Trzy 🌙

Bring Me The Horizon - Can You Feel My Heart

"Boję się zbliżyć, a nienawidzę być sam.
Tęsknię za tym stanem, gdy nie czułem nic.
Im wyżej się wespnę, tym niżej upadnę.
Nie mogę utopić swoich demonów, one wiedzą jak pływać..."



Próbowałam nad sobą zapanować. Naprawdę się starałam. Trzykrotnie odliczałam od dziesięciu wstecz, szukałam wzrokiem koloru zielonego, który ponoć ma ludzi uspokajać. Na nic to się jednak zdało. Świadomość, że Marlene znów próbowała przejąć kontrolę nad moim życiem, nie pozwalała mi na zachowanie spokoju.

- CO TU SIĘ DZIEJE, DO CHOLERY?! - wykrzyknęłam. Szlag jasny trafił moje wszelkie próby zachowywania się przyzwoicie. - Grubaska z aparatem ma być moją karą?!

- Catherine! - syknęła Marlene przez zaciśnięte zęby. - Język!

Ja się dopiero rozkręcałam. A cisnęło mi się na usta! Oj cisnęło!

- Co ty odwalasz, Marlene? Nie tego chciałam.

- Nie jesteś królową, Catherine - oznajmił chłodno John, szef ochrony. Palce miał już zaciśnięte na rączce swojej pałki. Zastanawiałam się, czy uderzyłby mnie, gdybym przegięła. - Nie musisz dostawać tego, czego pragniesz. Ty jesteś tu dla nas, nie my dla ciebie. Nie mamy obowiązku spełniać twoich zachcianek.

- Ty za to masz obowiązek, by być nam posłuszną - dodała Marlene. - Więc albo na spokojnie wysłuchasz tego, co mam ci do powiedzenia, albo każę Johnowi cię unieruchomić.

Popatrzyłam na nią zaskoczona.

- To nie jest zabronione?

- Mam prawo zainterweniować, gdy nieletni się sprzeciwia - odpowiedział za dyrektorkę John.

Zacisnęłam powieki, tłamsząc w sobie cały gniew. Sztywnym krokiem podeszłam do biurka Marlene i usiadłam w fotelu. Założyłam nogę na nogę i skrzyżowałam ramiona na piersi. Obrzuciłam dyrektorkę chłodnym spojrzeniem.

- Mów więc.

Marlene Moon wyglądała na zadowoloną takim obrotem sprawy. Usiadła w swoim fotelu i oparła dłonie o blat biurka, układając palce w piramidkę. Daniel z Lydią usiedli na skórzanej kanapie pod ścianą. John zajął miejsce obok dyrektorki, nadal zaciskając dłonie na pałce. Dawał mi do zrozumienia, że wciąż tu jest i mam się hamować.

Dyskretnie obejrzałam się na Dzienną obok Daniela. Było ładna, choć pulchna. Nie miałam pojęcia, jak u niej z kondycją, ale czułam, że wuefiście nie przypadnie ona do gustu.

Do tego ten jej koszmarny, tandetny wręcz styl. Od stóp do głów odziana była w róże. Kolor pasował do jej błękitnych oczu czy bladej cery, ale nie w hurtowych ilościach, na Boga. Spodnie były wrzosowe, bluzka w kolorze ostrej fuksji. A trampki koralowe. Mdliło mnie na sam widok. Lydia wyglądała jak wata cukrowa. Serio, nie widziałam jej w roli Strażniczki.

Więc co tu robiła? Czyżby była jedynaczką?

- Lydia Thompson przyjechała do nas aż z Londynu - oznajmiła dyrektorka, uśmiechając się do wampirzycy. - Tamta szkoła nie odpowiadała jej wymaganiom.

Phi! Pewnie ją wywalili!

- Po co mi to mówisz? Mam ją niańczyć? - Niechlujnym gestem odgarnęłam wiśniowe włosy z twarzy. Były strasznie suche w dotyku. - Nie moja bajka, Moon.

Dyrektorka zacisnęła usta. Na chwilę zapadłą krępująca cisza.

- Wiesz, że nie mamy za wiele miejsca - rzuciła po chwili stanowczym tonem. - Lydia zamieszka z tobą. Tylko w twoim pokoju jest miejsce.

- Sory, ale odmawiam. - Okręciłam się w fotelu. Zaskrzypiał przeraźliwie pod moim ciężarem. - Na wolnym łóżku leżą moje rzeczy.

- To je uprzątniesz - wysyczała Marlene. - Natychmiast. Lydia spędzi tę noc w twoim pokoju. Choćby miała spać na twoich brudnych szmatach!

John dotknął ramienia Marlene, by ją uspokoić. Ja za to obrzuciłam dyrektorkę kolejnym chłodnym spojrzeniem.

- To nie są szmaty.

Dyrektorka westchnęła. Potarła dłonią po twarzy. Dostrzegłam drobne zmarszczki wokół jej oczu. Mogłabym przysiąc, że wczoraj ich nie miała.

- Proszę, Catherine, przestań się stawiać. Mam dość problemów. Nie utrudniaj mi życia.

Miała zmęczony głos osoby mającej dość wszystkiego. Potrzebowała urlopu. Zdecydowanie ktoś powinien ją ode mnie odseparować.

Wstałam więc, by dać jej więcej przestrzeni. Nie chciała iść ze mną na kompromis, więc ja też nie zamierzałam się poddawać. Kapitulacja nie była dla mnie. Ale słowne potyczki zaczynały mnie nudzić. Postanowiłam więc wyjść bez słowa. Wiedziałam, że to zrani Marlene bardziej, niż sprzeciwienie jej się prosto w twarz.

Marlene jednak znała mnie wystarczająco. Nie tylko ja wiedziałam, gdzie ją ugodzić, by cierpiała. Ona też znała moje słabe punkty. I potrafiła wykorzystać tę wiedzę w najpodlejszy możliwy sposób, by postawić na swoim.

- Twoim rodzicom by to się nie spodobało - wyszeptała, gdy jedną nogą już znajdowałam się poza jej gabinetem. Jednak dzięki wyostrzonym zmysłom wampira słyszałam ją wyraźnie. - Zawiodłaś ich, Catherine. Zawiodłaś...

Nagle zrobiło mi się ciemno przed oczami. Zabrakło mi tchu, serce przyśpieszyło miażdżąc mi żebra. Wybiegłam z gabinetu nim ktokolwiek zdążył zobaczyć moje łzy. Bo ja nie powinnam płakać. Nie mogłam. To by zepsuło moją opinię zimnej suki.

Wpadłam do łazienki na parterze, wiedząc że to jedyne miejsce, w którym mogłam się ukryć. Sypialnia byłaby pierwszym miejscem, w którym wszczęliby poszukiwania. A w łazience, szczególnie w jednej z kabin prysznicowych, nikt nie będzie mnie szukał.

Lekcje dobiegły końca, przed kolacją wszyscy mieli zaszyć się w swoich pokojach, świetlicy czy w bibliotece. A ja tu miałam spokój. Nikomu nie przyszłoby na myśl branie o tej porze prysznica. A nawet jeśli, chrzanić ich. Ta kabina była zajęta.

Zatrzasnęłam za sobą drzwi ze szronionego szkła i usiadłam w brodziku. Zwinęłam się w kłębek w kącie i spróbowałam zapanować nad łzami. Ale ich było coraz więcej i więcej. W końcu zrezygnowałam z bezsensownej walki. Pozwoliłam im płynąć. One też niech się chrzanią.

Ale nawet łzy nie sprawiły, że poczułam się lepiej. Wręcz przeciwnie. Czułam się słaba. Słaba i beznadziejna. I mimo bólu w piersi, pragnęłam jeszcze bardziej cierpieć. Może to dziwne, ale tylko ból potrafił mnie przekonać, że żyję. Że ja nadal żyję, że cały ten koszmar nie był snem. Że mimo bólu muszę wziąć kolejny oddech, by móc ruszyć dalej.

Wbiłam paznokcie w przedramiona. Gdy to nie pomogło, użyłam kłów. W końcu pojawiła się krew. I ból. Słodki, kojący ból, który pokazał mi na czym stoję. A moja pozycja była równie beznadziejna co ja sama.

Czucie czegoś innego niż ta pusta wściekłość było tak przyjemne... Mogłabym tak trwać i trwać, gdyby nie fakt, że brak krwi zaczął dawać mi się we znaki. Zasnąć. Wystarczyłoby teraz, żebym tylko zamknęła oczy. Cała reszta sama by się potoczyła.

Chciałam krzyczeć z bezradności. Nie mogłam jednak się zdradzić. Zaraz pewnie pojawiłaby się Marlene. Spojrzałaby na mnie tym pustym, zawiedzionym wzrokiem, który rodzice stosują zawsze gdy przyjdziemy kilka minut po umówionej godzinie. „No co...? Tylko na mnie tak patrzyli rodzice?"

Niemal słyszałam jak Marlene mówi:

- Zawiodłam się na tobie, Catherine. Obiecałaś mi, że nie będziesz tego robić. Pamiętasz, co ci mówiłam o bólu?

Pamiętałam. Marlene twierdziła, że bólu nie należy pielęgnować a zwalczać. Ale jak tu takiego nie podsycać, gdy kusi odskocznią od smutku? Przecież lepiej chwilę pocierpieć, niż całą wieczność tonąć we łzach, nie?

Oparłam czoło o chłodne płytki i patrzyłam, jak krople mojej krwi giną w odpływie.

Właściwie to było zabawne; istota, która do życia potrzebowała krwi innych, właśnie marnowała swoją...

Śmiechu warte, nie ma co...

Pobudka przypominała mi poranki na kacu. Światło było za ostre, zapachy zbyt intensywne. I mdliło mnie od otaczającej bieli. Brr.

- Jak się czujesz, złotko?

Ugh. Jak gówno.

Zamrugałam, narażając się na nową falę jasności. Spróbowałam usiąść, by zorientować się, gdzie jestem. Z pomocą przyszły mi silne, męskie ramiona pachnące trawą cytrynową i szałwią.

- Powoli - rzucił Daniel, pomagając mi oprzeć się o ścianę. - Ile widzisz palców, Cat?

- Co... Co ty tu robisz, do cholery? Śledzisz mnie?

Shane uśmiechnął się w łajdacki sposób. To pewnie za ten uśmiech kochały go dziewczyny.

- Mam ciekawsze sprawy na głowie. Ale cieszę się, że pragniesz być uwzględniona w moich planach.

Chciałam uraczyć go środkowym palcem, ale nie miałam pojęcia, gdzie podziały się moje dłonie.

Kiedy wzrok mi się wyostrzył, rozejrzałam się po pomieszczeniu. Biel ścian była przełamana kolorowymi plakatami dotyczącymi zdrowego trybu życia a na dębowym biurku piętrzył się stos magazynów o zdrowiu. W kącie stała szafa z lekami i bandażami a ja leżałam na typowo szpitalnej leżance obitej białym prześcieradłem.

Jezu, znowu trafiłam do gabinetu pielęgniarki.

Miejsce Daniela zajęła urocza starsza pani z siwymi włosami ściśniętymi w koka. Jej fartuch był równie biały co rząd zębów, które ukazała w uśmiechu.

- Jak się czujesz, kochanie?

Chciałam coś powiedzieć, ale przeszkodziły mi kły. Wysunęły się nagle, raniąc mnie w język.

- Potrzebuję...

Pragnienie się nasiliło. Wyimaginowane płomienie lizały moje gardło, utrudniając mówienie. Na szczęście pielęgniarka wiedziała, o co chodzi. Wcisnęła mi do ręki kubek z solidną porcją krwi.

Wychyliłam ją duszkiem. Przymknęłam powieki, rozkoszując się ulgą, jaką przyniosła zimna, gęsta krew gasząca płomienie w moim gardle.

- Teraz lepiej - wyznałam, wiedząc, że pielęgniarka czeka na odpowiedź. - Dziękuję.

- Powiesz mi, co się stało? - zapytała łagodnie starsza pani.

Jak obrażone dziecko zacisnęłam wargi i pokręciłam głową.

Kobieta westchnęła.

- Catherine, nie chcesz chodzić do psychologa, ignorujesz Marlene. Nie możesz tego w sobie tłumić. Te bunty, samookaleczenia... To nie jesteś ty, kochanie.

- Przestaniecie mi wszyscy mówić, kim jestem? - warknęłam, gwałtownie wstając. Zakręciło mi się w głowie, ale odtrąciłam pomocne ramię Daniela.

I to był błąd.

Nie odzyskałam jeszcze władności w nogach, przez co potknęłam się i zrzuciłam stos książek z biurka. Upadłabym tak jak one, ale Daniel chwycił mnie w ostatniej chwili.

- Dzięki - mruknęłam, kucając, by pozbierać zrzucone encyklopedie.

Jedna z książek była otwarta. Drobny tekst nie był w stanie mnie zainteresować. Jednak mimo wzrokowej niedyspozycji dostrzegłam coś innego.

W prawym rogu znajdowała się mała, czarno-biała fotografia. Znajdująca się na niej kobieta wyglądała jak żywcem wyjęta z innej epoki. Suknia z bufiastymi rękawami i duży kapelusz bogato zdobiony kwiatami. Widziałam takie na filmach. Było jednak w tej kobiecie coś... Może to te łagodne rysy jak u lalki, wąskie usta lub duże, okolone firanką rzęs oczy. Kobieta mogła wyglądać jak każda inna. Być mulatką i mieć sto sześćdziesiąt centymetrów w talii, pod kapeluszem chować rude loki. To nie było jednak istotne. Wtedy nie zwróciłabym na nią uwagi.

Przyciągnęłam książkę do siebie i musnęłam palcami zdjęcie.

- Kto to jest? - wyszeptałam.

Pielęgniarka zlustrowała mnie uważnym spojrzeniem. W jej oczach zalśnił strach, którego nie potrafiłam uzasadnić.

- To Dominique.

- Patronka naszej szkoły? - zapytał Daniel, patrząc mi przez ramię.

- Czemu nigdzie nie wiszą jej portrety? - Głos mi drżał. - Nikt o niej nie wspomina.

- Dominique była... - Pielęgniarka urwała nagle. Spojrzała na zegarek, choć na oko było widać, że to wymuszony gest. - Lećcie już, dzieciaki. Przed kolacją mam coś do załatwienia. Uważaj na siebie, Cat - dodała, sztuczną troskliwością maskując swój strach. - I pij dużo wody.

- Ale..

Pielęgniarka ucięła moje sprzeciwy groźnym spojrzeniem.

- Wynocha. I nie wypytujcie o Dominique. Najlepiej zapomnijcie o tej rozmowie.

Zaskoczona spojrzałam na Daniela. Ten tylko wzruszył ramionami i otworzył drzwi. Jak przystało na dżentelmena za którego uchodził, przepuścił mnie pierwszą.

- Odprowadzić cię? - zapytał Shane, wsadzając ręce do kieszeni ciemnych dżinsów.

Spróbowałam się otrząsnąć z szoku. Chociaż nie wiedziałam, czy szok nie był zbyt delikatnym zwrotem na to, co w tamtej chwili czułam.

- Ja... - Odchrząknęłam. - Nie musisz mnie niańczyć.

- Kilka godzin temu podcięłaś sobie żyły - warknął, czym wprawił mnie w jeszcze większe osłupienie. Zabrzmiało to tak, jakby się martwił. - Myślę, że jednak potrzebujesz specjalnej troski.

- Nie od ciebie. Przestań zgrywać miłego. Wiem, że jesteś dupkiem. Tylko przy Marlene grasz troskliwego. Ona lubi cię i bez tego. Nie musisz jej wiecznie lizać dupy.

Daniel się żachnął.

- Uratowałem ci tyłek, a ty tak się odpłacasz?

Zmrużyłam oczy ze wściekłości.

Ach, więc to on dostarczył mnie do pielęgniarki!

- Trzeba było mnie tam zostawić - fuknęłam. - Wszyscy mielibyście święty spokój.

Jego czarne jak onyks oczy rozszerzyły się z zaskoczenia.

- Chciałabyś tego?

- Bardziej niż użerania się z tobą i Marlene.

Minęły nas dwie dziewczyny. Rozwarły usta na nasz widok. Tak, ja też się nie spodziewałam, że będę rozmawiać z Danielem-Dupkiem-Shane'em.

Ale zaraz polecą ploty. Kto wie, może ludzie w końcu mnie zauważą?

- Przestań zgrywać z siebie wielką damę, Catherine - syknął przez zaciśnięte zęby. - To się robi nudne.

- Tacy jak ty szybko nudzą się kobietami, nie?

Przez chwilę myślałam, że mnie uderzy. Jego skórzana kurtka zatrzeszczała, gdy się poruszył. W nadludzkim tempie znalazł się obok mnie. Nie przejmując się obserwatorami, docisnął mnie do ściany. Zawirowało mi w głowie od siły jego ciosu i duszącego zapachu jego perfum.

- Słuchaj mnie, Evans - warknął. - Nie jesteś królową. Co najwyżej zimną suką. Ale to tylko przykrywka. W głębi duszy jesteś przerażona. Widziałem to w gabinecie. W dupie cię mam, skoro już szczerze rozmawiamy. Ale przestań krzywdzić wszystkich wokół. Marlene czy Lydia nie zasłużyły na twoje humorki.

Odwróciłam twarz, jakby mnie uderzył. Choć chyba wolałam cielesny ból niż słowa upokorzenia wykrzyczane prosto w oczy.

- Jestem samolubna, Shane - wysyczałam. - Cieszę się, że w końcu to dostrzegłeś.

- Nie pogrywaj ze mną, Evans. Bo może to się źle dla ciebie skończyć.

Roześmiałam się gorzko.

- Bo co, odstawisz mnie do dyrektorki?

Daniel oderwał się ode mnie. Zdążyłam jeszcze zobaczyć błysk w jego czarnych oczach, nim odszedł szybkim krokiem, odbijając w prawo.

- Żebyś o więcej nie prosiła.

Tym razem bez trudu pożegnałam go środkowym palcem.

Pieprz się Marlene. Pieprz się pielęgniarko i ty, szanowny dupku Danielu. Ja też was nienawidzę.

Moje myśli znów powędrowały ku mamie. Ona nigdy nie broniła mi się malować. Ba! Wręcz sama kupiła mi pierwsze cienie do powiek i soczewki. Może od początku istniał w tym ukryty motyw? Na przykład dotyczący ukrywania się?

Może ona coś wiedziała? Może ona chciała mnie chronić? Może...

Brzęk stawianego na stole talerza przywrócił mnie do rzeczywistości. Zaskoczona zlustrowałam oschłym wzrokiem przybysza, który śmiał naruszyć moją przestrzeń.

Miałam przed sobą ubraną od stóp do głów na różowo Lydię. Uśmiechnęła się, ukazując w uśmiechu aparat.

- Chyba kiepsko zaczęłyśmy znajomość - oznajmiła. - A skoro mamy razem mieszkać...

W jadalni zapanowała lodowata cisza. Wszyscy wyczekiwali chwili, gdy rzucę się wampirzycy do gardła. Wiedzieli, że nie bez powodu siadałam sama. Nie lubiłam towarzystwa. I żeby sobie nie zagrażać, nikt mi się nie narażał.

Wbiłam w Lydię widelec. Dla niekumatych - wskazałam na nią swoim widelcem. Nie jestem aż taką sadystką, by dźgnąć kogoś widelcem. Są od tego inne rodzaje broni...

- Jesteś tu nowa, więc poznaj pewne zasady.

Lydia skinęła głową.

- Słucham uważnie.

- Po pierwsze, nikt, poza kelnerem, nie podchodzi do tego stołu. - Wrzuciłam do ust soczysty kawałek pieczeni. - Po drugie, nie wklepuj do jednego zdania mnie i zwrotu: "znajomość". Ja nie zawieram znajomości.

- Ty tylko nienawidzisz.

Uśmiechnęłam się.

- Szybko się uczysz.

- Mogę o coś spytać?

Zmarszczyłam czoło.

- Już to zrobiłaś.

Lydia wywróciła oczami.

- Bądź poważna, Catherine. Mogę?

Wzruszyłam ramionami.

- Najwyżej nie odpowiem.

- Czemu taka jesteś? - zapytała.

- Czemu nosisz aparat? - odgryzłam się.

Lydia się zaśmiała. Jej oczy przybrały barwę nieba o poranku.

- Impulsywna i bezpośrednia... - Przyjrzała mi się zaciekawiona. - Powinnam wiedzieć coś jeszcze?

- Niepoczytalna. - Mrugnęłam do niej. - Więc uważaj.

Przez chwilę jadłyśmy w milczeniu. Kiedy zaczęłam się zastanawiać czy nie dopuściłam tej grubaski zbyt blisko, ta zaczęła mówić.

- Wykruszyłam kieł, gdy byłam jeszcze dzieciakiem. Nie odrósł. Pozostałe zęby zaczęły się krzywić. Ta metalowa klatka jest koniecznością, jeśli chcę zachować przynajmniej jeden kieł.

Spojrzałam na nią jak na wariatkę.

- Wampir z jednym kłem?

- Wampir podcinający sobie żyły? - odcięła się.

To przerażające, a nawet upokarzające, ale chyba zaczynam ją lubić..

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top