14. ,,Życzenia ode mnie''

ROK 848, KORPUS ZWIADOWCZY


Petra siedziała przy stole i pisała najszybciej jak potrafiła list. Za chwilę miało rozpocząć się zebranie drużyny Leviego, a ona zamiast na nie pędzić to wciąż skrobała ten przeklęty list! Ale musiała go napisać. Zwłaszcza, że tak dawno się nie widziały i przez długi czas ani nie wysłała życzeń przyjaciółce ani nie dała jej żadnego prezentu. Kapral Levi nie tolerował spóźnień. Ten maniak czystości wymagał od swych ludzi dyscypliny i punktualności. Jedno wynikało z drugiego. Rudowłosa przygryzła lekko długopis, by zastanowić się jeszcze raz nad jego treścią. W myślach przeczytała go sobie jeszcze kilka razy.

Długopis upadł na stół, po czym stoczył się na podłogę. Ral jęknęła lekko zirytowana i schyliła się za nim. Nawet nie usłyszała, gdy ktoś bezszelestnie i po cichu wszedł do pomieszczenia. Zauważyła tylko parę butów. Chciała jak najszybciej wstać, ale uderzyła się w głowę i stół. 

Powoli podniosła się na równe nogi. Zrobiła się cała czerwona, gdy zobaczyła, że stał przed nią nie kto inny tylko kapral Levi. Szybko zasalutowała. Kapral patrzył na nią z obojętnością na twarzy.

- Petra - odezwał się. - Za pięć minut zaczynamy zebranie, co ty tu u licha robisz? - uniósł jedną brew.

Kobieta spojrzała szybko na list, zajęła ponownie miejsce przy stole, starając się dokończyć list.

- Już idę, kapralu - odpowiedziała lekko dygocącym głosem. - Chciałam tylko napisać list do mojej przyjaciółki.

- Do tej, do której wybrałaś się ostatnio?

Petra skinęła głową, z czułością patrząc na list.

- Jutro obchodzi swoje dwudzieste urodziny... Chciałam napisać jej życzenia i wysłać prezent. Przez ostatnie kilka lat nie mogłam być przy niej. Gdy zaciągnęłam się do kadetów, w tym czasie ona przeżywała koszmar. Jacyś bandyci weszli do jej domów i zamordowali jej mamę, każąc to oglądać. Potem ma jej oczach wujek został pożarty przez tytana, chcąc ją chronić. Nigdy tego nie potwierdzi, ale wiem, że bardzo cierpi. Wśród ludzi czy mnie ciągle się uśmiecha i śmieje, co mnie cieszy... Jednak znam też jej drugą stronę. Wiem to na pewno. Gdy jest sama płacze. Krzyczy. Cierpi. A mnie boli, że nigdy nie mogę jej pomóc. Mimo skrywanych uczuć wiem, że jest też silną osobą. Ciągle walczy i idzie na przód, by zostać Zwiadowcą. Nadal ma dużo siły, by walczyć i dalej żyć, gdy być może inni załamaliby się tym wszystkim - Znowu zrobiła się czerwona, gdy uświadomiła sobie, co właśnie powiedziała do swego dowódcy. Zerwała się gwałtownie na równe nogi. Kapral patrzył na nią tym przenikliwym spojrzeniem. - Proszę o wybaczenie! Nie powinnam kaprala zanudzać takimi drobiazgami! Chociaż kapral nawet jej nie zna!

Levi prychnął cicho.

- Dwie minuty - powiedział tylko, odwracając się na pięcie i wychodząc z pomieszczenia. Na odchodne rzucił tylko przez ramię. - Przekaż jej również życzenia ode mnie.

- T-tak!

LAS TESTOWY, DZIEŃ PIERWSZY


Ansa przykucnęła na brzegu jeziora, zanurzając dłoń w chłodnej wodzie, odbijającej światło księżyca. Noel i Charles pozbierali w okolicy trochę chrusty i rozpalili ognisko. Astrid w ciągu godziny włócznią wystruganą nożem z grubej gałęzi, złowiła trzy ryby. Choć znajdowali się na widoku, czuli się pozornie bezpiecznie. Jeszcze długo rozmawiali o planach na jutro. Gdy zamierzali kłaść się spać, ustalili, że będą się zmieniać co godzinę na warcie. Pierwszy postanowił stanąć Foxwell.

Przysiadł przy wygasającym ognisku, szturchając lekko palenisko. Patrząc na jasny płomień, odpłynął myślami do dnia zniszczenia muru i tej odważnej bądź głupiej dziewczyny. A także do wydarzeń wcześniej. Główny powód, dla którego postanowił zaciągnąć się do wojska.

Wiercenie się i ciche pojękiwanie Ansy, sprawiło, że przestał wspominać tamte czasy. Nie chciał jej budzić, bo w sumie mogło mu się za to oberwać, a także nie mógł patrzeć, jak się męczy. Zawyła głośniej, ale nikt inny się nie obudził. Foxewellowi nie pozostało nic innego, jak postaranie się zignorować senne koszmary przyjaciółki. Wyciągnął do niej rękę, ale szybko ją cofnął.

- Zawsze tak jest.

Gwałtownie zerwał się do pionu, słysząc po swojej lewej stronie cichy głos. Uspokoił się, zobaczywszy smutną Laurys. Zaraz... ona była smutna?! Nigdy nie widział u niej takiego spojrzenia. Cała energia i radość, jaką tryskała zniknęła w jednej chwili, pozostawiając jedynie pustą skorupę.

- Co masz na myśli? - Usiadł z powrotem.

- Koszmary. Męczą ją od dawna. Zawsze to samo. Ten sam koszmar - Blondynka również usiadła, ramionami obejmując kolana. - Ansa mówiła mi, że jej mama została zamordowana, a jej wuj pożarty przez tytana. Widziała ich. Stała z nimi twarzą w twarz.

- Więc to prawda, że Aberald jest z Shiganshiny?

Wayland skinęła głową. Wskazała palcem na jego twarz.

- Skąd masz tę bliznę? - Musnęła palcami swój policzek, gdzie u chłopaka znajdowały się dwie poziome kreski.

- Moi rodzice, Dirk i Arleta... Nie... ich imiona już nie mają znaczenia. Byli zwykłymi ludźmi. Ojciec prowadził mały sklep, a mama zajęła się mną i domem. Byłem jedynakiem. Żyliśmy sobie spokojnie, gdy pewnego dnia do naszego sklepu przyszedł jakiś mężczyzna w czarnym płaszczu. Nie było mnie tam... Mnie i mamie powiedziano, że to był wypadek. Ja znam prawdę. Widzisz... sklep stanął w ogniu. Wiem, że ogień podłożył ten mężczyzna. Raz słyszałem jego imię, ale to tylko legenda. To musiał być jakiś bandyta.

- Legenda? - Laurys przechyliła na bok głowę.

- Taa... Kenny Rozpruwacz. Ale, co ktoś taki chciałby od zwykłego sklepikarza? Kto wie... Na moich oczach sklep płonął, a ja stałem, nie mogąc nic zrobić. Mama zaczęła chorować, na leki nam nie starczało, a ona kompletnie oszalała. Zaczęła mnie obwiniać za śmierć ojca, aż pewnego dnia zdenerwowała się na mnie bez powodu, wzięła nożyczki i... Przepraszała mnie... długo, ja uciekłem z domu, a gdy miałem wrócić mur został naruszony. Wróciłem po nią i zaczęliśmy uciekać. Wtedy pojawił się ośmiometrowiec, sięgał po mnie, ale mama odepchnęła mnie, zostając samej pożartą. Przepraszała mnie, że nie była w ostatnim czasie dobrą matką. Zapytała mnie: nienawidzisz mnie? Nim odpowiedziałem, zginęła.

- Przykro mi - szepnęła Ansa, przecierając zaspane oczy. Czerwonowłosy lekko speszony, wykrzywił usta w nieprzyjaznym grymasie.

- Nie ładnie tak podsłuchiwać - zażartował sobie.

Ansa uśmiechnęła się uroczo.

- Byłeś zbyt głośno. Jaka była odpowiedź?

- Hę?

- Nienawidzisz ją?

- Nie. Nawet za te blizny - dotknął dłonią policzka. - Przypominają mi, że chcę zemsty.

- Wiesz... idź spać. Jak jesteś niewyspany to pieprzysz od rzeczy - rzuciła przez sen Astrid.

- Głupi jeż.
 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top