62. Podzielone serca
Bellamy zamilkł wyprowadzony jej słowami z równowagi. To było jak oblanie lodowatą wodą. To co powiedziała wydawało mu się nie prawdziwe, jakby te słowa wcale nie wyszły z jej ust. Wpatrywał się w nią i analizował jej wyraz twarzy. Była poważna więc to musiało być prawdziwe.
Zanim Bellamy miał szansę coś powiedzieć, Monel odezwała się pierwsza tym samym przerywając nieprzyjemną ciszę.
- Wiem co zrobiłeś wojownikom z Trikru, że poprałeś Pike i jego chory plan wybicia wszystkich ziemian. Skoro jesteś po jego stronie, to nie możemy razem być. Postąpiłeś źle i jeśli mam ci to wybaczyć, musimy obalić Pike.- powiedziała wprost. Była z nim szczera choć wcale nie chciała kończyć ich związku. Liczyła że ciemnowłosy się opamięta i zrozumie swój błąd.
-Co?- ciemnowłosy wstał i z szokiem przyglądał się Monel. Dziewczyna patrzyła na niego z całkowitą powagą więc miał pewność, że jej słowa to nie żart.- Zrobiłem to dla ciebie. Ci ziemianie byli zagrożeniem.
-Czy ty siebie słyszysz? Zapomniałeś że byłam gotowa zaryzykować własne życie by zapieczętować pokój z ziemianami? Jak mogłeś być tak głupi. Przyczyniłeś się do śmierci niewinnych ludzi. Kolejny raz to zrobiłeś.- dodała nawiązując do tego co wydarzyło się w Mount Weather. Monel nie mogła uwierzyć, że znowu przechodzi przez podobną sytuację. Zależało jej na Bellamy'm, kochała go, ale nie potrafiła być z nim skoro zamiast być po jej stronie i wspierać ją, to zawsze podejmuje całkowicie przeciwne decyzje niż ona. Nie potrafił jej słuchać i mimo że tyle razy prosiła, to postępował według jego zasad.
-Nie możesz kazać mi wybierać.- powiedział z desperacją gdy zrozumiał że dziewczyna dała mu ultimatum.
-Mogę i właśnie to robię. Za chwilę wyjdę stąd. Możesz pójść ze mną albo zostać tu, a wtedy z nami koniec.- dziewczyna wstała i skierowała się ku wyjściu. Zatrzymała się przy drzwiach i spojrzała na ciemnowłosego.
Bellamy stał w miejscu, odwrócony plecami do niej.
-Wybieraj.- powiedziała gdy minęło kilka sekund ciszy, ale on się nie ruszył. Stał po drugiej stronie pomieszczenia jakby czekał aż sobie pójdzie. Nie chciał nawet na nią spojrzeć.
Monel zagryzła od wewnątrz policzek czując jak przeraźliwe uczucie rozczarowania daje jej do zrozumienia, że on za nią nie pójdzie. Z łamiącym jej serce bólem oraz łzami, które zebrały się w jej oczach wyszła z punktu medycznego. Wykonywała powolne kroki mając nadzieje że ją dogoni. Była coraz dalej od budynku, ale on się nie pojawiał. Czuła jak coś w niej pęka. Miała ochotę schować się gdzieś i wypłakać się, ale nie było teraz na to czasu.
Bellamy podjął decyzję, a ona wiedziała co musi teraz zrobić.
~~~
Monel siedziała przy stoliku w hangarze, który służył im jako stołówka i miejsce do wspólnego spędzania czasu. Od sytuacji gdy armia dwunastu klanów okrążyła Arkadię, tym samym odcinając ich od stałego pożywienia i pitnej wody, musieli ograniczać pożywienie. Racjonowali posiłki by starczyły im na jak najdłużej zanim rozwiążą problemy z granicą.
Czarnowłosa patrzyła na blat stolika, z którego zdrapywała paznokciem farbę. Czuła się zagubiona. Ledwo co obudziła się, a musiała zmierzyć się z okropnymi wieściami. To wszystko nie byłoby jeszcze tak katastrofalne gdyby mogła zaznać ukojenia w ramionach swojego ukochanego, ale on również ją zawiódł. To było najgorsze. Łudziła się że jest dla niego ważna, ale zawsze pojawiało się coś ważniejszego od niej.
-Myślałem że od razu zmieni zdanie gdy z tobą porozmawia.- odezwał się Miller. Chłopak próbował jakoś wesprzeć swoją przyjaciółkę, ale cokolwiek by nie powiedział, nie zmieniło by tego co się wydarzyło.- Może nie jest za późno. Musi przemyśleć wszystko, a wtedy zrozumie swój błąd.
- Może tak, a może nie.- mruknęła smętnie Monel.- Zabrałam wszystkie swoje rzeczy z naszego pokoju. Może to da mu do myślenia.
-Zmieni zdanie, jestem tego pewny.
-Porozmawiajmy o czymś innym. Jak idzie plan?- czarnowłosa miała dość rozmowy o Bellamy'im choć nie chciała o nim zapominać. To wszystko działo się tak szybko że miała wrażenie że to tylko zły sen, a gdy się obudzi będzie leżeć w jego ramionach i wszystko będzie dobrze.
-Niebawem będzie narada. Pike przedstawi plan ataku na ziemian. Razem z Kane'em i Harper będziemy go podsłuchiwać. Później się spotkamy i zdecydujemy co rozbić dalej.- wyjaśnił Miller. Dzięki podsłuchu w głównym pomieszczeniu narad, mogli dokładnie wiedzieć o czym Pike rozmawia z swoimi sprzymierzeńcami.
-Brzmi sensownie.
-Jesteś pewna że dasz radę? Nikt nie będzie miał pretensji jeśli odpuścisz...
-Poradzę sobie.- Monel zdenerwowała się. Miała chwilowy kryzys, ale nie miała zamiaru odpuszczać. Liczy się życie wielu niewinnych osób, nie może siedzieć z boku i czekać aż wszystko samo się rozwiąże bo właśnie zerwała z chłopakiem.
-Nie złość się. Po prostu...
-Nie ważne.- przerwała mu. Nie musiał się jej tłumaczyć. Martwił się o nią, to było zrozumiałe.- Muszę już iść.
Monel nagle wstała od stołu i nie czekając na reakcję Millera odeszła szybkim krokiem. Chłopak obejrzał się za siebie i zdał sobie sprawę dlaczego Monel tak szybko wyszła. Do hangaru wszedł Bellamy w towarzystwie jednego z strażników. Ciemnowłosy posłał krótkie spojrzenie Miller'owi po czym odwrócił wzrok i kontynuował rozmowę z strażnikiem.
~~~
Pike planował atak w małej grupie na ziemian aby podłożyć bomby i później ich wysadzić. By mu przeszkodzić musieli uszkodzić jeepa aby opóźnić ich wyjazd. Gdy Sinclair to robił został przyłapany i aresztowali go. Ale plan z uszkodzeniem pojazdu był tylko dywersją aby jedno z nich mogło dostać się do więźniów. Sinclair został zamknięty w tej samej celi co Lincol oraz pozostali ziemianie. Mężczyzna dzięki temu przekazał im ich prawdziwy plan. Chcieli odciągnąć od Pike jego strażników by móc go obezwładnić, zabrać do jeepa i wywieść poza Arkadię po czym oddać ziemianom by mogli dokonać na nim odwetu za śmierć swoich ludzi.
Plan działał. Strażnicy zostali odciągnięci od Pike dywersją bójki w więzieniu między Lincolnem, a Sinclair'em, która oczywiście była udawana. Monel razem z Kane, Miller'em i Harper obezwładnili Pike po czym zabrali go do jeepa. Później Monel oddzieliła się od nich by upewnić się że brama będzie otwarta gdy wyjadą.
Monel biegła korytarzem gdy na jej drodze pojawił się Monty. Chłopak zagrodził jej drogę.
-Przepuść mnie Monty.- powiedziała stanowczym głosem czarnowłosa.
-Nie mogę. Jeśli tam pójdziesz, ciebie też zamkną. Nie pozwolę na to.
-O czym ty mówisz?
-Strażnicy już są pod bramą. Wiedzą że Kane chce wywieść Pike poza Arkadie, a wtedy już go nie odbiją.
-Skąd to wiedzą?
-Bryan podrzucił Nathan'owi podsłuch. Proszę, zostań tutaj.- powiedział z prośbą Monty. Monel była zmieszana. Skoro znali ich plan, to nie było sensu świadomie pakować się w pułapkę. Na tą chwilę musiała odpuścić.
-Wiesz że to co robi Pike jest złe? Ziemianie mogą być naszymi sprzymierzeńcami. Ile jeszcze ma zginąć ludzi by nasi mogli żyć? Nie masz dość tego wszystkiego? Musimy przestać zabijać się nawzajem.
-Nie chcę walczyć, ale... Może masz rację... - w głowie Monty'ego panował mętlik. Nigdy w pełni nie popierał Pike, ale miał nadzieje że robi to w słusznej sprawie. Ale z upływem czasu widział jak bardzo decyzje Pike są złe. Nie potrafił tak po prostu się temu przyglądać, nie chciał by ktokolwiek cierpiał.
-Mam rację, Monty. I musisz mi pomóc.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top