Osiem 🌙

Rachel Taylor - Light a Fire

"Możesz powiedzieć, że podążasz samotnie.
Twoje życie jest niczym nabity pistolet - a ty odtrącasz miłość.
Kochanie, gdy na zewnątrz jest zimno, ja zapewnię Ci ciepło.
Kiedy na dworze zimno - rozpalę ogień..."



- Czy ktokolwiek w końcu wyjaśni mi, co się stało?

Już od godziny cała nasza trójka milczała.

A niby co mieliśmy mówić? Że gdyby nie Daniel, nie byłabym już dziewicą? Wstyd totalny. A tego już najadłam się dziś wystarczająco.

Rozejrzałam się po gabinecie Marlene, mrużąc oczy. Promienie słoneczne wpadające przez okno były dziwnie jasne.

- Cat? - zapytał siedzący obok mnie Cole. - Bolą cię oczy? Trzeba było nie spać w soczewkach.

Marlene zsunęła okulary z nosa i przyjrzała mi się uważnie.

- Tu nie chodzi tylko o soczewki - zauważyła. - Catherine, dobrze się czujesz?

Nie bardzo. Czułam w gardle uporczywe drapanie. Zupełnie jakby próbowały się po nim wspinać uzbrojone w pazury zwierzęta, które raz za razem zsuwały się po ściankach. Czułam się tak, jakbym nie piła krwi od miesięcy. A minęła zaledwie godzina. Pijałam krew częściej niż pozostali, ale to był mój łaknieniowy rekord.

Może to zasługa Cole'a?

Moje kły nagle się wysunęły, bolące i wrażliwe na chociażby najmniejszy dotyk. Próbowałam je wsunąć, ale bez skutku. Nadal bolały. Cholernie bolały. Nie potrafiłam skupić się na niczym innym poza promieniującym w całej szczęce bólem.

- Marlene - wychrypiałam. - Mogę odrobinę krwi?

Dyrektorka wychyliła się zza biurka i dotknęła mojego czoła.

- Czy to pot? - Zrezygnowana pokręciła głową. - Oj, Cat, prosiłam o umiar.

To nie kac!

Przełknęłam ślinę, walcząc z uporczywym łaknieniem.

- Marlene...

Dyrektorka skinęła głową na Daniela. Shane wstał i przeciął pokój w stronę małej lodówki. Wyciągnął z niej torebkę z krwią i rzucił w moją stronę. Nie bawiłam się w przelewanie jej do kubka. Po prostu przegryzłam folię i pociągnęłam solidny łyk.

Och, jaka ulga!

- Mam nadzieję, że się nie głodzisz, Cat?

Pokręciłam głową, nadal siorbiąc krew. Kły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przestały boleć.

Marlene westchnęła.

- To może powiesz mi w końcu, o co poszło tym dwóm?

Spojrzałam na siedzących sztywno obok siebie na kanapie chłopców. Daniel miał rozciętą wargę, ale posoka przestała się sączyć z rany. Cole za to miał pod nosem strup zakrzepłej krwi. Nadal jednak wyglądał cholernie pociągająco. Rumieniłam się na samo wspomnienie tego, co zaszło między nami niespełna godzinę temu. Przekroczyłam granicę. Jedną nogą już stałam w Piekle. Nie było drogi ucieczki. Już nie. Bo nie miałam najmniejszej ochoty by się cofać. Tym razem nie chciałam rezygnować.

- A czy to nie oczywiste? - zapytałam retorycznie, mając nadzieję, że Marlene przestanie mnie dręczyć.

- Oczywiste. Chcę to jednak usłyszeć.

- Uwierz mi, są lepsze rozrywki niż wysłuchiwanie tej żałosnej historyjki - parsknęłam.

- Na przykład paradowanie w samej bieliźnie przed Colem? - zapytała Moon, unosząc brew.

Zarumieniłam się.

- Gdyby nie wpadł Daniel, bielizna byłaby zbędna.

- Catherine - jęknęła dyrektorka.

- No co? Chciałaś szczegółów.

Marlene, zrezygnowana, zdjęła okulary i potarła dłonią o grzbiet nosa.

- Pokłócili się więc o ciebie? To Daniel zaczął?

Westchnęłam. Co miałam powiedzieć? Sukinsyn wpieprzał mi się z buciorami w życie intymne, ale nie mogłam zapominać o tym, że pomagał mi przy tajemnicy Dominique. Czy chciałam czy nie - musiałam go bronić.

- Tak, ale to było w mojej obronie.

Marlene przyjrzała mi się uważnie.

- Czy Cole cię skrzywdził? Próbował cię... wykorzystać?

Wybuchnęłam śmiechem. Dobre sobie! Wykorzystać! Przecież to ja zaczęłam! Czy to więc ja próbowałam go zgwałcić..?

Pochyliłam się w stronę dyrektorki i obdarzyłam ją krótkim, pewnym siebie spojrzeniem.

- Kochana, czy ja wyglądam na taką, która dałaby się wykorzystać?

To ucięło wszelkie wątpliwości. Marlene się rozluźniła, widocznie wdzięczna, że zakończyłyśmy niewygodny temat.

- Dobrze więc - rzuciła po chwili. - Z okazji świąt daruję wam ten... to wszystko. - Następne zdanie kierowała tylko i wyłącznie do chłopców. - Ale jeszcze jeden wyskok, jedna nieprogramowa bójka, a zawieszę was na kilka miesięcy przed końcowymi egzaminami. Znacie regulamin. Lepiej więc go przestrzegajcie.

Chłopcy potulnie skinęli głowami i sztywnym krokiem opuścili gabinet. Z westchnieniem poszłam w ich ślady. Szłam między nimi, tak na wszelki wypadek.

- Czemu mnie broniłaś? - zapytał nieśmiało Daniel, wbijając ręce w kieszenie.

Teraz czuł się zażenowany! Szybko, Shane. Cholernie szybko...

Zatrzymałam się, więc i on stanął. Uniosłam dłoń i bezceremonialnie go spoliczkowałam. Nawet nie zdążył się zorientować, że w ogóle chcę zrobić cokolwiek.

- Dlatego! - wysyczałam wściekle. - Co ty sobie w ogóle myślałeś?!

- Sęk w tym, że nie myślałem.

Spoliczkowałam go znowu. Ostatnio tylko w taki sposób potrafiłam porozumiewać się z facetami.

- Za co to?! - krzyknął, przyciskając dłoń do czerwonego policzka.

- Bo niczego się nie nauczyłeś! Nadal nie myślisz. Ty...

- Cat, kotku, może...

Zmiażdżyłam Cole'a wzrokiem.

- Nic nie mów. Dajcie mi dziś święty spokój. Wszyscy!

- Evans, ale...

Uniosłam palec w ostrzegawczym geście. Daniel natychmiast się zamknął. Stojąca nieopodal grupka dziewczyn zaczęła chichotać na ten widok.

- Koniec dyskusji - mruknęłam. - Dajcie mi w końcu odespać ten pieprzony bal.

Szybko wróciłam do swojej Jaskini Barbie. Zatrzasnęłam za sobą drzwi, odcinając się od ciekawskich gapiów. Miałam wrażenie, że wszyscy mówią tylko o mnie, Cole'u i Danielu. A to nie wróżyło nic dobrego.

- A z tobą - wskazałam palcem na struchlałą Lydię, która starała się jako tako ogarnąć naszą sypialnię - w ogóle nie rozmawiam. Już nigdy.

Koniec końców jednak z Lydią zaczęłam rozmawiać. Ale to tylko ze względu na to, że była jedyną przyjaźnie do mnie nastawioną osobą w całej tej szkole. Jeszcze niedawno wszyscy mnie unikali. Teraz byłam na językach wszystkich.

Poza tym w czasie świątecznej przerwy od lekcji nie miałam za wiele do roboty. Świetlica, korytarze a nawet biblioteka - każdy kąt Akademii okupowany był przez dojrzewające (i plotkujące o mnie) wampiry. Ponieważ nadal rozwijały się nasze wampirze zdolności, nie mogliśmy powrócić do domu na święta. Byliśmy więc skazani na siebie przez trzy długie lata. Zero rodziny czy przyjaciół spoza szkoły. Tylko my, nauczyciele i strażnicy Johna. Jedna, wielka, nieszczęśliwa rodzina.

Po trzech latach wkuwania i opanowywania do perfekcji zdolności walki wręcz a także używania broni palnej, czekają nas egzaminy końcowe. To trochę taki sprawdzian umiejętności, tak przynajmniej mówią. Ci, którym uda się spełnić wymagania komisji, otrzymują dyplom, który upoważnia nas do bycia pełnoprawnymi strażnikami. Przed nami życie jak w Madrycie, jak to mawia John. Możemy zostać strażnikami nawet samego prezydenta. Mamy również taką swoją wampirzą odmianę SWAT czy FBI, które zajmują się nadnaturalnymi zgonami i dbaniem o to, by nasz świat nie wyszedł na światło dzienne. Można też przyłączyć się do ekipy Johna i troszczyć się o następne pokolenia.

Fajna sprawa, nie? Tak, tak - sarkazm zamierzony. No bo tak na dobrą sprawę, co jest fajnego w życiu narzuconym z góry? Przykładowa wampirza rodzinka Dziennych ma dwoje dzieci - z czego to pierworodne zaciągane jest do Akademii. To pozostawione w domu dziecko pomaga rodzicom, a następnie usamodzielnia się i zakłada własną rodzinę. Płodzi dwójkę dzieci, z czego to pierwsze czyni honory i podejmuje się nauki w Akademii. I tak schemat się powtarza, błędne koło toczy się i toczy bez końca. Tylko że dla pierworodnego dziecka nikt nie przewidział szczęśliwego scenariusza. Tacy najczęściej giną w młodym wieku w obronie ojczyzny.

Mimo to niewielu rezygnuje ze służby. Wiedzą, że muszą to zrobić. Od urodzenia wpaja się nam, że Nocni są źli i należy ich tępić. Po prostu musimy się do tego dostosować.

A ja, mając zbyt wiele wolnego czasu, zaczęłam się zastanawiać, co zrobię po ukończeniu Akademii.

O ile wcześniej z niej nie ucieknę.

- Co zamierzasz robić po szkole, Kiełku? - zapytałam Lydię w ostatni dzień grudnia, kiedy to wraz z końcem roku człowiekowi najłatwiej o refleksje.

- To zależy od moich wyników - mruknęła wampirzyca, wertując jakiś podręcznik. Nawet w czasie świąt nie odpuszczała z nauką. - Z moją nadwagą nie liczę na jakieś cuda. Pewnie wrócę do domu, w dupie z honorem mojej rodziny. Jestem jedynaczką, a ty?

- Dlaczego już na początku edukacji uważasz, że skończysz beznadziejnie? - Zmieniłam temat na bardziej... neutralny. Kwestie rodziny były dla mnie nadal czymś świeżym.

- Widziałaś mnie w tańcu. Nie sądzę, bym w walce wyglądała o wiele lepiej.

Zdusiłam napad śmiechu.

- Przesadzasz.

- A ugryź mnie - warknęła Lydia, zatapiając się w lekturze podręcznika od historii.

Sęk w tym, że nie potrafiłam już ugryźć czegokolwiek. Kły nadal mnie bolały. Od tygodnia żywiłam się samymi kaszkami i ziemniaczanym pureé. A krew pochłaniałam w hurtowych ilościach. Z dnia na dzień czułam, że ta przestaje mi dostarczać jakichkolwiek wartości odżywczych. Straciła dla mnie cały smak. Po prostu ją piłam z nadzieją, że chociaż odrobinę ulży mi w cierpieniu.

Nie pomagała.

I nie miałam pojęcia dlaczego.

Przewróciłam się na brzuch z donośnym jękiem. Roztarłam szczękę, wywołując w niej promieniujący ból. Znów obróciłam się na plecy. Na lewy bok. Na prawy. Przez chwilę leżałam nawet w poprzek łóżka z nogami opartymi wysoko o ścianę. Jednak żadna pozycja nie pomagała. Ból nie zniknął ani na chwilę.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Jęknęłam donośnie. Nie byłam gotowa na konfrontacje z nikim poza Lydią, która już przyzwyczaiła się do mojego dziwnego zachowania.

- Cześć.

Słysząc znajomy, zachrypnięty od papierosowego dymu głos, aż usiadłam.

- Czego? - warknęłam, lustrując delikatnie wychylającego się zza drzwi Daniela. - Ale przynajmniej zapukałeś. Może przesunę twoją śmierć o kilka minut.

- Słuchaj, Evans...

Znów jęknęłam i przewróciłam się na plecy. Moja głowa zwisała z krawędzi łóżka a włosy muskały zagracony dywan.

- Żadnych przeprosin. Bo rzygnę.

Daniel wszedł głębiej do pokoju. Przyjrzał mi się z pewną dozą zaskoczenia ale i niepewności.

- Spoko, ja nie po to. Nie zamierzam się przed tobą płaszczyć. Ale, powiedz proszę, czy aby na pewno dobrze się czujesz?

- A czy ktoś tu wspominał o dobrym samopoczuciu? - mruknęłam, bawiąc się wiśniowym pasemkiem włosów.

Shane niepewnie przysiadł na krawędzi mojego łóżka. Jego czarne spojrzenie uległo zmianie. Zmiękło.

- Co jest, Cat?

Wstałam i zaczęłam nerwowo krążyć po pokoju.

- To nic. Mów, z czym przychodzisz, żołnierzu?

Daniel spojrzał na mnie pytająco. Kiedy nic nie powiedziałam, przeniósł wzrok na Lydię. Moja przyjaciółka w bardzo elokwentny sposób dała mu znać, że świruję.

- Dobra, nie chcesz gadać to nie. - Daniel wzruszył ramionami. - Przychodzę w ważniejszych sprawach.

Wywróciłam swoimi nadal fioletowymi oczami. Ostatnio stwierdziłam, że czuję się dużo lepiej bez nich. W soczewkach moje zmysły zdawały się być przytłumione. Teraz wszystko wyraźnie widziałam.

- Czyli?

- Przychodzę w sprawie pani D.

Na dźwięk skrótu ( D=>DOMINIQUE) aż się zatrzymałam.

- No to na co czekasz?! - krzyknęłam. - Mów, do cholery!

- A... - Daniel odchrząknął i sinieniem głowy wskazał na zaczytaną Lydię. - Mogę?

- Tak, tak - odparłam szybko. - Ona o wszystkim wie.

Daniel tylko przez chwilę okazywał swoje zaskoczenie. Następnie spoważniał.

- Więc, myślę, że wiem, gdzie możemy znaleźć odpowiedzi.

Potrząsnęłam nim za ramię.

- No mów!

- Ok. Co więc robisz wieczorem?

Spojrzałam na niego jak na wariata.

- Zapraszasz mnie na randkę? A co z Dominique? Skup się na niej, do cholery!

Daniel się roześmiał.

- Nie chciałabyś może jednak gdzieś ze mną wyskoczyć?

Lydia zaczęła się krztusić. Ja tylko przenosiłam zaskoczony wzrok to na niego, to na nią, otwierając i zamykając przy tym usta jak ryba.

- KTOŚ W KOŃCU POWIE MI, CO SIĘ DZIEJE?! - wrzasnęłam.

Daniel nie przestawał się uśmiechać.

- Och, przestań się tak rumienić, maleńka. Zapraszam cię tylko na randkę z przeznaczeniem.

Przycisnęłam dłoń do czoła, próbując łączyć wątki. Byłam tak zszokowana, że na chwilę zapomniałam o bólu, który towarzyszył mi nieprzerwanie od kilku dni.

Oddychaj, Evans.

- To, mów powoli, proszę, cóż to za epickie miejsce godne mojej uwagi? - zapytałam.

Daniel wyjął z tylnej kieszeni paczkę papierosów. Wyciągnął jednego z pudełka i wsunął do ust.

- Gabinet Marlene.

To był najdurniejszy pomysł w historii wszystkich durnych pomysłów. I to dosłownie.

Ale jedyny jaki mieliśmy, więc nie chciałam marudzić.

Tuż po lunchu przyczailiśmy się na szkolnym korytarzu. Przysiadłam na parapecie, a Daniel stał obok, bawiąc się zapalniczką. Postronny obserwator mógł stwierdzić, że prowadzimy kulturalną konwersację. A to właśnie na zachowaniu pozorów zależało nam najbardziej.

Daniel nieoficjalnie dowiedział się - podsłuchał - że Marlene i kilkoro najlepszych strażników z Johnem na czele opuszczają Akademię na rzecz jakiegoś bardzo ważnego spotkania poza jej murami. A to właśnie ten wyjazd oznaczał według Shane'a naszą życiową szansę.

Równo o godzinie czternastej trzydzieści Marlene Moon opuściła swój gabinet z grubą teczką papierów pod pachą, odziana w wyjściowy płaszcz i niezwykle modne i seksowne skórzane kozaki za kolano.

Zaśmiałam się głośno, czym przykułam jej uwagę.

- Daniel, idioto. - Pacnęłam go w ramię. - O, witaj, Marlene.

Nieco zaskoczona dyrektorka zlustrowała wzrokiem naszą dwójkę. Po chwili jednak skinęła mi głową.

- Raczej do widzenia, ptaszyno. - Obdarzyła mnie szybkim uśmiechem i zniknęła na schodach.

Równocześnie odwróciliśmy się w stronę okna. Jeden, siedem, dwanaście. Dwadzieścia sekund później Marlene była już na dole i wsiadała do zaparkowanej na dziedzińcu czarnej limuzyny. Liczyłam sekundy dalej, patrząc jak samochód ginie w oddali za bramą oddzielającą nas od cywilizacji i normalnego świata.

Kiedy oboje uznaliśmy, że korytarz jest czysty, podeszliśmy do drzwi gabinetu. Daniel chwycił za gałkę, przekręcił ją i...

I dupa.

- Zamknięte - mruknął wkurzony.

Wywróciłam oczami.

- A czego się spodziewałeś? Klucza w drzwiach?

- No ale co teraz?

Wykręciłam palce tak, że każda pojedyncza kosteczka strzeliła, po czym wyciągnęłam z moich natapirowanych włosów jedną wsuwkę.

- Amatorzy - prychnęłam, pochylając się nad gałką. - Kryj mnie.

- A długo to zajmie? - syknął poddenerwowany, rozglądając się wokół.

W czasie gdy wypowiadał to zdanie i trząsł się jak osika, ja zdążyłam pogmerać wsuwką w zamku i przekręcić gałkę.

- Gotowe!

Daniel w ramach wdzięczności bezceremonialnie wepchnął mnie do środka.

Rozejrzałam się po dobrze znanym mi wnętrzu i uświadomiłam sobie trzy rzeczy:

a) to wcale nie był taki durny pomysł

b) musimy teraz uważać, by nie pozostawić śladów

i c) znów cholernie chce mi się pić

- Otwórz okno - rzuciłam, kierując się w stronę lodówki.

- Po co? - Daniel zlustrował wzrokiem mnie i torebkę z krwią, którą ściskałam, więc nie do końca wiedziałam, o co konkretnie pyta.

- Nasz węch jest bardzo wyczulony, jakbyś zapomniał.

- Dobra, koniec dyskusji. Zabierzmy się do pracy - rozkazał.

Wzięliśmy się więc do roboty. Szafki, biurko. Papierów do przejrzenia było sporo. I na pierwszy rzut oka wszystkie okazywały się bezsensowne.

- O fuj! - krzyknęłam, szybko zasuwając szufladę biurka. Moja wyobraźnia mogłaby wykorzystać ten obraz przeciwko mnie.

Za późno.

- Co? - Daniel pochylony nad kanapą wertował jakiś dokument. - Wiedziałaś, że nasza szkoła ma bardzo bogatych i szanowanych inwestorów? Same grube ryby.

Mimochodem pomyślałam o prezerwatywach w szufladzie.

Głupia, podstępna wyobraźnia!

- Chyba domyślam się, jak Marlene zachęca ich do współpracy.

Powróciliśmy do żmudnych poszukiwań. Kiedy po dobrych trzydziestu minutach bezowocnego przerzucania stosu papierków Daniel się rozpromienił, natychmiast znalazłam się obok niego.

Na kanapie przed nami leżał plan budynku.

- Po co to? Wiem, gdzie co jest.

Mimo wszystko Daniel zrobił zdjęcie swoim telefonem.

- Spójrz. - Położył palec na papierze i wskazywał na poszczególne pomieszczenia i piętra. - Na parterze jest hol główny, jadalnia, biblioteka, świetlica i gabinet pielęgniarki. W obydwu skrzydłach znajdują się łazienki.

- Nie zapominaj o sali gimnastycznej w podziemiach.

- Ok, ok. Czepiasz się. - Daniel przesunął palec wyżej, na pierwsze piętro. - Tu mamy klasy i gabinet Marlene. W obydwu skrzydłach znajdują się sypialnie pierwszoklasistów i drugoklasistów. - Skinęłam głową, a on przeniósł palec jeszcze wyżej. - Drugie piętro i powtórka z rozrywki. Klasy i sypialnie. Trzecie piętro to sypialnie nauczycieli i nasze, w osobnych skrzydłach dziewczyn i chłopaków, to tak jak na dole. A tu...

Już wiedziałam, co miał na myśli. Od początku żyłam w przekonaniu, że mamy tylko trzy piętra. A z planu wynikało, że w Akademii znajduje się również poddasze.

- Więc co jest tutaj? - wyszeptałam.

Daniel pokręcił głową.

- Tego się dowiemy, gdy wymyślimy, jak się tam d o s t a ć....

- Cat! - krzyknęła Lydia ze schodów. - Siedzisz już tak od godziny! Zamarzniesz.

Zlekceważyłam ją i wróciłam do porównywania planu ze zdjęcia z głównym budynkiem Akademii. Po prawej miałam skrzydło chłopców, po lewo dziewcząt. A wysoko nad sobą zakamuflowane poddasze.

Po dłuższym przypatrywaniu się, naprawdę można było dostrzec, że tam na górze coś jest. Tylko wprawne oko było w stanie dostrzec zabite deskami okna.

Z jękiem ukryłam twarz w zamarzniętych dłoniach.

Myśl, Evans. Co tam może być?

- Catherino Victorio Evans - wyrecytowała Lydia, nagle znajdując się obok mnie. - Błagam cię, chodź do środka. Zwracasz na siebie uwagę.

Potarłam szczękę. Bolały mnie już wszystkie zęby, nie tylko kły.

- Kiełku - jęknęłam. - Co tam może być?

- Nie wiem, Cat. Naprawdę nie wiem.

Zamrugałam, by odpędzić łzy. Miałam dość. Bólu, niewiedzy. Wszystkiego i wszystkich. Chciałam tylko poznać ten pieprzony sekret i mieć chociaż przez chwilę święty spokój.

- Cat, wejdźmy do środka - powtórzyła wampirzyca. - Pogrzebię w podręcznikach, może coś znajdę. Ale na razie nie potrafię ci pomóc.

Zerwałam się na równe nogi.

- Kaplica! - wykrzyknęłam. - Williams, historyk, on coś o tym bredził. Wieża Babel i te sprawy. Kiełku? Powiedz,że to prawda!

Przyjaciółka przyglądała mi się w skupieniu.

- To... To jest jakaś myśl.

- No to teraz myśl, Kiełku - ponagliłam, pisząc do Daniela szybkiego esemesa. - Jak się tam dostać?

- Pewnie schodami - zażartowała nieśmiało. - Cat, ja nie znam Akademii tak jak ty czy Daniel. Nie pomogę.

- Chociaż spróbuj. Ty tyle czytasz. Na pewno coś wiesz! Musisz!

- Catherine, wyglądasz jak zombie - oznajmił Daniel, który w końcu się pojawił. - Wracaj do środka, odpocznij.

- Kaplica! - Całkowicie zlekceważyłam jego wywód. - Teraz myśl, jak się do niej dostać.

- Pewnie schodami.

Wywróciłam oczami zirytowana.

- Wasze nieudolne żarty tylko wydłużają moją mękę.

- Mękę? - powtórzył Daniel.

- NIEWIEDZĘ - poprawiłam się szybko. - Skupcie się na problemie. Błagam.

Daniel podrapał się po brodzie spoglądając na mnie niepewnie.

- Może trzeba też obejrzeć jej sypialnię.

Miał na myśli sypialnię Marlene. Chciał się włamać również do sypialni dyrektorki, naruszyć jej prywatność.

- Ty... - Jezusie najukochańszy! - Daniel, jesteś genialny! - Pod wpływem impulsu rzuciłam mu się na szyję. Objął mnie z ogromną dozą rezerwy. Pewnie pomyślał, że już do reszty straciłam mózg. - Kryj mnie, Kiełku. A ty, Shane, masz dziesięć minut. Spotykamy się pod sypialnią Marlene równo o siedemnastej!

- To chore - powtórzyła Lydia. - Chcecie się włamać do sypialni dyrektorki.

Pokręciłam głową, przekręcając gałkę w drzwiach.

- Pewne rzeczy wymagają poświęceń, Kiełku. A teraz trzymaj za nas kciuki!

Chciałam wyjść z pokoju, ale ktoś zamknął mnie w uścisku. Serce natychmiast podeszło mi do gardła. Osoba, która mnie przetrzymywała była wysoka i barczysta. Ochroniarz. Czyżby już dowiedzieli się o tym, co zrobiliśmy?

Zaczęłam panikować. Do czasu aż nie wyczułam znanej nuty bergamotki i kardamonu.

- Cześć, kotku. Cóż za wylewność.

Wyminęłam go szybko. Nie byłam gotowa na rozmowę z nim. Nie po... nie po tym wszystkim.

- Hej, zaczekaj!

Dogonił mnie i chwycił za nadgarstek. Przyciągnął mnie do siebie, zmuszając, bym spojrzała prosto w jego jadeitowe oczy.

- Hej - powtórzył. - Chcę tylko porozmawiać.

- Nie mam czasu - mruknęłam, starając się wyrwać. Bez skutku.

- Cat. - Wypowiedział moje imię z naciskiem. Zniknęła cała dotychczasowa życzliwość. - Daj mi chwilę.

Przestałam się szarpać. Musiałam go w końcu jakoś spławić.

- Przyjdę do ciebie - oznajmiłam. - Za godzinę.

Cole przyjrzał mi się w milczeniu.

- Obiecujesz?

- Tak.

Wspięłam się na palce i cmoknęłam go w policzek. Wiedziałam, że tylko w taki sposób go spławię.

Chociaż nie spławiałam go definitywnie. Naprawdę musieliśmy porozmawiać. Ta relacja między nami zaczęła się robić chora. Że już nie wspomnę o tempie jakiego nabrała.

Daniel już na mnie czekał w pustym korytarzu tuż przy drzwiach sypialni dyrektorki. Gdy do niego podeszłam, rzucił:

- Wiesz co, Cat, normalni luzie piją i bawią się w Sylwestra. A nie włamują do cudzych pokoi.

Mrugnęłam do niego, grzebiąc w zamku.

- A czy to nie tak wygląda dobra zabawa, Shane?

Szybko weszliśmy do sypialni. Daniel wyglądał na urzeczonego wnętrzem, podobnie jak ja za pierwszym razem. Szybko jednak pociągnęłam go w stronę drzwi, które ukryte były między wzorami boazerii.

Pokonaliśmy stare, nadpróchniałe schody na tyle szybko, na ile to było możliwe. Jeden, piąty, siódmy. I byliśmy na miejscu.

- O cholera.

Po całej tej akcji z włamywaniem się i stresem jaki towarzyszył nam przez cały dzień byłam w stanie wykrztusić tylko tyle.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top