Dwadzieścia jeden 🌙

Sugarcult - Pretty Girl

"Piękna dziewczyna cierpi. 
Bardzo szybko zrozumie, że nie wyrzuci go ze swojej głowy. 
Ona jest piękna jak zawsze, z posiniaczonym ego. 
A jej morderczy instynkt mówi jej, by strzegła się złych ludzi..."



Przechodziliśmy obok gabinetu Eloise, gdy uświadomiłam sobie, co chcę zrobić. To był najdurniejszy pomysł w historii wszystkich durnych pomysłów, ale czułam, że p o w i n n a m to uczynić. Zamierzałam wziąć się w garść, odrzucić wyrzuty sumienia i żal, który trawił moje wnętrze. A to mogło mi pomóc ruszyć dalej.

Więc zaciągnęłam Daniela do gabinetu pielęgniarki.

Dotychczas znałam pokój Eloise jako przytulne miejsce pełne motywujących obrazków i zdrowotnych plakatów. Nie wiedziałam jednak, że za drzwiami - które niejednokrotnie widziałam, nigdy jednak nie czułam potrzeby, by za nie zajrzeć - kryła się świetnie wyposażona sala szpitalna. Naliczyłam dwanaście łóżek. I wszystkie były zajęte.

Znani i nieznani mi strażnicy mieli mniej lub bardziej wymagające obrażenia. Widziałam bandaże na głowach, podbite oczy, posiniaczone szczęki, połamane nosy. Jeden z nich miał nawet nogę w gipsie, inny rękę na temblaku. Tom, jeden ze znajomych Daniela, miał połamane żebra. Jednym słowem, każdy z tych walecznych, odważnych strażników prezentował sobą obraz nędzy i rozpaczy. A razem tworzyli coś jeszcze gorszego. Coś, na co nie powinnam patrzeć, jeśli zamierzałam pozbyć się koszmarów.

Daniel serdecznie witał się z przyjaciółmi. Ja stałam pod ścianą, zdruzgotana i rozbita. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że ci wszyscy mężczyźni - to dziwne, ale na sali nie było żadnych kobiet - znaleźli się tu przeze mnie. Patrząc na ich opatrzone, ale pogruchotane ciała czułam ogromne wyrzuty sumienia. Tak ogromne, że miałam ochotę znów się rozpłakać. Trwałam jednak dzielnie w swoim miejscu, nie roniąc ani jednej łzy. Tylko patrzyłam. Patrzyłam i dławiłam się swoimi wyrzutami w milczeniu.

Drzwi do pomieszczenia nagle się otworzyły i do środka wparowała Eloise - sędziwa, ale krzepka kobieta o włosach spiętych w typowo babcinego koka - a za nią podążał jakiś młody, dość przystojny brunet w pogniecionym kitlu. Wyglądał na studenta, nie na lekarza. Jakimś cudem to jednak on trzymał plik dokumentacji medycznej.

- Witajcie, panowie. Danielu, miło znów cię widzieć. - Miał ciepły uśmiech, który nieco zbladł, gdy chłopak powiódł spojrzeniem po sali i zatrzymał je na mnie. - A ty to...

Definitywnie otrząsnęłam się z negatywnych emocji, które wywołała we mnie rozmowa z Shanem.

- Jestem Catherine - odparłam, na co młody lekarz zamarł. Uśmiechnęłam się smutno, uświadamiając sobie, że już o mnie słyszał. - Tak. Właśnie ta Catherine.

- Ja... - Chłopak mocniej zacisnął dłoń na pliku papierów. - Przepraszam. Nie tak to miało wyglądać.

- Nie, w porządku. Przywykłam.

- Dobrze. Znaczy, nie za bardzo, ale... - Chłopak westchnął. - Mam dużo pracy, przepraszam.

Wzruszyłam ramionami, starając się sprawić, by wyszło to lekko.

- Jasne, rozumiem.

Mężczyzna odszedł w stronę pierwszego z pacjentów, a do mnie podeszła Eloise. W jej łagodnych, niebieskich oczach nie dostrzegłam ani krzty strachu.

- Nie przejmuj się Xavierem, ptaszyno - poprosiła, ściskając moją drżącą i zimną jak lód dłoń, nadal ukrytą w rękawiczce. - Nie chciał być niemiły.

- Wiem, Eloise. Wiem.

- Kiepsko wyglądasz - zauważyła lekarka, dotykając mojego czoła. - Przeziębienie jeszcze nie wyleczone do końca, co?

Pokiwałam głową, nie wiedząc, co mogłabym jeszcze powiedzieć. Lekarstw przyjmowałam już tyle, że Eloise kończyły się pomysły na następne. To na katar, to na gorączkę, to na złamane serce...

Nie, niestety na to ostatnie nawet Eloise nie potrafiła znaleźć odpowiednich medykamentów.

- Eloise, możesz mi pomóc? - krzyknął Xavier, więc wszyscy spojrzeliśmy w jego stronę.

Chłopak z poważną miną przyglądał się ranie na brzuchu jednego z poszkodowanych. W dłoni trzymał zakrwawiony opatrunek.

- Coś nie tak? - spytała pielęgniarka, podchodząc do nich bliżej. Jak zwykle ciekawy Daniel podążał tuż za nią.

- Rana wciąż krwawi. Może coś w niej pozostało?

- Nie mamy odpowiednich urządzeń, by to stwierdzić. Trzeba będzie go przewieźć do szpitala.

- Ale dotychczas było dobrze! - sprzeciwił się poszkodowany. - Rana nie krwawiła. Może po prostu ją rozdrażniłem, gdy próbowałem usiąść?

- A po jaką cholerę pan siadał, panie Gray? - mruknął Xavier.

- No a ile można leżeć, doktorze?

- Ja jednak nalegam, by obejrzał pana specjalista - wtrąciła Eloise. - Nie mamy pewności, czy coś nie utkwiło w ranie. Rezonans by to stwierdził. A urządzeń tego typu nie posiadamy.

- Ale...

- Ja mogę to sprawdzić - wtrąciłam nieśmiało.

Wszyscy spojrzeli na mnie. I tylko Daniel wyglądał na przerażonego.

- Jak? - zaciekawił się Xavier.

- To niebezpieczne, księżniczko - mruknął Daniel, znów przełączając się na ,,nadopiekuńczy tryb". - Nie zapominaj o tym, że jesteś osłabiona. Poza tym...

Tak, ja też nie chciałam tego oglądać. Nie znów. Ale czułam, że mogę pomóc. Czułam, że muszę to zrobić. Inaczej nie wybaczyłabym samej sobie. Ten człowiek ryzykował dla mnie. Teraz przyszła moja kolej, by się odwdzięczyć.

Podeszłam bliżej, ściągając rękawiczki.

- To tylko trochę krwi, Shane. Ten facet wykrwawi się na dobre, jeśli mu nie pomogę.

- Czy to bezpieczne? - zapytał Xavier.

- Dla niego tak.

- A dla ciebie?

Zignorowałam Daniela, który pod moim adresem wysnuwał najgorsze przekleństwa.

- Też.

- Ty lekkomyślna, głupia... - Daniel urwał i ruszył w stronę drzwi. - Nie chcę na to patrzeć.

- Zostań - poprosiłam cicho. - Danielu...

- Nie zamierzam dłużej patrzeć na twoje cierpienie - odparł, nawet się do mnie nie odwracając. - Wystarczy mi, że muszę słuchać, jak co noc budzisz się z płaczem.

- Więc świetnie - wyszeptałam. - Wyjdź.

Zignorowałam podstępny głosik w mojej głowie, który szeptał mi, że jeśli nie przestanę traktować Daniela w ten sposób, stracę go na zawsze po czym spojrzałam na Xaviera, Eloise i pacjenta, którzy teraz już nie wyglądali na tak przekonanych.

- To bezpieczne - powtórzyłam, rozcierając zmarznięte dłonie. - Mogę co najwyżej zemdleć, stracić kontakt z rzeczywistością na kilka sekund. A z nosa może polecieć mi krew. Ale to naprawdę nic. Przeżywałam gorsze rzeczy.

- Nie zgadzam się, milady - wtrącił pacjent dyplomatycznym tonem każdego strażnika. - Ja mogę umrzeć. Ty jesteś nam potrzebna.

- Właśnie próbuję na coś się przydać - mruknęłam.

- Catherine...

Ale ja już ich nie słuchałam. Przyłożyłam dłoń do rany chłopaka, delikatnie, żeby jej nie uszkodzić jeszcze bardziej. I, tak jak się spodziewałam, ujrzałam scenę, w której został on zraniony.

Odtwarzanie tych wspomnień po raz kolejny zakrawało już na masochizm. Ale co mogłam zrobić? Próbowałam pomóc.

W ostatnim czasie moje moce się rozwinęły. Przyszłość przybierała postać czegoś silniejszego niż tylko przebłysk niewyraźnej fotografii. Chwilami potrafiłam używać do jej odbierania wszystkich bądź tylko wybranych zmysłów. Potrafiłam odbierać również emocje i uczucia bohaterów wizji. Najdotkliwiej odczuwałam - rzecz jasna - wspomnienia Kateriny. Marlene twierdziła, że to za sprawą moich zbliżających się urodzin. Ponoć Dominique miała skończone siedemnaście lat, gdy uciekła z Akademii.

S i e d e m n a ś c i e. Tylko tyle i aż tyle, jeśli w grę wchodziła chęć władzy i podboju świata.

Patrząc na wspomnienie zranionego mężczyzny, czułam wyraźnie jego chęć walki. Odsunęłam jednak te uczucia na bok, przyglądając się - nawet jeśli przez ułamek sekundy - Nocnemu. Taki piękny, taki silny...

Catherine, wróć na ziemię!

Scena ciosu uderzyła mnie gwałtownie, nagle. Nocny przebił się przez skórę i mięśnie chłopaka, a ja podzieliłam jego ból. Silny, zupełnie nieludzki. Nim wyrwałam się z objęć wizji, zdążyłam jeszcze poczuć znajomy, kwaśny zapach.

Powrót do rzeczywistości jak zwykle był dla mnie zaskoczeniem. Krzyczałam, leżałam na ziemi, dociskałam dłonie do prawego boku. Kiedy to się stało? Nie pamiętałam niczego, co się ze mną działo po przyłożeniu rąk do ciała poszkodowanego.

- Catherine?

- Jezu, Eloise, pomóż jej!

- Ale... Daniel!

- Chwila - wydyszałam. - Potrzebuję czasu, że-żeby dojść d-do siebie.

Nie minęła nawet minuta, a mnie udało się wstać i zupełnie otrząsnąć ze skutków ubocznych spoglądania w przeszłość.

- Catherine - odezwał się Xavier, sięgając do kieszeni kitla. Wyciągnął z niej białą chusteczkę, którą następnie mi podał. - Krwawisz.

Spuściłam głowę na dół, chusteczkę zaciskając na skrzydełkach nosa.

- Już dobrze - powiedziałam, gniotąc zakrwawiony materiał w dłoni. - Przepraszam.

Spojrzałam znów na zranionego w bok mężczyznę. To nie była najlepsza pora, by patrzeć na Daniela, który na pewno nie powstrzymałby się przed miną znaczącą tyle co: ,,A nie mówiłem?". Z karty pacjenta, która była przyczepiona do ramy łóżka, dowiedziałam się, że ma on na imię Victor. Mogłam więc przestać nazywać go ,,zranionym" czy ,,poszkodowanym".

- Victorze, czym zostałeś dźgnięty? - zapytałam.

- Z całym szacunkiem, milady, ale nie miałem wystarczająco dużo czasu, by przyjrzeć się uważnie rękojeści i ostrzu, które ten potwór zanurzył w moim ciele.

Ktoś na sali parsknął.

Zignorowałam obydwu.

- Shane - rzuciłam. - Pokaż mi swój sztylet.

- Mało ci na dziś samokaleczenia? - burknął, podając mi jednak ostrze ukryte w skórzanej pochwie.

Ku zaskoczeniu wszystkich wyciągnęłam krótki, srebrny nóż i powąchałam go.

BINGO!

- Catherine...?

- W czym je moczycie? - zapytałam. - To czosnek, prawda?

- Właściwie serum czosnkowe - wyjaśnił Daniel. - Wyjaśnię ci wszystko na którychś z kolei zajęciach. Po co pytasz o to teraz?

- Bo Victor najprawdopodobniej został zaatakowany własnym ostrzem. - Spojrzałam na poszkodowanego. - Ten ból, palący, nieludzki... Nikt mnie nigdy nie dźgnął, ale domyślam się, że boli to nieco mniej.

- Ja... - Victor otworzył usta. - Nie wiem, brzmi to sensownie.

- Ale przecież czosnek posiada właściwości bakteriobójcze - zauważyła Eloise. - To powinno samo z siebie pomóc, nie dodatkowo zaszkodzić.

- Ale serum czosnkowe to nie tylko czosnek - wtrącił Victor. - Nie wiem, co to ma w składzie, nie znam się na tym, ale jego celem jest paraliżowanie Nocnych, zadawanie im jeszcze większego bólu. Więc może jakieś składniki serum gryzą się ze składnikami leków, którymi mnie szprycujecie?

- To da się sprawdzić - zauważył Xavier, niemal natychmiast zabierając się za wertowanie papierów. Przerwał zajęcie tylko na moment i spojrzał na mnie. - Jesteś pewna, że w ranie nie ma żadnych odłamków?

- Całkowicie - potwierdziłam.

- Więc... - Xavier podrapał się po karku. Udało mu się nawet uśmiechnąć, co całkowicie wygładziło jego rysy. I sprawiło, że zaczął wyglądać nieco atrakcyjniej. - Dzięki.

Uśmiechnęłam się.

- Nie ma sprawy.

Dopiero kiedy Xavier wraz z Eloise opuścili pomieszczenie szybkim krokiem, odważyłam się spojrzeć na Daniela. Nic nie powiedział, nie uśmiechnął się. Ale w jego oczach dostrzegłam coś na kształt dumy.

O cholera. A jednak przeklęte zdolności Iwanowów potrafiły przysłużyć się szczytnym celom.



Wróciliśmy z Danielem do pokoju jakiś czas później, ignorując się nawzajem. Poszłam od razu pod prysznic, by spłukać z siebie dzisiejsze doświadczenia. Stałam pod bieżącą, gorącą wodą tak długo, aż doszłam do wniosku, że na świecie jest zbyt mało cieczy, bym wymyła również swoją duszę.

Korzystając z chwili wytchnienia od przyjaciół i problemów, pozwoliłam sobie na chwilę relaksu. Na włosy nałożyłam grubą warstwę maski, na twarzy rozsmarowałam nawilżającą maseczkę pięknie pachnącą aloesem, a ciało uraczyłam nabłyszczającym olejkiem. Długo siedziałam w ciszy, nie myśląc o niczym, czekając, aż nadejdzie czas, gdy będę musiała zmyć z siebie wszystkie specyfiki. Następnie ubrałam się w stare spodnie od dresów, koszulkę z jakimś spranym nadrukiem i puchaty szlafrok, który zabrałam Lydii. Tak, był różowy. Ale przynajmniej ciepły.

Wróciłam do pokoju, natychmiast wyczuwając, że drzwi balkonowe są otwarte. Temperatura w pomieszczeniu znacznie spadła.

- Drzwi! - krzyknęłam, wskakując na łóżko i zagrzebując się pod kołdrą.

- Przynajmniej wychodzę na zewnątrz, gdy chcę zapalić - mruknął Daniel, wracając do środka wraz z mroźno-papierosowym zapachem.

- I co, chcesz za to jakąś nagrodę?

Daniel zignorował mnie, zdejmując mundur. Zwinął marynarkę w kulkę i cisnął do swojej części szafy. Z którejś z półek wyciągnął czarną bluzkę z długim rękawem. Wciągnął ją na siebie, uprzednio pozbywając się białej koszuli. Przyglądałam się w milczeniu, jak mięśnie jego pleców poruszają się przy każdym ruchu.

- Wychodzę - oświadczył, zasuwając szafę. W lustrze podchwyciłam jego spojrzenie. - Przez godzinę czy dwie chyba nic ci się nie stanie. Lepiej byłoby jednak, gdybyś po prostu nie wychodziła z pokoju.

- Ale... - Jego zachowanie tak mnie zaskoczyło, że nie potrafiłam sklecić żadnego sensownego zdania. - Chwila. Jak to WYCHODZISZ?!

- Normalnie. - Daniel chwycił ze stołu paczkę papierosów i zapalniczkę, po czym wsunął je do tylnej kieszeni dżinsów. - Drzwiami.

- To nie czas na żarty! Przecież nie możesz mnie zostawić!

- Jeszcze niedawno marudziłaś, że spędzam czas tylko z tobą, że podcinam ci skrzydła, że nie mam przyjaciół... Bla, bla, bla. - Rozłożył ręce. - Więc wychodzę. Masz swoją upragnioną chwilę prywatności.

- Wszystko się zmieniło - wyszeptałam. - Pogrzeb, atak na Akademię... Myślałam, że o tym pogadamy.

- Ostatnio i tak robisz wszystko wbrew mnie - odparł, kierując się w stronę drzwi. - Po co więc mamy rozmawiać o czymkolwiek, jeśli nie szanujesz mojego zdania?

- Och, przestań! - wykrzyknęłam, coraz bardziej zirytowana. - Zachowujesz się jak dzieciak. Nie szanujesz mojego zdania - przedrzeźniałam go. - Tylko się nie rozpłacz!

- Co się z tobą dzieje, Catherine? - Odwrócił się gwałtownie w moją stronę. - Uciekasz przed odpowiedzialnością. Okłamujesz mnie. I oczekujesz, że wszystko będzie cacy, a ja nadal będę cię głaskał po głowie?

Zamarłam na słowach: ,,Okłamujesz mnie".

Skąd wiedział?

- Znalazłem pamiętnik Dominique - kontynuował podwyższonym ze zdenerwowania głosem, machając prostokątnym przedmiotem oprawionym zniszczoną skórą. - Miałaś go spalić. Prosto w oczy powiedziałaś mi, że to zrobiłaś. Więc co znalazłem? Jakiś i n n y pamiętnik zmarłej patronki naszej szkoły?

- Ja...

- Tylko ja, ja, i ja - mruknął. - Przestań być taką egoistką, Evans. Mówiłem, że jestem z tobą, dla ciebie. Wiesz o mnie więcej niż powinnaś. Pragnąłem tylko odrobiny zaufania!

- Ufam ci! - rzuciłam, zrywając się z łóżka. - Bardziej niż jesteś w stanie sobie wyobrazić!

- Więc czemu mnie okłamujesz?! - wrzasnął.

Przeczesałam drżącą dłonią mokre włosy. Przyglądałam mu się błagalnie z nadzieją, że zrozumie, że nie chcę już o tym rozmawiać i chcę tylko, by mnie przytulił.

Jego czarne oczy pozostawały jednak bezwzględne.

- I tak nie zrozumiesz... - wyszeptałam.

- Więc nie dość, że mi nie ufasz, to masz mnie jeszcze za idiotę?!

Otworzyłam usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk.

- Jeśli nie wrócę przed dziesiątą - oznajmił po chwili milczenia Daniel - znaczy, że nie wrócę już nigdy, a ty dostaniesz nowego strażnika, którego uczuciami będziesz mogła się bawić.

Wyszedł, trzaskając drzwiami. Opadłam na łóżko, całkowicie oszołomiona tym, co się właśnie stało.

To już? Czyżby więź pękła?

Po raz pierwszy od bardzo dawna zostałam sama. Nie czułam się z tym jednak tak dobrze, jakbym się spodziewała.





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top