45. Powrót
Dojechaliśmy do obozu. Kane pomógł mi wysiąść z jeepa. Powiedział do pana Millera by poszedł jak najszybciej po doktor Griffin.
Kane wziął mnie pod ramię i zaczął prowadzić do punktu medycznego. Ludzie zaczęli się nam przyglądać. Ktoś nawet mnie rozpoznał, to był chyba Nathan, ale w tej chwili mnie to nie obchodzi.
-Ludzie to Monel. Wróciła!- cieszą się z mojego powrotu, ale mi nie jest do śmiechu.
Z budynku wyszła nam na przeciw kanclerz Gryffin i podeszła do nas pomagając Kane'owi wprowadzić mnie do środka i położyć na jednym z łóżek.
-Co ci się stało dziecko?- zapytała z troską. Zdjęłam kurtkę żeby miała lepszy dostęp do rany.
Jackson podał jej bandaże i zaczęła opatrywać moją ranę.
-Boli ją jeszcze kostka.- powiedział Kane gdy skończyła zajmować się moją szyją.
Przyjrzała się mojej nodze i stwierdziła, że jest tylko nadwyrężona. Kane opuścił pomieszczenie zostawiając nas same. Kobieta podeszła do półki i wzięła miskę z wodą, gazę i opatrunek. Usiadła obok mnie na skraju łóżka i zaczęła przemywać mi twarz. Syknęłam gdy dotknęła mojego nosa.
-Jest złamany, muszę go nastawić.- tak jak powiedziała tak też zrobiła. Zabolało, ale później poczułam ulgę.
Nakleiła opatrunek na mój nos. Przez cały czas gdy przemywała mi twarz milczałam i tępo wpatrywałam się w ścianę. Dopiero gdy skończyła spojrzałam w bok gdzie na ścianie wisi lustro. I co tam zobaczyłam? Gdybym nie wiedziała, że to ja to na pierwszy rzut oka bym się nie poznała. Rozcięta warga, siny nos oraz obity prawy policzek i twarz bez cienia radości do życia.
-Jesteś już w domu.- powiedziała Abby odkładając zakrwawioną szmatkę.
-Ja nie mam domu.
-Oczywiście, że masz. Są tu ludzie, którzy cię kochają, brakowało nam ciebie.
-Nie pomogłam im.- powiedziałam z zachrypniętym głosem. Abby spojrzała na mnie czule.- Zginęli bo mi pomogli.- kobieta wzięła moją twarz w swoje ręce bym na nią spojrzała.
-Zrobiłaś co mogłaś.
-Ale czemu to nie wystarczyło?- przytuliła mnie i pogłaskała po głowie.- Nie zasłużyli na to.
-Tak bardzo mi przykro.
-Mi też jest przykro.- powiedziałam odsuwając się od niej.- Mogę już pójść?
-Lepiej żebyś została i...
-Chcę wyjść.- powiedziałam z złością przerywając jej. Targają mną emocje, których nie potrafię opanować, lepiej żebym została sama. Muszę się jakoś pozbierać, ale czy potrafię zrobić to sama?
-Dobrze, tylko przyjdź jutro na kontrolę.- przytaknęłam, że się zgadzam i zabierając swoje rzeczy wyszłam z pomieszczenia.
Mijałam ludzi, którzy witają się ze mną mówiąc, że dobrze że wróciłam. Najwyraźniej faktycznie zauważyli brak mojej osoby, kiedyś jakoś ludzie mniej uwagi na mnie zwracali, wszystko zmieniło się po wylądowaniu na ziemi.
Zatrzymałam się i ustałam w miejscu nie wiedząc gdzie teraz właściwie mogę pójść. Więc po prostu usiadłam bezradnie na ziemi i opuściłam głowę w dół.
Po wydarzeniach z Mount Weather było mi ciężko, ale po tym jest jeszcze gorzej, ci ludzie, te dzieci, Kaylo. Nie zasłużyli na to, więc czemu się tak stało? Gdyby mnie wtedy nie znalazł żył by, oni by żyli, ale ja nie. Czemu los na to pozwolił? Czemu ludziom którzy mi pomogli spotyka śmierć? Najpierw Daniel, teraz Kaylo, nie wspominając o rodzicach, którzy oddali za mnie swoje życie. Przynoszę tylko pecha i cierpienie. Nie potrafię nikomu pomóc, ani Jasper'owi, ani Raven, ani nawet sobie. Nie potrafię dalej sama tego dźwigać, jestem zbyt słaba. Nie chcę nikogo więcej krzywdzić. Czemu los pozwolił mi żyć? Czy jestem komuś potrzebny ktoś taki jak ja?
-Nie chcę walczyć już sama.- powiedziałam roniąc kolejne łzy.
-I nie będziesz. Walczymy razem.
Octavia uklękła przy mnie i mocno mnie przytuliła.
-Bakowało nam ciebie.- powiedziała pomagając mi wstać, usłyszałam w jej głosie wzruszenie.- Nigdy więcej głupich wyścigów.
Kolejna przytuliła mnie Raven, później Monty, który prawie się popłakał na mój widok oraz Jasper, który jest w gorszym stanie niż kiedy ostatnio go widziałam.
-Nie przeżyłbym gdybym ciebie też stracił.- powiedział ściskając mnie jakby bał się, że zaraz zniknę. Serce mi się ścisnęło widząc ich twarze, ich oczy są zaszklone ale uśmiechają się z radości.
-Dziękuję, że jesteście.
-To my dziękujemy, że cię mamy. Grupowy przytulas.- powiedziała O. Wszyscy naraz przytuliliśmy się. Poczułam się potrzebna. Może jednak jestem coś warta?
-Monel?- usłyszałam go. Z chrypką i niedowierzaniem wypowiedział moje imię.
-Zostawimy was samych.- powiedziała Raven i poszła z resztą.
Spojrzałam na Bellamy'ego. Wygląda... jednym słowem źle. Jak wrak człowieka, czerwone oczy i cienie pod nimi jakby nie spał od wielu dni, nawet się nie zgolił przez co ma teraz krótką brodę, a włosy rozczochrane jeszcze bardziej niż zwykle, tyle że nie w artystycznym nieładzie. Ma na sobie byle jaką bluzkę, spieszył się bo nawet sznurówek od butów nie ma zawiązanych. Wygląda jakby był w totalnej rozsypce.
-Wyglądasz gorzej ode mnie.- powiedziałam próbując zabrzmieć zabawnie, ale mi nie wyszło, zabrzmiał wręcz żałośnie.
-Monel.- powtórzył moje imię jakby nie dowierzając, że przed nim stoję.
-Bellamy.- wysiliłam się na uśmiech, który i tak wyszedł jak grymas. Nie potrafię się pozbierać, to tak boli. A jeszcze widok Bellamy'ego wszystko pogarsza. Cierpiał przeze mnie, chyba na prawdę mu na mnie zależy. Staliśmy chwilę wpatrując się w siebie na wzajem.
-Przepraszam... Tak bardzo przepraszam, za wszystko. Za to z Raven, za to w Mount Weather, za to że cię zraniłem i zawiodłem. Powinien wybrać ciebie. Przepraszam, że musiałaś przeze mnie cierpieć.- zobaczyłam w jego oczach szczery żal i zbierające się łzy.
-Teraz jesteśmy kwita, co?- zażartowałam próbując to wszystko jakoś odreagować. Bellamy uśmiechnął się smutno.
-Chyba tak.
-Wiesz, że już dawno ci to wybaczyłam? W końcu jak się kogoś ko...
-Kocham cię.- powiedział przerywając mi. A mi aż nogi zmiękły z wrażenia. Chciałam wyznać mu miłość, a on mnie wyprzedził.
-Ja ciebie też kocham.- tak długo czekałam by móc mu to powiedzieć, tyle czasu to w sobie dusiłam.
Bellamy podszedł do mnie i objął mnie szczelnie ramionami jakby bał się, że jestem tylko zjawą i zaraz zniknę i nigdy więcej mnie nie zobaczy.
-Nigdy więcej. Od teraz tam gdzie ty tam i ja.- odsunął się kawałek by móc spojrzeć w moje oczy, a następnie złączył nasze usta. Pogłębił go jeszcze bardziej gdy odwzajemniłam ten gest. Pocałunek wyraża nasze wszystkie emocje, których żadne słowa nie potrafią opisać.
...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top