Cztery 🌙
James Young - I'll be good
"Wydawało mi się, że tego ranka ujrzałem diabła.
Byłem zimny, byłem bezlitosny.
Aż krew na rękach mnie przeraziła.
Dzisiaj będę dobrym człowiekiem..."
- Zabierz część tych czarnych szmat - mruknęła zdegustowana Lydia. Już od kilku minut z przerażeniem wpatrywała się zawartości mojej szafy. - Jezu, czy to jabłko? Nie potrzeba być geniuszem, by domyślić się, że leży tu za długo.
- Nie marudź. Mieszkasz tu tylko dlatego, że okazałam ci łaskę. Oczekuję trochę więcej szacunku.
Dzienna wampirzyca parsknęła. Bezceremonialnym gestem wywaliła z szafy kilka wieszaków z moimi swetrami i bluzami. Nie oszczędziła też wciśniętych w róg szafy spodni. Wszystko wylądowało na łóżku. A konkretnie - na mnie leżącej na łóżku.
- Składaj to - rozkazała mi Lydia. - Albo spakuj w ten swój mroczny plecak i idź spać gdzie indziej.
Przyjrzałam jej się zaskoczona. Czy ona mi się stawiała?
Wstałam, zrzucając z siebie ubrania. Nagle jednak zapragnęłam z powrotem zakopać się pod pościelą. Spałam tylko godzinę! Kiedy ten potwór zdążył to zrobić?!
Nie odpuściła nawet skrawkowi pomieszczenia. Biurko, łóżko. Nawet zasłonki. Wszystko było... różowe. Zniknął kurz i brudne ubrania walające się po podłodze. Pojawiły się za to różowe przybory do pisania na przykrytym różową serwetą biurku, różowy kwiat w różowej doniczce na okrytym różowym tiulem parapecie. A także różowe kosmetyczki na szafce pod lustrem, różowa bielizna, różowe ubrania, dodatki. Nawet różowa lodówka na krew. Wszystko RÓŻOWE.
To było straszne, ale jeszcze nie najgorsze. Na poduszce perfekcyjnie zaścielonego - oczywiście różową pościelą - łóżka siedział ogromny, uwaga, RÓŻOWY miś! A na ścianie... Matko Boska, jaki wstyd! Ze ściany - na szczęście nadal błękitnej; tu niczego nie zmieniła - spoglądało na mnie tysiące Leonardów Di Caprio.
Boże, słabo mi. Chyba zaraz umrę z przesłodzenia.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że Lydia jeszcze nie skończyła remontu. Z jej walizki wystawały jakże urocze lampki choinkowe. Wiedziałam, że jeśli je przywiesi, użyję ich, by ją nimi udusić. Przysięgam, nie żartuję.
Szafa zaczynała wyglądać podobnie. Czyli strasznie. Kontrast między ubraniami moimi i Lydii był przeogromny. Czerń przeciwko różowi. Jezu, zabijcie mnie, błagam.
Wróciłam jednak pod kołdrę. Z donośnym jękiem ukryłam głowę pod poduszką, by odciąć się od tej... rzezi. Serio, mój pokój wyglądał tak, jakby ktoś zabił w nim jednorożca. Tylko róż i brokat. Dobrze że nie miałam znajomych. Prędzej zapadłabym się ze wstydu niż zaprosiła tu któregokolwiek z nich.
- Nie masz nic przeciwko lampkom choinkowym? - spytała słodziutkim głosem Thompson. - Ja nie potrafię zasnąć w absolutnych ciemnościach.
Wampir bojący się ciemności? Jezu, serio mnie zabijcie. A zapowiadało się tak dobrze!
- Jezu, Evans, gdzie ty odrabiasz lekcje? - usłyszałam po chwili. - Twoje biurko lepi się od brudu! I jest pomazane czarnym eyelinerem.
- Ja nie odrabiam lekcji, Lydio - odparłam z lekką nutą dumy w głosie.
Blondynka przyjrzała mi się zaskoczona. Nie było w jej oczach podziwu. Zwykłe zaskoczenie.
- To dlaczego Marlene jeszcze cię nie wyrzuciła?
Odpowiedzi było mnóstwo. Mogłam skłamać na tysiąc sposobów. Przystałam jednak na niedopowiedzeniu.
- Bo nie miałabym gdzie wrócić.
Lydia nie drążyła. Wróciła do porządków, nie odzywając się ani słowem. Może pomyślała, że rodzice mnie wywalili. Sądząc po moim wyglądzie sama bym się z domu wyrzuciła. Albo wzięła mnie za ćpunkę mieszkającą pod mostem. To nie miało znaczenia. W jej oczach nie musiałam być kimś ważnym, bogatym i z willą z basenem w ogródku.
- Masz jakąś krew? - spytała trochę później Lydia. - Po podróży jestem strasznie spragniona. A mojej lodówki jeszcze nie wypełniono.
Wychyliłam się z łóżka i sięgnęłam pod nie dłonią. Z małej lodówki wyciągnęłam dwie torebki z krwią. Jedną z nich rzuciłam Lydii. Zawartość swojej przelałam do kubka na szafce nocnej.
- Fuj! - krzyknęła wampirzyca, krzywiąc się i plując. - Co to jest? Szczochy królika?
- Podobno krew - parsknęłam, widząc jej reakcję. - Spoko, przywykniesz. Gorzej być nie powinno.
- Może jest nieświeża? - spytała z nadzieją.
- Na pewno. Ale taką już zatorebkowali.
Lydia odstawiła kubek na biurko. Aromat krwi unosił się w powietrzu, drażniąc moje gardło. Pociągnęłam łyk ze swojego kubka, by uspokoić łaknienie.
- Skąd oni ją biorą? - biadoliła dalej wampirzyca. - Z kanalizacji?
- Pewnie mają jakiś układ z pobliskim rzeźnikiem.
- A... A wiesz, gdzie jesteśmy? - spytała poważnie Lydia.
Tym razem to ja się skrzywiłam.
- Nie mam pojęcia. Teren Akademii jest porośnięty lasem, ale to może być jednocześnie Alaska, Montana czy Alabama. Ale ustalę to, spokojnie.
- Przyjechałam do Bostonu - wyjaśniła Lydia, choć nawet nie zadałam tego pytania. - To stamtąd odebrała mnie limuzyna Akademii świętej Dominique. Z tyłu nie było żadnych okien. Czułam się jak w pułapce.
- Mnie też ten samochód przeraża - przyznałam.
- Po co to wszystko? - Lydia rozejrzała się dyskretnie po pokoju. Jakby spodziewała się, że zaraz z szafy wyskoczy Marlene lub John i jego strażnicy. - Tajemnice, straż. A gdzie portrety patronki? Kim ona jest?
Zesztywniałam. Lydia chyba to zauważyła, bo zmarszczyła czoło.
- Cat?
- Ja... - Odchrząknęłam. - Nie wiem, Kiełku. Strażnicy ponoć nas chronią. Nie wiem przed czym. Ale boję się bardziej, kiedy ich nie ma, niż gdy są. A to chyba dobrze.
- A patronka? Co z nią?
Zacisnęłam dłonie w pięści. Dziewucha była uparta. Cholera.
- Nie wiem. Lepiej jednak o nią nie pytać. Z jakiegoś powodu wszystko przed nami ukrywają. Po co drążyć?
- Nie jesteś ciekawa? - spytała. - Ty nigdy się nie podporządkowujesz.
Właśnie, Cat. Nie jesteś ciekawa?
W mojej głowie kłębiło się od pytań. Kim jest ta kobieta? Dlaczego pielęgniarka jest przerażona, kiedy o niej mówi? Coś jest na rzeczy. A chcąc czy nie, jestem zaplątana w całą tę historię.
Może to tylko zbieg okoliczności...
Żyłam jednak zbyt długo w tej Akademii, by wierzyć w przypadki.
Spojrzałam na wyświetlacz różowego budzika Lydii. Jego podświetlany na fioletowo cyferblat wskazywał godzinę wpół do jedenastej.
Do ciszy nocnej zostało mi kilka minut.
Zdążę?
- Rozpakuj się - rzuciłam do Lydii. - Ja mam jeszcze coś do załatwienia.
Biblioteka znajdowała się na parterze, obok jadalni i świetlicy. Było już późno, skórzane kanapy i miejsca przy komputerach świeciły pustkami. Za masywnym biurkiem siedział tylko stary, poczciwy pan Bell.
Ale o to właśnie mi chodziło, czyż nie?
- Dobry wieczór. - Bibliotekarz potarł oczy na mój widok. Cóż, nie byłam tu stałym bywalcem. - Potrzebuję książki do odrobienia pracy domowej.
Staruszek patrzył na mnie jak na kosmitkę. Zdawałam sobie sprawę z tego, że pracy domowej też za często nie odrabiałam. Biedak prawie zszedł na zawał. Pewnie myślał, że żartowałam.
- Pomóc ci w czymś? - zapytał niepewnie. Miał minę, jakby się bał, że za złą odpowiedź wybiję mu zęby.
Zamyśliłam się.
- Gdzie znajdę dział historyczny?
- Prosto i w lewo. Regały od osiemnastego do dwudziestego siódmego zawierają księgi historyczne. Są podpisane. Ale może jednak pomóc ci coś znaleźć? - dodał.
Uśmiechnęłam się uprzejmie. A przynajmniej miałam nadzieję, że nie wypadłam aż tak źle. To chyba nie tajemnica, że nie bywałam uprzejma.
- Poradzę sobie.
Szybkim krokiem ruszyłam we wskazanym przez bibliotekarza kierunku. Może i lubiłam noc, niepokój jaki z nią nadchodził... Ale nawet wampira była w stanie przerazić pusta, pogrążona w półmroku biblioteka. Naoglądałam się w życiu zbyt wielu horrorów, by nie wiedzieć, że coś może czaić się za rogiem.
Ćwieki przy moich botkach dźwięczały z każdym krokiem. Podążało za mną echo moich kroków.
Wzdrygnęłam się. Żeby nie myśleć o tym, co może czaić się w mroku, zaczęłam czytać tabliczki na regałach.
CHEMIA
ANATOMIA WAMPIRA
POŻYWIANIE
Musiałam znajdować się w dziale przyrodniczym. Tak, nie myliłam się. Zaraz po dziale KULTURA DZIENNYCH znalazłam regał oznaczony tabliczką: HISTORIA. Małym drukiem dopisane były numeracje regałów i ich motywy przewodnie.
Pierwszy dotyczył historycznych walk Dziennych. Kolejne broni i ich podziału. Nie znalazłam jednak tytułu, który by mnie zainteresował.
Już miałam się poddać, gdy mój wzrok padł na ostatni tytuł. WIEDZA OGÓLNA. Nie byłam jajogłowym, ale domyślałam się, że znajdę tam encyklopedie. A taką księgę widziałam u pielęgniarki.
Pełna nadziei zanurkowałam miedzy regalami. Chwyciłam encyklopedię z przedziału A-H i otworzyłam ją. Przewertowałam kartki aż do D. DM, DN... DO! Natychmiast zaczęłam szukać imienia patronki.
Nie znalazłam.
Wkurzona na maksa zaklęłam cicho.
- Gdzie się podziewa moja kobieca intuicja, gdy jest potrzebna? - wymamrotałam, idąc dalej pośród starych, opasłych ksiąg.
Już miałam wracać, zrezygnowana i wkurzona jednocześnie, gdy moją uwagę zwrócił jakiś szelest. Odwróciłam się szybko, starając się zlokalizować źródło hałasu. Niczego nie dostrzegłam, choć starałam się przejrzeć ciemności bardzo długo.
Chyba wyobraźnia płata mi figla.
Starałam się miarowo oddychać. Jednocześnie starałam się też przypomnieć sobie tytuł książki, którą strąciłam u pielęgniarki. Za cholerę jednak nie potrafiłam.
"Encyklopedia wojen". "Encyklopedia przywódców". Tytułów było mnóstwo. Jednak tego prawidłowego - wcale.
Nagle stanęłam jak wryta. Ta książka... To mogło być to!
Miałam przed oczami wąski, niepozorny tom w czerwonej okładce. Tytuł jednak brzmiał obiecująco. "Encyklopedia wampirzych świętych".
Pięknie. Jestem genialna.
Już miałam otworzyć swoje cudowne znalezisko, gdy przerażający szelest się powtórzył. To brzmiało jak... Skórzana kurtka ocierającą się o ciało. Brzmiało raczej seksownie, ale w moim przypadku mogło zwiastować kłopoty.
Odwróciłam się szybko. Po ścianie przebiegł cień. Wysoki i dość muskularny cień.
Cholera.
Kto mógł mnie śledzić?
I po co?
Wsunęłam książkę o świętych do kieszeni bluzy, a w rękę chwyciłam pierwszą lepszą księgę. To tak dla niepoznaki.
Niemal wybiegłam z biblioteki. Staruszek Bell patrzył na mnie oniemiały. Skinęłam mu głową i pomachałam książką, dając do zrozumienia, że znalazłam to, czego potrzebowałam.
Podekscytowana, ale i przerażona, wróciłam do sypialni. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że ktoś obserwuje każdy mój krok...
Musiałam przyznać, że przyjemnie było mieć współlokatora. I chociaż Lydia pachniała jak przesłodzona babeczka z lukrem, dzięki niej spałam dziś spokojnie. Zasnęłam o przyzwoitej porze - po raz pierwszy od bardzo dawna. Jej spokojny, miarowy oddech tuż obok dawał mi znak, że jestem bezpieczna.
O poranku jednak pojawiły się pewne komplikacje. Byłam... zawstydzona. Już nikt dawno nie oglądał mnie bez makijażu i w powyciąganej pidżamie. Miałam się pokazać zupełnie nieznanej osobie tak odkryta? To niedorzeczne dla kogoś mojego pokroju. I... dziwne. Naprawdę dziwne doświadczenie.
- O mój Boże! - pisnęła Lydia. - Jakie masz cudowne oczy!
Przyjrzałam się swojemu lustrzanemu odbiciu z obrzydzeniem.
- Są fioletowe.
- No właśnie! Cudowne. Czemu wczoraj były ciemne?
Zagrzechotałam opakowaniem soczewek.
- Ukrywam je - wyjaśniłam.
- Czemu? Śmiejesz się z mojego braku kła, a sama potrzebujesz okularów?
Gdybym nie była właśnie w trakcie zakładania brązowych szkieł kontaktowych, wywróciłabym oczami.
- Nie lubię się wyróżniać. A sama przyznasz, że fioletowe oczy są rzadkością.
Lydia parsknęła, wciągając przez głowę różowy sweter.
- I to mówi osoba o czerwonych włosach.
Tym razem nic mnie nie powstrzymywało - wzniosłam oczy do nieba.
- One są wiśniowe.
- Jedna cholera - mruknęła Lydia.
Dziś znów od stóp do głów pokryta była różem. Delikatna, słodka i dziewczęca mimo kilku kilogramów nadwagi. A ja, cała czarna i ostro wymalowana, wypadałam przy niej strasznie blado.
- Ja ci nie wypominam twoich różowych szmat - zauważyłam.
- Wypraszam sobie! - wykrzyknęła wampirzyca. - Sweter jest amarantowy, spodnie wrzosowe a trampki liliowe!
Posłałam jej lekki uśmiech w odbiciu lustra.
- Jedna cholera.
Lydia usiadła na perfekcyjnie zaścielonym łóżku i spojrzała na mnie, przekrzywiając głowę.
- Wiesz co, Cat, nie jesteś taka zła. Zyskujesz przy bliższym poznaniu.
Mrugnęłam do niej.
- To tylko na okres próbny, Kiełku. Jak mnie wkurzysz, poznasz moją prawdziwą osobę.
Wymieniłyśmy się uśmiechami jak wieloletnie przyjaciółki. Nie byłyśmy na tym etapie, nie po dniu znajomości, ale wszystko zmierzało ku dobrej drodze. Lód wokół mego serca topniał, gdy ta wielbicielka różu się uśmiechała. Oczywiście nie przyznam się głośno do tego, że ten piankożerca znalazł rysę w mojej zbroi lodowej księżniczki. Ale zaczynałam się na nią przełamywać.
- Czegoś szukałaś wieczorem - zauważyła Lydia, wskazując głową w stronę mojego biurka. - Nie wyglądałaś na zadowoloną. Coś nie tak?
Nie, wszystko cacy. Prócz tego, że gówno znalazłam. W encyklopedii nie było ani słowa o świętej Dominique.
Cholera!
Na top bez rękawów naciągnęłam skórzaną kurtkę.
- Chodźmy, Kiełku. Chyba nie chcesz się spóźnić pierwszego dnia na zajęcia.
To ucięło wszelkie dyskusje.
Ale nie odsunęło kotłujących się we mnie pytań.
Odrobinę zasiedziałam się przy lunchu. Lydia miała w-f, więc szybciej wyszła z jadalni. Ja pogrążona w myślach nawet nie zauważyłam, gdy zadzwonił dzwonek.
Szybko wybiegłam z pomieszczenia. Wbiegając po schodach, walczyłam z suwakiem torby. Dlatego też nie zauważyłam śpieszącego na dół ucznia. Zderzyliśmy się. Zeszyty, które na darmo starałam się upchnąć do torby, upadły na podłogę. Kucnęłam, by je pozbierać, a on zrobił to samo.
Jego skórzana kurtka zatrzeszczała, przywodząc mi na myśl wczorajszą noc.
To ten dźwięk słyszałam!
Podniosłam wzrok. Patrzyłam prosto w czarne i twarde jak onyks oczy Daniela Shane'a.
- To ty - wyszeptałam. - Ciebie widziałam wczoraj w bibliotece.
Daniel wstał bez słowa i ruszył w dół.
Ale ja nie mogłam odpuścić w takiej chwili. Choć wiedziałam, że mam marne szanse, zaczęłam iść za nim. Gdy był wystarczająco blisko, chwyciłam go za nadgarstek i pociągnęłam.
Natychmiast znalazł się przy mnie. Przygwoździł mnie do ściany, dociskając biodra do moich. Doskonale znałam tę pozycję. Już raz mnie w takiej uwięził. Trzymał dłonie na wysokości mojej głowy. Dzięki temu wyraźnie czułam zapach jego kurtki i cytrusowych perfum.
Seksowna mieszanka, nie ma co.
- Nie pogrywaj ze mną, Catherine - wyszeptał głębokim głosem. Jego oczy błysnęły złowrogo. - Niby po co miałbym cię śledzić?
Przełknęłam ślinę.
- Czułam cię. Nie wiem po co tam byłeś. Ale... czułam cię.
Na jego czoło wstąpiła zmarszczka zaskoczenia.
- Wąchałaś mnie?
Jęknęłam. Jezu, jaka wtopa! Facet pomyśli, że się w nim zakochałam!
- Nie. Boże, w życiu! Po prostu kiedy mnie złapałeś, albo w sytuacji takiej jak ta... - Zagryzłam wargę. ,,Pogrążasz się, Evans!" - Masz charakterystyczny zapach - wybrnęłam w końcu.
Zadzwonił drugi dzwonek oznaczający początek lekcji. Daniel jednak nie odsunął się ode mnie.
- Zapisałaś w pamięci mój zapach. - Uśmiechnął się powoli. - I ty śmiesz mi zarzucać sekrety?
Oblałam się wściekłym rumieńcem.
- Nie pochlebiaj sobie, Shane! - warknęłam, przeciskając się pod jego ramieniem. - Nigdy nie zasłużysz na kogoś tak wspaniałego jak ja.
Daniel parsknął gorzko.
- Jakoś nie żałuję.
Poprawiłam torbę na ramieniu i ruszyłam w górę schodów. Nie wyciągnęłam jeszcze z Daniela całej prawdy, ale zamierzałam to zrobić. Ja nie pozwalałam sobą pogrywać.
Wpadłam do sali biologicznej zdyszana. Nauczyciel zmarszczył czoło na mój widok.
- Myślałem, że nie zaszczycisz nas swą obecnością, Catherine.
- Już się pan cieszył, że pozbył się pan konkurencji, co?
Warga nauczyciela drgnęła nieznacznie.
- Mam rozumieć, że zabłądziłaś? Tylko tak jestem w stanie wytłumaczyć twoje spóźnienie.
- Tak, proszę pana - przyznałam. - Zbłądziłam w głębinach mojego umysłu.
W klasie ktoś zachichotał.
- Dobrze więc, panienko Evans. Powiedz więc nam, co wiesz o mózgu Nocnego?
- Że go nie ma?
Chórek śmiechów stał się donośniejszy. Nawet nie wiedziałam, że mój sarkazm potrafi tak na kogoś działać.
Zaskakujące.
- Bez żartów, Cat - poprosił nauczyciel. - Opisz mi wygląd Nocnego, a nie zgłoszę twojego spóźnienia do dyrektorki.
Westchnęłam. Nigdy się nie uczyłam. Ale to... Znałam doskonale odpowiedź na to pytanie. Było takie wspomnienie, zamknięte głęboko w tej części umysłu, która było przeznaczona do ich niszczenia. Nie lubiłam do niego wracać. Miałam cichą nadzieję, że nigdy nie będę musiała.
A jednak. Niespodzianka, Evans.
- Może pan powiedzieć Marlene, że się spóźniłam - powiedziałam, rzucając torbę na swoje krzesło w ławce przy oknie. - Nic nie wiem o Nocnym.
- Och, nie przesadzaj, Catherine. Coś na pewno wiesz - nalegał nauczyciel.
Kpił ze mnie?
- Mają kły - mruknęłam, siadając. - Wystarczy?
Pełne dezaprobaty spojrzenie już na mnie nie działało.
- Catherine.
Westchnęłam.
- Są straszni. Przerażający. Ich kły są dłuższe niż nasze, bardziej śmiercionośne. A oczy... - Objęłam się ramionami. Nagle zrobiło mi się zimno. - Są puste. Dwa długie, czarne tunele prowadzące donikąd. Prowadzące tylko do śmierci.
- Dziękuję, Catherine. - Nauczyciel uśmiechnął się skrępowany. W klasie zapadła cisza po moich słowach. - Usiądź już, dobrze?
Usiadłam. Ale nic nie było dobrze. Resztę lekcji spędziłam na zamykaniu najgorszych wspomnień głęboko w czeluściach umysłu.
Ale to nadal nie sprawiło, że poczułam się dobrze. Uwolniłam demony. Jak miałam je zamknąć z powrotem? Jak...?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top