67. To koniec.
W końcu Clark, Jasper, Bellamy, Lincoln i Octavia wrócili. Luna nie przyjechała z nimi. Nie chciała przyjąć płomienia. Nawet Lincoln nie był zdolny jej przekonać, była rozczarowana że jej przyjaciel chciał ją nakłonić by wróciła. Ludzie Allie ich tam znaleźli. Wielu zginęło. Po drodze jednak natknęli się na kogoś. Bellamy i Lincoln wyprowadzili z jeepa związanego i zakneblowanego Roan'a, króla Azgedy.
– Co on tu do cholery robi?– na widok azgedczyka, krew zaczęła się w Monel gotować. Dotknęła rękojeści miecza ruszając na Roan'a, ale Clark zagrodziła jej przejście.
– Jest naszym biletem do Polis. I nie zapominaj że to on uratował ci życie gdy zostałaś otruta.
Monel zmierzyła się z blondynką na spojrzenia, ale w końcu niechętnie odpuściła. Obdarzyła azgedczyka zabójczym spojrzeniem gdy Lincoln i Bellamy poprowadzili go do celi.
Dzięki Roan'owi będą mogli dotrzeć do Otarii, czarnokrwistej, która pochodzi z jego ludu i została teraz komandorem choć nie otrzymała płomienia ponieważ Clark go ukradła.
Roan zgodził się na współpracę. Zrozumiał że Allie jest ich wspólnym wrogiem. Wymyślili plan jak dostać się do Ontari. Raven wykorzystała część opaski i zbudowała urządzenie, które usmaży chip Ontari. Wtedy będą mogli podać jej drugą wersje Allie. Uzbroili się, wzięli gaz usypiający z Mount Weather. Misja była bardzo ważna i nie łatwa dlatego więcej osób musiało jechać, Miller i Bryan dołączyli. Monel również się z nimi zabrała. Wolała mieć oko na azgedczyka, nie ufała mu. Raven razem z Monty, Harper i Jasperem zostali w Arkadii. Ich zadaniem było dostanie się do kodu Allie.
Była noc gdy dojechali pod granice miasta. Z wzgórza było widać wierzę Polis. W tym miejscu mieli się rozdzielić. Jednak plan uległ zmianie. Clark zdecydowała że jednak pójdzie z Roan'em, który twierdził że musi mieć płomień jako przynętę by plan się udał. Clark miała pewien haczyk, w razie gdyby ludzie Ontari chcieli ją zabić. Znała hasło bez którego Ontari nie będzie mogła przyjąć płomienia, to powinno zapewnić jej bezpieczeństwo.
Rozdzielili się. Roan szedł przez miasto prowadząc związaną Clark, która udawała jego więźnia. Pozostali ukryli się w budynku. Mieli ich osłaniać w razie gdyby plan zaczął się sypać albo Roan zamierzał ich zdradzić. Siedzieli w budynku i obserwowali przez okna. Roan miał dać znać gdy pojawi się Ontari. Wtedy rzucą gaz usypiający by powalić ludzi. Nie chcieli nikomu robić niepotrzebnej krzywdy. Ludzie byli pod wpływem Allie, byli niewinni.
Coś jednak poszło nie tak. Zamiast Ontari, pojawił się Jaha. Zszedł z kilkoma ludźmi z wierzy. Otoczyli Clark i Roan'a. Nie wyglądało to dobrze. Clark dała znak by zaczęli działać. Mieli już zamiar rzucić granaty, ale zostali zaatakowani. Zaczipowani żołnierze zabrali im broń. Było ich zbyt wielu by sobie poradzili. Na zewnątrz rozległ się dźwięk wystrzału.
Związali ich i wyprowadzili na korytarz. Kazali im klęczeć. Strażnicy stali wokół nich mierząc do nich z broni. Nic do nich nie mówili. Stali niczym posągi i uważnie ich obserwowali. Nagle jeden z żołnierzy poruszył się, a później powiedział do pozostałych by podnieśli Bellamy'ego. Zaczęli go gdzieś prowadzić. Jednak nie odeszli z nim daleko. Znajomy głos rozniósł się echem po korytarzu.
– Na twoim miejscu bym padł.
Jeden z strażników poświecił latarką wzdłuż korytarza. Parę metrów dalej stał Murphy. Bellamy krzyknął do pozostałych by padli płasko na ziemię. Obok Murphy'ego stanęli Indra i Pike z karabinami maszynowymi. Wystrzelili wszystkich strażników.
Monel podniosła się z ziemi. Zabrała martwemu strażnikowi swój miecz by się uwolnić. Gdy klęczała rozcinając więzy zobaczyła jak ktoś przy niej staje. Murphy wyciągnął do niej dłoń. Czarnowłosa uścisnęła ją, a on pomógł jej wstać.
– Dobrze cię widzieć.– Murphy uśmiechnął się się do niej.
– Ciebie również.– Monel odwzajemniła gest po czym go krótko przytuliła. Mimo wielu zdarzeń, cieszyła się widząc Johna całego i zdrowego.
– Lepiej się zbierajmy. Zaraz tutaj będą.– oznajmił Murphy. Wziął broń od martwego strażnika i zamierzał odejść. Jednak Bellamy go zatrzymał.
– Clark ma kłopoty. Musimy powstrzymać Allie, a wszystko czego potrzebujemy jest w wierzy.
– To samobójcza misja.– odezwała się Indra. Lincoln cieszył się że kobieta wciąż żyje.
– Możemy dostać się do wierzy, ale już z niej nie wyjdziemy.– stwierdził Murphy. Nie podobała mu się wizja pchania się w paszczę lwa. Dopiero co grał bohatera by uratować im tyłki i znowu musi się narażać.
– Jeśli uda nam się pokonać Allie, wtedy będzie po kłopocie. To będzie koniec.– powiedział Bellamy.
Wszyscy przez moment milczeli po czym odezwał się Murphy zgadzając się na ten samobójczy plan, pozostali poparli plan. To była ich ostatnia szansa na pokonanie sztucznej inteligencji.
Przedostali się do wierzy. Korytarzem przeszli do miejsca gdzie znajdowała się wajcha, którą można było kontrolować windę. Bellamy pierwszy wyszedł z ukrycia, za nim był Pike. Zanim czarnowłosy zrobił cokolwiek, Pike zastrzelił trzech mężczyzn, którzy kręcili kołem. Bellamy był zły ponieważ mieli starać się nikogo nie zabijać, a Pike lekceważył jego słowa. Większość była niezadowolona z obecności Pike, ale potrzebowali jak najwięcej ludzi dlatego pozwolili mu z nimi iść.
Indra pociągnęła za wajchę by sprowadzić windę na dół. Przesunęli ciała by nie przeszkadzały im. Gdy Bellamy, Monel i Murphy wejdą do windy, Pike, Miller i Lincoln będą kręcić kołem by mogli dojechać na szczyt wierzy, a pozostali będą ich osłaniać gdy pojawią się zaczipowani. Później zdetonują bomby by zniszczyć windę aby nikt więcej nie dostał się na górę. Dołączą do pozostałych wspinając się po drabinie, którą również zniszczą. Nie będą mieli drogi powrotnej, ale to ich najmniejsze zmartwienie. Allie poznała ich wcześniejszy plan, spodziewa się że przyjdą po nią.
– Już po nas.– mruknął Murphy gdy we trójkę jechali windą.
Monel wyciągnęła miecz. Przyjrzała mu się przez chwilę. Przymknęła powieki w myślach prosząc o siłę. Na górze będzie ich czekać istne piekło. Zaczipowani nie czują bólu więc ciężko będzie ich powalić nie robić im przy tym dużej krzywdy. Najskuteczniejszą metodą byłoby zabicie ich, ale to byli niewinni ludzie. Monel miała nadzieje że starczy jej sił. Bała się, ale nie chciała tego pokazać po sobie. Być może to była ostatnia walka w jej życiu.
– Nie zginiemy. Dopilnuje tego.– uśmiechnęła się pociesznie do Murphy'ego.– Będę osłaniać wasze tyłki.
– Całe szczęście, mam anioła stróża.– powiedział żartobliwie John.
– Postaraj się zabić jak najmniej osób.– odezwał się Bellamy przerywając im rozmowę. Czarnowłosa przelotnie na niego zerknęła.
– Niczego nie obiecuje.
– Wyczuwam napięcie. Ominęło mnie coś?– Murphy zerknął na Bellamy'ego, a później na Monel. Między nimi było coś nie tak.
– W skrócie... zerwaliśmy ze sobą.– wyznała Monel. Zaskoczony Murphy chciał już coś powiedzieć, ale nagle winda gwałtownie stanęła. Nie byli jeszcze na najwyższym piętrze wierzy.
Do drzwi windy zaczęli dobijać się ludzie. Bellamy próbował zatrzymać ich by nie otworzyli drzwi, ale oni byli silniejsi. Murphy uruchomił elektryczną pałkę i zaczął razić tych którzy próbowali się dostać do środka. Monel raniła zaczipowanych po nogach. Starała się ich nie zabijać, ale oni byli bezwzględni. Jeden z nich wyciągnął Bellamy'ego na korytarz. Monel wyszła od razu za nim. Mężczyzna był silny, szarpał Bellamy'im jak szmacianą lalką. Czarnowłosa była zmuszona zrobić coś radykalnego. Zamachnęła się i odcięła mężczyźnie oba ramiona. Później Bellamy pociągnął go i uderzył jego głową o ścianę przez co stracił on świadomość. Monel szybko odwróciła się słysząc hałasy w windzie. Ziemianin przyciskał Murphy'ego do ziemi i dusił go. Bellamy chciał podziękować czarnowłosej, ale nie zdążył ponieważ ona wróciła do windy.
Monel złapała od tyły mężczyznę by odciągnąć go od Johna, ale on mocno ją popchnął. Uderzyła tyłem głowy o ścianę windy. Okropny ból przeszył jej ciało. Przed oczami pojawiły jej się mroczki. Na moment ją odcięło. Bellamy'iemu udało się odepchnąć zaczipowanego po czym musiał go zastrzelić. Drzwi windy zamknęły się i urządzenie w końcu ruszyło w górę.
Mieli chwilę na odetchnięcie.
Monel wciąż bolała głowa, ale mroczki zniknęły. Puściła się ściany. Dotknęła tyłu głowy, a wtedy zobaczyła krew na dłoni. Była ranna.
– Krwawisz.– odezwał się Bellamy. On i Murphy zauważyli krew na dłoni Monel.
– Nic mi nie jest.– zapewniła ich by się nie martwili. Bellamy zrobił krok w jej stronę, ale ona zaprzeczyła głową nie chcąc by podchodził.
Byli już prawie na miejscu dlatego wspięli się i wyszli przez mały właz na suficie windy. Ukryli się tam. Gdy winda stanęła do środka weszli zaczipowani. Byli zdezorientowani widząc puste pomieszczenie. Wtedy Bellamy zrzucił przez właz gaz usypiający. Czerwony dym rozniósł się po windzie i przemieścił na korytarz powalając kilku ludzi. Wtedy mogli wyjść z ukrycia. Mieli maski przeciwgazowe więc nie bali się że gaz im zaszkodzi.
Wyszli na korytarz, który był pusty. Przed wejściem do sali tronowej zdjęli maski. Wbiegli do środka. Clark stała po środku pomieszczenia związana. Abby wisiała na sznurze, a Jaha stał nad leżącą na ziemi Ontari i zamachnął się by ją uderzyć. Bellamy postrzelił go i rzucił się na niego by go obezwładnić. Murphy i Monel podbiegli do Abby. John złapał kobietę i uniósł ją do góry. Monel wzięła beczkę i stanęła na niej po czy odcięła linę. Abby upadła na ziemię. Zdjęli jej linę z szyi.
– Czy oddycha?– zapytała z rozpaczą Clark gdy Bellamy ją uwalniał.
– Oddycha.– powiedziała Monel gdy sprawdziła czy Abby oddycha. Straciła przytomność, ale najważniejsze że wciąż żyła.
– Ontari jest ranna.– blondynka w końcu była wolna. Podbiegła do leżącej bezwładnie na ziemi Ontari.– Trzeba zatrzymać krwawienie.– Jaha uderzył ją w głowę. Wokół głowy komandor pojawiała się coraz większa kałuża czarnej krwi.
Puls Ontari był słaby. Murphy uciskał jej ranę, a Monel i Bellamy wyjęli z plecaka sprzęt aby usmażyć chip.
– Jej źrenice nie reagują na światło.– blondynka poświeciła światłem latarki w oczy Ontari. Zrezygnowała spojrzała na pozostałych. Monel przestała rozkładać sprzęt, na co Bellamy był zdziwiony, spojrzał na Clark by wyjaśniała o co chodzi. – Jej mózg nie działa. Nie poda nam kodu. To koniec.
– Mamy przestrane.– podsumował Murphy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top