34. ,, Zamach na dowódcę!''

Laurys merdała nogami zwieszonymi przez parapet okna w swoim pokoju. Pomimo, że dzieliła pokój z innymi dziewczynami w tej części skrzydła, nie przeszkadzało to, aby cicho pod nosem nucić swoją ulubioną melodię. Tym razem miała wolne tempo, wręcz usypiające, może dlatego nikt nie nakazał jej zamknąć się i spać. Ale Laurys nie mogła spać, czuła nieuzasadniony niepokój. Nie było to spowodowane jej pierwszą oficjalną wyprawą za mur, nie odczuwała tam lęku, podobnie jak przy powrocie, widząc mnóstwo ofiar tytanów, zniszczeń jakich dokonali... Pomyślała, że tak właśnie musiało wyglądać piekło. Zginęli także jej znajomi, w tym Rana. Na szczęście Ansa żyła i była bezpieczna. Choć nie wiedziała, gdzie obecnie przyjaciółka przebywa, zdawała sobie sprawę, że tu nic jej nie zagraża.

W głowie dziewczyny kotłowało się dużo obrazów, mieszających się, nie ukazujących żadnych szczegółów. Jedyne, co zwróciło największą uwagę Laurys była huśtawka. Taka zwykła zrobiona z deski i liny. Pamiętała, że w dzieciństwie lubiła się na niej huśtać, ale już dawno została zniszczona. Przez czas i jej ojca.

- Lecz spójrz... Zeszła na ziemię, oderwała swoje skrzydła dla ciebie - zaśpiewała cicho. - I cóż, nie bój się, to nie bolesne jest... Powiedziała tak, a twarz wykrzywił ból, krew poplamiła historię białych piór, o skrzydłach miłości nie rzeknie nikt, kochanków rozdzielił świat, choć nadchodzi ciemność to wiem na pewno, że nawet mury stać nie będą całą wieczność...* - zawahała się przed zaśpiewaniem dalej, nasłuchując hałasu dobiegającego z zewnątrz.

Kto robiłby tyle zamieszania o tej godzinie? Czy naprawdę emocje tak kogoś rozpierały po dzisiejszych wydarzeniach. Nadludzki, czuły słuch Laurys wyłapał kobiecy głos. Zbladła, rozpoznając jego właścicielkę.

- Ansa! - zawołała głośniej, budząc przy tym innych mieszkańców pokoju. Przerzuciła nogi przez okno w stronę pokoju, zeskakując na twarde deski.

Nie czekając na niczyją reakcję, wybiegła na zewnątrz.

Parę chwil wcześniej Ansa poczuła się zmęczona w towarzystwie gwiazd oraz kapitana. Mimowolnie zamknęła oczy, pozwalając, aby szum wiatru, szelest drzew kołysał ją do snu. Oparła głowę o ramię dowódcy, niemal natychmiast się za to karcąc. Wyprostowała się, zachowując należyty dystans. Levi zdawał się na to nie zwracać uwagi, bo wciąż jego spojrzenie było utkwione w gwiazdach.

- Chyba powinnaś iść się już położyć - powiedział, nie patrząc na nią. - A jutro porozmawiamy o twojej karze za wyjście z pokoju po ciszy nocnej.

Ansa skrzywiła się, próbując wyobrazić sobie na jego twarzy kpiący uśmiech, ale on obojętnie obserwował niebo. Przytaknęła cicho, życząc kapitanowi dobrej nocy i zeszła z dachu. Gdy zniknęła, Levi dopiero podążył za nią wzrokiem. Życzyła mu dobrej nocy? Ta sztuczna uprzejmość nie była konieczna. Od dawna nikt mu nie życzył spokojnej nocy, zamiast tego oczekiwano, że dalej pozostanie Najsilniejszym Żołnierzem Ludzkości. A liczba zabitych tytanów tylko wzrastała. Mało kto pamiętał, że mimo wszystko wciąż pozostawał człowiekiem. Jedynie Hanji, czasem Erwin to wiedzieli.

Dziwnie poczuł się z tym, że jakaś obca osoba przejęła się jego snem. Sztuczna uprzejmość, wymuszona dobroć, bo myślała, że uniknie jutrzejszej kary. Noc była naprawdę wyjątkowa, cicha i spokojna. Uwielbiał takie wieczory, te burzowe wręcz dręczyły go niczym najgorszy koszmar. Zmarszczył brwi, czując, że jest za spokojnie. Słysząc okrzyk zwiastujący atak, prędko wskoczył ponownie do twierdzy i pobiegł w kierunku, z którego dochodził okrzyk.  Zacisnął usta w wąską linię, wiedząc, co znajduje się po tej stronie.

Pokój Erwina.

Ansa czuła chłód tej nocy, bo zaczął szczypać ją po ramionach, teraz żałowała, że nie założyła swojej kurtki od munduru. Odchodząc nieco dalej, przybiła sobie piątkę w czoło. Czy ona największej nadziei ludzkości życzyła dobrej nocy? Nie byli przyjaciółmi, łączyła ich czysto zawodowa relacja, choć przypominało to bardziej więźnia i strażnika. Możliwe, że nawet nie zwrócił uwagi na to, co powiedziała. Wzruszyła ramionami, kierując się z powrotem do swojego pokoju. Gdzieś dalej mignął jej cień ludzkiej postaci.

- Kto jeszcze tej nocy ma problem ze snem? - zdziwiła się.

W tej części twierdzy kadeci nie zapuszczali się bez ważnego powodu, tutaj znajdowały się pokoje dowództwa. Może to Hanji buszowała po nocy? Aberald pokusiło, by to sprawdzić, zwłaszcza, że ostatnio dużo działo się wokół samego generała. Miała złe przeczucia.

Na korytarzu nie było żadnej żywej duszy, co zaskoczyło Ansę, bo była pewna, że kogoś widziała. Postąpiła parę kroków przed siebie, nasłuchując. Minęła jedne drzwi, potem następne... Dalej był tylko pokój głównodowodzącego. Cisza. Nagle poczuła nikłe drganie powietrza. Uchyliła się w porę, unikając ostrza, którego klinga odbijała blade światło księżyca wpadającego przez okna. Chwyciła za rękę napastnika, wykręcając ją i wytrącając sztylet z dłoni. Ten jednak nie dał się zaskoczyć, bo odchylił mocno głowę, uderzając w nos Aberald. Ta złapała się za krwawiącego miejsce, dopadając tajemniczą postać.

Napastnik wypatrzył na podłodze swoje ostrze, a Ansa widząc zamiar podniesienia go, ubiegła postać. Sama nim go sięgnęła upadła, chwycona za nogę. Ansa zamachnęła się łokciem, uderzając w brzuch, przez co atakujący wypuścił gwałtownie powietrze z usta. Zwiadowczyni spróbowała ściąć z nóg intruza, lecz ten z łatwością uniknął jej. Chwycił Ansę za ramię i cisnęła nią o ścianę. Ta odwróciła się, pozwalając, aby zaciśnięta pięść postaci uderzyła w ścianę. Usłyszała trzask kości, ale mimo to intruz nie przestawał atakować. Uszkodzoną dłonią chwyciła za głowę Ansy a drugą użyła więcej siły, by rozbić nią okno.

- Kim jesteś?! - wycharczała Ansa, walcząc z dziwną siłą napastnika. Ledwo uniknęła nadziania szyi na odstający z okna kawałek szkła.

Nie uzyskała odpowiedzi, przydepnęła stopę intruza, uwalniając się. Chwyciła za złamaną dłoń jeszcze bardziej ją wykręcając. Obie postacie chwilę się siłowały.

- ATAK! - wrzasnęła Aberald. - Zamach na dowódcę!

Intruz wyprostował się, wiedząc, te krzyki zaraz postawią pół twierdzy na nogi, więc ratował się jedyną drogą ucieczki - wyskoczył przez okno. Kiedy Aberald dobiegła do okna, na zewnątrz nikogo nie było. Osunęła się po ścianie, wciąż trzymając się za nos. Drzwi do pokoju Smitha otworzyły się, a w nich stał Erwin w pełnym umundurowaniu. Uniósł wysoko brwi na widok siedzącej na podłodze kadetki. Przykucnął przy niej, podając czystą chustkę.

- Aberald, co się stało? - zapytał, rozglądając się po korytarzu.

Zaraz dołączyli do nich pozostali żołnierze, w tym także Hanji i Levi. Laurys przepchnęła się między Sashą a Mikasą, by zobaczyć w jakim stanie jest jej przyjaciółka. Na widok krwi i poplamionej nią koszuli dziewczyny, z trudem powstrzymała złość.

- Erwin - odezwała się Hanji.

- Co tu się wydarzyło? - dołączył się Levi, uważnie przyglądając się rannej dziewczynkę.

- Ktoś tu był - odpowiedziała Ansa, odsuwając od twarzy brudną chusteczkę. - Planował chyba zaatakować generała.

Między żołnierzami przeszła fala niezadowolonego pomruku. Hanji podeszła do wybitego okna, doszukując się śladów. Wybrała kilku towarzyszy i ruszyła przeszukać okolice twierdzy. Jeśli ktoś tu był, nie mógł uciec daleko.

- A co robiłaś ty tutaj? - zainteresował się Levi. Wewnętrznie czuł się zmieszany. Dopiero, co była z nim na dachu po drugiej stronie budynku, a nagle znajduje się cała poobijana pod samymi drzwiami Erwina. Chciała uśpić jego czujność. - Pokoje żołnierzy są chyba po drugiej stronie, nie?

- Widziałam czyjąś postać przemykającą korytarzami - odpowiedziała, znowu przyglądając chustkę do nosa. Cholernie bolało. - Myślałam, że to może pani Hanji, ale ona nie skradałaby się tak. Wydało mi się to dziwne. Okazało się, że to nie była Hanji a ktoś ubrany w czerń.

- Ktoś tu wtargnął? - powiedział sam do siebie Erwin. - Levi, niech twój oddział sprawdzi pokoje, musimy być pewni, że to nikt z naszych.

Żołnierze, którzy nie mieli przydzielonego zadania wrócili do swoich pokoi, gdzie czekali na kontrolę oddziału specjalnego. Levi z ociąganiem zdecydował się zostawić dziewczynę z dowódcą, ale odwrócił się, by wydać rozkaz swoim ludziom. Zatrzymał go głos Aberald.

- To była kobieta - wtrąciła, krzywiąc się z bólu - intruz był kobietą.

- Widziałaś twarz? - spytał kapitan, kucając przy niej i Erwinie. Ta pokręciła głową. Dostrzegł strużkę krwi spływająca spod grzywki rudawych włosów sklejonych potem. -  Skąd wiesz, kim był napastnik?

- Złamała nadgarstek uderzając w tę ścianę. - Wskazała palcem na dziurę, którą wyrządziła nadludzka siła intruza. - Słyszałam trzask kości oraz jęk. Kobiecy. Gdy zaczęłam wołać pomoc, uciekła przez okno.

- Tym zajmie się Hanji.

- Hm, raczej osoba ze złamanym nadgarstkiem nie ukryje się tutaj.

- Idź, Levi - rozkazał dowódca. - Opatrzę Aberald, a potem odeślę ją do pokoju. - Kapitan popatrzył w miedziane oczy dziewczyny, po czym starł palcem tę irytującą strugę krwi. Wyprostował się i odszedł. - Możesz wstać? - zwrócił się do dziewczyny nadal zaskoczonej gestem kapitana. Z pomocą generała wstała. - Chodźmy, w moim gabinecie powinna być apteczka.

Gabinet to była część sypialni. To nie tutaj oficjalnie urzędował dowódca, ale najwidoczniej spędzał tu mnóstwo czasu w odosobnieniu. Dokumenty i grube książki zagracały biurko, ale najwidoczniej głównodowodzącym jest się cały czas. Mężczyzna poprowadził ją do krzesła, które zwykle sam zajmował. Złapał twarz dziewczyny, oglądając ją z każdej strony. Odszukał apteczki wśród papierzysk i ponownie zwrócił się do zwiadowczyni. Wyjął czystą ścierkę, którą zamoczył w misce wody, stającej nieopodal biurka. Obmył krew z jej twarzy i szyi.

- Rozlegle przecięty policzek, zaszyję to - oznajmił, a Ansa nie czuła, że mogła odmówić. Syknęła, kiedy druga ścierka nasączona jakimś lekiem dotknęła jej ran. - Może piec.

- Auć...

- Jestem wdzięczny za to, co zrobiłaś - powiedział nagle, odkładając medykamenty na biurko. Sięgnął po nić i igłę. - Zaryzykowałaś swoim życiem.

- Jeśli bym tego nie zrobiła, podejrzenia znów padłyby na mnie - westchnęła, po czym jęknęła, gdy igła przebiła jej skórę. - Ja również dziękuję dowódcy za pomoc.

- Chociaż tyle mogę zrobić - odparł, ze skupieniem zszywając ranę. - Nic teraz nie mów - polecił jej. - Przez to całe zamieszanie nie ma nikogo, kto mógłby obejrzeć twoje rany. No, skończyłem - powiedział, prostując się. - Twój nos...

- Nie ma mowy - zaprotestowała od razu. - Boli.

- Nie wydaje się być złamany, ale trzeba go nastawić.

- Robił to kiedyś dowódca? - spytała Ansa z wyraźną obawą.

- Osobiście nie - mruknął. - Kiernan to robił, dość szybko. I to mnie. - Ansa mimowolnie na wspomnienie wujka uśmiechnęła się. - Kiernan Aberald był świetnym żołnierzem, zdarzyło mu się współpracować z kapitanem Levi'em, gdy ten zaczynał wśród Zwiadowców, ale niedługo potem odszedł.

- Kapitan mówił, że przeniósł się do Stacjonarnych. Nie wiedziałam, że można od tak zmienić oddział.

- Bo nie można - przytaknął Smith. - To była nagła sprawa. Kiernan po jednej z wypraw załamał się, popadł w pijaństwo, awanturował się i sprawiał kłopoty. Został dyscyplinarnie przeniesiony do korpusu Stacjonarnego, wybacz, chyba nie chciałaś poznawać wujka z tej strony.

Ansa pokręciła głową.

- Wychodzi na to, że wychowałam się w kłamstwie. Chcę wiedzieć, kim była osoba, która mnie wychowała. - Smith popatrzył na nią czujnie, a potem dotknął nosa. - Ostrożnie...

Jednym ruchem Smith nastawił dziewczynie nos, prostując się.

- Załamał się po śmierci swojej bliskiej przyjaciółki. - Ansa zmarszczyła czoło, ale nim cokolwiek powiedziała, dowódca dodał: - Powinnaś już wracać do siebie.


* Od momentu ,, choć nadchodzi ciemność...''. To fragment tłumaczenia soundtracka snk Omake, pierwsze słowa autorskie. Nucić sobie w tej melodii.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top