Rozdział 1
- Nie. Nie zgadzam się! Po prostu się nie zgadzam! - wykrzyknął ojciec, uderzając dłonią o stół. Oczywiście, na mnie i matce nie zrobiło to żadnego, większego wrażenia. Co kolację powracał ten temat i zawsze się powtarzali. Oboje.
- Czy ty masz choć garść rozumu?! Musisz się upierać przy swoim jak stary osioł, zamiast dojść do wniosku, która opcja byłaby rozsądniejsza?!
Właśnie o tym mówiłam. Jak widać, mamusia również nie pozostała mu dłużna. Ech pewnie znowu będą się spierać, aż w końcu jedno z nich pójdzie spać. Nie ma tu mowy o odpuszczeniu - w takiej sprawie?!
Może lepiej zacznijmy tak - nazywam się Lily i to JA jestem tą sprawą i nie, nie chodzi wcale o chłopaka, ubiór, czy moje miejsce zamieszkania. Chodzi o mój zawód.
Otóż moja mama jest kwiaciarką, a ojciec kupcem. Wiem, że nieco to się gryzie, no ale cóż - jakoś przecież chyba zostałam spłodzona, no nie?! Znaczy, nie miałam na myśli, że się non stop kłócą, raczej wręcz przeciwnie! No, poza jednym, jedynym tematem....
- Uwierz kochanie, jestem kupcem, mój kontakt z matematyką nie ogranicza się do przypisawania cen jakimś badylom. Wiem co się opłaca i wiem ile zarabiam, a tak się składa, że więcej od ciebie, kochanie...
Ta, nie ma to jak słodzenie sobie przy kłótni. Tak, zgadliście - to ,,kochanie" to nie był wcale sarkazm! Ech, ja już z nimi nie mogę. Jako jedyna jeszcze skubię widelcem jakieś flaki, które jakimś cudem udalo im się wcisnąć mi na talerz.
- Ale tylko, kiedy masz duże wzięcie! Nie udawaj, że nie pamiętasz, jak nieraz wracałeś cały rozżalony do domu z pustymi rękami, bo jakiś kupiec zza wschodu cię prześcignął na targu! Kwiaty zaś to inna sprawa - urodziny, wesela, nowe miłości, a nawet jako pałacowe ozdoby - kwiaty są ciągle modne!
- Tylko szkoda, że tuż przed świętami jęczysz nam, że nie masz już co sprzedawać! Ona, w przewieństwie do niektórych, umie myśleć logicznie...
- Co ty mówisz?! Od dziecka robiła piękne kompozycje kwiatowe. Zręczne palce, kreatywność - świetnie nadaje się na florystę!
- Po moim trupie! Zadbam o jej przyszłość - będzie kupcem, kiedyś mi obie podziękujecie!
- Co to, to nie! Zamiast się włóczyc z tym twoim wozem, będzie siedziała i pomagała mi w kwiaciarni!
- Będzie handlować!
- Florystka!
- Kupiec!
- Kwiaty!
- Dość - krzyknął nagle ktoś, obdażony moją barwą głosu, co stwierdziłam z zaskoczeniem. Po raz pierwszy w życiu odważyłam się im przeszkodzić!
Rodzice byli równie zaskoczeni tym aktem odwagi, jak ja. W milczeniu odwrócili głowy w moją stronę, po raz pierwszy w życiu, czekając to, co mam do powiedzenia.
Wzięłam głęboki wdech. Nie ma to, jak mieć stresa, rozmawiając z rodzicami!
- A... A możebbyście choć raz zapytali kim JA chciałabym być? - wymamrotałam, czując, jak mi drżą dłonie.
- A więc mów, kochanie - zachęciła mnie matka.
- Właśnie, właśnie - ja również jestem ciekawy, którą opcję nasza córka uzna za słuszną - odparł ojciec, pocierając prawą dłonią swoją brodę.
- Tylko, że... - zaczęłam, jednak od razu się poprawiłam, starając się mówić pewniej i głośniej: - Tylko, że ja nie chcę być ani florystką, ani kupcem...
- A w takim razie to kim? - spytał ojciec, wytrzeszczając na mnie oczy. Ta, jakby to były jedyne, dostępne zawody w naszym mieście!
- Nie wiem, może uzdrowicielem? - zaczęłam, jednak niemalże od razu mnie zagłuszyli:
- Uzdrowiciel! - prychnął ojciec, omal nie oblewając się kawą. - Wiesz ile idiotów chce rocznie na to iść, a ilu się dostaje?! Poza tym trzeba mieć jakąś cechę z czarodziejów, a potem odwalać za nich brudną robotę!
- Do tego zawsze wysyłają nowicjuszy na wojnę - wiesz jakie to niebezpieczne?! - tym razem wtrąciła się mamusia.
- Wiem, ale...
- Trzeba mieć chociaż małą iskrę w genach od czarodzieja - znasz może kogoś takiego w naszej rodzinie?!
- Nie, ale może jakiś daleki pra-pra-pra-pra....
- Nie łudź się - tym razem przerwała mi mama. - Wiesz ile dzieci wieśniaków zostało bohaterami w ciągu ostatnich stu lat?
Wiedziałam, ale wolałam milczeć. Trzeba bylo jednak się nie odzywać.
Już wyjaśniam o co chodzi - nasz kraj od dawien dawna zamieszkiwali ludzie - jedni mądrzejsi, inni nieco mniej, ale mniejsza z tym - na samym początku naszego istnienia, poza rodzinami tych "zwyklejszych" obywateli, chyba z księżyca, pojawili się bohaterowie. Byli to osobnicy obdażeni konkretnymi, bardzo rozwiniętymi cechami - tak nieco dużo ponad normą. Nikt nie wie skąd, ani dlaczego, po prostu je mieli. Ludzie niemal od razu się skapnęli, że można fajnie wykorzystać tych odmieńców - dzięki swoim umiejętnościom byli w stanie walczyć ze wszystkimi nachalnymi potworami, które do dziś nie dają nam spokoju, przez co, nazywali ich bohaterami. Są ich trzy rodzaje, czy profesje: wojownicy, magowie i strzelcy.
Wojownicy - tacy zwykli pakerzy. Żeby nimi zostać, trzeba mieć odziedziczoną siłę jakiś tytanów, czy coś. No i ćwiczyć - duużo ćwiczyć. Znaczy, jak wykryją w twoich genach wystarczająco dużo krwi wojowników, to i tak się nim stajesz, najwyżej, jak geny przewyższą siłę, zostanie stłuczony na kwaśne jabłkoi zdechnie na treningu. No właśnie - wystarczająco. Naszym bohaterom znudziło się rozmnażanie z innymi odmieńcami i po prostu zaczęli zakładać rodziny również z wieśniakami, przez co nieraz się zdażało, że dziecko miało w sobie geny bohatera, ale przez drugiego, nieuobdarowanego rodzica, miał ich za mało, aby się nim w pełni stać. Tacy pół wojownicy mogli zostać strażą, bądź gónikami.
Strzelcy zaś, to już inna sprawa. Tu trzeba mieć duży wzrost, czasem pojawiający się w rodzinach wieśniaków przez jakąś mutację genetyczną czy coś, więc mamy najwięcej wieśniaczych strzelców. No i spokój - opanowanie, dobre oko, zręczne dłonie - oto cechy strzelca. Ale i tak najłatwiej mieć jakiegoś strzelca w rodzinie. Jak ma się za mało strzeleckiej krwi, dzięki typowo strzeleckiej urodzie, zostają znanymi operatorami rozrywek - bitw na arenach (tak, bohaterowie walczą między sobą dla zabawy!), organizatorami walk międzygildijnych (których zazwyczaj też są przywódcami), wojn grupowych (tak, to też dla zabawy), imprez pt. "Zgładźmy wilka/smoka/mordercze czerwie, robią bezsensowne wyzwania, aby bohaterzy się nie nudzili - ogólnie to pracują w branży rozrywkowej. Co to ma wspólnego ze strzelectwem? Pewnie nic, ale dzięki swojej boskiej urodzie (tylko strzelcy tak mają) przyciągają uwagę bohaterów i wieśniaków. Tacy tam ślicznie, młodzi, popularni.
Zaś magiem zostać jest najtrudniej i tu nie ma takiego czegoś jak jakaś ustalona ilość krwi magów, aby nim zostać - tu po prostu trzeba się z mocą magiczną URODZIĆ. Tak, dlatego jest ich bardzo mało. Do tego moc objawia się w różnym wieku. Jeśli objawi się komus po szesnastce, wieku, w którym stwierdzają, czy się nadajesz na bohatera, to dupa blada - jest już za późno. Zawsze tacy ludzie kończyli jako astrologowie - wykorzystywali swoją moc, aby przepowiadać bohaterom przyszłość, niestety za kosmiczne ceny. No i, jak zawsze zresztą ponoć powtarzają - nigdy nie wiadomo, czy przyszłość jednak się w międzyczasie nie zmianie, bla bla bla bla. Tak, czy siak - wracając do magów, tam trzeba nieustannie się uczyć, na szkoleniu. Nazw zaklęć, ich wykorzystania, rzucania ich - nie ma tak, że ćwiczą tylko fizycznie, jak wojownicy, czy nie będą psuć oczu, a resztę czasu się obijać - jak strzelcy. U nich to jest harówa, że hej! Ale za to są wybitnie inteligentni, no i oczywiście umieją używać magii. Człowiek z magiem w rodzinie, a nie w genach, może się ubiegać o stanowisko uzdrowiciela - najczęściej udaje się mu wydobyć moc uzdrawiania, dzięki tej kropelce krwi, ale niestety tylko ją, ponieważ jest najprostsza, do odziedziczenia. Albo zostać kapłanem - czyścić posągi i sale modlitwne i w sumie nic nie robić, a zarabiać. Ale TYLKO z magiem w rodzinie. Innej opcji nie ma.
Tak. Tak właśnie przedstawia się nasza sytuacja biznesowa. Każe miasto ma swojego bohatera. Albo dwóch - jeśli to małżeństwo. U nas naszymi bohaterami są rodzice mojej nalepszej przyjaciółki - Melissa. Ta kobita to ma dopiero szczęście - ojciec wojownik, matka czarodziejka, a brat strzelec - normalnie najlepsza rodzinka pod słońcem! Ma niemalże zapewnioną stuprocentową bohaterskość - jak nie po matce, to po ojcu, ciotce, babci itp. Otóż jej rodzina jest jedną z nielicznych, które z pokolenia na pokolenie, mają w rodzinie samych bohaterów. Żadnego wieśniaka - o nie!
Usp - chyba trochę odpłynęłam, co zauważyłam dopiero po chwili, dzięki ponownej, głośniejszej rozmowie moich rodziców. Jak widać już chyba zapomnieli o moim wyznaniu. To chyba nawet lepiej dla mnie, pewnie mają rację ,że nie mam szans. Ponoć u nas nie ma i nie było żadnego bohatera, chyba, że parę setek lat temu. Wygląda na to, że będę musiała się w końcu zdecydować, z którym z rodziców chcę prasować. Ale nie mam ochoty o tym myśleć. Wolę leżeć i wyobrażać sobie, co by było, gdyby na moim teście szesnastolatków okazało się, że będę bohaterem. Że geny jakiś bardzo dalekich krewnych tak się złożyły, że mogę walczyć. Albo strzelać! Albo cokolwiek - chodzić na pojedynki, walczyć ze złem, być sławna, mieć autorytet - wszystko! Że dzięki zaledwie tej jednej małej sekundzie, cały świat stanąłby mi otworem.
Ale nigdy tak nie będzie - wiem o tym. Dalekie geny zanikają, o ile w ogóle jakieś mam. Już po dziadkach odziedziczyć bohaterstwo jest ciężko, a co dopiero po pra pra pra pra pra pra pra pradziadkach? Ech, szkoda gadać. Starając się o tym już dzisiaj więcej nie myśleć, kładę się do łóżka i dość szybko zapadam w głęboki sen. Nie jest spokojny, ale to nic, w porównaniu do tego, co się wydaży w najbliższych dniach.
__________________________
Tak, wiem, kolejne opowiadanie, ale nie mogłam się powstrzymać xD Rozdział nieco statyczny, ale chciałam was nieco wprowadzić do świata bohaterów :D
Jeśli czytasz - plose,daj gwiazdkę, zlituj się nad biednym dzieckiem (xD), komenatrzem też nie pogardzę ^^
Wasza Leocuddya
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top