1. Wysadzę Akademię, cz. 2
Remi przeszedł pod ścianę na drugim końcu stołówki i wybrał miejsce, skąd miał doskonały widok na Marcela. Obaj zmierzyli się wzrokiem, ale tym razem Wasiluk nie drgnął ze swojego krzesła. Nie zamierzał doprowadzić do kolejnego spięcia. Pochylił się w stronę siedzącego obok Igora i zaczął gorączkowo o czymś rozprawiać, jakby Remi nie istniał, a sytuacja sprzed kilku minut w ogóle się nie wydarzyła.
— Wszystko w porządku? — zapytał cicho Nick, stawiając talerz na stoliku okrytym obrzydliwie kwiecistą ceratą. Nie spuszczał wzroku z Remi'ego, kiedy powoli zajmował miejsce obok.
— Oczywiście — skłamał z szerokim uśmiechem. Uparcie ignorował pulsujący ból w łydce i łokciach.
Nikodem obrzucił go pełnym powątpiewania spojrzeniem, ale w końcu bez słowa pochylił się nad swoim talerzem. Wbił widelec w soczystą pierś z kurczaka i przesunął po niej mechanicznie ostrzem. Szczęk naczyń na zapleczu i krótkie wymiany zdań między kucharkami, gdy wnosiły kolejne półmiski z jedzeniem na salę, otuliły ich zwiewnym jak pajęczyna kokonem. Przez tę krótką chwilę było normalnie.
Błagam, tylko nic nie mów.
Sztućce zabrzęczały, kiedy Nikodem odkładał je na brzeg talerza. Bezwiednie przeczesał palcami krótkie, sterczące kosmyki, wyraźnie próbował rozpocząć rozmowę, ale Remi uparcie nie podnosił głowy. Z trudem stłumił w piersi westchnienie irytacji.
Za dobrze się znamy.
Remi nie znosił motywujących pogadanek. Z całego serca ich nienawidził. Odetchnął więc z ulgą, gdy przyjaciel ponownie spuścił głowę i zaczął niemrawo grzebać w gotowanych na parze warzywach. A Remi został sam z szumem w głowie, który wreszcie stopniowo milkł.
Był zbyt emocjonalny, wiedział o tym. Powinien lepiej panować nad złością, nie dać się tak łatwo sprowokować, ale Marcel mu tego nie ułatwiał. Remi wciągnął powietrze przez nos i wbił nóż w pulchnego pieroga.
Panowanie nad emocjami, no właśnie.
— O pierwszej zaczyna się demonologia — wymamrotał w końcu Nick, siląc się na obojętny ton.
— Nareszcie! — wyrwało się Remi'emu z uśmiechem skradającym się na pełne wargi. Wyprostował się w krześle i nonszalancko przerzucił ramię przez oparcie. — Potrzebuję ruchu, więc wyjście w teren...
— Jest zmiana w planie — przerwał mu z błyskiem w oku Nikodem, z zadowoleniem, którego nie potrafił ukryć. — Mamy wykład z... — zrobił teatralną przerwę, spoglądając na niego znacząco. Desperacko próbował poprawić mu humor, a skoro Remi wytrwale uciekał od szczerych rozmów, to pozostała mu jedynie taktyka odwrócenia uwagi. — Z Godlewskim!
A jednak tak dobrze się nie znamy, pomyślał z rozdrażnieniem Remi. Przebywanie z Godlewskim w jednym pomieszczeniu nigdy nie poprawiało mu humoru i nie miało znaczenia to, że rektor był żywą legendą, a każda jego nauka mogła być radą ratującą życie. Remi miał zupełnie inne ideały, innych ludzi uważał za godnych naśladowania, ale nie odezwał się słowem, bo wiedział, co Nikodem o tym myślał.
Wywrócił oczami i opadł bezwładnie na sztywne oparcie plastikowego siedziska. Resztki oparów dobrego humoru uleciały, gdy tylko wybrzmiała ostatnia sylaba nazwiska rektora. Nie podzielał entuzjazmu odbijającego się w błyszczących oczach Nikodema.
Wręcz przeciwnie.
Godlewski ze swoim przedpotopowym podejściem do edukacji i idealnie wyprasowanym garniturem wzbudzał w Remim jedynie torsje. Ta antypatia zaczęła się już na pierwszym roku, gdy razem z Nikodemem złożyli dokumenty, by Akademia oficjalnie uznała ich partnerstwo. Remi stworzył dla nich rozszerzony plan nauczania i w długim na pięćdziesiąt stron podaniu przedstawił korzyści płynące z działalności duetu guślarza i wiedźmarza w terenie.
Cała jego praca została wyrzucona do kosza niemal kwadrans po tym, jak obaj z Nikodemem wreszcie otrzymali długo wyczekiwane spotkanie z Godlewskim i przekroczyli próg jego gabinetu. Oczywiście zwierzchnik Świata Cieni nie wyrzucił dosłownie ich podania, ale nawet nie zajrzał do dokumentów, nad którymi Remi ślęczał po nocach.
Pamiętał ten feralny dzień, jakby to wydarzyło się wczoraj. To słoneczne popołudnie, kiedy człowiek, który powinien być im tarczą i mieczem, wsparciem i otuchą, zniszczył marzenia Remi'ego w kwadrans. Ot tak, jakby rozmawiali o menu na niedzielny obiad w stołówce.
— Możemy o tym pomyśleć na ostatnim roku, ale... Remigiuszu, nasi ludzie w terenie nadal nie mają luksusu pracy w grupach...
— Duecie — poprawił go niecierpliwie Remi. Stojący obok Nikodem zerknął na niego kątem oka. Cień rozpaczy pojawił się na bladej twarzy.
— Mamy dużo zleceń. Kiedy zdasz egzaminy, obronisz tezę i zaczniesz pracować w terenie, to zobaczysz, że...
— Pan nie obronił tezy — wytknął Remi, robiąc krok w przód. Nie spuszczając z rektora jasnoniebieskich tęczówek, oparł się dłońmi o blat biurka, za którym siedział mężczyzna. Nie zamierzał pozwolić się ot tak zbyć. — Proszę przeczytać moje podanie, zanim pan podejmie decyzję. Ja i Nikodem będziemy szli zwykłym tokiem nauczania, ale przy dodatkowych treningach i wzajemny poznaniu...
— Remigiuszu — przerwał mu Godlewski — twoje wyniki z przedmiotów około wiedźmarskich są, mówiąc oględnie... niezadowalające — Podniósł się z fotela ze skórzanym obiciem i włożywszy ręce do kieszeni, obszedł biurko. Podszedł tak blisko Remi'ego, że czubki wypastowanych butów dotknęły znoszonych trampek wiedźmarza. — Skoro wnioskujesz o otwarcie projektu pilotażowego dla partnerstwa wiedźm i guślarzy w terenie, to nie uważasz, że powinieneś być jednym z najlepszych, jeżeli nie najlepszym w Akademii?
Nikodem poruszył się niespokojnie, obserwując ich obu spode łba, ale nadal milczał. Nie miał jak obronić przyjaciela. Kolegium w drodze wyjątku pozwoliło Remi'emu na kontynuowanie nauki, pomimo tragicznie złych ocen. Słabe wyniki argumentowano odejściem z Akademii jego opiekuna, Gabriela Olszewskiego. Jest w szoku, należy obserwować postępy na drugim roku, by podjąć ostateczną decyzję co do wydalenia z Akademii. Tak brzmiała notatka z warunkowego dopuszczenia Remi'ego do dalszej edukacji.
— Mogę warzyć eliksiry — wycedził Remi, butnie zadarł głowę do góry, choć wiedział, że przegrał. Cholerny Godlewski trafił w jedyny słaby punkt ich podania, o którym żaden z nich nie pomyślał. W każdym razie pewny siebie Remi nie pomyślał, a Nick nie zająknął się słowem na ten temat.
— Obawiam się, Remigiuszu, że twój poziom wiedzy o eliksirach nie odbiega od tego, co potrafi Nikodem. Jaki więc sens ma wasze partnerstwo? — drążył rektor i Remi mógłby przysiąc, że w jego szarych oczach zobaczył błysk tryumfu.
— Jestem wiedźmarzem, więc przygotowane przeze mnie wywary są skuteczniejsze i...
— Gdybym kazał ci teraz, z pamięci, przygotować wywar wzmacniający, który utrzyma swoje właściwości przez co najmniej tydzień, potrafiłbyś to zrobić? — drążył Godlewski, ale tak naprawdę nie czekał na odpowiedź. Uniósł dłoń, gdy tylko Remi otworzył usta, by podjąć rękawicę. — Nie masz niczego, co przekonywałoby mnie do akceptacji tego projektu pilotażowego. Skup się na podniesieniu swoich wyników z egzaminu, bo Kolegium nie da ci drugiej szansy.
To nie było ostrzeżenie, Godlewski mu groził. Remi miał co do tego absolutną pewność.
— Remi! — Nikodem strzelił palcami tuż przed jego nosem, wyrywając go z letargu nieprzyjemnych wspomnień. — Znowu odpłynąłeś — mruknął, zerkając nerwowo w stronę stolika Marcela, ale na jego miejscu siedziała już dziewczyna z pierwszego roku z jasnymi włosami splecionymi w warkocz obwiązany ciasno wokół głowy niczym korona.
— Rozważam, czy nie urwać się z demonologii — odpowiedział zgodnie z prawdą. Nadział oblanego słodką śmietanką pieroga i wsadził go całego do ust, ostentacyjnie ignorując zdegustowane spojrzenie przyjaciela.
Wszystko było lepsze od siedzenia i patrzenia przez bite dwie godziny na Godlewskiego. Remi już wolał iść na zajęcia z eliksirów z Olszewskim, nawet jeżeli zostawał z nim sam na sam.
— Nie masz komfortu zrywania się z zajęć. Kolejnych — podkreślił, celując w niego czubkiem noża. — Olszewski może udawać, że miał z tobą zajęcia, ale Godlewski bez oporów wpisze ci nieobecność — ciągnął, kręcąc sztućcem ze srebra młynek w powietrzu. — A osobiście byłbym ci wdzięczny, gdybyś swoimi prywatnymi wojenkami ze wszystkimi profesorami w Akademii nie zniszczył naszego programu pilotażowego, bo tym razem Olszewski już nic nie zdziała.
Remi zazgrzytał zębami, ale nic nie odpowiedział. Powoli przeżuł miękkie ciasto z puszystym serem i przełknął z takim trudem, jakby to była gula jego własnego wstydu, a nie ulubiony lunch w stołówce.
Jedną z pierwszych rzeczy, jakie zrobił Olszewski, gdy rok temu wrócił do Akademii to wstawił się za realizacją ich programu. Poprawił podanie Remi'ego, dopisał rekomendacje i osobiście udał się na spotkanie z rektorem.
A Godlewski dał mu to, czego chciał.
Jak zawsze.
— Spróbuj po prostu się nie odzywać, okey? — dodał z rozbawieniem Nikodem, jednak uśmiech nie sięgał oczu. Patrzył na niego pochmurny jak burzowe niebo.
Nikodem, podobnie jak Remi, miał Godlewskiemu za złe tamtą odmowę, ale podziw wobec dokonań rektora był większy niż żal.
Remi wzruszył ramionami i włożył ostatniego pieroga do ust. Pozostały mu trzy lata nauki w Akademii. Musiał przetrwać nieco ponad tysiąc dni bez przekraczania cienkiej czerwonej linii, na której kochał balansować, bo w jego naturze nie leżała uległość.
Opuścili stołówkę, jako jedni z ostatnich studentów. Odstawili naczynia do niewielkiego okienka obok kasy i lawirując między stolikami, gdzie przy niektórych nadal siedzieli działający w terenie guślarze i guślarki, udali się na górę wprost do sali wykładowej na pierwszym piętrze.
— Usiądźmy po prawej — odezwał się Nikodem, wskazując gestem na ławkę na wysokości połowy sali. Marcel, Igor i Kornel już siedzieli w pierwszym rzędzie po lewej stronie od szerokiego przejścia, prowadzącego wprost na katedrę.
Albo wyjdźmy, pomyślał z rozdrażnieniem Remi, ale zamiast tego rzucił:
— Jasne.
Nikodem puścił go przodem, by samemu zająć miejsce między Remim a pozostałymi guślarzami. Wskazówki na tarczy dużego zegara zawieszonego nad starą, zieloną tablicą wskazywały dwunastą pięćdziesiąt siedem, a mimo to Godlewski nadal się nie pojawił.
Jak zwykle chce zrobić wielkie wejście, co za... Myśli wyparowały z głowy Remi'ego w mgnieniu oka, gdy po sali rozszedł się dźwięk obcasów energicznie uderzających o wytartą drewnianą podłogę. Pojedyncze deski zaskrzypiał pod ciężarem jedynej dziewczyny na piątym roku. Sonia ubrana w bluzkę z długim rękawem, odsłaniającą smukłe barki i czarne ramiączka od sportowego stanika minęła Nikodema bez słowa i postawiła torbę na blacie tuż obok rozłożonego zeszytu Kornela. Remi bez krzty zażenowania obserwował jej szczupłe nogi, mięśnie wydawały się ciasno oplatać kości. Silna i smukła jak gazela. Sycił wzrok widokiem białej skóry na delikatnie zarysowanych obojczykach.
Remi zagryzł mocno policzek od środka, gdy Sonia niedbałym gestem odrzuciła długie, proste kosmyki w kolorze dojrzałego kasztana na plecy i usiadła z rozmachem.
— Cześć, skarbie — odezwał się Marcel, odchylając się do tyłu, by spojrzeć na dziewczynę za plecami Kornela. — Owocne poszukiwania?
— Nie i nawet nie chce mi się o tym gadać — rzuciła znużonym głosem i otworzyła z rozmachem czarną torebkę Kors. Zamarła na chwilę w bezruchu, jak przystało na najlepszego adepta guślarstwa na roku, wyczuła na sobie palące spojrzenie Remi'ego. Obróciła głowę w jego kierunku, zanim zdążył odwrócić wzrok.
Wydawało mu się, że patrzy przez niego, a nie na niego. Jakby był czymś mniej niż duchem, ledwie strużką dymu nad warzącym się eliksirem. A mimo to, na krótką chwilę ściągnął na siebie jej uwagę. Skierowała ciemne jak otchłań oczy wprost na niego, ale jej wyraz twarzy się nie zmienił. Wąskie usta niezauważalnie drgnęły i z powrotem pochyliła się nad swoją torebką.
Dopiero wtedy Remi odzyskał władzę nad swoim ciałem i przypomniał sobie, że tlen był mu niezbędny do życia. Wypuścił powietrze ze świstem i zmusił się do spokojnego wdechu, a potem kolejnego.
— A ty już napisałeś ten referat o wybranej roślinie leczniczej? — zapytał cicho Nikodem. Pochylił się ku niemu, tym samym zasłaniając mu widok na Sonię. Wyrywany z marazmu Remi zamrugał i spojrzał wprost na przyjaciela.
— Tak, potrzebujesz pomocy? — zapytał automatycznie. Jego nieposkromione myśli powędrowały do wykładu profesor Malinowskiej sprzed tygodnia, kiedy to rozdawała im tematy do analizy.
Nie musiał się nadto wysilać, by przypomnieć sobie tematy wszystkich adeptów ze swojego rocznika, była ich raptem szóstka. Sonia wylosowała najbardziej niewdzięczny temat – zastosowania tojadu. Wiedźmia roślina, którą kochał księżyc zarówno w nowiu, jak i w czasie pełni: szkodziła, ale potrafiła też uleczyć. Zwany mordownikiem z gór, zebrany pod pełnym księżycem i ususzony zgodnie ze sztuką, odstraszał wilkołaki, a trucizna poprawnie przyrządzona z korzeni oraz liści porażała nerwy i powodowała paraliż układu oddechowego, a w efekcie bolesną śmierć.
Napisano całe książki poświęcone tojadowi. Streszczenie tego do formy kilkustronicowego referatu było formą tortur na studentach. Remi'emu zajęło całą noc przetrząśnięcie biblioteki i zrobienie pobieżnych notatek w punktach, by przypomnieć sobie wszystkie zastosowania tej rośliny.
Czekał, aż Sonia zwróci się do niego o pomoc.
Nie dosłyszał odpowiedzi Nikodema, ale drgnął po raz kolejny, gdy wąskie, dwuskrzydłowe drzwi za ich plecami zamknęły się z hukiem. Zapadła cisza i tym razem zamiast szybkich, energicznych kroków Soni do ich uszu dobiegły powolne, wręcz leniwe postukiwania obcasów eleganckich czółenek. Zupełnie jakby ich właściciel wybierał się na spacer, a nie do sali wykładowej, by podzielić się wiedzą i doświadczeniem z przyszłymi pogromcami demonów.
Tym razem kolejną część udało mi się napisać szybciej, co więcej ostatnia – trzecia część – pierwszego rozdziału też jest napisana. Muszę wygładzić tekst i dodać ze 2-3 wypowiedzi, ale jeszcze przed świętami będziecie mogli ją przeczytać.
Serdecznie dziękuję wszystkim, którzy czytają "Akademię"!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top