8. ,,Powinnaś zrezygnować"
ROK 845, OBÓZ SZKOLENIOWY
Po ciężkim dniu i decydującemu zadaniu, kadeci udali się do budynku służącego, jako jadalnia. Kolacja składała się z tego, co zwykle: lepkiej papki w misce i o dziwo świeżego chleba. Niektórzy zaczęli nawet przywykać do takiego jedzenia. Bardziej niż na kolację cieszyli się z kubka wody! Wszyscy byli diabelnie spragnieni. Liczba kadetów nie zmniejszyła się znacznie, ale można było dostrzec pomniejsze braki. Jordan z radości stanął na stole i zaczął prawić, jaki to on jest dumny, że udało mu się tu zostać wraz z pozostałymi. Mogą być z siebie naprawdę dumni!
Nie mieli dostępu do alkoholu, więc zwykła woda musiała im wystarczyć do świętowania. Astrid, poprawiła swoje włosy, przypominające jeża i złapała go za kostkę, wciąż do siebie przyciągając.
- Przestań błaznować i złaź stamtąd! - warknęła ostro. Chłopak wyrwał się po raz kolejny z mocnego uścisku Privott i zaczął śpiewać głośniej. - Lower, ostrzegam cię! Jak dostanę niestrawności po twoich dzikich pląsach to zajebię! - zagroziła mu pięścią.
- Och, jeżyku, spokojnie! - zawołał, śmiejąc się pod nosem. Niektórzy mężczyźni mu zawtórowali gromkim śmiechem. - Napij się z nami!
- Ale ty wiesz, że próbujesz uchlać się wodą? - uniosła wysoko brwi, Jordan tylko wzruszył ramionami. - Ech, nie mam do ciebie nerw!
Ansa z uśmiechem patrzyła na tę scenę. W ciągu dwóch dni znajomości z Lowerem, zrozumiała, że chłopak lubił otaczać się kobietami. Nie jedną czy dwoma... A sporą ilością. Nagle jej uwagę przykuł mały błysk na szyi Astrid. Dziewczyna nosiła nieśmiertelnik. Już gdzieś widziała podobny. Postanowiła dosiąść się do bawiącej się dwójki. Jordan puścił do niej oczko, gdy ta zbliżyła się znacząco.
- O, Aberald! Gratulacje! Byłaś drugą najlepszą osobą na linkach - Ansę niezbyt to obchodziło. Miała cel, do którego dążyła, nieważne czy była pierwsza, druga. Musiała być na tyle dobra, by dostać się do Zwiadowców i ich tego oddziału specjalnego. - Gdyby nie ten dziwak, Connors - wskazała kciukiem przez ramię na chłopaka o hebanowych włosach, siedzącego w kącie i spokojnie jedzącego ,,zupę''. - Tak, czy tak. Dobra robota.
- Dzięki. Astrid, tak? - Dziewczyna skinęła głową, uśmiechając się szeroko. - Zauważyłam twój nieśmiertelnik i... zainteresował mnie... - wydukała.
- A, o to ci chodzi - ujęła w dłoń nieśmiertelnik. - Wartość sentymentalna. Należy on do mojego ojca, który jest Zwiadowcą. Nigdy nie wiem, czy wróci z wyprawy żywy, więc go mam. Podobnie jak on chcę się do nich zaciągnąć, by walczyć z nim ramię w ramię. Wiesz, co mnie najbardziej cieszy? Mam czterech braci: Seamus, Troy, Axel i Dean - wyliczała na palcach - każdy z nich posiada jakiś talent, ale to mnie ojciec powierzył ten ,,amulet''. Przypomina mi o moim celu, do którego dążę.
,,Cel, do którego dążę?''
- O czym panie tam mówicie? Czyżby o mojej zgrabnej dupci? - uśmiechnął się uwodzicielsko, jednak nie zrobiło to na nich żadnego wrażenia. Zrezygnowany zszedł ze stołu i usiadł obok nich.
- Nikogo nie obchodzą twoje poślady, Jordan - zarechotała Astrid. - A, właśnie! Aberald, gdzie jest ta twoja kumpela? - rozejrzała się po sali, szukając długich blond włosów. - Cholera, nie widzę jej. Wszyscy wyglądają tak samo.
Już miała odpowiedzieć, gdy rozmowę przerwał dźwięk tłuczonej miski. Wszystkie pary oczu skierowały się na środek, gdzie stały dwie dziewczyny, różniące się wzrostem i długością włosów. Lara skrzyżowała ręce na piersi, marszcząc gniewnie brwi. Potłuczona miska należała do dziewczyny, którą zaczęła bez powodu dręczyć. Jednak gdy Ansa rozpoznała tę ,,ofiarę'' i zrozumiała, że Quinn znalazła jakiś malutki powód do kłótni.
- Patrz, jak chodzisz! - wrzasnęła Lara. - Ślepa jesteś? Specjalnie na mnie weszłaś?!
- Przecież jesteś czysta - odpowiedziała niewinnie Laurys. - Poza tym, to ty wytrąciłaś mi z rąk moją kolację! - rzuciła z wyrzutem.
- Wielkie mi co! Spójrz na moje buty! Zachlapałaś je, ty idiotko! Nie wiem, co ty tu robisz! Nie masz talentu do wojaczki to widać! Wyglądasz jak niewinne dziecko, które się po prostu zgubiło! No, przyznajcie mi racje! - rozłożyła ręce, patrząc na wszystkich wokół. - Choć, co prawda byli gorsi od ciebie to i tak byłaś nisko w tabeli! Powinnaś zrezygnować! Odpuścić sobie! Ile razy trzeba ci tłumaczyć, że po prostu to nie jest miejsce dla ciebie?! - Laurys uśmiechnęła się, co jeszcze bardziej zdenerwowało Quinn. Dziewczyna nie wytrzymała i uderzyła pięścią w twarz Wayland. Krew zaczęła sączyć się z nosa, co mocno zaskoczyło blondynkę. - Rozumiesz?! Po prostu nienawidzę słabiaków! A ty jesteś nikim więcej jak słabiakiem!
Laurys starła wierzchem dłoni krew i uśmiechnęła się jeszcze szerzej.
- Nie szkodzi - powiedziała spokojnie. - Nie ważne, ile razy zostanę uderzona, to nie ma znaczenia. Nie ważne, co powiesz, ja tu zostanę. Nie mam ambicji, by ciągnąć tradycję rodziny czy walczyć za ludzkość. Jestem tu, bo serce - dotknęła obiema dłońmi klatki piersiowej - mówi mi jasno, że to właśnie tu powinnam być. Tuż przy Ansie.
- Poszłaś do wojska za kimś?! Kim w ogóle jest ta cała ,,Ansa''? Co? Odpowiadaj, kretynko!
- Lara Quinn - rzekł ktoś. Lara odwróciła się i napotkała wpatrzoną w nią dziewczynę o włosach prawie rudych. Jej twarz nie wyrażała emocji. Jedna chwila, a zawartość jej miski wylądowała na twarzy Quinn. - Ochłoń.
Dziewczyna wytrzeszczyła oczy.
- C-co to ma znaczyć?!
- Twoje ,,szlachetne'' urodzenie nie daje ci prawa, by kogokolwiek obrażać. Obraź jeszcze raz Laurys, a zapłacisz mi za to - zmrużyła oczy, co nieco zaniepokoiło Larę.
- Co? Księżniczka się zdenerwowała, bo ktoś jej się sprzeciwił? - Obok Ansy pojawiła się Astrid. - Nie wiem, czy wiesz, ale jesteś w zupie - dodała złośliwie. - Popatrz, jak z ciebie kapie! - zaśmiała się grubiańsko.
- Zapłacisz mi za to, Aberald!
- O popatrz, jednak znasz Ansę Aberald... - dodał Reyes, stając między nimi.
- Uwierz mi, nie chciałabyś być moim wrogiem!
- Masz rację. Nie chciałabym. Nie potrzebuję wrogów. Ja tylko chcę dołączyć do Zwiadowców.
Lara krzyknęła coś w furii i wybiegła z jadalni.
- Ansa... Dziękuję! - krzyknęła, zapłakana Laurys, przytulając ją mocno.
- Drobiazg.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top