23. ,,Odmieńca zabiła...''

POV. NESTA EDRINGTON


Ta młoda dziewczyna powiedziała mi wiele, ale nic na temat, jaki chciałam usłyszeć. Zupełnie, jakby celowo omijała temat tytana. Poprosiłam Maven, by załatwiła nam jakiś pokój, by móc porozmawiać na osobności. Od razu rozpoznałam, że ta jej nieśmiałość wcale nie jest naturalna, a wyuczona. W ten sposób chciała zatuszować prawdę, ale dlaczego?

Dostałam jakiś mały gabinet, gdzie unosił się silny odór wilgoci, ale cóż, jak mus to mus. Usiadłam na większym, obdrapanym fotelu po jednej stronie dębowego biurka, a Rana Cheney usiadła naprzeciw mnie, ciągle bawiąc się dłońmi i jak najczęściej uciekając ode mnie wzrokiem.

- Więc - zaczęłam, aby skupić na sobie uwagę młodej dziewczyny - Rana, powiedz mi, do jakiej drużyny należałaś. - Najpierw łatwe pytania, niech poczuje się swobodnie, by mi zaufała trochę i się otworzyła, a może dam radę wyciągnąć z niej to, co chciałam wiedzieć. Stary przyjaciel mówił, że podkop pod płotem jest lepszy niż skok nad nim. Dziwne, ale prawdziwe. Sam tłumaczył, że przez podkop przejdzie się nie raz, a skakać będzie trzeba za każdym razem. Przekopię się przez ten mały płot, który stanowi blokadę do poznania prawdy.

- Należałam do drużyny Pierwszej - odpowiedziała cicho, ale dźwięk odbijał się jak dobrze w tym gabinecie, ze idealnie ją usłyszałam. 

Dobrze... po kolei. Nie mogłam popełnić żadnego błędu i spłoszyć ją. Ostrożnie.

- Opowiedz mi o pojawieniu się tytana- odmieńca na terenie testowym, proszę, jak najdokładniej - starałam się, aby mój głos brzmiał łagodnie i zachęcał do rozmowy, choć szczerze, rzuciłabym się na biurko, złapała dziewczynę za koszulę i wrzeszczała: ,,powiedz mi prawdę!'', ale zachowam odrobinę godności. Nie chciałam zostać uznana za wariatkę, może nawet większą niż Hanji Zoe.

- Nie było mnie przy tym - powiedziała, prostując się. - Znajdowałam się wtedy po drugiej stronie lasu, bo szliśmy zupełnie inną drogą, którą obrał Artur. Idąc swoją drogą, pierwsza dostrzegłam race. Zastanawiało mnie, kto mógł zrezygnować pod sam koniec. Wydawało mi się to dziwne. Elsa Heuldys powiedziała, że pewnie pojawił się tytan, co z początku uznałam za żart, ale wtedy Rhysand... - Objęła się ramionami, przygryzając nerwowo wargę. Wydawało mi się, że widzę w jej czekoladowych oczach łzy.

- Kontynuuj, proszę. - Machnęłam ręką. Tak blisko! Dziewczyno nie załamuj mi się tu teraz!

- Rhysand nie uśmiechnął się wtedy. Oddał nam swoje kartki z punktami i kazał iść. Dogoni nas, powiedział. Przy pomocy sprzętu do trójwymiarowego manewru od razu się tam udał. Potem zobaczyłam go w towarzystwie Ansy Aberald, dotarli tam razem. Ansa była jedną z najlepszych kadetów, ale nieszczęśliwy wypadek sprawił, że spadła na ósme miejsce w rankingu. 

Aberald? To nie mogła być zbieżność nazwisk... Chyba, że? 

- Kim jest Ansa Aberald? - zapytałam, wstając z fotela. W tym małym gabineciku nie było okien, więc nie miałam na czym zawiesić oka.

- Należała do drużyny Drugiej.

- O co chodziło z tym wypadkiem? - naciskałam. Jeszcze chwila i wyprowadzę ostatni atak! Nesta, uspokój się... Dobra, jestem spokojna.

- Poślizgnęła się i skręciła sobie kostkę, choć później okazało się, że może normalnie chodzić.

- Co wiesz o jej rodzinie? 

Rana dotknęła opuszkami palców swoich ust i zastanowiła się dłuższą chwilę.

- Nie za wiele - przyznała, a ja westchnęłam zrezygnowana, ponownie opadając na niewygodny fotel. - Ale nie ma rodziny poza swoją bliską przyjaciółką, panią Petrą Ral. Wyglądają jak siostry. - Uśmiechnęła się szczerze. Dobra, czas ostateczny.

- Wiesz, kto zabił odmieńca, prawda? - Przestała się uśmiechać. Nagle spoważniała. Bingo! Wiedziała coś.   

- Nie wiem. - Mówiąc to odwróciła wzrok, mnie moja droga nie oszukasz. Mam doświadczenie, bujać to my, a nie nas. Pobladła, gdy spojrzała na mnie z powrotem. Miałam straszny grymas na twarzy. Musiałam naprawdę strasznie wyglądać, ale cóż. - Ja naprawdę nie wiem! 

- Posłuchaj mnie - odezwałam się, przerywając jej głupie tłumaczenie. Pełna powaga z mojej strony. - Osoba, która zabiła tytana może okazać się przydatna. Chcemy, by zasiliła nasze szeregi, by móc walczyć po stronie ludzkości! - Uderzyłam pięścią w stół, a Rana wzdrygnęła się. - Nie rozumiesz?! 

- Co dokładniej od niej chcecie? - jęknęła.

- By wsparła ludzkość! 

- Już to robi! Jest Zwiadowcą!

I to komplikuje sprawy. Jeżeli Erwin Smith się dowie, że ma tak zdolnego żołnierza, nie odstąpi go. 

- Kto to? - rzuciłam pytanie od niechcenia, bo straciłam cały zapał. Jakoś łudziłam się, że może ta osoba wybrała Korpus Stacjonarny. Boże, dobrze, że nie Żandamerię, bo by się talent tylko zmarnował. Milczała. - Powiedz mi, jak cenisz przyjaciół? - Znów cisza. - Ansa Aberald nosi nazwisko mojego przyjaciela.

Spojrzała na mnie jak na ducha.

- Zmarł dawno temu, gdy tytani dopadli Shingashinę. Jednak mogę sprawić, że dziewczyna spędzi życie w więzieniu za kłamstwo i podszywanie się za kogoś, kim nie jest.

- Ale co ona takiego zrobiła?! Nie możecie jej bezpodstawnie zamknąć!

- Bezpodstawnie, nie. Jednak Ansa Aberald nie może być Aberald, bo Kiernan stracił swą rodzinę dawno temu, a zbieżność nazwisk to wielka rzadkość i w naszych spisach nie ma nikogo takiego, kto by nosił jego nazwisko, wszyscy jego krewni są martwi. A to znaczy, że Ansa Aberald ukrywa swoją prawdziwą tożsamość, za co może spotkać ją kara. Dlaczego podszywa się pod rodzinę zmarłego?

Wstałam. Koniec rozmowy. Dziewczyna wiedziała to, co mogę zrobić z jej przyjaciółką, a jednak milczała. Minęłam ją i zatrzymałam się na chwilę przy drzwiach, zaciskając już dłoń na zimnej klamce. Czekałam chwilę. Może zmieniłaby zdanie. Naprawdę chce zachować sekret, kim jest zabójca tytana? Za cenę oszustki? Interesujące, nie powiem.

Cisza. Ech, czyli szantaż emocjonalny nie poskutkował. Pchnęłam drzwi, które głośno zaskrzypiały, a Rana zerwała się jak poparzona na równe nogi, przewracając przy tym krzesło. Była cała czerwona, jakby przed chwilą stoczyła jakąś ciężką walkę. I chyba faktycznie tak było. Stoczyła wewnętrzną walkę, zastanawiając się, co powinna zrobić.

Pot mieszał się z jej łzami, a zaciśnięte dłonie przyciskała do swej klatki piersiowej. Zamknęłam z powrotem drzwi i odwróciłam się do niej z założonymi rękoma.

- Och, zmieniłaś zdanie?

Kilkakrotnie otworzyła usta i zamknęła je. 

- Ansa - wyszeptała.

- Co? - Popatrzyłam na nią zdziwiona.

- Odmieńca zabiła Ansa Aberald!

O, zrobiło się ciekawie.

- Dziękuję za pomoc, Cheney. Jesteś wolna.

Dziewczyna zapłakana wybiegła z gabinetu, zdradziła przyjaciółkę, ale mi okazała się niesamowicie przydatna. Kto by pomyślał, że poznając małą zbrodnię tuszowaną nie wiadomo od kiedy, jednocześnie rozwiążę moją zagadkę, kto zabił tytana. Dwie pieczenie na jednym ogniu. Pogratuluję i... cholera, aresztuję przydatnego żołnierza. Najpierw zaplanuję spotkanie z Erwinem, utnę sobie pogawędkę z tą Aberald i się zadecyduje potem.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top