50. Ślady

-Stacja rolnicza wycofać się!- rozbrzmiał kolejny znajomy głos tyle że tym razem męski.

Puścili nas, a ja puściłam mojego zakładnika. Z tłumu wyłonił się ciemnoskóry mężczyzna, którego rozpoznałam jako Charles Pike. Nauczyciel z Arki, szkolił nas jak przeżyć na ziemi gdy byliśmy jeszcze więźniami na Arce. Niezbyt cieszy mnie jego widok, ale to lepsze niż wrodzy ziemianie wiec nie ma co wybrzydzać i narzekać.

Podeszłam do Monty'ego, który tuli się z swoją mamą. Gdy skończyli pani Green spojrzała na mnie.

-Dobrze cie widzieć Hannah.- zwróciłam się do Azjatki. Kobieta uśmiechnęła się do mnie promiennie i również mnie przytuliła czule. Na Arce zdążyłam się z nią "zaprzyjaźnić" i z tatą Monty'ego też, wspaniali ludzie. Traktowali mnie jak rodzinę i kazali do siebie mówić po imieniu choć nadal uważam to za trochę dziwne, ale jednak dużo to dla mnie znaczy.

-Miło cie znowu zobaczyć, skarbie. Zmieniłaś się. Oh, mówiłam że dobrze ci będzie w krótkich włosach.- powiedziała z szczerym uśmiechem. Tak, Hannah nie raz jeszcze na Arce przed aresztowaniem namawiała mnie na skrócenie włosów. Ale jakoś nie czułam potrzeby zrobienia tego.- I dobrze, że w końcu przełamałaś tą barierę.- spojrzała na mnie czule. Chodzi jej o to, że zaczęłam mówić.

-Takie miejsce może dużo zmienić.

-Gdzie tata?- zapytał z nadzieją Monty. Pani Green posmutniała nagle i odwróciła nerwowo wzrok.

-Nie udało mu się.- widziałam ból na twarzy przyjaciela, który ponownie przytulił swoją mamę.

-Przykro mi Monty.- mocno przytuliłam go gdy oderwał się od Hannah.

Spojrzałam w stronę gdzie Kane razem z Bellamy'm rozmawiają z Pike. Po pocieszeniu przyjaciela podeszłam do nich zostawiając Green'ów by mogli w spokoju porozmawiać.

-Musimy znaleźć Clarke.- powiedział Bell do mężczyzn.

-Clarke Griffin, tak?- zapytał Pike.

-Tak, taka mądra blondynka, której nie obejmują stereotypy.- wtrąciłam podchodząc do mężczyzn.

-Monel Bennett, dobrze cie słyszeć.- zaśmiałam się na uwagę ciemnoskórego.

-Kiedyś musiałam zacząć ponownie mówić.

-Moja ulubiona uczennica, która nigdy nie komentowała moich zajęć.

-Cóż za dużo wtedy nie mówiłam. Ale wcale grzeczna nie byłam.

-Racja, razem z Jorden'em i Green'em dawaliście niezłe widowiska. Aż trzeba było was rozdzielić.- powiedział z uśmiechem, zaśmiałam się przypominając sobie przyjemne wspomnienia z Arki. Nieszczedziliśmy mu nerwów, zawsze coś odwaliliśmy.- Nadal trójca się popisuje?

-To już nie Arka i nigdy nie będzie.- powiedziałam poważniejąc. To prawda, tęsknie za tymi żartami na Arce, tam mogliśmy się wygłupiać i nie martwić że dzida może nas przebić. Tam mogliśmy być dziecinni, tu zostało nam to odebrane. Pike chyba wyczuł to i również przestał się uśmiechać tak jak przed chwilą.- Dużo wydarzyło się po wylądowaniu setki.

-Ilu z was tu jest?- zapytał Kane ciemnoskórego mężczyznę.

-63, reszta jest w górach, na północ stąd.

-Dobrze widzieć znajome twarze, prawda?- zapytał mnie szeptem Bellamy obejmując mnie jedną ręką na tali. Spojrzałam na niego po czym zerknęłam w stronę Monty'ego i jego mamy.

-Tak. Szkoda tylko, że nie wszyscy przeżyli.- przeniosłam swój wzrok na Bellamy'ego, który uniósł brwi czekając bym kontynuowała.- Tata Monty'ego, nie udało mu się.- wyjaśniłam.

-Jak Monty się trzyma?

-Mam nadzieje, że dobrze.- powiedziałam dość cicho, ale wystarczająco głośno by ciemnowłosy mnie usłyszał.

-Z pomocą takiej przyjaciółki na pewno poradzi sobie.- spojrzał na mnie z pewnością.

-Czemu tak mało? Gdy Stacja Rolnicza opuszczała orbitę było trzy razy więcej.- Kane zwrócił się do Pike zaskoczony tak małą liczbą ocalonych. To prawda, dziwnie mało ich przeżyło.

-I tylu nas wylądowało.- odpowiedział Kane. Wylądowali na terenie Azgedy wiec wnioskując po tym to oni wybili większą cześć ludzi z Stacji Rolniczej, w tym tatę mojego najlepszego przyjaciela. Kolejny powód by jeszcze bardziej nienawidzić Azgedy. Pieprzony klan, jeszcze za to zapłacą.

-Ludzie Lodu bywają bezlitośni.- powiedziała Indra wtrącając się w rozmowę. Pike spojrzał na nią nieufnie.- Ciesz się, że chociaż tyle przeżyło.

-To prawda, nie szczędzą nikogo. Sama przekonałam się o tym na własnej skórze.- dodałam jeszcze. Wymieniłam się z Indrą spojrzeniami, ona dobrze wie co mam na myśli. Nie tylko wioska Rebecki została w brutalny sposób wybita i spalona.

-Indra, to Charles Pike, był nauczycielem na Arce. Charles, to Indra, jest przywódcą Ziemian oraz jest zaufanym sojusznikiem i przyjacielem.- przedstawił ich sobie Kane. Ale po spojrzeniach jakie ta dwójka obdarzyła siebie na wzajem wnioskuje, że się nie polubili.

-Trzymam cie za słowo.- powiedział Pike zwracając się do Kane. Ale nie brzmiał by był przekonany tym co Kane powiedział.

-Zrobione!- wykrzyknął pewien mężczyzna, który razem z innymi pozbyli się drzewa z drogi aby można dalej przejechać. Pike machnął poruzomiewawczo do niego ręką.

-Kane, musimy ruszać.- ponaglił Bellamy. Strasznie niecierpliwy się zrobił. Wiem, że Clarke grozi niebezpieczeństwo i również chce ją uratować, jest jedną z nas, jest przyjaciółką. Ale Bell zachowuje się trochę jakby miał obsesje. Jeszcze w starym obozie setki myślałam że miedzy nimi coś jest, tak na to wyglądało. A może tylko mi się tak wydawało? Nie ważne, to już przeszłość, prawda? Choć jakoś nie czuje się z tym dobrze.

-Monty!- Kane przywołał mojego przyjaciela, który podszedł tu razem z swoją mamą. Gdy Hannah zauważyła, że Bell nadal mnie obejmuje uśmiechnęła się do mnie. O nie, ja wiem wiem co ten uśmiech znaczy.- Podaj im współrzędne Arkadii. Mamy naszą kolonie 50 minut na południe stąd. Twoi ludzie będą tam bezpieczni.

-Wy jesteście moimi ludźmi.- powiedział Pike.

-Dobrze bo słyszeliśmy pogłoski, że Clarke trzymają na północ stąd. Moglibyśmy wykorzystać twoją wiedzę.

-Jeśli jest u Ludzi Lodu - wtrąciła się pani Green - potrzebujecie o wiele więcej.

-Nikogo nie zostawiamy.- powiedział twardo Pike.- Lacroix, weź ekipę.- zwrócił się do jakiegoś mężczyzny.- Spotkajcie się z innymi i zaprowadź ich do Arkadii.

-Zostanę z synem.- powiedziała Hannah.

-Oczywiście, że tak.

~~~

Pike i mama Moty'ego dołączyli do naszej wyprawy, reszta ruszyła do Arkadii.

Zajechaliśmy do punktu handlowego gdzie mogła być Clarke. Indra mówiła, że na pewno tu była bo jeśli ktoś potrzebuje czegoś to przychodzi tu na wymianę. Wiec musiała tu być, przynajmniej parę razy.

Gdy wysiedliśmy z jeepa ruszyliśmy w stronę wejścia do niedużego budynku w lesie, wokół którego znajduje się wiele przedmiot i różnych gratów. Będąc przy drzwiach usłyszeliśmy dźwięki szamotaniny w środku. Wszyscy wyciągnęliśmy broń i wtargneliśmy do środka.
Pierwszy wszedł Bellamy i oddał strzał z karabinu zabijając jakiegoś ziemiańskiego mężczyznę, który bił blond włosą kobietę.

Wszyscy weszliśmy do środka. A blondynka, która ma twarz we krwi wstała i zaczęła cofać się do tyłu w obawie że my też możemy coś jej zrobić.

Schowałam broń i podeszłam trochę bliżej do martwego ciała. Kane skinął by reszta też opuściła broń.

-Wygląda na łowcę nagród.- powiedziałam przyglądając się zabitemu.

-Bo nim jest.- powiedziała Indra.

-Wszystko w porządku?- zapytał Kane blond włosą ziemianke, ale kobieta cofneła się jeszcze bardziej.

-Chcemy pomóc.- powiedziała do niej Indra w jej języku.

-Mów po naszemu.- rozkazał Pike. Spojrzałam na ciemnoskórego po tem na Kane'a. Lepiej niech tak się nie panoszy bo szybko zmienię zdanie, że dobrze że przeżył.

-Pike, wyjdź na zewnątrz. Weź Monty'ego i Hannah. Przeszukajcie teren i upewnijcie się że był sam.- powiedział Kane. Ciemnoskóry skinął powoli głową i wyszedł razem z wspomnianymi z budynku.

-Szukamy Wanhedy.- zwróciłam się do ziemianki. Ona chwilę przyjżała mi się uważnie.

-Proszę. Jest w niebezpieczeństwie.- dodał Bellamy.

-Jesteście Ludźmi z Nieba?- zapytała po naszemu blondynka.

-Tak.

-Była tu ostatniej nocy.

-Powiedziała dokąd się wybiera?- zapytał Kane.

-Nie. Była tu gdy zasnęłam, ale wyszła zanim się obudziłam. Nic nie wspominała o tym gdzie idzie. Ale ten - ziemianka wskazała na martwego mężczyznę - mówił że jego partner wrócił po nią tu. Był z Ludzi Lodu. Obyście ją znaleźli.

-Dziękujemy.

-Dobre wieści.- do środka wszedł Monty.- Znalazłem ślady.

-Super, odpalaj silnik.- powiedziałam do niego.

-A zła wiadomość, zbyt dużo drzew. Musimy iść pieszo.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top