Epilog 🌙
Claire Wyndham - My Love Will Never Die
"Moja miłości, moja nieustraszona miłości
Nie zamierzam się żegnać
Morza mogą przybierać
Niebo może upadać
Lecz moja miłość do Ciebie nigdy nie umrze
Idź dalej, idź dzielnie
W najczarniejszą noc
Bo możesz być pewny
Że moja miłość do Ciebie nigdy nie umrze..."
Najdroższy,
Nie byłam Ci wierna. Dałam się omotać bezpruderyjnej ciemności; zwiódł mnie mrok, nocne życie i perspektywa królowania. Mimo Twoich usilnych próśb, nie potrafiłam postawić Cię na pierwszym miejscu. Zawsze był ktoś ważniejszy, bliższy mojemu sercu... Przepraszam. Mogłabym wymigiwać się klątwą czy narzuconą wolą, ale prawda jest taka, że to ja zawiniłam. Zbyt mocno bałam się miłości, bałam się na nią otworzyć. A Ty mimo wszystko czekałeś. Na nowy świat, na lepszy czas... Na nową i lepszą mnie.
Nie byłam Ciebie warta. Nikt, a już tym bardziej Ty, nie zasłużył na taką ilość bólu, jaką zagwarantowała Ci nasza relacja. Błagałeś mnie, bym wróciła, ja odwracałam się do Ciebie plecami. Ja płakałam, Ty mi wybaczałeś. I tak w kółko, niczym jedna niekończąca się karuzela żałości. Wiem, że to nie była tylko moja decyzja i Ty byłeś w to równie mocno zamieszany. Pamiętam, że to przecież Ty pocałowałeś mnie jako pierwszy, że to Ty jako pierwszy się przede mną otworzyłeś. Pamiętam. Ale to nie sprawia, że przestaję czuć się winna. Wręcz przeciwnie – czuję się z tą świadomością jeszcze gorzej. W końcu mogłam Ci odmówić, odtrącić Cię, kazać Ci odejść...
Powinnam była puścić Cię wolno, kiedy zyskałam ku temu okazję.
Pamiętasz zimowy bal? Byliśmy wówczas na etapie konkurowania ze sobą. Nie wiedzieliśmy jeszcze, co przyniesie przyszłość, jak skończymy i jak wiele będziemy musieli zapłacić za odrobinę szczęścia. Mimo to Lydia już wtedy dostrzegła jakąś zmianę w naszej relacji. Byłeś tak zazdrosny o Turnera... Chyba właśnie to dało jej do myślenia. Ja z kolei nie potrafiłam przestać porównywać Cię do Cole'a – z pewnością Cię rozczaruję, ale przegrywałeś z nim w każdej kategorii. Cole przyciągał mnie swoim magnetyzującym spojrzeniem jadeitowych oczu; energią i charyzmą, która z nich biła. A mimo to ja i tak byłam w stanie odnaleźć pocieszenie dopiero w Twoim cieniu. Byłeś skryty i tajemniczy, podobnie jak ja, przez co niekiedy miałam wrażenie, że jesteś w stanie zrozumieć mnie najlepiej. Już wtedy przeczuwałam, że poszłabym za Tobą w ogień, gdyby tego wymagała sytuacja. Nie znosiłam Cię, ale byłam gotowa dla Ciebie zaryzykować wszystkim, co miałam. Powinnam już na tamtym etapie zorientować się, że nie było to zdrowe i normalne podejście.
Potem jednak skończyłam siedemnaście lat i... poczułam to. Niestety jednak nie to, co trzeba. Nigdy Ci o tym nie opowiadałam, ale moja więź z Nocnymi pojawiła się niespodziewanie – jednej nocy nimi pogardzałam, z kolei drugiej nie potrafiłam przestać o nich myśleć. Zupełnie jakby ktoś odblokował jakiś mechanizm w mojej piersi, pozwalając mi w pełni odetchnąć. Niczym więzień, który upragnie wolności, zachłysnęłam się tym powiewem świeżości, nieświadomie niszcząc wszystko to, co udało mi się do tej pory wypracować.
Niszcząc Ciebie.
Nie byłam w stanie pokochać Cię tak mocno, jak Ty pokochałeś mnie. I za to nigdy nie będę w stanie należycie Cię przeprosić. Ale kochałam Cię każdym fragmentem mojego złamanego serca, jeśli tylko ten szczegół jest w stanie uczynić w tej kwestii jakąś różnicę. Teraz jednak wiem, że byłeś zbyt pełny miłości, by być kochanym tylko połowicznie...
Przepraszam, że zrezygnowałam, podczas gdy Ty nigdy nie opuściłeś swej warty. Przepraszam, że Cię zawiodłam, zwiodłam i uwiodłam. Przepraszam za to, że wybrałeś właśnie mnie w tych niepewnych i mrocznych czasach niegodnych naszej miłości.
Ale może kiedyś, w innym świecie, kiedy oboje będziemy gotowi... spotkamy się ponownie.
Umieram z tą myślą i z tą myślą się odrodzę – czekając na Ciebie.
Twoja zawsze i na wieczność,
Catherine
Daniel mógł śmiało oznajmić, że nienawidził tego uczucia. Miał całe lata na to, by się przyzwyczaić, ale nie potrafił – budzenie się każdego ranka w pustym łóżku wciąż bolało go tak samo. Pomijając to, że zasypianie również nie przychodziło mu łatwo. Miesiącami wspomagał się lekami, ale nawet te nie były w stanie należycie mu pomóc. Dlatego też zaczął stosować własne remedium. Każdego wieczoru, kiedy przychodził czas odpoczynku, siadał na łóżku, na tej połowie, którą ona by wybrała, i czytał napisany przez nią wiersz. Nieśpiesznie śledził tekst, rozkoszując się słowami utkanymi znanym charakterem pisma –tej tajemniczo pochyłej czcionce i uroczych zawijasach przy y czy j. Mimo iż był w stanie przywołać z pamięci każdy wers, na nowo odkrywał znaczenie każdego z nich. Dopowiadał swoje, pomijał fragmenty, które raniły go najmocniej... A po wszystkim przez kilka minut spoglądał na wieńczący stronę podpis – zamaszysty i królewski, tak bardzo w jej stylu.
Były jednak takie dni, kiedy nawet czytanie listu nie przynosiło ukojenia. Trzy dni w roku, podczas tak ważnych dla niego rocznic, pozwalał sobie sięgać po alkohol, albowiem dopiero wtedy, będąc połowicznie znieczulonym, był w stanie przetrwać. Data jej urodzin, urodzin ich córki i oczywiście jej śmierci. Pierwsze półrocze każdego kolejnego roku przeżywał niczym w transie – od jednej tragedii do drugiej.
Tamtej nocy nie spał, albowiem zbliżała się druga w kolejności rocznica – urodziny Aurory. Sam wciąż nie wierzył w to, że jego maleńka córeczka nazajutrz miała skończyć dziesięć lat. Dekada. Minęła cała cholerna dekada, a on wciąż miał wrażenie, że tragedia, która wpłynęła na całe jego życie, wydarzyła się zaledwie wczoraj. W snach wciąż prześladował go obraz jej bladej twarzy, a kiedy mocniej się skupił, był w stanie usłyszeć słabe amen padające z jej ust na kilka sekund przed tym, nim odeszła.
Pamiętał doskonale moment jej śmierci, gdyż zwykł po wielokroć analizować każde słowo, które wówczas do niego wypowiedziała, każdy jej gest, spojrzenie czy półuśmiech, którym go obdarowała. Z kolei jak przez mgłę był w stanie odtworzyć to, co wydarzyło się potem. Gdyby nie William prawdopodobnie do tej pory, odrętwiały od łez i żalu, siedziałby na dziedzińcu, trzymając jej ciało w ramionach. Musieli się jednak stamtąd zawinąć, albowiem kierowani żalem Nocni, na czele z rozwścieczoną Larissą, podpalili Akademię. Moment wybuchu otrzeźwił go na tyle, by wstać i pozwolić Williamowi się wyprowadzić. Nie wypuszczał jednak Catherine ze swoich objęć, aż do samego końca łudząc się, że krew, którą jej podano, w końcu zacznie działać. Przecież tak właśnie było z nim – wszyscy uznali go za zmarłego i porzucili na polu bitwy, podczas gdy ten ocknął się kilkanaście godzin później.
Minął jednak tydzień, a Catherine się nie obudziła. Daniel był gotowy czekać dłużej, ale Will mu na to nie pozwolił – jego ukochana mogła posiadać nadprzyrodzone zdolności, ale jej zwłok rozkładały się tak samo jak każde inne. Spalili je więc na tyłach hotelu w Vegas, tak jak robili to z ciałami innych poległych, w tym Cole'a, podczas ceremonii pogrzebowej dzieląc się swoimi wspomnieniami i miłymi słowami, jakby to miało pomóc im przetrwać żałobę.
Daniel spędził jeszcze tydzień w Vegas. Dopiero po tym czasie, a także dzięki licznym namowom Larissy i Williama, postanowił wrócić po córkę. Bał się, że nie będzie mógł na nią spojrzeć – mimo iż to nie była jej wina, że Catherine zginęła, gdzieś w najmroczniejszych odmętach jego podświadomości drzemała podobna myśl. Ledwo jednak wziął ją na ręce, poczuł to samo co w dniu jej narodzin – radość tak ogromną, że aż na swój słodko-gorzki sposób bolesną. Nie wiedział, czy da radę uporać się ze stratą ale wiedział, że musi ruszyć naprzód, gdyż córka go potrzebowała. Nie był w stanie zastąpić jej matki, ale obiecał zarówno sobie jak i Aurorze, że zrobi wszystko co w jego mocy, by wychować ją na kobietę, którą Catherine chciałaby być.
Odciął się od Dziennych. Utrzymywał kontakt jedynie z Lydią, w dodatku tylko telefoniczny, gdyż ta od dziesięciu lat mieszkała z Xavierem na drugim wybrzeżu. Kiełek i jej mąż mieli mnóstwo szczęścia, gdyż byli jednymi z nielicznych ocalałych. Wszystko dlatego, że Xavierowi w odpowiednim momencie udało się odnaleźć Lydię i wyprowadzić ją na dziedziniec. Nikt, kto pozostał w Akademii – łącznie z ukrytym w bunkrze Radnymi czy uczniami – nie przeżył. Daniel jednak skłamałby, gdyby powiedział, że go to obeszło.
Żyli z Aurorą z dala od dawnego życia, próbując wieść swoje we względnie normalny sposób. Dopóki mała Aurie piła zwierzęcą krew nie wydawało się być to aż tak trudne. Była spokojnym i niekonfliktowym dzieckiem, choć niekiedy potrafiła pokazać pazurki. Daniel powinien był się gniewać na nią za to, że czasem mu się stawiała, ale nie potrafił, gdyż zdawał sobie sprawę z tego, że te buńczuczne zdolności odziedziczyła po matce. Właśnie w takich chwilach najbardziej mu ją przypominała. Wyglądem wciąż przypominała Shane'ów – ciemne włosy i oczy, pociągła twarz, szczupła i wysoka sylwetka – ale kiedy zadzierała dumnie podbródek i uśmiechała się z wyższością, zdradzała królewskie geny. Poza tym jej oczy błyszczały w ten sam sposób, co oczy Catherine na kilka chwil przed tym, nim powiedziała bądź zrobiła coś nielegalnego.
Daniel nie ukrywał niczego przed córką. Kiedy w wieku czterech lat, podczas przygotowywania kolacji zapytała go, co się stało z jej mamusią i dlaczego ona jej nie ma tak jak inne dzieci w przedszkolu, przeprowadził z nią na ten temat rozmowę. Opowiedział o złych ludziach, o tym, jak heroiczną postacią była jej mamusia. Następnie pokazał jej zdjęcia. Z kolei pięć lata później, kiedy była na tyle dojrzała, by pojąć więcej, a także wtedy, gdy krew przemycana w sokach przestała jej wystarczać opowiedział jej tę historię raz jeszcze, jednak posługując się odpowiednimi pojęciami.
– Czy to oznacza, że jestem księżniczką? – zapytała go wówczas, zabawnie marszcząc brwi.
Uśmiechnął się, nie chcąc, by córka wyczuła jego niepokój.
– Tak, kochanie. Jesteś moją księżniczką.
I miał nadzieję, że tak pozostanie, a ona nigdy nie będziesz zmuszona zasiąść na tronie.
Nocni o nic się nie upominali. Dzienni również nie starali się ich odszukać. Wieści o Akademii, Radzie czy wojnach międzygatunkowych ucichły. Było to niepokojące, ale jednocześnie pozwoliło Danielowi i jego córce na prowadzenie normalnego życia. Wyprowadzili się, uciekając z lasów Montany bliżej kalifornijskich plaż. Aurora uczyła się wraz z normalnymi dziećmi w szkole, a Daniel pracował w sklepie z bronią połączonym ze strzelnicą, zaś w wolnych chwilach udzielał kursów samoobrony. Do Montany nie wracali, gdyż nie mieli po co – tym bardziej odkąd rodzice Daniela również się stamtąd wynieśli, chcąc być bliżej wnuczki i jedynego syna. Nic tam na nich nie czekało. Cały skromny dobytek, jaki Cat po sobie zostawiła, leżał schowany pod łóżkiem Daniela w jego nowym mieszkaniu. Nawet gdyby budynek Akademii wciąż stał, prawdopodobnie nie byłby w stanie zmierzyć się ze wspomnieniami ukrytymi w jej poszczególnych pomieszczeniach czy na dziedzińcu.
Utrzymywał kontakt jedynie z Larissą i Willem, który wspaniale sprawował się w roli ekscentrycznego wujka. Rozpieszczał małą nawet lepiej niż on sam, a to było niebywale trudne, gdyż Daniel nie widział świata poza córeczką. To dla niej wychodził z każdego dołka, dla niej stawiał czoła kolejnemu dniu. Gdyby nie Aurora, już dawno by go tu nie było.
Złożył list, schował do szuflady w szafce nocnej, po czym wstał z łóżka. Przeszedł przez korytarz i ostrożnie uchylił drzwi prowadzące do sypialni Aurory. Z półmroku powitały go uśmiechnięte wróżki z różowo-złotej tapety, którą przed siedmioma laty zakładał wraz z Williamem. Daniel przeniósł wzrok z nich na łóżko. Widząc, że staje się ono za małe dla jego córeczki, westchnął bezgłośnie. Nie przerażała go wizja remontu, wiedział doskonale, że w tej kwestii może liczyć na pomoc Willa. Był jednak sparaliżowany myślą, że jego malutka córeczka dorastała tak szybko. Był przekonany, że jeszcze nie dalej jak wczoraj po raz pierwszy nazwała go tatą czy przeszła samodzielnie dwa metry – od kanapy do fotela w starym salonie jego rodziców – a dziś rano, podczas śniadania, poprosiła go o błyszczyk na urodziny.
Nie mogąc się powstrzymać, wszedł do pokoju i okrył Aurorę kołdrą. Nie była już dzieckiem, i on doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale lubił się o nią troszczyć. A te wszystkie drobne, ojcowskie gesty przypominały mu o tym, jak bardzo jest wdzięczny Catherine za ten dar.
Nie było łatwo, a najgorsze dopiero mogło nadejść. Z roku na rok Danielowi było coraz trudniej pogodzić się z presją czasu. I choć mała nie zdradzała jeszcze żadnych paranormalnych zdolności, on już oczami wyobraźni widział, jak kierowana szałem morduje dzieciaki ze szkoły. Nie chciał i nie powinien oceniać jej w ten sposób, ale widział zbyt wiele, by nie zakładać najgorszego. Poza tym klątwa nie raz wykiwała Catherine. Prawdopodobieństwo, że minie ona to pokolenie Iwanowów było stosunkowo niewielkie.
Ale modlił się każdego dnia o cud, naiwnie wierząc, że ten sam Bóg, który odebrał mu ukochaną, będzie w stanie ofiarować mu chociaż jedną dobrą rzecz.
Siedem lat później Danielowi wcale jednak nie było łatwiej. Aurora coraz częściej ulegała mrocznym zachciankom, stawiając się nauczycielom, prowadząc wojny ze Stellą Lee, jakąś rozpuszczoną koleżanką ze szkoły, czy nawet uciekając z domu – na szczęście tylko dwie przecznice dalej, do domu rodziców Daniela. Był przygotowany na to, że okres próbny kiedyś minie i podczas dojrzewania Aurie odbije sobie za wszystkie te wcześniejsze spokojne lata, ale nie sądził, że nastąpi to tak nagle. Całe to ojcostwo wciąż nieco go przerastało; miał wrażenie, że ledwo oduczył ją robienia w pieluchy a ta już przeszła do nastoletniego buntu. Próbował wyperswadować jej pewne rzeczy, wspomagał się szantażem, ignorował... Ale ta i tak robiła swoje.
Starał się jakoś usprawiedliwiać jej zachowanie – nie dalej jak trzy miesiące temu pożegnali Dehlię, która i tak pociągnęła dłużej niż ktokolwiek przypuszczał, w dodatku pół roku temu do ich mieszkania wprowadziła się Larissa, gdyż Daniel po szesnastu latach zrozumiał, że wampirzyca wspierała go już nie tylko przez wzgląd na Catherine, ale coś więcej; coś, co on sam w jakiejś części odwzajemniał – ale pomału zaczynała męczyć go ta bezradność.
W dniu jej siedemnastych urodzin, w otoczeniu rodziny i przyjaciół, tulił ją do siebie dłużej, niż powinien. Aurorze wyjątkowo jednak to nie przeszkadzało, mimo iż dzień wcześniej znów poróżniła ich kłótnia. Był nawet skory przysiąc, że z jej ust padło mrukliwe, ale szczere „przepraszam". Tyle wystarczyło jednak, by uścisnął ją mocniej, przekazując jej tym samym, że wszystko jej wybacza. Pod tym jednym względem była bardzo podobna do Catherine – jakby się nie starał, nie potrafił długo chować do nich urazy.
Koło dziewiętnastej po Aurorę wpadła Nina, jej wieloletnia przyjaciółka, i porwała ją na drugą, o wiele mniej kameralną imprezę. Daniel nie sprzeciwiał się wyjściu córki, albowiem wiedział, że jeśli jej go zabroni, ona i tak znajdzie sposób na to, by spotkać się z przyjaciółmi. Wolał więc postawić granice, lecz pożegnać i przywitać ją w drzwiach, a nie przez pół nocy zamartwiać się, czy wszystko z nią w porządku.
Wrócił do kuchni, gdzie William nieśpiesznie sączył podane mu przez Larissę piwo. Wampirzyca zaoferowała jedno również jemu, ale odmówił, wiedząc, że musi pozostać trzeźwym, by nie przespać powrotu Aurory. Nie zamierzał zmrużyć oka, dopóki córka nie przekroczy progu mieszkania, a on nie upewni się, że jest cała i zdrowa.
– Są już jakieś objawy? – zapytał cicho Will, nie patrząc na niego.
– Poza buntem i informacją, że młoda planuje rozjaśnić włosy? – parsknął, sięgając po szklankę z sokiem. – Nic, z czym już bym się nie mierzył w przeszłości.
– To może być przełomowy rok – zauważyła Larissa, siadając obok niego. Pod stołem, tak by ukryć ten fakt przed Williamem, co było co najmniej idiotyczne, gdyż mieszkali już ze sobą od kilku miesięcy, chwyciła go za rękę. – Nikt nie nastawia się na cud, w końcu na sobowtóra Kateriny czekaliśmy prawie dwieście lat, a Aurora w ogóle nie przypomina matki...
Daniel pokręcił głową, ciężko wzdychając.
– Zobaczymy, co przyniesie przyszłość. Sami dobrze wiemy, że w naszym świecie planowanie to niemożliwa do skontrolowania loteria.
Sam jeszcze dwadzieścia lat temu nie pomyślałby, że będzie siedział przy jednym stole z Nocnymi, pijąc, żartując i przekomarzając się. Ale życie właśnie tak się potoczyło, a on musiałby być głupcem, żeby tego żałować. Wiele stracił, wiele pięknych chwil zmuszony był przypłacić bólem, ale właśnie dla tych pięknych chwil byłby w stanie raz jeszcze przejść przez to samo piekło.
Jego i Catherine dzieliły setki lat. Młoda ciałem ale stara duchem żyła w wierze zupełnie innych przekonań i wartości. Teraz to rozumiał i cenił, jednak w młodości... Nazywał ją egoistką, ale to on pragnął jej tylko dla siebie. A to powodowało zgrzyty. Usiłował na siłę przeciągnąć ją na swoją stronę, jakby to mogło coś zmienić. Ranił ją, chociaż jednocześnie wiedział, że byłą to ostatnia rzecz, do jakiej chciałby dopuścić. Cała ich relacja była bowiem jednym, toksycznym paradoksem. A mimo to żadne z nich nie zamieniłoby jej na nic innego.
Czasem zastanawiał się, czy to wszystko w ogóle go spotkało. Potem jednak spoglądał na drugi koniec pokoju, gdzie w kącie siedziała Aurora zatopiona we własnym świecie, i mimowolnie się uśmiechał, wspominając wydarzenia poprzedzające jej poczęcie, a także te nieszczęsne narodziny w szpitalu psychiatrycznym. Nie byli normalną rodziną, temu jednemu nie mógł zaprzeczyć. Świat mógł być okrutny, klątwa nie mieć żadnych zasad, ale w całym tym szaleństwie kochali się nad życie, i tylko to się dla niego liczyło.
Kochał ją w czasach niepewnych, kochał nawet wtedy, gdy ona nie była w stanie odwzajemnić jego uczuć. Teraz, mając ten poziom wiedzy i życiowego doświadczenia, zrobiłby wszystko inaczej. Jedyne, czego by nie zmienił, to obiektu swoich westchnień. Catherine bowiem już na zawsze miała pozostać jego wielką, pierwszą miłością, o której nie sposób zapomnieć nawet w najmroczniejszych czasach.
Tamtego dnia po raz pierwszy od szesnastu lat zasnął bez wspomagaczy. Nie przeczytał listu, nie znieczulił się alkoholem. Po prostu położył się na łóżku obok Larissy, która przez wszystkie te lata trwała w jego cieniu, nie narzucając się, lecz po prostu czekając na dogodny moment, i zasnął – spokojny i beztroski jak jeszcze nigdy wcześniej.
Aurora nienawidziła całego tego gadania o wielkich rzeczach, których miała dokonać. Nie była swoją matką, w niczym jej nie przypominała – a tego typu przytyki tylko niepotrzebnie ją raniły. To nie tak, że nie chciała, by ludzie porównywali ją do jej walecznej, odważnej i dumnej Catherine Evans. Jej jedynym pragnieniem było tylko to, by ludzie nie pokładali w niej tak wielkich oczekiwań. Mimo iż nikt bezpośrednio na nią nie naciskał, ona czuła się osaczona i obserwowana, tak jakby każdy czekał na jej błędny krok. Z listów, które otrzymała od matki, wiedziała doskonale, jakich symptomów wypatrywać. Nie miała jednak pojęcia, czy takowe pojawią się u niej, a jeśli tak – czy mówić o nich tacie.
Widząc, że Nina niepostrzeżenie wymyka się z salonu z jakimś przystojniakiem, westchnęła bezgłośnie. Wiedziała, że gdyby chciała, mogłaby bez problemu pójść w ślady przyjaciółki; dzięki dobrym genom miała powodzenie wśród chłopaków. Problemem pozostawało jednak to, że ludzie nie byli kompletnie w jej typie. W porównaniu do wyrachowanych Nocnych nastoletni chłopcy wydawali jej się zbyt roztrzepani i lekkomyślni, by miała ochotę wchodzić z nimi w jakieś głębsze relacje. Poza tym wciąż nie kontrolowała swoich wampirzych popędów. Gdybym w czasie niezobowiązującego tête-à-tête jej kły nagle się wysunęły, musiałaby nieźle się z tego tłumaczyć. Na swoje nieszczęście nie odziedziczyła fiołkowych oczu matki, dzięki którym mogłaby wyciszyć taką sprawę, wolała więc niepotrzebnie się nie wychylać.
Co się zaś tyczyło spraw królowania, Aurora miała kompletnie gdzieś to, co myślą o niej inni. Kiedy była młodsza, lubiła słuchać opowieści o swojej mamie Królowej, a także gdy tata nazywał ją księżniczką, ale nic ponad to. Nie uważała Nocnych za krwiożercze potwory, gdyż wujek William i Larissa a także babcia Dehlia kojarzyli jej się pozytywnie, lecz mimo wszystko nie czuła tego dziwnego popędu, o którym pisała mama. Nie poczuwała się Matką ani Królową. W głębi serca czuła, że to wszystko, cała ta wielka klątwa, którą ją straszą, zwyczajnie rozejdzie się po kościach.
Aurora westchnęła raz jeszcze, po czym wstała z kanapy i ruszyła bezpośrednio w kierunku wyjścia. Parapetówka, na którą wyciągnęła ją Nina, z początku wydawała jej się naprawdę przyjemna, ale kiedy przyjaciółka ją zostawiła, zaczęła odczuwać znudzenie. A z racji iż nie należała do osób przebojowych, które bez skrupułów podeszłyby do kogoś i zagadała, była skazana na łaskę Niny.
Nikt nie zwrócił uwagi na to, że opuszcza imprezę jeszcze przed północą. Jedyną osobą, którą ją zauważyła, był jakiś dzieciak, który po wypiciu o jednego piwa za dużo zatoczył się na nią, ostatecznie potrącając u szczytu schodów. Aurora tak bardzo skupiła się na podtrzymywaniu zapijaczonego kolegi, że zapomniała o własnych stopach. Ostatnim, o czym pomyślała, spadając w dół schodów, było to, że tata nigdy więcej nie puści jej na imprezę, jeśli wróci z niej potłuczona.
Aurora zacisnęła powieki, przygotowując się na bolesne zderzenie z posadzką piętro niżej, ale nic takiego nie nastąpiło. Rzeczywiście, uderzyła w coś twardego, ale było to znacznie mniej przejmujące uczucie niż zakładała.
Dopiero gdy otworzyła oczy i przyjrzała się mężczyźnie, który przybrał rolę jej wybawcy, coś zmiażdżyło jej żebra i na pół minuty pozbawiło tchu. Na kilka zdecydowanie zbyt długich chwil przepadła w głębi jego onyksowego spojrzenia, nie potrafiąc wykrztusić słowa podziękowań.
– Nic ci nie jest? – zapytał nieznajomy, uśmiechając się w sposób, który był w stanie wynagrodzić Aurorze wszelkie krzywdy, których nawet nie doświadczyła.
– Nie – oznajmiła, zagryzając dolną wargę.
Nie skłamała, gdyż fizycznie naprawdę czuła się dobrze. Psychicznie jednak odczuła zmianę, która jej się nie spodobała. Czuła jakby... jakby ktoś nagle odblokował jakiś zepsuty mechanizm w jej piersi, pozwalając jej w pełni odetchnąć.
Miała tylko nadzieję, że to nie było to całe wielkie „bum", przed którym przestrzegał ją tata, a na które próbowała przygotować ją mama...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top