Sześćdziesiąt dwa 🌙

Three Days Grace - The Real Me

"Wiem, czego tak rozpaczliwie pragniesz
A ty wiesz, że mogę dać ci to za darmo
Pozwól mi być tym, którego potrzebujesz
Ramieniem, w które szlochasz
Dawką, dla której jesteś gotowa zginąć
 Mogę być twoim środkiem uśmierzającym ból..."



Larissa szybkim krokiem przemierzała korytarz, zwinnie omijając uciekających w popłochu gości. Mnie niestety tym razem zabrakło jej gracji. Byłam rozproszona, nie mogłam się skupić. Napływająca do mnie panika Nocnych z czasem zaczęła mnie przytłaczać. Z trudem parłam na przód, próbując dotrzymać wampirzycy kroku. W tamtym momencie jednak marzyłam tylko i wyłącznie o tym, by zaszyć się w jakimś cichym kącie i odciąć od uczuć, które w gruncie rzeczy wcale nie należały do mnie. Może i przywykłam do obecności kilkunastu, nierzadko irytująco ambiwalentnych Nocnych, jednak nigdy nie miałam do czynienia z ich dziesiątkami. Doznanie było zbyt intensywne nawet jak na mnie – osobę właściwie zrodzoną z bólu.

Wampirzyca zatrzymała się, widząc, że nie daję rady z utrzymaniem jej tempa. Widziałam, jak jej usta się poruszają, ale nie byłam w stanie wyłapać sensu padających z nich słów. Stopniowo w zapomnienie odchodziły okrzyki, odgłosy wystrzałów, nawet bicie mojego własnego serca. Tylko raz w życiu znalazłam się w podobnym stanie – kiedy napiłam się krwi Daniela wraz z zawartą w niej trucizną. Wówczas stałam się otępiała, stopniowo zaczynałam tracić władność w poszczególnych częściach ciała. Stan, w którym aktualnie się znajdowałam, do złudzenia przypominał tamten. Spróbowałam więc wysilić szare komórki i przypomnieć sobie moment, w którym wypiłam coś, co niekoniecznie było przeznaczone dla mnie. Jednak wszystkie płyny, które przyswoiłam tej nocy, pochodziły ze sprawdzonego źródła. Chociaż...

Nie, to niemożliwe.

Ignorując wrzeszczącą coś do mnie Larissę zmusiłam się do uniesienia dłoni. Kiedy po dwóch nieudanych próbach w końcu mi się to udało, dotknęłam kciukiem swoich warg. Przesunęłam opuszkiem wzdłuż jej krawędzi, czując nieprzyjemne mrowienie.

Korytarz wokół nas pomału zaczynał pustoszeć; zrobiło się ciszej i jakby przytulniej. Z opóźnieniem dotarło do mnie, że to nie dlatego odczułam tę dziwną ulgę – to Larissa stała za nagłą zmianą otoczenia. Musiałam na moment kompletnie odlecieć, bo kiedy otworzyłam oczy, nadal znajdowałam się na podłodze, ale tym razem były to białe, łazienkowe płytki.

– Nóż – wycharczałam, podrywając głowę do góry.

Nie słyszałam odpowiedzi, która padła z ust Larissy, przeczuwałam jednak, że zaczęła stawiać opór, bo nie wsunęła broni w moją dłoń. Czując wzmagający się z każdą minutą paraliż górnych kończyn, wiedziałam, że nie zostało mi wiele czasu. Spróbowałam powtórzyć więc swoją prośbę, tym razem jednak nieco bardziej władczym tonem, ale bezskutecznie. Postanowiłam więc rzucić wszystko na jedną kartę i improwizować.

Wbiłam paznokcie w przedramiona najgłębiej, jak potrafiłam. Uśmiechnęłam się zwycięsko, czując wilgoć pod palcami. Wraz z każdym kolejnym, o wiele szybszym biciem serca, wywołane trucizną zamroczenie zaczynało mnie opuszczać. Świat odzyskiwał ostrość i kolory, wróciły również dźwięki. Wciąż czułam to dziwne otępienie gdzieś z tyłu czaski, ale w porównaniu z tym, co przeszłam dotychczas, to dało się wytrzymać.

– Królowo? O mój Boże, Królowo! – Larrisa musiała wyczuć jakąś zmianę w mojej aurze, bo upadła na kolana naprzeciwko mnie, chcąc sprawdzić, jak się czuję. – Co się przed chwilą stało?

Spuściłam głowę, by sprawdzić ogrom dokonanych przeze mnie zniszczeń. Na szczęście ochlapana krwią suknia ślubna była jedyną oznaką tego, że jeszcze przed chwilą z własnej woli podcięłam sobie żyły.

Ponownie przesunęłam kciukiem po ustach, tym razem nieco agresywniej, przez co nieumyślnie drasnęłam się kłem. Zassałam dolną wargę, próbując powstrzymać krwawienie.

– Pocałował mnie, sukinsyn – wyszeptałam, kręcąc głową z niedowierzaniem.

– Wiesz, że nie o to pytałam! – zirytowała się wampirzyca, łapiąc mnie za dłoń. – Prawie mi tu umarłaś, Catherine! Coś ty sobie myślała? Czy chociaż przez myśl ci przeszło, że... Hej! Co ty robisz, do cholery?

Chociaż wiedziałam, że nie będzie to łatwe, gdyż Issa sama z siebie nie odpuściłaby mi, postanowiłam odłożyć tłumaczenia na inny dzień. Wstałam, ignorując chwilowe zawroty głowy, po czym bez zbędnych wyjaśnień ruszyłam do drzwi. Nieuzbrojona, w dodatku niezbyt stabilna psychicznie i emocjonalnie. Ale dla swoich poddanych byłam gotowa się poświęcić.

Korytarz, ku mojemu zdumieniu, świecił pustkami. Czerwony dywan nosił ślady setek odcisków butów, ale nigdzie nie widziałam wyraźnych pozostałości walki, co nieco mnie uspokoiło. Kilka świec wygasił przebiegający w kierunku wyjścia tłum spłoszonych Nocnych, jednak większość z nich wciąż płonęła; biało-złoty wosk spływał po kandelabrach, tworząc nieestetyczne zacieki.

Skąpany w ciemnościach hol szybko się skończył, a ja stanęłam w drzwiach salonu, który w porównaniu do innych pomieszczeń prezentował się najgorzej. Niewiele myśląc rzuciłam się w kierunku poległych, ignorując chrzęszczące pod moimi obcasami szkło. Pierwszy z Nocnych, do którego dotarłam, już nie żył. Zdusiłam okrzyk bezradności na widok okropnej rany postrzałowej na jego piersi. Nie miałabym nawet szansy, by go uratować, gdyż kula przebiła serce na wylot, ale mimo to czułam się koszmarnie ze świadomością, że nie było mnie przy nim, kiedy najbardziej tego potrzebował.

Catherine! – Larissa nie powiedziała nic więcej, dostrzegając ogrom zniszczeń. Nie czekając na mój rozkaz, sama zaczęła sprawdzać pozostałych poległych.

Wiedząc, że mogę jej zaufać, pośpiesznie opuściłam salon. Poniekąd zrzekałam się odpowiedzialności, ale nie widziałam innego wyjścia. Larissa mogła uratować kilka istnień, zawczasu wyciągając pociski i pojąc krwią. Ode mnie zależało jednak nieco więcej. Mogłam później pobawić się pielęgniarkę.

Dom zdawał się być kompletnie pusty. Spłoszeni Nocni wypełzli na ulice na krótko przed nadejściem świtu, co przerażało mnie jeszcze bardziej niż dokonana w salonie zbiorowa masakra. Miałam cichą nadzieję, że ocalałym uda się w porę schować. Nie było chyba nic gorszego niż śmierć poprzez spalenie. Mnie osobiście to nie groziło, ale z relacji poddanych wiedziałam, że słońce nie bez przyczyny tak bardzo ich przerażało.

Nogi właściwie same poniosły mnie w kierunku skrzydła medycznego. Na widok rozczłonkowanego ciała Davida, strażnika izolatki Masona, momentalnie zrobiło mi się słabo. Jako osoba stojąca na czele jednych z największych żyjących na ziemi potworów, powinnam była przywyknąć do tego typu widoku, ale za każdym razem szokował mnie on tak samo. Rozumiałam gniew, nawet sadyzm. Ale to przekraczało jakiekolwiek granice moralne. I nawet ja, sobą która widziała i zadawała śmierć na różne sposoby, nie potrafiłam tego zaakceptować.

Drzwi izolatki połowicznie wypadły z zawiasów, kiedy więc pchnęłam je, chcąc zajrzeć do środka, wydały przeraźliwy zgrzyt i przechyliły się nieznacznie w moją stronę. Niewiele myśląc porzuciłam swoje niewygodne i kompletnie niepraktyczne szpilki i jednym, sprawnym kopniakiem spróbowałam je wyważyć. Udało mi się to dopiero przy drugim podejściu, z racji iż drzwi te należycie przerobiono i wzmocniono.

Tak jak mogłam się tego spodziewać, w izolatce nikogo nie zastałam. Rozdarta kołdra była jedyną oznaką szamotaniny, która się tu odbyła. Tłumiąc szloch podeszłam do łóżka, na którym jeszcze kilka godzin układałam do snu rozgorączkowanego brata, i dotknęłam szorstkiego prześcieradła.

– Co oni ci zrobią, braciszku? – wyszeptałam, czując wzbierające pod powiekami łzy.

Nie byłam najlepszą siostrą, ale to samo można było zarzucić Masonowi. Głównym powodem występujących między nami spięć było to, że nie potrafiliśmy sobie należycie zaufać. Ale czy można się temu dziwić? Mason umarł – przynajmniej dla mnie. Pochowałam zarówno jego, jak i rodziców. Kiedy więc wrócił, i w dodatku zaczął się rządzić, nie mogłam traktować go tak, jak dawniej. Tym bardziej, że wskutek niezrozumiałych dla mnie zdarzeń pomału zaczynał wariować. Rozmowy z nim drażniły mnie, a nie sprawiały przyjemność. Operował mnóstwem symboli, jego słowa były tajemnicze i zagadkowe. Prawdopodobnie nie miały nawet żadnego ukrytego dna, a były jedynie bełkotem szaleńca. Zmieniliśmy się nie do poznania. Nie było nawet co ukrywać, że poza wspólną przeszłością i niefortunnym nazwiskiem nic więcej nas nie łączyło.

Mimo to wciąż mi na nim zależało. Szczególnie po tym, co dostrzegłam w nim tego wieczoru. Mason był zwyczajnie zagubiony. Działo się z nim coś złego, ale ja skrupulatnie odpychałam od siebie tę myśl, nie chcąc sobie dokładać problemów, których chcąc nie chcąc miałam już wystarczająco dużo. Pokładałam w schorowanym, szalejącym bracie zbyt duże nadzieje. Miałam nadzieje, że sam sobie ze wszystkim poradzi, tak jak to robił, gdy byliśmy młodsi. Właśnie dlatego, że potrafił sprostać wszystkim przeciwnością tak bardzo go podziwiałam. Był silny, nieustraszony. Dlaczego kilka rzekomo proroczych snów miało go złamać, skoro ja sama zmagałam się z gorszymi wizjami?

Byłam egoistką. A teraz Mas mógł przypłacić to życiem.

Odgłos innego, bijącego w tym pokoju serca na moment wytrącił mnie z równowagi. Nie miałam jednak szansy zastanowić się, czy ten cichy, miarowy stukot nie jest jedynie wytworem mojej wyobraźni, bo w tej samej chwili ktoś się na mnie rzucił. Zorientowałam się zbyt późno o napastniku, dlatego też nie udało mi się uniknąć starcia. Mój nieudolny unik na nic się zdał, ponieważ spóźniłam się z nim o kilka sekund. Nieznajomy wampir powalił mnie na podłogę, opadając na mnie całym ciałem, dzięki czemu nie miałam szansy, by mu się wywinąć. Spróbowałam chociaż obrócić głowę, by na niego spojrzeć, ale tym razem również mnie ubiegł. Docisnął moją twarz do zakurzonej posadzki, nie bawiąc się w uprzejmości. Jęknęłam głucho, ale poza tym nie dałam po sobie poznać, jak bardzo niekomfortowe jest dla mnie moje obecne położenie. Nie zamierzałam dawać mu tej satysfakcji.

– To przed tobą mieliśmy drżeć? – parsknął. Jego głos wręcz ociekał jadem. – To ciebie Ona tak bardzo się obawia?

Spróbowałam przełknąć ślinę i się odezwać, ale siła jego ucisku niemalże zmiażdżyła mi krtań, przez co nie było to takie łatwe, jak sądziłam, że będzie.

– Jak tylko wstanę, pożałujesz, że kpiłeś z Królowej.

– Czyżby, słonko?

Tego wieczoru po raz kolejny raz moja masochistyczna natura wzięła górę, bo przy pomocy kłów znów zadrasnęłam się w wargę. Tak jak się spodziewałam, zapach mojej krwi na moment wytrącił napastnika z równowagi. Tyle jednak wystarczyło, bym uwolniła się z jego uścisku. Obróciłam się pod nim, przez co przez chwilę znajdowaliśmy się w dość jednoznacznej i wręcz intymnej pozie. Nie czekając jednak na kolejny atak z jego strony, chwyciłam go za nadgarstki i odepchnęłam do siebie. Mimo że włożyłam w tę czynność całą swoją siłę, nie udało mi się cisnąć nim o ścianę i chociaż na sekundę go ogłuszyć.

Przełykając ślinę zmieszaną z krwią, wstałam. Nocny nie był głupi i szybko poszedł w moje ślady. Przez chwilę po prostu mierzyliśmy się spojrzeniami, opracowując kolejny atak. W myślach jednocześnie wyklinałam Willa i suknię ślubną, którą miałam na sobie. W porównaniu z ubranym w mundur i w pełni uzbrojonym wampirem prezentowałam się jak wariatka.

Ale czyż to właśnie nie szaleństwu zawdzięczałam swoje zdolności?

– No dalej, słonko – rzuciłam, próbując go sprowokować. Nie byłam dobra w rozpoczynaniu walk. Co innego z ich kończeniem. – Masz okazję skończyć to, co zacząłeś.

Wampir przyglądał mi się, z zaciekawieniem przechylając głowę. Jeszcze zanim się odezwał, wiedziałam, o co mu chodzi. Nie tylko mój puls przyśpieszył, nie tylko moje serce biło szalonym rytmem. Dla postronnego obserwatora mogło być to nieco dezorientujące.

– Och, a więc dlatego jesteś taka wyjątkowa – parsknął. – Może to i lepiej? Dzięki temu upiekłbym dwie pieczenie na jednym ogniu. A jaka Królowa byłaby ze mnie dumna! Sprzątnąłbym zarówno jej marną imitację, jak i księżniczkę...

Jeśli chciał mnie wkurzyć wzmianką o dziecku, srogo się przeliczył.

– O ile wcześniej ja nie zgotuję ci losu gorszego od śmierci.

–Ty? Co ty mi możesz zrobić?

Chociaż powtarzałam niczym mantrę, że jedynie spokój mnie uratuje, nie udało mi się zapanować nad kłami. Kiedy się wysunęły, wraz z nimi pojawiła się ta cholerna potrzeba zabijania. Na chwilę żądza krwi dosłownie mnie zaślepiła. Właśnie w tamtym momencie pozwoliłam się sobie rzucić na Nocnego. Przyparłam go do muru bez zbędnych trudności. Mimo iż zaskoczyła mnie jego nagła uległość, nie zamierzałam stracić pozycji. Z nieskrywaną radością zanurzyłam dłoń w jego piersi, tylko dzięki nagłemu przebłyskowi nie wyrywając mu od razu serca.

- Chcesz wiedzieć, co mogę ci zrobić? – zapytałam cicho. Mój głos ociekał chłodem i władczością, której się po sobie nie spodziewałam. – Co powiesz na mały układ? Ja pytam, ty odpowiadasz... Potem się zamieniamy, a ja zaznajamiam cię z najgorszymi torturami, jakimi pragnę cię uraczyć. Co ty na to?

Nocny milczał, ale wciąż dumnie unosił głowę i patrzył mi prosto w oczy. Mimo iż zadawałam mu ból, on starał się tego po sobie nie okazywać. Był dumny, podobnie jak ja. Czekała nas więc ciekawa rozmowa.

– Kim Ona jest?

Tak jak podejrzewałam, odpowiedź mnie nie usatysfakcjonowała.

– Jedyną godną Królową.

Przechyliłam lekko głowę, nie dając po sobie poznać, jak bardzo się na nim zawiodłam. Nieznacznie przesunęłam dłoń. Co prawda tylko ledwo musnęłam jego serce koniuszkiem paznokcia, ale tyle wystarczyło, by dumny wampir zmiękł. Przez jego twarz przebiegł grymas bólu, a z ust wydobył się urwany jęk, zdradzający więcej, niż podejrzewał.

Miałam go w garści. I to nie tylko pod względem metaforycznym

– Następnym razem mogę nie być taka łaskawa – ostrzegłam pozornie słodkim głosem. – Więc jak będzie, słonko? Współpracujesz czy nie?

– Wiem o niej tyle samo, co ty – wycharczał po chwili. W jego głosie pobrzmiewał żal. – Nie wiem nic o jej przeszłości. Znam tylko zamiary.

– Więc czego ode mnie chce? Dlaczego uwzięła się właśnie na mnie?

– Ona... ona...

Z kącika jego ust pociekła strużka brunatnej krwi, zaś całym jego ciałem wstrząsnął niezidentyfikowany dreszcz. Zaskoczona spojrzałam na jego pierś. Odrobinę cofnęłam dłoń, nie chcąc jeszcze definitywnie się go pozbywać. Miałam zamiar przed zabiciem go, wyciągnąć z niego wszystkie niezbędne informacje mogące pomóc mi zidentyfikować Nową Królową.

Jak się jednak wkrótce okazało, to nie tylko moje zabiegi pomału pozbawiały go życia.

– No co? – warknęłam zirytowana. – Skończysz dzisiaj?

– Ona próbuje... chce...

Zdumiona siłą kolejnego dreszczu aż wyrwałam dłoń z jego piersi. Nocny osunął się po ścianie na podłogę, poddając się kolejnej fali drgawek. Niczym zacięta płyta powtarzał kolejne, niemające sensu słowa, podczas gdy z jego ust, nosa, uszu, a ostatecznie nawet oczu zaczęła wypływać wymieszana z jakąś iskrzącą, srebrną substancją krew. Nie wiedząc, co się dzieje, ani jak mogłabym mu pomóc, po prostu patrzyłam, jak z mojego jedynego świadka powoli ucieka życie.

Czyżby o tych nieprzyjemnościach związanych z wyjawianiem Jej sekretów mówiła Larissa?

Okryłam martwe ciało Nocnego porzuconą na podłodze kołdrą. Do końca nie wiedziałam, dlaczego to zrobiłam – prawdopodobnie przemówiło przeze mnie coś w rodzaju instynktu macierzyńskiego. Nawet jeśli ten wampir dopuścił się czynów karygodnych, takich jak współpraca z inną Królową czy poćwiartowanie zwłok strażnika, ja pragnęłam podarować mu chociaż iluzję godnego pochówku.

Może i nie byłam taka jak on, ale czy to czyniło mnie lepszą? On tylko wykonywał rozkazy. Ja... ja je wydawałam.

Słysząc jakieś zamieszanie w północnej części hotelu, od razu skierowałam się w tamtą stronę. Wycierając dłoń w i tak poplamioną spódnicę, dotarłam do korytarza, do którego zaczynali wlewać się moi poddani. Ostatni z nich, blondyn którego nie rozpoznawałam, zatrzasnął za sobą drzwi, odcinając siebie i swoich towarzyszy od pierwszych promieni słońca, które ważyły się przedrzeć przez próg.

Jednym spojrzeniem spróbowałam ogarnąć wszystkich zebranych. Zliczenie ich kosztowałoby mnie zbyt wiele, ale oszacowana liczba i tak mnie satysfakcjonowała. Myśl, że moim poddanym nawet słońce niestraszne, zadziałała pokrzepiająco.

– Katerino! – Tłum rozstąpił się, przepuszczając biegnącego w moją stronę Williama. – Najdroższa, nic ci nie jest?

Machnęłam lekceważąco dłonią, bardziej skupiona na przeczesywaniu zebranych w poszukiwaniu tej jednej, konkretnej osoby niż jego wywiadzie.

– Tak. To nie tylko moja krew.

– A co z dzie...

– Skończ, Williamie – warknęłam, dopiero teraz zaszczycając go spojrzeniem. – Powiedziałam, że wszystko w porządku. Czego nie zrozumiałeś?

Szmer rozmów momentalnie ucichł. Kilkoro roztropniejszych Nocnych usunęło się w cień, lub przeszło do salonu, by pomóc Larissie w porządkach. Większość jednak została, by z zaciekawieniem przysłuchiwać się zbilżającej się kłótni.

Will drgnął, wyraźnie zaskoczony ostrą nutą pobrzmiewającą w moim głosie. Z reguły obchodziłam się z nim łagodniej wtedy, nawet gdy wyprowadzał mnie z równowagi. Tym razem nie zamierzałam jednak mu pobłażać. Dzisiejsze wydarzenia dość boleśnie uświadomiły mi, jak wiele kosztowało mnie bezgraniczne zaufanie do niego. Ba, do kogokolwiek.

Zauroczona wizją wysnuwaną przez Willa zupełnie zapomniałam, gdzie się znajdowaliśmy. A to przecież była wojna. Krwawa, nieprzewidywalna jatka, podczas której każdy mógł zdradzić każdego.

– Nie rozumiem twojego gniewu, najdroższa. To źle, że się o ciebie troszczę?

– To nazywasz troską? – prychnęłam. – Ten durny bal był twoim chorym wymysłem, na który ślepo przystanęłam, wierząc, że wyjdzie to nam wszystkim na dobre.

– Ale przecież zyskaliśmy sojuszników...

– Których wkrótce potem jakaś podszywająca się pode mnie dziwka rozstrzelała w salonie domu, który miał im wszystkim zagwarantować bezpieczeństwo! – wykrzyknęłam, tracąc nad sobą panowanie. Już nie tylko Will się wzdrygnął, zdumiony siłą mojego głosu. Nie chciałam nigdy stać się tą Królową, która wzbudza u swoich poddanych przerażenie i strach zamiast respektu, ale sytuacja wymagała ode mnie czegoś innego. – To wszystko, śmierć tych niewinnych ludzi, jest tylko i wyłącznie twoją zasługą, Williamie. Przez ciebie zniknął Mason! – dodałam, walcząc ze łzami na samo wspomnienie pochłoniętych szaleństwem czarnych tęczówek mojego brata. – Chciałeś rządzić, więc proszę bardzo. Przejmij na swoje barki tę odpowiedzialność, z którą ja muszę mierzyć się na co dzień.

Will, podobnie jak kilkoro Nocnych, upadł przede mną na kolana. Ja jednak dumnie zadarłam do góry głowę, zupełnie niewzruszona ich aktem poddania. Nigdy tego od niech nie oczekiwałam – pragnęłam przecież tylko ich miłości. Może więc dlatego uznali mnie za zbyt słabą, podatną na wpływy. Will wykorzystał moment mojego największego zagubienia. Pojawił się, kiedy sprawa z ciążą przytłoczyła mnie na tyle, bym znów zaczęła wariować, ofiarowując swoją pomoc. I dopóki nie była ona toksyczna dla mnie i moich poddanych, było dobrze. Sprawy jednak szybko się pokomplikowały, przybierając niespodziewany obrót, wskutek czego ponownie stałam się tą, której nie zależy.

– Teraz ja rządzę – wycedziłam. Chociaż nie patrzyłam tylko na Willa, słowa te kierowałam głównie pod jego adresem. – Koniec z przebierankami, planowaniem, układaniem mi życia. Nie jestem twoją pieprzoną laleczką, Williamie. A już tym bardziej pionkiem w twojej grze. Chyba się trochę zapomniałeś – dodałam ciszej, przesuwając ostrą końcówką paznokcia po jego policzku. – Jednak ponieważ wciąż mi na tobie zależy, podobnie jak na pozostałych, dam ci wybór.

– Cokolwiek zadecydujesz, najdroższa Królowo – wyszeptał, patrząc na mnie z pokorą.

– Wciąż możesz być moją prawą ręką – ogłosiłam, wierząc, że nie jest to pochopna decyzja, której lada chwila pożałuję. – Ale tytuł ten w żadnym wypadku nie daje ci prawa do rządzenia. Od tego jestem ja. A jeśli któraś z moich metod ci się nie spodoba... jeśli któremukolwiek z was się ona nie spodoba – doprecyzowałam, podnosząc spojrzenie na zebranych – pragnę jedynie przypomnieć, że zwolniłam nam się izolatka i nie będę miała żadnych oporów przed tym, by zatrzasnąć w niej dezertera.

Przez tłum przebiegł pomruk, który odebrałam jako znak przytaknięcia nowym zasadom. Wtedy dopiero uśmiechnęłam się, niczym matka, która po wymagającym kazaniu na temat najnowszego przewinienia jej dziecka postanawia z czułością pogłaskać je po głowie.

– To była ciężka noc – dodałam, wymownie spoglądając na znajdujący się po mojej lewej stronie salon. – Zasłużyliście na odpoczynek. Jutro pomartwimy się o jutro, okay?

William wstał ostrożnie, nie chcąc mnie jeszcze bardziej zirytować. Mój gniew do niego jednak zmalał, kiedy w końcu powiedziałam na głos to, co siedziało we mnie od kilku godzin. Udało mi się do niego nawet uśmiechnąć, gdy poprosił mnie o udzielenie mu prawa do głosu.

– Nie chciałbym cię rozczarować jeszcze bardziej, Królowo, ale jest pewna niecierpiąca zwłoki sprawa, której nie możemy odłożyć na jutro.

Uniosłam brew, nakłaniając go tym samym do kontynuowania przemowy. Zamiast tego Nocny uniósł dłoń, każąc tłumowi ponownie się rozstąpić. Zimny dreszcz przebiegł wzdłuż mojego kręgosłupa, kiedy w zakutym, klęczącym mężczyźnie, którego do tej pory nie dostrzegłam, rozpoznałam mojego zamaskowanego partnera.

Chłopak z trudem podniósł głowę, by na mnie spojrzeć. Co gorsza, miał jeszcze czelność uśmiechnąć się i puścić do mnie oczko.

– Jak dobrze cię widzieć, księżniczko. Tęskniłaś?


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top