17. ,,Ratuję cię"
ROK 848, LAS TESTOWY - TRZECI DZIEŃ
Udało mi się! Tak! Tak! Zabiłam tytana! I to Odmieńca!
Głąby dymu ogarnęły pobliski obszar, zarówno z ciała wyparowującego tytana jak i jego krwi osadzonej na Aberald. Lara zostawiła Kathrien i wraz z Eleną uciekły. Tchórzostwo. Dziewczyna podała jej rękę i pomogła wstać. Charles i Noel sami byli w ogromnym szoku, gdy para opadła, a oni zobaczyli niemałe osiągnięcie w postaci zabicia tytana. Sami nie wiedzieli, czy w tych okolicznościach stać by ich było na takie bohaterstwo i odwagę.
- Uciekła - wyjęczała Portman, a cała radość i duma uszły z Ansy od razu. - Z-zostawiła mnie...
Dziewczyna położyła dłoń na jej ramieniu, chcąc dać jej choć odrobinę wsparcia. Musiała czuć się okropnie ze świadomością, że ktoś, dla kogo sama była w stanie zrobić wszystko, zostawiła ją na pewną śmierć.
- Chodźmy do punktu B - zaproponowała. Białowłosa wstała, kiwając głową. - Lara zapłaci za to. Obiecuję.
- Aberald... Przepraszam... - Nie było w niej ani trochę życia. Zdrada przyjaciółki naprawdę ją dotknęła. - Pomagałam jej w planie, żebyś nie zaliczyła. Zawsze utrudniałyśmy ci życie i za to...
Ansa przerwała jej. Nie musiała jej przepraszać, zwłaszcza, że widziała jak wiele trudności jej to sprawia, a była jeszcze w szoku. Uśmiechnęła się pokrzepiająco. Obecność członkini drużyny Trzeciej nie odpowiadała czerwonowłosemu i Astrid, ale oboje milczeli. Dobrze, że nie wybuchła z tego kłótnia. Wystarczyło przygód jak na jeden dzień.
Nagle z szarego nieba lunęło. Wszyscy wyciągnęli z plecaków płaszcze i założyli je, by w pewnym stopniu uchronić się przed przemoknięciem. Krople deszczu zmywały ze Ansy krew tytana. Ale to paskudztwo cuchnęło. Darmowy prysznic zawsze dobry.
- Jesteś pewna, tego, co zrobiłaś? - burknął niezadowolony, co ją mało obchodziło, Charles. Wzruszyła ramionami, dając mu w ten sposób znać, że nie ma pojęcia o co mu chodzi. - Zrobiłaś to. Zabiłaś tytana! - Uniósł się. - Gratulacje! Ale musiałaś ją ratować? - Podbródkiem wskazał na idącą przed nimi załamaną Kathrien. - Może trzeba było pozwolić ją najpierw zjeść?
- Nie mogłam.
- Czemu? - zdziwił się.
- Bo to nie ludzkie.
- To twoje poczucie sprawiedliwości.
- To jest nasz świat - powiedziała, nie patrząc na niego, ale jakoś go to ruszyło. - Musiałam stanąć w jej obronie. Tytani za bardzo się żądzą - Zatrzymał się. - Coś nie tak? - Pokręcił głową.
- Ansa. - Podeszła do nich w końcu Laurys. - Byłaś super! Jak zawsze! - chwaliła ją, co w sumie było całkiem przyjemne.
Mijali jakaś dolinę, co było dziwne. Na mapie nie było wzmianki o tej ogromnej przepaści. Musieli iść jedno za drugim, gdy nagle noga Kathrien osunęła się i ta zaczęła spadać. Aberald w porę zareagowała i chwyciła ją za rękę. Wraz z Foxwellem wciągnęli ją z powrotem, ale skalne podłoże, na którym stała Ansa, załamało się pod nią. Wszystko przed jej oczami zawirowało, kiedy osunęła się w przepaść.
- ANSA!!!!! - Usłyszała przeraźliwy krzyk Laurys.
Błagała się w duchu, by za blondynka w akcie desperacji nie skakała za nią. Na szczęście powstrzymała ją Astrid, zdająca sobie sprawę z tego, co zamierzała zrobić Wayland.
Aberald zamknęła oczy. Krople deszczu zmieszały się z jej łzami. Spadała. Czy to była moja kara?
Wpadła do zimnej wody. Przez deszcz i porywisty wiatr woda w rzece zaczęła szaleć, nie mogła się uratować. Desperacko machała rękoma i nogami, by się nie utopić. Woda wleciała jej do ust, zachłysnęła się. Przed jej oczami zatańczyły mroczki.
Czy właśnie umieram? A co z Petrą? Co z moim marzeniem?
Nie mogąc dłużej walczyć z żywiołem, przestała się ruszać. Lecz nie opadła na dno - silna dłoń chwyciła ją za rękę i wyszarpnęła z rwącej rzeki. Druga dłoń objęła jąw talii i wyciągnęła na brzeg.
Wybawca Ansy zaciągnął ją do pobliskiej jaskini lub innego suchego miejsca, bo nie czuła kropli wody. Odkasłała, czując jak każdy mięsień daje o sobie znać pulsującym bólem.
- Żyjesz? - zapytał męski głos.
Dziewczyna przetarła zmęczone już dzisiejszymi wydarzeniami oczy. Zamurowało ją. Przed nią stał ze skrzyżowanymi na piersi rękoma Rhysand Connors. Najlepszy kadet w oddziale szkoleniowym, z którym czasami nieświadomie rywalizowała. Gdyby się bardziej postarał mógłby kiedyś zostać kolejnym Najsilniejszym Żołnierzem Ludzkości.
- Co ty robisz?
- Jak to co? - Odgarnął swoje czarne kosmyki z oczu. - Ratuję cię. Nie widać?
- Byłeś w drużynie Pierwszej z Raną...
Spojrzał na nią ze zdziwieniem, przykucnął obok, przypatrując się uważnie. Zbyt uważnie. Ansa poczuła jak robi się czerwona. Dłońmi chwycił jej ramię. Krzyknęła z bólu. Cała ręka była we krwi. Upadek ze skalnej skarpy nie zakończył się tak dobrze jak przypuszczała.
Rhysand opatrzył ją, pomógł wstać, a sam usiadł.
- Dzięki za pomoc - fuknęła. Była mu to winna.
Zamrugał dwa razy. Najwidoczniej nie spodziewał się słów podziękowania.
- Nie ma sprawy.
- Gdzie reszta twojego oddziału? - Szczerze jego obecność tutaj naprawdę ją interesowała. Co on robił poza szlakiem? I jeszcze mnie uratował. Jego przygryziona warga wskazywała na to, że raczej nie miał ochoty odpowiadać. Ale gdzie była reszta?
Rhysand podrapał się z tyłu głowy, wybijając wzrok w swoje ubłocone buty.
- Ja... zgubiłem ich - wymamrotał zawstydzony. - Ale ich znajdę! A co ty robiłaś w tej rzece?
Co ja robiłam? Topiłam się, chyba to wiedział! A może po prostu chciał podtrzymać rozmowę? Teraz tak lekko zmieszany wydawał się nawet uroczy. Petra wyśmiałaby mnie, gdyby wiedziała, o czym teraz myślę... Cholera!
- Zaatakował nas tytan - Odmieniec. Lara porzuciła Kathrien, więc jej pomogliśmy, ale zaskoczył nas deszcz i spadłam z góry.
Nie okazał zdziwienia, gdy wspomniała o tytanie. Nawet nie wnikał, skąd wziął się między murami. Zapytał tylko, co z nim się stało. Unikając niepotrzebnych szczegółów, powiedziała, że go pokonali. Nie musiał wiedzieć, że zrobiła to sama.
- Nieźle - rzucił krótko.
Siedzieli tu, nawet dokładnie nie wiadomo gdzie, kilka godzin. Deszcz przestał padać. Czwarty dzień, potem piąty... Nie spotkali drużyny Connorsa. Ansa źle się czuła z tym, że przez nią musiał iść pieszo, niekiedy ją dźwigać, gdy sam używał sprzętu do trójwymiarowego manewru. Jej uległ zniszczeniu, podczas wypadku.
- Nie jestem za ciężka? - szepnęła, czując się niezręcznie, gdy rękoma objęła jego szyję dla własnej wygody.
- Wcale. Jesteś leciutka jak piórko - Uśmiechnął się przyjaźnie.
- Kłamca - prychnęła, co wywołało u niego atak śmiechu.
Miała nadzieję, że jej drużyna dotarła do posterunku bezpiecznie. A co jeśli mnie się nie uda? Wyrzucą mnie, nie dołączę do Zwiadowców i nie będę w stanie chronić Petry.
Dnia szóstego udało im się w końcu dotrzeć na miejsce. Shadis jak i inni instruktorzy odetchnęli z ulgą, na ich widok. Niestety byli prawie przedostatnią parą. Rhysand miał wiele kartek z punktami, a jego wcześniejsze wyniki zapewniły mu pierwsze miejsce. Ansa natomiast spadła z drugiego na... ósme miejsce. Wszelkie karteczki oddała Laurys. Keith wydarł się na nich.
- Dowódco! Tam był tytan! - żaliła się Kathrien. - Zabił wielu kadetów!
- Kilka dni temu ruszyliśmy na pomoc, ale tytan był już martwy. Kto do chuja zabił tego Odmieńca?!
- Ktoś z niesamowitym talentem - powiedziała Nesta, przystając przy głównym instruktorze.
Laurys chciała odpowiedzieć na zadane pytanie, ale Ansa złapała ją za ramię, kręcąc głową. Nie chciała, by to wyszło na jaw. Kathrien znów stała przy Larze. Już się pogodziły? Lara zostawiła ją na pewną śmierć.
- Nikt nie zabił tytana? Rozumiem. Tak myślałem, że takie gówno nawet go nie tknie. Idźcie się nażreć i wykąpać wieczorem wybierzecie swoje korpusy. Rozejść się!
- Ansa! - Laurys rzuciła mi się na szyję, łkając jak małe dziecko. - Tak się bałam!
,,Dobra robota, Aberald. Z tym odmieńcem"
Powiedział ktoś do dziewczyny, ale przez ruch wśród kadetów nie wiedziała kto to był.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top