między nimi cisza. 

Przynajmniej nie musimy biegać po lesie i... 

Remim znowu szarpnęło, silne ramię zacisnęło się wokół jego szyi. Niezrozumiałe szepty w głowie wymieszał się z szumem krwi napędzanej adrenaliną i całkiem zniknęły, gdy Marcel chwycił go drugą ręką za pasek od spodni. Rzucił nim przez siebie wprost pod własne nogi. Remi wylądował twardo na przykrytej gumą podłodze i przetoczył się pod sztangi.

— Ja pierdole! — wyrzucił z siebie wściekle Nikodem. — Opanujcie się!

— Sacharuk kazała trenować, a skoro Sratata uważa, że wiedźmarz może działać w terenie równie skutecznie, jak guślarz to w czym problem? Towarzyskie starcie, wspólna nauka, takie tam. — Igor natychmiast stanął Nikodemowi na drodze, by uniemożliwić interwencję.

Ma rację. Gówniarze, pomyślał z rozdrażnieniem Remi i przetoczył się na bok. Marcel rzucił się w jego stronę, ale Remi zdążył wybić się znad głowy, a potem stanąć na nogi. Jednak nie miał wystarczająco czasu, by uniknąć przyduszenia do zimnej ściany za plecami.

— Przestań się do niej ślinić. Nie chcę na niej twojego wiedźmarskiego smrodu — wycedził Marcel, mierząc go wściekłym spojrzeniem ciemnych oczu.

Ach tu cię boli!

Faktycznie, w ostatnich dniach Remi nie mógł oderwać wzroku od Soni. Wróciła po tygodniowej nieobecności, podczas której uczestniczyła w Biegu Rzeźnika i zwyczajnie się za nią stęsknił. Za dziewczyną tego oślizgłego dupka.

— A co, boisz się, że ci ją odbiję? — wydusił Remi i wymierzywszy, uderzył Marcela z dołu precyzyjnie pod żebra. 

Wasiluk jęknął, odruchowo przyginając się do boku. Remi natychmiast to wykorzystał, zamachnął się z góry w zagięcia łokci chłopaka. Gdy stalowy uchwyt na koszulce zelżał, od razu go podciął. Marcel runął jak długi na podłogę, uderzył potylicą w podłogę.

— Ty dalej wierzysz, że ktokolwiek by cię tknął? Ludzie się ciebie brzydzą — warknął Marcel, ale jęknął po raz kolejny, gdy Remi usiadł  rozmachem na jego biodrach. 

Szum w głowie wezbrał na sile, ból uderzył Remi'ego w skronie. Krew pulsowała w opuszkach palców, tył gardła nieprzyjemnie mrowił. Całe jego ciało żądało, by przeklął Marcela. Pozbawił go przytomności i recytował obrzydliwe zaklęcia, aż krew wypłynie z każdego otworu w jego ciele. 

Ludzie się ciebie brzydzą!

Ostre jak ciernie słowa oplatały się wokół serca, drapały, raniły. Remi zagryzł policzek od środka tak mocno, że poczuł metaliczny posmak krwi na języku. 

Nie użyje magii.

Nigdy.

Uniósł ramię i się zamierzył. Słodki ból rozszedł się od knykci, aż do łokcia, gdy jego pięść opadła na kość policzkową Marcela. A potem kolejny raz i kolejny.

Karmazynowa mgła furii zalała zmysły, zdolność logicznego myślenia. Empatię. Chciał zadać ból, chciał, żeby Marcel poczuł, chociaż namiastkę tego upokorzenia i odrzucenia rozrywającego serce Remi'ego codziennie. Choć odrobinę tego, choć...

Smukłe palce zacisnęły się wokół nadgarstka Remi'ego i zanim zdążył zareagować, jego ramię zostało boleśnie wykręcone do tyłu.

— Co wy durnie znowu odwalacie?! — Stanowczy głos naznaczony chrypką wyrwał Remi'ego z palącego pragnienia przelania krwi wierzgającego pod nim idioty. Jęknął głośno, gdy Sonia pociągnęła jego rękę do boku, jednocześnie dociskając drugą dłoń do jego kręgosłupa.

— Trenujemy — wycedził Remi, rozluźniając powoli ramię. 

Zadziałało. Po chwili chwyt Soni zelżał, a wtedy Remi obrócił się, złapał ją za bluzkę i przerzucił wprost na pierś Marcela. Spomiędzy rozciętych warg chłopaka wydostał się głuchy skowyt stłumiony bulgoczącą w ustach krwią.

— Odwal się, bo naprawdę zamienię cię w żabę, cholerny bigocie — wycedził Remi, ignorując uporczywe pulsowanie w wykręconym ramieniu. Nie spuszczał wzroku z wijącego się pod nimi Marcela.

Sonia zmrużyła oczy, ale nie odezwała się już słowem. Tym razem ona chwyciła Remi'ego za koszulkę i próbowała zwlec z szarpiącego się wściekle Marcela. Zmagała się z nim chwilę, aż w końcu wbiła mu palce w biceps. Wtedy już wiedział, że przygotowuje się do chwytu zaliczanego do technik combat. Uniósł ostrożnie ręce w geście poddania i sztywno wstał z przeciwnika.

— Powiedzcie mi, że nie poszło wam znowu o te durne gadki o wiedźmach? — wycedziła Sonia. Przesunęła się w klęku po macie za plecy Marcela. Ostrożnie oparła go o swoją pierś. 

— Coś ty — sarknął Remi i wsparł dłonie na przygiętych kolanach. Kątem oka dostrzegł Igora i Nikodema, ale żaden z nich nie kwapił się do wejścia w dyskusję. — Jesteśmy cywilizowanymi ludźmi, o tak ważnych tematach dyskutowalibyśmy nad piwem. Tym razem poszło o pracę domową.

— Masz mnie za idiotkę, czy jesteś idiotą?

— To było pytanie retoryczne, tak? — odciął się Remi i powoli wyprostował, biorąc głęboki wdech. Wiedział, że przeciągnął strunę, ta odzywka była zwyczajnie chamska. — Ja i Marcel jesteśmy swoimi ogromnymi fanami, więc lubimy czasami radośnie ponapierdalać się na macie. Mam tylko prośbę, chojraku — wycedził i przeniósł spojrzenie wprost na Marcela. Dobrze go trafił, twarz zdążyła mu już nieco opuchnąć, więc chłopak piorunował go w zasadzie jednym okiem. — Jak chcesz się bić, to nie zachodź mnie od tyłu! 

Sonia spojrzała w dół na czubek głowy Marcela i Remi z satysfakcją odnotował, że przez jej twarz przemknęło niedowierzanie. Ona czegoś takiego nie tolerowała.

Ani zrzucania winy na wszystkie wiedźmy na zniszczenie murów Akademii cztery lata temu i rzucanie uroków na istoty Świata Cieni. 

— Remi, chodźmy — odezwał się cicho Nikodem, ale nadal nie drgnął w jego kierunku. 

Nie chciał, żeby Remi wyszedł na słabego. Takiego, którego można zgnębić za cudze winy.

— Wy się tłumaczcie Sacharczuk, ja i Nick umywamy od tego ręce — rzucił Remi, przechodząc obok mamroczącego pod nosem Marcela. Nie musiał go słyszeć, żeby wiedzieć, co Wasiluk intonował: obiecywał mu zemstę.

Nikodem podniósł ich torby z podłogi na sali treningowej, obaj w milczeniu udali się na czwarte piętro do zachodniego skrzydła, gdzie mieściły się studencki akademii. Piętro wyżej, dokładnie nad nimi znajdowały się pokoje gościnne dla działających w terenie guślarzy i wiedźm, którzy przybyli do Akademii po nowe przydziały, zaleczyć ranienia albo zwyczajnie odpocząć. 

Jeszcze tylko tysiąc dni i będę spał tam na górze.

— Wiem, że się powtarzam, ale myślałeś o tym, żeby porozmawiać z Godlewskim albo Olszewskim? — zapytał cicho Nikodem. Wyszli z klatki schodowej i skierowali się ku ostatnim drzwiom, tuż pod samym oknem, gdzie już piątym rok mieli swój wspólny pokój.

— Tak myślałem, jakieś dziesięć sekund. Nie, nie powiem — rzucił Remi, przesuwając opuszkami palców po obolałej szyi. Zaczął odczuwać ból, zagłuszony do tej pory adrenaliną i furią. — Nie pozwolę, żeby postrzegano mnie za słabego.

— Nikt nie uważa cię za słabego — mruknął Nikodem i wyciągnął z tylnej kieszeni spodni pojedynczy kluczyk. 

Oni musieli zamykać swój pokój. 

Remi obrócił głowę w lewo i wbił wzrok w rozciągającą się u ich stóp puszczę Kampinoską. Zawsze patrzył za okno, gdy musiał otworzyć te drzwi, na których niegdyś wydrapano nożem cztery koślawe litery. 

PŁOŃ

Ślad pozostał do tej pory. Cichy głosik w głowie Remi'ego podpowiadał mu, że to nie sprawka Marcela, ani nawet student. Czuł pod skórą, że to guślarze pracujący w terenie. Po prostu to wiedział, choć nikogo nie złapał za rękę.

Żaden z nich nie poruszył tego tematu, ale Remi był wdzięczny Nikodemowi, że przyjaciel poświecił ponad pół dnia, żeby własnym nożem zdrapać ślad po tym obrzydliwym akcie wandalizmu.

— Uważają, bo nie mogę odprawiać duchów! — sapnął Remi i gdy tylko zamek kliknął, chwycił klamkę. Pchnął drzwi tak mocno, że uderzyły o stojące za nimi krzesło. Wszedł do środka raźnym krokiem i kopnął w komodę. Raz, potem drugi. — Nie jestem jakimś wyklętym pojebańcem, który eksperymentuje na duchach i demonach!

— Oczywiście, że nie! — żachnął się Nikodem. Pospiesznie zamknął za nimi drzwi i oparł się o nie, obserwując miotającego się w szale Remi'ego. 

Przejdzie mu, jak zawsze. Wyrzuci cały swój żal i frustrację, za to, że nie był guślarzem, że nie mógł zdusić w sobie swojej wiedźmarskiej spuścizny.

Za to, że dziewczyna, którą tak nieprzytomnie kochał, że prawie oddał za nią życie, związała się z pajacem, który miał wszystko, czego Remi pragnął.

— Kurwa! Jakbym mógł tę idiotkę Julię Cieślę i tego szajbusa Antka Szarejko zabić jeszcze raz to nic by mnie nie powstrzymało! Bez względu na konsekwencje! — krzyknął sfrustrowany i wyrzucił ręce nad głowę. Wraz z tym gestem, uleciała z niego cała frustracja. Opadł na łóżko Nikodema, patrząc ponurym wzrokiem na własną, niemal pustą szafkę po drugiej stronie sypialni. — Zniszczyli mi to i tak spaprane życie!

— Wytrzymaj jeszcze trzy lata. Zdamy egzaminy, udowodnimy, że nasz duet w terenie ma sens i ruszamy w trasę. Ty i ja — odezwał się szybko Nikodem. Odstawił ostrożnie torby na ziemi i powoli usiadł obok Remiego, ale ten w ogóle nie zareagował, jakby go nie usłyszał. — Będziemy walczyć z demonami i zwiedzimy wszystkie zamki w Polsce. Możemy nawet pojechać za granicę na Słowację albo Ukrainę... Gdzie tylko będziesz chciał. Wytrzymaj.

Tysiąc dni.

Remi przycisnął dłonie do twarzy i opadł na plecy na łóżko. Wziął kilka głębokich wdechów, Nikodem dał mu ten czas, by się uspokoił. A Remi bardzo go potrzebował, bo gdy wspominał o dwójce morderców, zalewała go zimna furia. Zawsze. 

Antoni Szarejko i Julia Cieśla-Szarejko, dwójka młodych, zbuntowanych absolwentów Akademii zdecydowała się na przewrót. Zmęczeni i sfrustrowani bezczynnością Kolegium stworzyli nowy odłam wśród guślarzy i wiedźm: Nowy Ruch Odrodzenia. Grupa ludzi zrzeszająca wizjonerów, wolnomyślicieli, którzy mieli dość marazmu i status quo proklamowanego przez Akademię. Bezczynności i milczącej zgody na to, że guślarze i wiedźmy działający w terenie umierali. Nie chcieli na to przystać, pragnęli nowej rzeczywistości. Nowego porządku. 

Remi doskonale ich rozumiał. Do tego momentu. On sam nie zgadzał się przeznaczeniem, w którym guślarzy i wiedźm było zbyt mało, by bezpieczenie walczyć o spokój obywateli. I chciał, żeby inni także go poparli, ale nigdy nie zgodziłby się na to, co zrobili Antek i Julia...

— Antek gryzie muł, gdzieś na dnie Wisły a Julia... nie ma jej, oboje są martwi i nikt nie będzie więcej rzucał klątwy na nieszczęsne dziady i demony — dodał cicho Nikodem. Ostrożnie, niepewny reakcji Remi'ego, poklepał go po kolanie. — Ludzie przestaną podejrzewać wszystkie wiedźmy o takie obrzydliwe czary...

— A dlaczego guślarze siebie samych nie podejrzewają?! — żachnął się Remi i z rozmachem usiadł na materacu. Niewiele brakowało, a zderzyłby się głową z pochylonym ku niemu przyjacielem. Obaj sapnęli, spoglądając po sobie wymownie. — To w końcu wszystko wymyślił Antek! On był, do cholery, pomysłodawcą i guślarzem!

— Taaaak — zaczął powoli Nikodem. Zwiesił ramiona i wyraźnie przygnębiony unikał jego wzroku. Czuł się w pewnym sensie winny, odpowiedzialny za to, co przydarzało się każdego dnia Remi'emu. — Guślarzy jest więcej, dużo więcej, więc...

— ... wiedźmy są słabsze i łatwiej zwalić na nas winę, żeby takie skurwiele jak Marcel i Igor poczuli się lepiej?!

— Dokładnie. — Nikodem powoli podniósł się z łóżka. Podszedł do narożnej, wąskiej szafy, do której wstawili sobie małą lodówkę i wyciągnął ze środka dwie puszki dobrze schłodzonej Coca-Coli. Podał jedną Remkowi. — Poza tym, dobrze wiesz, że Marcel panicznie się boi, że mu odbijesz Sonię.

Zaskoczony wiedźmarz parsknął wprost do puszki, czarny napój wraz z drażniącymi bąbelkami wypłynął mu przez nos. Nikodem z bezczelnym uśmiechem poklepał go mocno po plecach, a wtedy cola popłynęła już Remi'emu po brodzie i chlusnęła z puszki, mocząc ciemne jeansy.

— O taaaak, ona nie może mi się oprzeć. 

Oczywiście, że Sonia uległa wiedźmarskiemu urokowi i dała się zaprosić na kawę na pierwszym roku nauki w Akademii, a potem on robił wszystko, by oczarować ją... sobą. Bił się z nią na macie do utraty tchu, przynosił czekoladę i wkładał absolutnie bezskładne liściki do torebki: krzywe serduszka, cytaty z Killera i małe paczki m&m'sów.

A potem wszystko się spieprzyło.

— Mogę się założyć o nocny maraton biegania po Kampinosie, że związała się z Marcelem, bo jej starzy ze swoim rozbuchanym ego chcą dowodu, że zachowa tę kretyńską czystość krwi, którą tak się szczycą. — Nikodem uśmiechnął się do niego wymownie. 

Remi opuścił dłonie i splótł je na piersi. Uniósł jedną brew ku górze, patrząc na Nikodema z niedowierzaniem, ale tym razem przyjaciel nie uległ. W tym jednym temacie nie pozwalał się zbyć. Bezwzględnie wierzył, że Sonia nadal coś czuje do Remi'ego.

— Wspaniali Bachledowie, Wasilukowie i Karczewscy — zawołał z udawanym przejęciem Nick i złapał się teatralnie za pierś. — Jak dobrze, że oni pilnują tego, by guślarze brali ślub z guślarzami! Dzięki nim do Akademii nadal napływają adepci! — dodał, podnosząc się z łóżka. Lekkim krokiem przeszedł pod okno i nagle zatrzymał się w miejscu. Spojrzał szeroko otwartymi oczami na Remiego i z głośnym pacnięciem opuścił dłoń na czoło. — Ach zapomniałem! Nie ma znaczenia, czy tylko jeden rodzic będzie guślarzem, czy oboje, bo i tak dziecko urodzi się z darem guślarstwa. A ostatni z Karczewskich ma męża, więc wygaśnie ich wspaniała linia rodowa. Cóż za niepowetowana strata dla Świata Cieni!

— Aleksy Karczewski tak dowalił temu staremu betonowi z Kolegium na wszystkich możliwych frontach, że chyba po prostu wolą udawać, że to aprobują  — odpowiedział Remi, po raz kolejny krztusząc się ze śmiechu. Wychylił się za łóżko i odstawił mokrą puszkę na swoje biurko. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top