56. Nie przegram bez walki
Strażnik zaprowadził mnie na zewnątrz prosto na arenę, wokół której zebrali się tłumy ludzi. A na wybudowanym podeście na tronie siedzi komandor. Weszłam na arenę gdzie po drugiej stronie stoi mój przeciwnik. Sankru na prawdę się postarali wybierając swojego wojownika. Podeszłam do moich ludzi, którzy stoją przy narysowanej linii gdzie kończy się arena.
-Większego chyba nie mieli.- powiedziałam sarkastycznie.
-Możesz się jeszcze wycofać, nikt by cie za to nie winił.- powiedział Kane.
-I pozwolić by Azgeda dostała to czego chce, po moim trupie.
-Jeśli się nie postarasz, to dość szybko to nadejdzie.
-Dzięki za motywacje Clarke.- serio musiała tak powiedzieć?
-Niech wojownicy się przygotują.- głos komandor rozbrzmiał do okoła, każdy zamilkł, a ja i mój przeciwnik weszliśmy na arenę stając w pewnej odległości na przeciwko siebie. Gdy to zrobiliśmy komandor skinęła głowami, uderzono kilka razy w bębny po czym zaczęło się.
Mężczyzna nie patyczkował się od razu zamachnął się na mnie mieczem, ale bez problemu zrobiłam unik. I kolejny gdy znowu się zamachnął. Dla mnie plus jest taki, że jest wolniejszy ode mnie wiec mogę go trochę zmęczyć gdy będę unikać jego ciosów i liczę, że też go to wkurzy. A jak wiadomo gdy jesteśmy zdenerwowani to mniej zastanawiamy eis nad tym co robimy. I w tym przypadku to zadziałało. Warknął zirytowany i bezmyślnie zamachnął się nie chroniąc się w razie gdyby przeciwnik go zranił. Zrobiłam unik przed jego ciosem i sama zadałam cios. Przejechałam ostrzem po jego nodze robiąc dość długą ranę. Mężczyzna syknął i kleknął na moment, który wykorzystałam by obejrzeć się na widownie i machnąć mieczem tak jakby to była dla mnie zabawa. Ale dobrze wiedziałam, że im szybciej to skończę tym będzie lepiej. Mój przeciwnik podniósł się na nogi, mierzyliśmy się spojrzeniami krążąc wokół. Widać że jest dość odporny na ból. Ale założę się że gdyby nie ta farba na całej jego twarzy to na pewni widać byłoby jak jest czerwony z wściekłości. Bo komu by się podobało to jak jakaś dziewucha bawi się z takim wojownikiem w kota i myszkę, a w tym porównaniu on nie jest kotem?
Jeżeli się z nim jeszcze pobawię to straci wystarczająco krwi by być osłabionym na tyle bym mogła go szybko pokonać. Ale to że jest tak duży i spasiony oznacza że musi stracić znacznie więcej krwi, a na to trzeba więcej czasu. I tu ta opcja odpada wiec trzeba kombinować dalej.
Mężczyzna zamachnął się i tym razem nie zrobiłam uniku. Odparłam jego cios mieczem, słychać było charakterystyczne uderzenia stali o stal. W końcu nadszedł czas bym to ja zaczęła zadawać ciosy. Skupiłam się na uderzaniu bardziej w jego lewą stronę. Jest praworęczny i wolniejszy wiec gorzej mu się obrócić by ochronić się przed moimi szybkimi ciosami. Tym razem zraniłam go w lewy bok brzucha. Tłum komentował swoimi cichymi pomiędzy sobą komentarzami, pomrukami, westchnieniami i wiatami dla swoich wojowników. Ale nie zwracałam na to uwagi, skupiona byłam tylko na jednym na wygranej. Kolejny cios z strony mojego przeciwnika, którego tym razem nie do końca odparłam. Cholera, zamyśliłam się. Skaleczył mnie w lewe ramie, ale nie wiele. Trochę piecze. Spojrzałam na moment na skaleczenie.
-Na prawdę nie stać cie na więcej?- powiedziałam lekceważąco, prowokowanie czasem się opłaca bo udało mi się go ponownie podburzyć. Cios który wymierzył we mnie bez trudu odparłam go. Uderzyłam, trzask stali o stal, upadek miecza. Zrobiłam głęboki wdech i wydech gdy widziałam jak miecz mojego przeciwnika wypada mu z dłoni i przeleciał kawałek by upaść z mało słyszalnym brzdękiem o ziemie. Szybkim ruchem obróciłam się przejeżdżając ostrzem po jego klatce piersiowej. Mężczyzna syknął, a krew zaczęła płynąć z rani. Z całej siły kopnęłam go w klatkę piersiową, a on z hukiem upadł na ziemie. Podeszłam do niego wymachując w dłoni mieczem by zadać mu ostateczny cios, ale gdy chciałam to zrobić mężczyzna sypnął piachem mi w oczy. Cofnęłam się szybko wycierając oczy by je oczyścić. To było cholernie nie czyste zagranie, ale czego mogłam się spodziewać. Ten głupi piach aż piekł nie miłosiernie. Gdy już było spojrzałam przed siebie. W ostatniej chwili gdy mój przeciwnik zamachnął się włócznią zrobiłam unik. Zaraz, skąd on ma włócznie? Nie ważne, teraz to nie ma znaczenia. Wkurzył mnie!
Trochę to dziwne bo jakoś siły zaczęły szybko ze mnie uciekać. Gdy raz uderzył, gdy drugi raz uderzył, a gdy za trzecim razem nie miałam siły zatrzymać i pchnął mnie mocno do tyłu, włócznią udało mu się wybić mi z reki miecz. Widziałam jak upada na ziemie zbyt daleko by móc go szybko zabrać. Nie rozumiałam co się dzieje, ciężej mi się oddychało, obraz zaczął trochę wirować. Pierwsze uderzenie końcem włóczni dostałam w brzuch, drugie również, ale trzecie było tak mocne i do tego w twarz że obróciłam się przy nim i upadłam twarzą na ziemie. Splunęłam krwią na piach. Wszystko nagle zwolniło, czyjeś krzyki były niewyraźne, tłum coś wiwatował. Spojrzałam przed siebie, na moich ludzi. Bellamy był przytrzymywany, chciał wbiec na arenę, krzyczeli coś ale nie rozumiałam co. To była nie czysta gra, nie czysta... Zaraz... Nie mogę poddać się bez walki ponad wszystko.
Zebrałam ostatki sił i szybko obróciłam się na bok, akurat w tym samym momencie włócznia wbiła się w ziemie gdzie jeszcze parę sekund leżałam i byłabym martwa. Złapałam mocno rękoma włócznie i obwinęłam jedną nogą. Użyłam całej swojej siły i udało mi się złamać włócznie na pół. Zaskoczony mężczyzna cofną się o krok do tyłu. Normalnie nie dowierzał. Wstałam trzymając tą cześć włóczni z ostrym szpikulcem i wbiłam ją prosto w klatkę piersiową mężczyzny. Przytrzymałam go jeszcze mocniej wbijając ostrze. Spojrzał tylko na mnie, a z jego ust zaczęła płynąć krew po czym zsunął się na ziemie. Obróciłam się i spojrzałam w kierunku komandor, która wstała z swojego miejsca.
-Mamy zwycięzce.- ogłosiła dumnie. A świat jeszcze bardziej zaczął się rozmazywać. Straciłam wszelką siłę, mięśnie odmówiły posłuszeństwa. Upadłam najpierw na kolana, ktoś krzyknął, a później poleciałam do tyłu, ale ktoś mnie złapał.
-Trucizna... - tylko to zdążyłam powiedzieć, później nastała tylko ciemność.
...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top